O radzieckich nalotach na Warszawę bez emocji

Rosjanie, planując nalot na Warszawę, mieli do wyboru dwie strategie. Pierwsza to uderzenie kilkudziesięciu samolotów na jeden lub kilka strategicznych celów, takich jak węzeł kolejowy, lotnisko czy koszary. Właściwie zaznaczony przez pierwsze samoloty cel, przy zrzucie ok. 300 bomb mógłby zostać poważnie uszkodzony, a straty wśród cywilnej ludności byłyby niewielkie. Druga strategia to wybór kilkunastu czy kilkudziesięciu celów atakowanych przez pojedyncze samoloty. Zdecydowano się na tę drugą strategię. Dlaczego? Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy zastanowić się, jaką rolę odgrywała ówczesna Warszawa w niemieckich planach wojennych. Oczywiście był to ważny węzeł kolejowy, przez który w jedną stronę przejeżdżały na front wschodni pociągi z wojskiem i uzbrojeniem, a w drugą wracały pociągi pełne rannych żołnierzy, dla których w mieście przygotowano 12 lazaretów w zajętych przez okupanta szpitalach, szkołach i innych budynkach przystosowanych do tego celu. Była więc Warszawa jednym wielkim szpitalem wojskowym. Poza tym do miasta napływali żołnierze, zarówno w drodze na front, jak i ci, dla których było to miejsce wypoczynku i rozrywki na „urlopach” z frontu. Przygotowano dla nich kilka Soldatenheime oraz kawiarnie, restauracje, kina i inne miejsca rozrywek „Nur für Deutsche”. Poza tym w koszarach i zajętych na potrzeby wojska budynkach stacjonowały oddziały różnych formacji wojskowych i służb policyjnych. Według danych AK w tym czasie w Warszawie zamieszkiwało również ok. 9 tys. cywilnych Niemców, zarówno w wydzielonych obszarach miasta, jak i jako „sublokatorzy” w polskich domach. Do tego należy dorzucić małe i duże fabryki oraz zakłady produkujące na potrzeby wojska. Potencjalnych celów do ataku było więc kilkaset.

Teza, jaką stawia Tymoteusz Pawłowski w artykule „Sokoły Stalina nad Warszawą” („Focus Historia” nr 4/11), brzmi: Podstawowym celem sowieckich bomb stała się ludność cywilna. Gdyby autor przestudiował dokumenty, a nie jedynie propagandowe artykuły, wiedziałby, że teza ta nie jest zupełnie prawdziwa

Warszawa latem 1942 r. była zdaniem Niemców miastem spokojnym, pełnym atrakcji i miejsc rozrywki. Takim ją przynajmniej widzieli niemieccy żołnierze, którzy wyrwali się z piekła frontu wschodniego. I Rosjanie postanowili ten niemiecki spokój zburzyć. Dlatego zdecydowali się uderzyć na wiele różnych celów naraz.Ten rodzaj nalotu wymagał jednak niezwykłej precyzji, zwłaszcza że wiele wytypowanych obiektów znajdowało się pośród gęstej „cywilnej” zabudowy. Radzieccy lotnicy musieli nie tylko znaleźć cel, ale i dokonać zrzutu bomb we właściwym momencie. Przy nocnym nalocie z wysokości ok. 2500 metrów nie było to zadanie łatwe. Przy prędkości samolotu ok. 200 km/godz. pomyłka o jedną sekundę to upadek bomby ponad 50 metrów od celu. Analiza trafień wykazuje, że w większości przypadków bomby były zrzucane sekwencyjnie, jedna po drugiej, co dawało rozrzut nawet 200 do 500 m. Nie mogło więc być mowy o precyzji trafienia w pojedynczy obiekt. Oczywiście Rosjanie musieli sobie zdawać sprawę, że tak przeprowadzony nalot spowoduje znaczne straty wśród ludności cywilnej, lecz nie mogę się zgodzić ze sformułowaniem Grota-Roweckiego w raporcie wysłanym do Londynu po nalocie w nocy z 20 na 21 sierpnia 1942 roku: „Bombardowanie wykonane nocą z nadmiernej wysokości mimo braku OPL robiło wrażenie bezładnego, terrorystycznego, zadając o wiele większe straty ludności polskiej niż okupantowi”. Analiza dokumentów i sprawozdań ze strat poczynionych przez radzieckie bomby nie potwierdza tezy o bezładnym i terrorystycznym charakterze tego nalotu.

