Bagsik i Gąsiorowski. Zawrotna kariera byłego stroiciela pianin i ex ginekologa

Czy Polska mogła przejąć izraelską firmę paliwową, którą jak na tacy zamierzali jej przekazać szefowie spółki Art-B? Tylko teoretycznie – w starciu z międzynarodowym biznesem i służbami specjalnymi nasze państwo nie miało żadnych szans.

To była jedna z najbardziej spektakularnych ucieczek w historii III RP. Na jej temat do dziś krążą plotki, a kolejne wersje tego zdarzenia bardziej pasują do hollywoodzkiego scenariusza niż do polskiej rzeczywistości początku lat 90. Był maj 1991 roku. Szefowie Art-B, firmy, która już wkrótce stanie się obiektem prokuratorskiego dochodzenia, pojawili się na lotnisku Okęcie z walizkami wypchanymi pieniędzmi. Dla przeciętnego Kowalskiego suma, z jaką opuszczali kraj – 85 milionów dolarów – była czymś niewyobrażalnym. Walizki do samolotu pomagał taszczyć legendarny antyterrorysta major Jerzy Dziewulski. Gdy już znalazły się na pokładzie, do prywatnego odrzutowca Art-B weszli dwaj mężczyźni mający stać się odtąd symbolem wielkiej afery gospodarczej: Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski. Po chwili maszyna wzbiła się w powietrze, obierając kurs na Tel Awiw. Niedługo potem za uciekinierami został wydany międzynarodowy list gończy.

Scena godna najlepszych powieści sensacyjnych. Problem w tym, że ma się nijak – albo w bardzo małym stopniu – do prawdy.

Bagsik i Gąsiorski wcale nie uciekali (a na pewno nie wtedy), lecz po prostu realizowali jedno ze swoich najbardziej ambitnych przedsięwzięć – kupowali izraelskiego potentata na rynku paliwowo-energetycznym, firmę PAZ. To, że interes się nie powiódł i potencjalnie straciło na tym także państwo polskie, to już zupełnie inna sprawa. Bagsik i Gąsiorowski zderzyli się z siłą, z którą nie mieli szans wygrać. W wyrafinowanej grze z Polakami pojawili się nie tylko finansowi oligarchowie, ale także służby specjalne.

PRZEPYCH, ROZMACH I KOMANDOSI

Firma Art-B powstała tuż po upadku PRL, a jej szefowie niemal od razu stali się ucieleśnieniem sukcesu. Trudno wręcz znaleźć dziedzinę, którą ich holding by się nie zajmował – wprawdzie dziś Art- -B kojarzy się głównie z koreańskimi telewizorami GoldStar, które szturmem zdobyły dość ubogi wówczas rynek RTV, ale firma Bagsika i Gąsiorowskiego wchodziła niemal w każdy biznes, który mógł przynieść pieniądze. Działało to tak: do firmy zgłaszali się ludzie, mający pomysł na interes i dojścia do kogo trzeba, a Art-B, jeśli uznało, że plan ma ręce i nogi, wykładało pieniądze na rozruch. Jak wspominał po latach Gąsiorowski, pod jednym wszakże warunkiem: potencjalny wspólnik będzie reprezentował całą grupę, więc musi odpowiednio wyglądać i mieć do dyspozycji dobry samochód. Faceci z polonezami nie wchodzili w grę. W szczytowym okresie działalności holdingu w jego skład wchodziło ok. 3 tysięcy podmiotów gospodarczych.

Bagsik i Gąsiorowski żyli z rozmachem i przepychem – gdziekolwiek się pojawiali, witał ich szmer podziwu. Ich kolekcja obrazów przyprawiała o zazdrość muzealników, a „firmowy” pałac w Pęcicach wynosił ich do rangi arystokratów nowych czasów.

Karierę, jaką zrobili w kilkanaście miesięcy stroiciel pianin z Cieszyna (Bagsik) i ginekolog z wałbrzyskiego szpitala (Gąsiorowski), opisywały nawet światowe media.

Biznesmeni nie zdawali sobie sprawy, że nie wszystkim podoba się ich sukces i służby finansowe zaczęły wnikliwie przyglądać się ich działalności. Już wkrótce staną się podejrzanymi, ale na razie rozwijają działalność na wielką skalę.

