Nie musisz być doskonała, żeby kochać siebie. “Odpuszczenie przynosi ulgę”

Czyli jak przestać się „killować” i zacząć bezwarunkowo akceptować to, jaka naprawdę jesteś.
Nie musisz być doskonała, żeby kochać siebie. “Odpuszczenie przynosi ulgę”

Wywiad Dorotą Szczepan-Jakubowską, doświadczonym coachem i trenerem, założycielką Szkoły Coachów i Szkoły Trenerów TROP. Rozmawia Patrycja Załug.

Fascynujące, że temat miłości do siebie wydaje się naturalny i bliski każdemu człowiekowi, a jednak doświadczenie pokazuje, że nie każdy siebie kocha.

Dorota Szczepan-Jakubowska: Myślę, że to jest temat, który dla wielu osób brzmi wręcz osobliwie i zagrażająco, bo kojarzy się z samolubstwem, a nawet z egoizmem. Mówi się ironicznie o kimś nadmiernie skoncentrowanym na sobie, że „on coś za bardzo kocha siebie”.

To brzmi tak, jakbyśmy wypaczyli pojęcie miłości. Jakby miłość własna była utożsamiana z arogancją, przesadnym skupieniem na sobie. Wielu z nas, gdy słyszy „kochać siebie” myśli o tym właśnie w ten sposób. A zarazem każdy z nas w głębi siebie za tą bezwarunkową akceptacją i miłością tęskni. Co może pomóc otworzyć się człowiekowi, który jest wobec siebie bardzo krytyczny, co pomogłoby mu bardziej pokochać siebie?

– No cóż, myślę, że dobra miłość. Do kogoś. Dobra, to znaczy taka, w której z jednej strony jest się obdarzanym ogromnym szacunkiem i oddaniem, ale z drugiej strony też to samo się oddaje. Niektórzy twierdzą co prawda, że można kogoś kochać, kiedy się kocha siebie. Ale ja myślę, że rozwój jednego i drugiego idzie w parze. Miłość do siebie i miłość do drugiej osoby nawzajem się wspierają.

Bardzo ciekawe.

– Osoba która odważy się trochę otworzyć, dopuścić kogoś do siebie, a przede wszystkim zaufać mu, zaczyna doceniać również swoją osobę. Z  tym, że nie chodzi tu  tylko o ślepe zakochanie, ale rzeczywistą gotowość do dzielenie swojego życia z drugim człowiekiem.

Bardzo prawdziwe. Coś podobnego zadziało się  w moim życiu. Kilka lat temu byłam wobec siebie bardzo krytyczna i miałam poczucie, że  nie za bardzo mogę pokazać innym, to co mam w środku, np. emocje, bo uważałam je za coś wstydliwego, np. to że płaczę przy kimś. I pamiętam, że pierwszą osobą, która obdarowała mnie miłością w takim sensie, o jakim mówisz, była moja przyjaciółka, którą poznałam w pracy. To było dla mnie coś niesamowitego, że ona widziała we mnie tyle dobra. I dzięki temu ja jej tak pomalutku odważałam się pokazywać siebie, także słabości, trudności, lęki. Wtedy to był dla mnie jakiś cud, że ja pokazuję jej to wszystko co jest we mnie w środku…

– …a ona dalej jest.

Dokładnie (śmiech).

