Nie ma rafy bez bagna

To, co dla nas jest nieużytkiem, dla przyrody nierzadko stanowi niezbędny element ekosystemu. Jeśli wybudujemy w takim miejscu np. hotel, może okazać się, że turyści po pierwszej nocy będą chcieli stąd jak najdalej uciec…

Mowa o formacji tak egzotycznej, że nawet jej polska nazwa nie jest pewna. Dawniej mówiło się „mangrowce”, potem „mangrowe”, ale że to nijak się miało do polskiej gramatyki, powstało słowo „mangrowia” oraz najbezpieczniejsza opcja – „namorzyny”. W Polsce czegoś takiego nie mamy. To zbiorowiska tropikalnych drzew i krzewów, które rosną w morskiej wodzie niedaleko wybrzeży. Można powiedzieć, że namorzyny są rodzajem bagien. Porastają je rośliny, które wytrzymują silne zasolenie, działanie pływów morskich, intensywne parowanie i ciągłe moczenie korzeni. Upodobały je sobie także liczne zwierzęta. W koronach drzew gniazdują ptaki, do korzeni przyczepiają się małże i gąbki, węże i krokodyle wpadają tu na polowanie. Nietoperze i owady tłumnie odwiedzają zarośla w porze kwitnienia, kraby wspinają się po pędach, małpy szukają owoców. Australijskie namorzyny są domem także dla kangurów. No i – jak to na bagnach – zawsze roi się tu od komarów. Dla biologa to przebogaty ekosystem, ale turystów takie muliste zarośla pełne insektów odstraszają. Jeśli już ktoś wybiera się w tropiki, woli zobaczyć z bliska słynne rafy koralowe. Dla takich klientów buduje się wielkie hotele – często właśnie tam, gdzie przedtem były namorzyny. Jednak bezmyślne ich wycinanie ma konsekwencje, których biznes turystyczny nie przewidział.

„Mangrowia są jak przedszkola dla wielu rybich celebrities, takich jak lucjany, papugoryby i barrakudy” – twierdzi Kelton McMahon z Woods Hole Oceanographic Institution. Młode rybki w gąszczu korzeni mogą rosnąć i chronić się przed drapieżnikami. Gdy dojrzeją, opuszczają namorzyny i docierają do raf koralowych, a tam osiadają na stałe. Jeśli jednak niszczy się bagniska, morskie zwierzęta nie mają gdzie się wychowywać, łatwo padają łupem drapieżników, a barwne ławice ryb, które przyciągają turystów do koralowców, znikają bez śladu.

McMahon, który chce chronić ryby raf koralowych, łapie u wybrzeży Panamy zamieszkujące je lucjany. Z ich uszu wydobywa otolity – drobne struktury z węglanu wapnia, przypominające małe kamyki – które pomagają rybom w utrzymywaniu równowagi (podobne występują w uchu wewnętrznym u innych kręgowców, w tym ludzi). Otolity rosną powoli wraz ze zwierzęciem. Poszczególne ich warstwy – ułożone niczym słoje w pniu drzewa – budowane są z pierwiastków, jakie w danym okresie życia znajdują się w środowisku ryby. Analizując skład izotopowy warstw, można określić, gdzie zwierzę przebywało. W ten sposób McMahon ustala, w którym konkretnie zbiorowisku mangrowym wychowały się lucjany z danej rafy. I odkrywa, że nie zawsze jest tak, że ryby przybywają z najbliżej położonych namorzynów. Trasy ich młodzieńczych wędrówek bywają zaskakujące. Ich wytropienie pozwala określić, które mangrowia są kluczowe dla utrzymania ławic na rafach, a które mogą być wycięte bez wielkiej szkody. Te najważniejsze zostaną w przyszłości włączone do rezerwatów morskich. Dzięki temu rafy ocaleją, a i hotelom przestanie grozić wyludnienie.