 

Nieco wcześniej (połowa 1990 roku) wzięli udział w jednej z największych operacji służb specjalnych tamtego czasu – w przerzucie radzieckich Żydów do Izraela. Operacja nosiła kryptonim Most (pisaliśmy o tym w FH 12/2012). Art-B było odpowiedzialne za bezpieczeństwo całej akcji na terenie Polski – na etatach ochroniarzy firmy pojawili się komandosi jednostki GROM.

Ponieważ szefowie Art-B interesowali się Bliskim Wschodem i zaczęli robić interesy z Izraelem, wydawali się idealnymi kandydatami do współpracy przy tej delikatnej misji. Ci sami Izraelczycy, którzy zaproponowali Bagsikowi i Gąsiorowskiemu wsparcie operacji Most, w 1991 roku postanowili ich wciągnąć do pewnego przedsięwzięcia w zupełnie innej sferze.

A W HAJFIE BAŁAGAN

Andrzej Gąsiorowski mieszka w Izraelu od wielu lat. Cezarea, w której ma dom, to starożytne nadmorskie miasteczko, gdzie największą atrakcją są ruiny z czasów rzymskich. Zdarzają się też inne atrakcje – można tu na ulicy spotkać premiera, a także innych wpływowych polityków i biznesmenów.

O krótkiej, ale wyjątkowo burzliwej historii Art-B rozmawiamy w restauracji tamtejszego klubu golfowego.

„W sprawę z PAZ-em wciągnął nas człowiek, który wcześniej zaangażował nas w operację Most. Nazywał się Meir Bar i był doskonale zorientowany we wszelkich meandrach izraelskiego życia gospodarczego” – wspomina Gąsiorowski. Na marginesie – w polskich mediach pojawiła się informacja, jakoby Bar był także udziałowcem czy wręcz współtwórcą Art-B, ale to – jak zapewnia Gąsiorowski – nieprawda.

Plan Zadika zakładał, że wybiera się najsłabszego uczestnika gry, a następnie niszczy go i rujnuje finansowo. Tym najsłabszym ogniwem, nie- mającym pojęcia o Izraelu i jego rzeczywistości polityczno- gospodarczej, byliśmy my: ja i Bogusław Bagsik

PAZ Oil Company to izraelski odpowiednik naszego Orlenu, choć nie do końca. Firma – niegdyś państwowa, stworzona w 1922 roku jeszcze za czasów brytyjskiego mandatu w Palestynie jako filia Shella – zajmuje się nie tylko dystrybucją i sprzedażą paliw płynnych, ale jest ważnym graczem na szeroko rozumianym rynku energetycznym. Posiadanie znaczącego pakietu akcji firmy o znaczeniu strategicznym było dla Bagsika i Gąsiorowskiego wielkim wyzwaniem. A także – przynajmniej potencjalnie – doskonałą lokatą kapitału.

 

„Kiedy Meir Bar dostał cynk o planowanym zwiększeniu liczby akcji PAZ-u, zwrócił się do nas. Przedstawił Bagsika ludziom, którzy zarządzali projektem sprzedaży dodatkowych akcji PAZ prywatnemu inwestorowi. Właścicielem pakietu większościowego był Jack Lieberman, biznesmen żydowskiego pochodzenia z Australii. Oczywiście, kupił sobie tę firmę nie za własne pieniądze, ale dostał je od nieformalnej grupy, związanej z Ministerstwem Energetyki i Ministerstwem Finansów, która chciała trzymać rękę na PAZ-ie. Jakiś izraelski dziennikarz nazwał ten układ mafią – ja tego nie komentuję. Układ miał więc PAZ, ale zamierzał przejmować kolejne firmy, stąd idea dokapitalizowania go środkami z zakupu dodatkowych akcji” – wyjaśnia Gąsiorowski. Jego zdaniem mózgiem tej operacji był Bino Zadik, biznesmen, wówczas pracownik PAZ-u.

„Jego plan, o czym dowiedziałem się później, zakładał, że wybiera się najsłabszego uczestnika tej gry, a następnie niszczy go i rujnuje finansowo. Tym najsłabszym ogniwem, niemającym pojęcia o Izraelu i jego rzeczywistości polityczno-gospodarczej, miałem być ja i Bagsik. Czyli zaplanowano nasze »utopienie«, zanim zaczęliśmy robić wspólne interesy. Na marginesie – kolejni właściciele PAZ, czyli Liebermanowie, Jack i jego syn, rozstali się ze światem w dziwnych okolicznościach, a firmę przejął i ma ją do dziś Bino Zadik” – mówi były szef Art-B.