– I nie zniechęca się. To jest właśnie dla mnie niesamowite. Wiele osób, ja też oczywiście w różnych sytuacjach, ukrywa siebie. Nie ma odwagi wystawić swojej osoby na światło dzienne. Żywi zupełnie irracjonalne przekonanie, że to co ma w sobie, swoje zasoby, w gruncie rzeczy ”nie nadaje się do użytku”. Nie ujawniamy swych zalet, nie wierzymy, że jest to coś ważnego i potrzebnego innym, myślimy że inni ludzie tego nie docenią. Taka postawa nie zawsze wynika z jakichś traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa. Bardzo często nie wytrzymujemy porównania z własnymi wyobrażeniami, z wyimaginowanymi ideałami. Widzę takie ”ideały” w telewizji, u koleżanek, przejmuję je ze środowiska, w którym pracuję, w którym się bawię. Mam tez wiele przekonań na temat obowiązujących norm sukcesu związanych z wychowaniem. Dla mnie jako coacha praca z tą osobą polega na tym, żeby w ogóle ona zobaczyła, że jest już zupełnie w innym świecie, a na dodatek, że nie jest on jednorodny. Że często różne jej przekonania na temat tego, „co się powinno, aby być godnym szacunku” nie pasują w ogóle do tego, co się w rzeczywistości dzieje wokół tej osoby. Te wyobrażenia są trochę jak sen, z którego trzeba się obudzić, aby doświadczyć poczucia adekwatności i samoakceptacji. To jest trochę tak jakby ktoś myślał: „Nie, nie, ten świat który widzę nie jest taki. To co do mnie ludzie mówią nie jest takie jakie jest. To co mówią w szczególności, że we mnie cenią, to nie jest prawdą, bo kiedyś gdzieś było w ogóle inaczej”. Jeśli będziemy przedkładać wyobrażenie nad rzeczywistość, jeśli będziemy jej zaprzeczać, zaprzeczać rzeczywistym ludzkim motywacjom i potrzebom w imię tych wydumanych,  stracimy szansą na bycie w świcie „u siebie” i ze sobą.  Możemy mieć na przykład ogromny kłopot, z przyjęciem pozytywnej informacji zwrotnej, ponieważ jest ona niezgodna z naszymi przekonaniami na swój temat. A ludzie bardzo często, przynajmniej w Polsce, myślą o sobie gorzej niż inni o nich myślą.

Badania potwierdzają, że my Polki jesteśmy jednymi z najbardziej  samokrytycznych kobiet na świecie.

– Samokrytycznych, żeby nie powiedzieć „samokillujących” się (śmiech).

Na przykład ktoś mówi, że jestem śliczna, a uważam, że jestem brzydka.

– Tak. Wtedy myślisz np. że ten, któremu się podobasz  – manipuluje Tobą.

Albo chce coś uzyskać.

– Albo że chce coś uzyskać, albo że to jest takie zdawkowe i nic nieznaczące. Albo zgoła nic nie myślisz, tylko po prostu wpadasz w panikę. I w ten sposób zniechęcasz ludzi do mówienia ci dobrych rzeczy. A później, choćby nawet bardzo chcieli, to obawiają się odrzucenia albo, że cię urażą. I że zrobi się między wami taka „zawiesina” kłopotliwa. Więc nie chcąc cię utracić przestają ci mówić, co w tobie lubią, co w tobie cenią, co ci zawdzięczają.

I w ten sposób odcinamy się od czegoś?

– I w ten sposób tracimy kontakt z ważną częścią rzeczywistości. Bo to, że dzieje się coś dobrego między wami, też jest prawdą, taką sama, jak to, że pewne sprawy idą źle. Więc gdy pytasz, jak można pomóc takiej osobie czy co jej pomaga, to ja mam jedną radę w tej sprawie: stopniowe, ale konsekwentne otwieranie się na całą rzeczywistość, najpierw przyglądanie się, potem ocenianie.

Fascynuje mnie to, co powiedziałaś, że w tym, aby pokochać siebie pomaga otwieranie się na rzeczywistość. Rozumiem, że chodzi Ci o to, że zamiast widzieć to co realne, siedzimy w swojej głowie, w swoich wyobrażeniach, w tych różnych rzeczach, których się o sobie nauczyliśmy, a co już dawno przestało być aktualne.