Z materiałów AK wynika, że nalot w nocy z 20 na 21 sierpnia 1942 roku przeprowadziło ok. 30 samolotów, które zrzuciły blisko 250 bomb burzących i zapalających. Analizując lokalizację wybuchów, można wywnioskować o celach, w które zamierzano uderzyć. Po pierwsze lotniska. Na Okęcie spadła seria bomb, lecz większość z nich trafiła w lotnisko pozorowane, utworzone przez Niemców na południe od właściwego lotniska (ta pozoracja musiała być całkiem niezła, skoro nabrał się na nią i polski samolot RAF, który w październiku 1942 r. zrzucił tam swoje bomby). Część bomb zrzucona na Bielany trafiła w tzw. Poligon Parysów, w pobliżu ważnego dla okupantów zakładu „Parysów” z największym w Warszawie parowym młotem. Możliwe, że to zakład, a nie lotnisko, był celem. Zaatakowano również koszary na Boernerowie, koszary pomiędzy ulicami Łazienkowską i Szwoleżerów oraz „przeciwlotników” przy ul. Puławskiej, gdzie aż 11 bomb spadło na pusty teren, tuż obok. Gdyby i one trafiły w budynki koszarowe, niemieckie straty byłyby ogromne. Przy bombardowaniu koszar w Cytadeli zabrakło precyzji i wszystkie bomby spadły na pobliskie wille żoliborskiego osiedla. Poza bombami, na mieszkańców spadł deszcz ulotek adresowanych do niemieckich żołnierzy.

Zaatakowano budynki cywilne, głównie szkoły zajęte na koszary: na ul. Ożarowskiej i Zawiszy na Kole, na rogu ulic Felińskiego i Lisa Kuli, Międzyparkowej na Żoliborzu czy Kordeckiego na Grochowie. W tym ostatnim przypadku bomby trafiły w sąsiednie domy, zabijając wielu mieszkańców. Lepiej wypadło bombardowanie hoteli dla niemieckich żołnierzy. Spalono Soldatenheim I na ul. Klonowej i uszkodzono budynek hotelu dla oficerów przy Al. Jerozolimskich 51. Celem ataku były również niemieckie szpitale. Najbardziej spektakularnym było trafienie 10 bomb w lazaret w budynku sądów na Lesznie. Poza tym bomby spadły na szpital wojskowy na rogu ul. Nowowiejskiej i Al. Niepodległości, Szpital Ujazdowski oraz cywilny szpital dla Niemców na ul. Goszczyńskiego. Trafiono w garaże i warsztaty samochodowe (pięć obiektów) oraz zakłady pracujące na potrzeby Niemców (m.in. odlewnie Babbit i wytwórnię sprzętu radiowego Marconi na ul. Narbutta, fabrykę śrub na ul. Iwickiej i zakład Bruhn Werke, produkujący wskaźniki dla messerschmittów, na ul. Belwederskiej oraz fabryki na Okęciu). Zbombardowano dawne rosyjskie forty: „Bema” na Kole i „Wola” mieszczące zakłady i magazyny. Poza Niemcami ofiarami byli również jeńcy (głównie Rosjanie) z obozów jenieckich zlokalizowanych na terenie fortów.

Całkowicie nie powiódł się atak na centralę telefonów tzw. PAST-ę na ul. Zielnej. Wszystkie bomby spadły na pobliskie budynki mieszkalne. Nie lepiej wypadł atak na obiekty kolejowe. Zamiast na okolice Dworca Zachodniego, bomby spadły na pobliskie działki, pola i domki jednorodzinne. Na węzeł Dworca Gdańskiego zrzucono również kilkanaście bomb, z których jedynie kilka trafiło w tory czy magazyny. Większość spadła na puste place, ale i niestety na budynki mieszkalne. Także bombardowanie węzła wokół Dworca Wschodniego mimo wielu trafień, m.in. w parowozownię i tory, przyniosło cywilne ofiary na pobliskim osiedlu Targówek. Nawet z tego skrótowego zestawienia widać, że można zidentyfikować blisko 20 prawdopodobnych celów. Trudno więc mówić o chaotycznym i przypadkowym bombardowaniu. Można co najwyżej ubolewać nad brakiem precyzji radzieckich lotników. Również podawane w pierwszych raportach ogromne straty wśród ludności cywilnej (800 zabitych i 1200 rannych), po dokładnej weryfikacji zmniejszają się do ok. 150 zabitych i ok. 200 rannych. Ofiary wśród niemieckich cywilów i żołnierzy były także znacznie niższe niż w AK-owskich raportach i należy liczyć je w dziesiątkach, a nie w setkach.