Ale zanim doszło do tak niekorzystnego dla Art-B finału, interes z PAZ-em wydawał się strzałem w dziesiątkę.

Tak naprawdę to Bogusław Bagsik podjął decyzję o zakupie akcji izraelskiego potentata – to on w Art-B odpowiadał za kontakty z Izraelem. Gąsiorowski był natomiast odpowiedzialny za kierunek amerykański. „Bagsik wówczas wierzył w swoje żydowskie pochodzenie i wejście z pieniędzmi do kraju przodków traktował niezwykle osobiście” – wspomina Gąsiorowski, dodając, że w następnych latach polskie służby specjalne włączą się do akcji ustalania rzeczywistego pochodzenia Bogusława Bagsika i okaże się, że jednak nie wywodzi się on ani od Sema, ani od Izaaka. O tym jednak za chwilę.

Gąsiorowski postanowił sprawdzić, co to za firma, w której sukces tak bardzo uwierzył jego wspólnik – udał się do Hajfy, gdzie znajdowała się centrala PAZ-u. Na miejscu nie wyglądało to dobrze: totalny bałagan i zarządzanie na poziomie bliskowschodniego bazaru. Ale skoro powiedziało się A, trzeba było powiedzieć Szefowie Art-B podpisali list intencyjny, a następnie zadeklarowali przelew wysokości 85 milionów dolarów.

Problem w tym, że nieco wcześniej wybuchła pierwsza wojna w Zatoce i nad Kuwejtem pojawiły się irackie skudy. Na świecie zrobiło się nerwowo – zaczęto wieszczyć jak najgorsze scenariusze dla Izraela. Banki nie chciały dokonywać przelewów do tego kraju.

„Musieliśmy zawieźć pieniądze sami. To wtedy pojawiliśmy się na Okęciu z workami pełnymi pieniędzy, ale – wbrew późniejszym plotkom – nigdzie nie uciekaliśmy, a po prostu jechaliśmy kupić akcje PAZ-u. Lieberman bardzo potrzebował tych pieniędzy, bo kiepsko mu szły interesy w Australii i był bliski bankructwa” – mówi Gąsiorowski, zapewniając, że transport dolarów w workach (a nie walizkach, jak głosi fama) był zgodny z ówczesnym prawem i nie ma mowy o nielegalnym transferze.

 

PRZYPINANIE ŁATKI AFERZYSTÓW

Teraz pozostawała tylko sprawa zgody na prowadzenie interesów w Izraelu, czyli coś w rodzaju certyfikatu biznesowej ko- szerności. Certyfikat, że nowi akcjonariusze PAZ nie są wrogo nastawieni do Izraela, miało wystawić tamtejsze Ministerstwo Finansów, ale tak naprawdę wszystko zależało od tajnych służb. Oczywiście, taka procedura nie dotyczy każdego rodzaju biznesu, ale akurat paliwa i energetyka czy szerzej – sektory strategiczne – są pod ich ścisłą ochroną.

Sprawa certyfikatu bardzo się przeciągała. „Czekamy miesiąc, dwa, trzy, a tu nic. W końcu mówię do Bagsika: »Niech się decydują, bo jeśli nie, to zabieramy pieniądze i wracamy«. Potem był wspólny obiad Bagsika z Liebermanem i Bino Zadikiem. Klepali biednego Bogusia po plecach, obiecywali mu złote góry i on dał się na to nabrać. Mówili: »Nie martw się, wszystko będzie dobrze, taka procedura musi trwać«. A nasze pieniądze są zablokowane na koncie powierniczym w jednym z izraelskich banków. Bagsik, przekonany przez Zadika i Liebermana, że wszystko jest OK, podjął decyzję o uwolnieniu tych środków. Ale nasz prawnik, który blokował te pieniądze, postanowił przekonać mojego wspólnika, że robi głupstwo. Ale Bagsik się uparł i zagroził, że zwolni prawnika, jeśli ten będzie się sprzeciwiał jego woli. W końcu pieniądze poszły do Liebermanów. Dowiedziałem się o tym następnego dnia. Dzwonię do Bagsika i pytam: »Coś ty zrobił najlepszego? To są faceci kuci na cztery nogi, więc teraz, kiedy już mają pieniądze, zrobią wszystko, aby nas zdyskredytować. Zaraz przypną nam jakąś łatkę złodziei albo mafiosów«” – wspomina Gąsiorowski. I tak się stało.

