Nóż w serze

Kto wie, jak wyglądałby dziś świat, gdyby 120 lat temu Karl Elsener, syn wytwórcy kapeluszy, nie zabrał się za klepanie noży. Postawił na jakość, dodał ilość i zbił majątek

Być może nie doszłoby do połączenia promu Atlantis z rosyjską stacją kosmiczną. Narzędzia dostarczone przez Rosjan okazały się niewystarczające, ale na szczęście amerykański kosmonauta Chris Hadfield miał przy sobie scyzoryk. Być może nie udałoby się uratować dwojga nowozelandzkich dzieci uwięzionych w tonącym samochodzie. Były przypięte pasami i nie potrafiły się uwolnić. Na szczęście Chris Jamieson, który rzucił się do rzeki na ratunek tonącym, miał przy sobie scyzoryk. Być może Per Lindstrand nie pobiłby rekordu świata w wysokości lotu balonem. Ale wychylił się z gondoli i zdołał odciąć dwa dodatkowe worki z balastem, bo na szczęście miał przy sobie scyzoryk. Być może… Wszystkie te wydarzenia łączy jeden przedmiot – niewielki czerwony (zazwyczaj) nóż o wielu ostrzach, z emblematem podobnym do herbu Szwajcarii.

TYLKO SREBRNY

Szwajcarskie scyzoryki zawdzięczają swą popularność amerykańskim żołnierzom. Po wojnie, wracający z Europy do domu jankescy wojacy, oprócz parabellum i aparatu Leica, chętnie zabierali ze sobą słynne noże armii szwajcarskiej. Dlaczego? Bo ten trwały, solidny nóż ma mnóstwo sprytnych ostrzy i w dodatku pochodzi z magicznej Szwajcarii – a taki zestaw działa na wyobraźnię każdego urwisa. Centrala Victorinox leży w alpejskim kurorcie Ibach. Góry, łąki, jezioro, błękitne niebo – nic, tylko produkować noże. Powstaje ich tu aż 700 rodzajów, włączywszy noże kuchenne, myśliwskie itd. W sumie aż 22 mln sztuk rocznie – 3 razy więcej, niż Szwajcaria liczy obywateli. Scyzoryki Victorinox powszechnie nazywa się nożami armii szwajcarskiej.

Tymczasem rzeczywiście wojskowym nożem jest tylko jeden model – nazywa się Soldier, ma srebrzyste wykończenie i różni się od pozostałych tym, że wygrawerowano na nim prawdziwy, a nie stylizowany, szwajcarski herb. Faktycznie, jest standardowym wyposażeniem każdego szwajcarskiego żołnierza, odkąd w 1891 roku Karl Elsener (dziś firmą kieruje jego prawnuk, także Karl) podpisał swój pierwszy kontrakt z wojskiem. Odtąd każdy Szwajcar, który służył w armii, ma w domu przynajmniej jeden karabin i jeden scyzoryk. Pozostałe noże „jadą” na popularności tego jedynego, jednak mało kto o tym wie i nikomu – a zwłaszcza firmie Victorinox – to nie przeszkadza. Powstała nawet oddzielna marka „Swiss Army”. Turyści kupują zegarki, kubeczki, koszulki, paski, kompasy, czapki i zawożą je do domu, przekonani, że obdarowują znajomych prawdziwym wojskowym ekwipunkiem jednego z najbardziej tajemniczych krajów świata.

CHRUSZCZOW REKLAMUJE

1 maja 1960 roku doszło do wydarzenia, znaczącego w dalszych losach świata. Tego właśnie dnia Rosjanom udało się po raz pierwszy zestrzelić nad własnym terytorium amerykański samolot szpiegowski U-2. Pilot samolotu Francis Gary Powers zdołał wylądować na spadochronie. Schwytano go, a jego kompromitujący ekwipunek został pokazany dziennikarzom. Między szpiegowskimi materiałami, sowieckimi rublami i biżuterią leżał – a jakże – szwajcarski scyzoryk, co nie uszło uwadze czujnych obserwatorów. Trudno było o lepszą reklamę. Skoro nawet najtajniejsi szpiedzy używają tych noży, muszą one naprawdę coś w sobie mieć. Wyobraźnia projektantów i inżynierów Victorinox zdaje się nie mieć granic. Upychają do scyzoryków co tylko się da. Dwa ostrza, otwieracz do puszek i butelek, korkociąg, wykałaczka, szpilka, długopis, pęseta, szydło, dwa śrubokręty – tyle mieści się w prostym skądinąd modelu Spartan, który pozwolono nam – grupie dziennikarzy zwiedzających fabrykę – własnoręcznie sobie zmontować. Nie jest to trudne: przekładka, trzy bolce, trzy nity, dwa ostrza; pociągnąć wajchę, przycisnąć. Znów przekładka, trzy ostrza, pociągnąć. Jeszcze raz przekładka, znowu nity i mocno kopnąć w pedał. Tylko raz się pomyliłem i włożyłem odwrotnie jedno ostrze.

Na koniec doklejenie okładek z tworzywa, pamiątkowy grawerunek i… mam wreszcie pierwszy w życiu scyzoryk. W tym samym miejscu swój nóż złożył kilka lat temu sam George Bush senior podczas wizyty w Szwajcarii. Fakt, że w ogóle znalazł czas na odwiedziny w fabryce Victorinox, to najlepszy dowód na chroniczną słabość Amerykanów do kultowego Swiss Army Knife.

WAGON BEZ SZANS

Jakkolwiek to zabrzmi, wypadki 11 września 2001 r. nie pozostały bez wpływu na… handel scyzorykami. Niemal z dnia na dzień zniknął jeden z podstawowych kanałów dystrybucji – sklepy na lotniskach. Na pokład samolotów nie wolno już było wnosić noży. Victorinox odrobinę się przebranżowił, umieszczając swoje logo na ubraniach, sprzęcie turystycznym, latarkach i zegarkach. Jednocześnie gamę scyzoryków rozszerzono o specjalne modele samolotowe, tylko z małymi ostrzami albo wręcz bez ostrzy. A kto kupi scyzoryk bez ostrza? Choćby panie, dla których powstał model Classic (także w różowym kolorze) – znajdziemy w nim nożyczki, pilniczek z przyrządem do czyszczenia paznokci i pęsetę. Albo golfiści: w przygotowanym dla nich narzędziu GolfTool najważniejszy jest przyrząd do naprawy murawy i marker pozycji piłki. Niegroźne dla linii lotniczych są także ciekawe modele przyborników w formacie kart kredytowych.

 

Oprócz nich znajdziemy także scyzoryki wyposażone w wysokościomierz, latarkę, przyrząd do patroszenia ryb, wskaźnik laserowy, piłę, lupę, kombinerki, kompas, termometr, poziomicę, zegarek ze stoperem… Ostatnim krzykiem mody jest SwissMemory, w którym jedno z „ostrzy” to przenośna pamięć Flash z gniazdem USB. Przez pewien czas w Ibach powstawały nawet scyzoryki z zapalniczką, ale okazały się nieco zawodne i firma, w obawie przed utratą renomy, wycofała je z produkcji. Dzisiaj najgroźniejszą bronią Victorinox jest szczytowy model SwissChamp, przy którym Edward Nożycoręki to dziecinna igraszka. Ma 33 końcówki i wygląda tak, jakby służył do rozkręcenia wagonu kolejowego na czynniki pierwsze. Albo otwarcia włazu stacji kosmicznej…

Max Suski