Podobną analizę można by przeprowadzić również dla nalotu z nocy 1 na 2 września 1942 roku, kiedy na miasto spadła zbliżona ilość bomb. I w tym przypadku można zidentyfikować kilkanaście prawdopodobnych celów ataków: szpitale wojskowe, magazyny i garaże wojskowe, koszary (udany atak na Cytadelę), szkoły i budynki zajęte przez wojsko, zakłady przemysłowe i obiekty kolejowe (budynek dyrekcji kolei, Dworzec Gdański i Dworzec Praski). Niestety i tym razem trafiono kilkadziesiąt domów mieszkalnych, a straty wśród ludności były zbliżone do tych z poprzedniego nalotu. Oburzenie wywołało bombardowanie zajezdni tramwajowej, bazaru „Kercelak” czy nowej siedziby szpitala św. Łazarza na Woli. Osobiście uważam, że zajezdnia to przypadkowe trafienie. Właściwym celem była oddalona o kilkadziesiąt metrów szkoła zajęta przez wojsko. Możliwe więc, że bomby, jakie spadły na szpital i bazar, były przeznaczone dla innego pobliskiego obiektu. Myślę, że takie domniemanie jest równie uprawnione jak twierdzenie, że były one właściwym celem radzieckich lotników. Największe emocje, ze względu na wiele trafionych i zburzonych domów w Śródmieściu, wzbudza radziecki nalot w nocy z 12 na 13 maja 1943 roku, który ze względu na skutki dla cywilnej ludności jest porównywalny z niemieckimi nalotami z września 1939 r. Ale i w tym przypadku można wskazać kilkanaście prawdopodobnych celów. Radzieckie bomby uszkodziły aż sześć z dwunastu niemieckich lazaretów i dwa punkty zbiorcze dla rannych. Celny był atak na niemieckie koszary na ul. Puławskiej, gdzie zniszczono m.in. jedną baterię przeciwlotniczą i skład amunicji. Uszkodzono kilka hoteli dla niemieckich żołnierzy (m.in. ponownie Soldatenheim na ul. Klonowej), koszary SS, garaże i warsztaty i tzw. odwszalnię. Ucierpiały niektóre zakłady przemysłowe (m.in. Bruhn Werke na Belwederskiej i „Tungsram” na Nowowiejskiej). Bomby spadły również na dworce i linie kolejowe. Zginęło ponad 200 cywilów a blisko 300 zostało rannych. Ucierpiało blisko 200 budynków mieszkalnych, z czego ponad 50 zostało zniszczonych bądź spalonych.

Czy faktycznie był to w zamyśle nalot odwetowy, czy terrorystyczny, jak sugerowała podziemna prasa, a tezę tę ponawia Tymoteusz Pawłowski? Uważam, że nie. Świadczy o tym choćby taki fakt. Wraz z bombami na Warszawę spadły ulotki propagandowe. Po jednej stronie wydrukowana była odezwa obiecująca rychłą rozprawę aliantów z hitlerowskimi Niemcami i wzywająca Polaków do czynnej walki z okupantem. Po drugiej stronie zatytułowanej „Co powiedział Stalin o Polsce?” był fragment wywiadu dla „New York Timesa”, w którym Stalin obiecywał Polakom „silną i niepodległą Polskę”. Oczywiście można podejrzewać Rosjan aż o taką hipokryzję i cynizm, że wraz z odezwą Stalina zrzucali bomby na bezbronnych mieszkańców. Miał to być kolejny „propagandowy” nalot Stalina. Zawiedli jednak jego lotnicy. Tymoteusz Pawłowski w swoim artykule uznał warszawiaków za pionki w grze pomiędzy mocarstwami. Wydaje się jednak, że ta „gra” była bardziej lokalna, podobnie jak i gracze. Do takiego wniosku skłania bowiem lektura raportów wywiadu AK przygotowanych dla komendy Okręgu Warszawskiego, a odnalezionych wśród innych dokumentów jesienią 2008 roku w skrytce w domu Filtrowa 78.

W dokumencie „Sprawozdanie z nalotu na Warszawę w noc z 20 na 21 VIII 1942 r.” z 28 sierpnia 1942 r. opracowanym przez komórkę AK o kryptonimie „Monopol” czytamy m.in.: „Podczas akcji bombardującej zrzucono desant; w polu w rejonie ul. Wiatracznej i Stanisławowskiej (Grochów) znaleziono 2 spadochrony, jeden bardzo duży o średnicy ok. 30 m, z linkami stalowymi, przy których końcu umocowana była lina stalowa, zakończona hakiem, prawdopodobnie spadochron ten służył do zrzucenia jakiegoś bagażu, obok znaleziono normalny jednoosobowy spadochron”.  (…) Informatorzy nasi stwierdzają, że z lotnictwem bombardującym współpracowała miejscowa ludność. W następujących punktach stwierdzono zielone rakiety puszczane z ziemi: a) rejon Dworca Wschodniego, b) rejon Flakkaserne, c) rejon ul. Belwederskiej”. W dokumencie opracowanym przez tę samą komórkę AK „Sprawozdanie z nalotu na Warszawę w noc 1 na 2 września 1942 roku” datowanym 4 września 1942 r. są takie fragmenty: „Informatorzy stwierdzają z całą pewnością współdziałanie z lotnictwem ludności miejscowej. Wypuszczono między innymi czerwoną rakietę z rejonu parkingu samochodów w Wawrze oraz z rejonu przyczółka mostowego mostu Poniatowskiego. (…) O nalocie wiedziały koła, posiadające łączność z Moskwą. Ze sfer komunistycznych zapowiedziano dokładnie nalot na dzień 1 IX.42 r.”.