Lieberman i Zadik klepali biednego Bogusia po plecach, obiecywali mu złote góry i on dał się na to nabrać. Podjął decyzję o uwolnieniu naszych środków. I tak trafiły do Liebermana i Zadika

Akurat w tym czasie w Polsce rozpoczęła się afera Art-B. Szefowie spółki, obawiając się prokuratorskich zarzutów, w pośpiechu opuścili kraj (samochodem, przez Niemcy), a Art-B kilka miesięcy później przeszło pod zarząd likwidatora. Został nim Jerzy Cyran, były wiceprezydent Katowic, który w grudniu 1981 roku wsławił się nieudanymi negocjacjami z górnikami w kopalni Wujek.

Niedoszli partnerzy Bagsika i Gąsiorowskiego natychmiast to wykorzystali. Zaproponowali Cyranowi, że odkupią akcje należące do szefów Art-B za 75 milionów dolarów, czyli o 10 milionów taniej, niż wynosiła ich cena. Jednocześnie w Izraelu rozpętała się nagonka na Bagsika i Gąsiorowskiego – przedstawiano ich jako aferzystów, ludzi związanych z podziemiem kryminalnym i tym samym niegodnych współpracy biznesowej.

„Propagandową wodą na młyn Liebermana i Zadika było wejście GROM-u (według innych źródeł UOP – przyp. A.G.) do naszej siedziby, czyli pałacu w Pęcicach. Akcja zbrojna polskiego państwa przeciwko dwóm biznesmenom, których zresztą nie było już w kraju! Byliśmy totalnie zdyskredytowani i bezbronni. Ale Lieberman i Zadik potrzebowali jeszcze procesu, który raz na zawsze potwierdziłby nasze przestępcze zamiary, a przede wszystkim – unieważnił umowę zakupu akcji” – mówi Gąsiorowski.

Rzecz w tym, że izraelski wymiar sprawiedliwości nie zamierzał ukarać Bagsika i Gąsiorowskiego tylko dlatego, że pasowałoby to Liebermanowi i Zadikowi. Potrzebny był dowód ich winy (oczywiście zgodny z izraelskim prawem), a tego cały czas brakowało. Owszem, atmosfera wokół twórców Art-B gęstniała, ale nikt nie był w stanie znaleźć odpowiednich paragrafów.

 

Strona polska nalegała na Izraelczyków, aby wydali Bagsika i Gąsiorowskiego, ale w Jerozolimie uznano, że są to żądania bezpodstawne. Polskim służbom udało się nawet dotrzeć do dokumentów, z których wynikało, że Bagsik wcale nie jest Żydem. Ta okoliczność miała zmiękczyć stanowisko izraelskiego wymiaru sprawiedliwości odnośnie ekstradycji. Na próżno!

Jak mówi Gąsiorowski, Lieberman i jego poplecznicy liczyli na finansowy blitzkrieg, a tu wszystko zaczęło się przeciągać.

KUPiONE, ALE NIE OBJĘTE

Oczywiście, ten stan zawieszenia miał też negatywne skutki dla Polaków – ich majątek zaczął topnieć z dnia na dzień. Sama ochrona prawna kosztowała fortunę, nie mówiąc o innych wydatkach.

We wrześniu 1993 roku do kancelarii prezydenta RP Lecha Wałęsy przyszedł list z zaskakującą propozycją – Bagsik i Gąsiorowski oferowali przekazanie państwu polskiemu akcji PAZ jako zadośćuczynienie za szkody, jakie Art-B rzekomo wyrządziła polskiej gospodarce. „Nie uważaliśmy, by ktokolwiek ucierpiał w wyniku naszej działalności, żaden podmiot gospodarczy nie zgłosił swoich roszczeń z tego tytułu, ale uznaliśmy, że taki gest będzie fair z naszej strony. Państwo wycenia swoje szkody na jakąś tam sumę, a my oferujemy stosowne zadośćuczynienie. Zamykamy sprawę i znowu jesteśmy uczciwymi obywatelami, których nie ściga prokuratura” – tłumaczy Gąsiorowski.

