O jedno koło taniej

Budowa trójkołowca jest prostsza, szybsza i mniej kosztowna niż zwykłego samochodu. Są modele dla każdego: sportowe, dostawcze, elektryczne

Za oceanem liczy się wizerunek. W cenie jest każda ekstrawagancja. Dlatego Amerykanie wydają krocie na tuning samochodów i chętnie kupują wszelkie odlotowe maszyny. Takie podejście wykorzystała kanadyjska firma Campagna, która za 40 tysięcy dolarów oferuje sportowe trójkołowce.

BEZ BAGAŻNIKA

Pod względem konstrukcji to zmotoryzowane dziwadła – wehikuł V13R z przodu wygląda jak samochód (ma dwa koła z przodu i zwykłą, samochodową kierownicę), z tyłu zaś to motocykl. Maszyna ma dwa miejsca ustawione obok siebie, a dla osłony przed wiatrem i słotą – niziutką szybę. Nie ma wprawdzie dachu, ale kusi skórzaną tapicerką, błyszczącymi chromami i – wzorem roadsterów – przeciwkapotażowymi pałąkami. Cudak porusza się dzięki zespołowi napędowemu zaadaptowanemu z motocykla Harley-Davidson. Motor z serii Revolution (dwa cylindry w układzie V, 1250 cm3 pojemności i 125 koni mocy) jest na tyle mocny, a sama maszyna na tyle lekka (475 kg), żeby V13R mógł jeździć bardzo szybko. Producent nie ujawnił jesczcze prędkości maksymalnej maszyny, ale zapewnia, że auto jest co najmniej równie szybkie jak większość nowoczesnych sportowych czterokołowców. Jedyny kłopot to bagaż: w małym schowku Campagna V13R zmieści się – jak twierdzi producent – płaszcz przeciwdeszczowy oraz rękawiczki.

Nieco inną filozofię prezentuje firma Carver. Holendrzy postawili na dwa napędzane koła z tyłu i bardzo długi przedni wahacz (tzw. pchany). Carver One ma kabinę w układzie tandem (pasażer siedzi za kierowcą). Kabina na zakrętach mocno wychyla się na boki. Nie ma jednak obawy wywrotki, bo na łukach podtrzymują ją komputerowo sterowane siłowniki hydrauliczne. Dzięki nim Carver pokonuje zakręty szybciej niż większość aut. Holenderski trójkołowiec z silnikiem adaptowanym z japońskiego małolitrażowego Daihatsu może rozpędzić się nawet do 185 km/godz.!

A oto projekt amerykański: trójkołowiec Myers NmG wygląda jak zabawka. Błąd! Wystarczy najpierw spojrzeć na cenę (30 tysięcy dolarów), a potem na osiągi tego malucha – jednoosobowy elektryczny samochodzik jeździ ponad 100 km/h. Na jednym ładowaniu akumulatorów (za 20 dolarów) przejedzie 1600 km. Autko jest całkiem bezpieczne, jak deklarują projektanci „zostało zaprojektowane jak motocyklowy hełm”. Do środka wchodzi niewiele bagażu: producent twierdzi, że wystarczy miejsca na „laptopa, obiad przyniesiony z domu i torbę na siłownię”. Trójkołowiec jest drogi, ale za to nie emituje do atmosfery żadnych spalin. Jego dziwaczny wygląd może bawić, ale Amerykanie – w dobie kryzysu oraz coraz większych kłopotów z paliwem – z takich pomysłów już nie kpią.

PSZCZOŁA ROBOTNICA

Nie bez powodu pierwsze spalinowe wehikuły miały tylko trzy koła. Pionierzy motoryzacji musieli stosować najprostsze rozwiązania, bo wtedy nie znano np. wspomagania kierownicy. Do tego pierwsze samochody jeździły wolno i dlatego nawet na trzech kołach potrafiły zachować odpowiednią stateczność. Potem pojawiły się dwie osie, ale to nie oznacza, że trójkołowce od razu zniknęły. Przez wiele lat takie maszyny produkowano m.in. w warsztatach brytyjskiego Morgana, a w roku 1935 w Tamworth T.L. Williams rozpoczął wytwarzanie dostawczych trójkołowców Reliant. Te zabawne autka można było prowadzić z motocyklowym prawem jazdy, płacono też za nie minimalne podatki (znacznie niższe niż w przypadku czterokołowych aut). O ich popularności w Wielkiej Brytanii niech świadczy fakt, że Relianty produkowano aż do końca XX wieku.

Swój dostawczy trójkołowiec mieli też Włosi. Pod koniec lat 40. XX wieku zaczęli motoryzować swój kraj za pomocą jednośladów: zbudowali dostawczaka z układem napędowym i przednim zawieszeniem adaptowanym ze skutera Vespa. Trójkołowiec o nazwie Ape (co po włosku znaczy „pszczoła”) miał słaby silnik, sporo ważył i był prymitywny (bez kabiny i przedniej szyby), ale umożliwiał przewożenie co najmniej 150 kilogramów bagażu lub towaru. Był też tani i z łatwością mieścił się w bardzo wąskich uliczkach włoskich miast, więc nie należy się dziwić, że błyskawicznie się rozpowszechnił i nadal jest produkowany! W ciągu 60 lat trójkołowiec był wielokrotnie modernizowany. Pojawiły się odmiany z silnikiem Diesla, z kabiną, a także różnymi nadwoziami: pick-up, ze skrzynią ładunkową odkrytą i bezpieczną „budką” z klapą. Powstały nawet Ape taksówki! Przed dwoma laty koncern Piaggio postanowił wrócić do starego pomysłu. Do sprzedaży trafiła limitowana seria 999 sztuk trójkołowych kabrioletów Calessino, adresowana do koneserów, którzy kochają takie maszyny bez okrągłej kierownicy, cenią detale i nie boją się prędkości maksymalnej, która tylko nieznacznie przekracza 50 km/godz. Z myślą o klientach tego typu Ape Calessino wykończono prawdziwą skórą i drewnem, dodano lakier metalizowany i opony z tzw. bandażami (stylowe białe boki).