– Tak, bo wiesz, jedną z najważniejszych potrzeb ludzi jest kontrola poznawcza rzeczywistości. Krótko mówiąc, ludzie wolą wmawiać sobie, że: „Rzeczywistość wygląda tak, jak ja sądzę. Ale ja ją rozumiem, ona jest ogarnialna, umiem to wszystko nazwać. Ja wszystko co trzeba widzę, mam w zanadrzu określenia odpowiednie dla każdego człowieka.” To daje jakieś uspokojenie. Natomiast kiedy ludzie zaczynają się zachowywać w sposób dla mnie zaskakujący, to nawet, kiedy jest to przyjemne, jednocześnie wpędza nas to w jakiś rodzaj napięcia, a nawet w panikę. Każdy zna taki moment, czuł to kiedyś. Zatem łatwo zrozumieć ten rodzaj niepokoju. Prawdziwym wyzwaniem jest przyjęcie, że inni mają prawo myśleć o nas tak, jak myślą. „Ja się nie muszę z tym zgadzać. Niech będzie, że ja myślę o sobie kiepsko, a on myśli o mnie w danym obszarze bardzo dobrze. Czy ja mogę dać mu prawo, żeby zachował swoje zdanie?” To jest pierwszy krok: dawanie ludziom prawa, żeby widzieli w nas dobre rzeczy.

To też wymaga pracy wewnętrznej, że musimy pozwolić sobie uwierzyć, zaufać temu co mówi drugi człowiek.

– Tak, to co mówisz, to jest już drugi krok. Na początek w ogóle nie trzeba wierzyć. Na początek trzeba uznać, że inna osoba ma prawo myśleć co chce. A drugi krok to jest docenić jej spostrzegawczość. A dopiero trzeci to jest uwierzyć, chociaż troszeczkę. Miałam kiedyś takiego klienta, który był bardzo krytyczny wobec siebie, a co za tym często idzie, również krytyczny w stosunku do otoczenia. Gdy kogokolwiek słuchał, to zawsze brał to w nawias. Na jakimś spotkaniu grupowym ludzie zaproponowali, żeby otwarcie powiedzieć sobie, co sobie nawzajem w tej grupie zawdzięczają. On też usłyszał wiele rzeczy, dostał takie fajne informacje na temat tego, co zrobił, co się bardzo innym przydało. Ale powiedział, że to wszystko to jest nieprawda. I że wszyscy tutaj kłamią. Więc, w następnych słowach dostał wycisk, bo bardzo zezłościł innych uczestników. W końcu powiedzieli, że to, co mu do tej pory mówili, to była szczera prawda, ale prawdą jest również, że on kompletnie nie szanuje ich wysiłku, żeby coś otwarcie mu powiedzieć. A on dopiero wtedy odetchnął. Zatem niektórzy ludzie potrzebują oddzielenia samoakceptacji od samooceny.

Co to znaczy?

– Potrzebują wiedzieć, że inni widzą nie tylko ich zalety, ale też ich wady, i że mimo to w pewien sposób ich akceptują. I wtedy dopiero są w stanie zaakceptować siebie. Wiesz, to jest takie paradoksalne. Kojarzy mi się to z wadami i zaletami bezstresowego wychowania. Kiedy matki cały czas mówią swoim dzieciom: „Ty jesteś wspaniały, ty jesteś cudowny”, bo naczytały się książek dotyczących tego, że trzeba budować wysoką samoocenę dziecka, to w rezultacie te dzieci potem przestają w to wierzyć. Miłość do kogoś i miłość własna nie ma nic wspólnego z tym, że tych wad w sobie nie widzimy. Widzimy, i akceptujemy siebie pomimo to. To jest pewien rodzaj bezwarunkowej akceptacji siebie, również swoich wad. Samoakceptacja powinna być wysoka, poczucie własne wartości – wysokie, a samoocena – adekwatna.

Nie muszę być doskonała! (śmiech).

– Nie muszę być doskonała. Dokładnie tak. Ten przymus samodoskonalenia jest wykańczający Odpuszczenie przynosi ulgę. Kiedy już nie mam tak strasznie dużo do stracenia, we własnych i w  czyichś oczach, to wtedy mogę zacząć myśleć: „Ok., ale jestem godny szacunku, uwagi, akceptacji pomimo moich wad.”

Jestem wystarczająco dobra, żeby żyć, żeby być kochana.

– Być kochana, być szanowana, pokazywać siebie taką, jaka jestem czy takim jaki jestem. Wystarczająco dobra, by pracować, bawić się, kochać.