Pytanie, czy byli szefowie Art-B nie obiecywali aby gruszek na wierzbie? Prosząca o anonimowość osoba blisko związana ze spółką Bagsika i Gąsiorowskiego twierdzi, że wprawdzie nabyli oni akcje PAZ-u, ale nie zdążyli ich – jak to się określa w prawniczej terminologii – objąć. Czyli formalnie należały do nich, ale nie mieli prawa nimi rozporządzać. Mimo tego, że wspomniany wcześniej certyfikat biznesowej koszerności został Bagsikowi i Gąsiorowskiemu wydany w 1992 roku.

List do prezydenta został przekazany Narodowemu Bankowi Polskiemu. Bank bardzo poważnie potraktował ofertę Bagsika i Gąsiorowskiego. Do Izraela uda! się dyrektor Janusz Krzyżewski z Departamentu Prawnego NBP. Po kilku dniach panowie uzgodnili, że byli szefowie Art-B napiszą skargę do NBP na nieprawidłowości przy likwidacji ich spółki oraz że zaproponują przekazanie akcji PAZ-u.

Odpowiedź na skargę była zaskakująca. Wynikało z niej, że NBP nie jest stroną w tej sprawie, lecz jedynie wyraża zainteresowanie ostatecznym rozliczeniem Art-B z Bankiem Handlowo-Kredytowym (wierzycielem Art-B), będącym w stanie likwidacji. Czyli tak naprawdę NBP machnął ręką na możliwość przejęcia kapitału z bardzo dobrymi perspektywami!

 

„Kiedy okazało się, że bank centralny umywa ręce, Lieberman zaproponował ugodę – my się wycofamy z PAZ-u, a on przejmuje całą firmę, oddając nam wpłaconą przez nas sumę. Dla pełnej jasności: przez pół roku na koncie odsetki z tej sumy przekroczyły 10 milionów dolarów. Czyli przez dwa lata – od 1991 do 1993 roku – obracali naszymi pieniędzmi, pomnażając je wielokrotnie, przelewając z konta na konto. Na tym właśnie polega oscylacja kapitału, którą zresztą zarzucano nam w Polsce, gdy byliśmy szefami Art-B. Poza tym wartość naszych akcji wzrosła w tym czasie wielokrotnie. Nasze pieniądze posłużyły między innymi Bino Zadikowi do przejęcia jednego z największych izraelskich banków i do kilku innych inwestycji” – przekonuje Gąsiorowski.

Jednym z głównych zarzutów, kierowanych przez prokuraturę wobec szefów Art-B, było korzystanie z tzw. oscylatora ekonomicznego, czyli wielokrotnego (w różnych bankach) oprocentowywania kapitału.

Fina! tego biznesu był następujący: w 1994 roku w Zurychu został zatrzymany Bogusław Bagsik. Tam udało się go przekonać do przekazania Liebermanowi – bez zgody i wiedzy Gąsiorowskiego – akcji PAZ-u. Czy zrobił to jedynie po to, by zrzucić z siebie jeden z licznych problemów? Jak napisała Teresa Semik w „Dzienniku Zachodnim”: „W 1996 r. Gąsiorowski porozumiał się z likwidatorem, że wskaże mu, gdzie Bagsik ukrył pieniądze, a wtedy podzielą się »znaleźnym«. Ujawnił, że podczas sprzedaży grupie Liebermana akcji izraelskiego koncernu naftowego PAZ Bagsik wziął pod stołem od Liebermana 17 mln dolarów amerykańskich, mimo że płatności były objęte sekwestrem na rzecz spółki. Od 1997 r. Art -B w likwidacji procesuje się z grupą Liebermana o te pieniądze”. Trudno te rewelacje zweryfikować, tym bardziej że Bogusław Bagsik nie chciał rozmawiać z nami o tej sprawie.

Choć od upadku Art-B minęło ponad 20 at, prawda o interesach tej spółki daleka jest od ostatecznego wyjaśnienia. Kiedyś byli bogami rodzimego biznesu, dziś są według powszechnie panującej opinii aferzystami. Dla wielu byłoby lepiej, gdyby tej opinii nic już nie zmąciło.