Nadciąga zaraza

Epidemie były z nami od zarania dziejów. Teraz, w dobie globalizacji, szukają nowych sposobów na zaatakowanie sześciu miliardów potencjalnych ofiar. Prędzej czy później znów im się uda.

Epidemie znane nam z historii bledną przy scenariuszach, tworzonych obecnie przez specjalistów od chorób zakaźnych. Współczesny świat jest bardzo mały: ludzie (i zwierzęta, które często są rezerwuarami niebezpiecznych mikrobów) żyją w wielkich skupiskach, często i szybko podróżują między krajami i kontynentami, a ich geny wymieszały się do tego stopnia, że sprytny wirus czy bakteria praktycznie wszędzie znajdzie sporą grupę potencjalnych ofiar.

Oczywiście nie jest to takie proste, bo Homo sapiens nauczył się kilku sztuczek przez ostatnie kilka tysięcy lat: często gotuje żywność, uzdatnia wodę, izoluje chorych i podaje im leki, a czasami nawet myje ręce przed jedzeniem. Zaatakowanie nas stało się trudniejsze, ale mikroby są cierpliwe – mnożą się i mutują w takim tempie, że po prostu muszą w końcu znaleźć jakiś słaby punkt. Tak właśnie było w przypadku wirusa HIV.

HIV – KIEDY SEKS ZABIJA

Ludzie faktycznie zaczęli bardziej dbać o higienę i często nie mieszkają już po kilka–kilkanaście osób w jednej izbie. Ale nadal uprawiają seks i nadal niespecjalnie przejmują się apelami o zachowywanie czystości przed i wierności po zawarciu małżeństwa. Skorzystało z tego już wiele mikrobów, a HIV okazał się wyjątkowo wredny.

Przede wszystkim, dlatego, że HIV działa wolno i skrycie. Zanim pojawią się pierwsze objawy choroby, zainfekowana osoba może przekazywać ją kolejnym partnerom. Mechanizm ten działa znakomicie – mimo że HIV na tle innych wirusów jest stosunkowo mało zakaźny (np. jeśli kobieta uprawia seks bez zabezpieczeń z zainfekowanym partnerem, ryzyko zakażenia wynosi… 0,1 proc.). Gdy już jednak przedostanie się do organizmu, potrafi najpierw oszukać, a potem zniszczyć układ odpornościowy. Skutki znamy – do tej pory około 25 mln ofiar śmiertelnych plus kolejne trzy miliony co roku. A skutecznej szczepionki czy lekarstwa całkowicie usuwającego wirusa HIV z organizmu na razie nie ma.

CZEKAJĄC NA GRYPĘ

To samo możemy – niestety – powiedzieć o chorobie znacznie szybciej się ujawniającej i znacznie bardziej zakaźnej, czyli o grypie. Oczywiście istnieją leki zwalczające wywołującego ją wirusa i co roku produkowane są szczepionki przeciwko najbardziej „aktualnym” szczepom. Nikt jednak nie wie, czy będą one skuteczne, gdy nadejdzie kolejna światowa epidemia. A że nadejdzie, jest prawie pewne, bo choroba ta atakuje regularnie – wystarczy przypomnieć hiszpankę (1918 r.), grypę azjatycką (1957 r.) czy grypę Hongkong (1968 r.).

„Zwykła” coroczna grypa zabija głównie ludzi z osłabionym układem odpornościowym – dzieci, osoby starsze lub cierpiące na przewlekłe choroby. Szczep pandemiczny może być jednak podobny do hiszpanki, która powodowała zgon wskutek zbyt gwałtownej reakcji organizmu na zakażenie – i dlatego umierali na nią przede wszystkim ludzie młodzi i w pełni sił. Ci sami, którzy dziś są najbardziej mobilni i towarzyscy, a więc najprędzej mogliby „rozpowszechnić” ją na całym świecie. Wówczas ofiary będziemy liczyć w dziesiątkach milionów – nawet gdyby szybko opracowano skuteczną szczepionkę, służba zdrowia nie poradzi sobie z jej dystrybucją na taką skalę.

W przypadku ataku nowego mutanta grypy zabójcze skutki dla cywilizacji może mieć nawet fałszywy alarm. Pierwsze uderzenie choroby sprawi, że państwa uprzemysłowione zapewne zamkną granice i wstrzymają handel międzynarodowy (co i tak nic by nie dało). A to oznacza globalny krach ekonomiczny.

KRWAWA ŚMIERĆ

Czy możliwy jest jeszcze bardziej pesymistyczny scenariusz? Niestety tak, bo w przeszłości mieliśmy do czynienia z chorobami bardziej zakaźnymi i śmiercionośnymi. To gorączki krwotoczne, wywoływane przez filowirusy, takie jak Ebola czy Marburg. O ile jednak znane nam dziś mikroby działają trochę jak granat – choroba wybucha w jednym ognisku, błyskawicznie zabija do 90 proc. ofiar i wygasa – możliwy jest inny rozwój sytuacji. Jeśli powstanie mutant, który będzie miał trochę dłuższy okres „inkubacji”, może dojść do pandemii na niewyobrażalną skalę.

Blade pojęcie o tym, co może się wówczas wydarzyć, daje nam średniowieczna Czarna Śmierć. Zdaniem epidemiologów z University of Liverpool nie była ona epidemią bakteryjnej dżumy, lecz wirusowej gorączki krwotocznej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w XIV wieku choroba ta zabiła 25 mln osób w ciągu zaledwie trzech lat, to gdyby zaatakowała nas dziś, mogłaby doprowadzić do prawdziwego końca gatunku ludzkiego.