Owe „koła, posiadające łączność z Moskwą” to członkowie Polskiej Partii Robotniczej, komunistycznej formacji politycznej powołanej do życia przez Stalina i utworzonej w Warszawie w styczniu 1942 roku. Choć formalnie zadaniem PPR i jej zbrojnych oddziałów Gwardii Ludowej (później Armii Ludowej) była walka z hitlerowskim najeźdźcą, to rzeczywistym długofalowym celem była neutralizacja niepodległościowych formacji konspiracyjnych i umożliwienie Stalinowi podporządkowania Polski sowieckiej dominacji. W sierpniu 1942 roku PPR i GL były dopiero w fazie organizacji i zarówno liczebnie, jak i wpływami w społeczeństwie nie mogły konkurować z ZWZ-AK. Dlatego też informacje o współdziałaniu lotnictwa radzieckiego z komunistycznym podziemiem w Warszawie musiały być dla władz Polski Podziemnej dużym zaskoczeniem. Sowieci uznawali przecież formalnie rząd polski w Londynie i jego struktury podziemne w okupowanej Polsce. A jednak władze te nie były ani powiadomione o nalotach, ani w żaden sposób nie uczestniczyły w ustalaniu celów bombardowania. Świadczy o tym nota Kierownika MSZ Edwarda Raczyńskiego do ambasadora sowieckiego przy rządzie polskim w Londynie z 4 września 1942 r., w której czytamy m.in. „(…) Obserwatorzy Rządu Polskiego donoszą, że bomby były rzucane z wielkiej wysokości, co utrudniało, jeśli nie uniemożliwiało ich precyzyjność. W konsekwencji ucierpiały dzielnice mieszkaniowe w całym mieście. (…) W tych warunkach bombardowanie miasta ze znacznej wysokości, bądź na podstawie niedostatecznych danych o rozmieszczeniu obiektów wojskowych, komunikacyjnych, przemysłowych etc. musi prowadzić do niezwykle wysokich ofiar wśród polskiej i żydowskiej ludności Warszawy, a w konsekwencji może być przez ludność tę rozumiane inaczej niż to leży w intencji władz sowieckich. (…) Pragnę powrócić do propozycji porozumienia pomiędzy władzami wojskowymi polskimi i sowieckimi co do operacji lotniczych ponad terytorium Polski. Polskie władze wojskowe, które są w posiadaniu specjalnych znajomości tego terytorium i obecnego rozmieszczenia na nim obiektów wojskowych niemieckich, są w stanie przez te informacje zapewnić władzom sowieckim większą skuteczność operacji lotniczych przeciw obiektom wojskowym (…)”.

 

W odpowiedzi ambasador Bogomołow napisał, że „według informacji sowieckich władz wojskowych, bombardowania te były całkowicie skuteczne” oraz obiecał przekazać władzom wojskowym propozycję strony polskiej o współpracy przy określaniu celów nalotów. Jak wiadomo, nigdy do takiej współpracy nie doszło. Przekaz był jasny: „bez waszej pomocy też wiemy, gdzie uderzyć, mamy własne źródła informacji”. Ciekawe, że informacja o udziale w planowaniu celów oraz sterowaniu nalotami z ziemi przez komunistyczne podziemie nie znalazła się w żadnym oficjalnym dokumencie wysłanym przez dowództwo AK do Londynu. Darmo jej również szukać w podziemnych gazetach i współczesnych publikacjach. A przecież te naloty to był wyraźny przekaz dla londyńskiego podziemia, kto będzie partnerem Stalina w walce z hitlerowcami w Polsce. Naloty miały być również propagandowym wsparciem dla PPR-owców przeciw akowcom oraz przekazem dla Niemców, że czasy „spokoju” w Warszawie się skończyły. O ile Niemcy właściwie odebrali ten przekaz, to duże straty wśród mieszkańców i zniszczenie wielu budynków wywołały odwrotny skutek wśród warszawiaków. Przeważał gniew na radzieckich lotników za nieudolność. Nastroje te umiejętnie podsycała zarówno niemiecka, jak i akowska propaganda. Prawdopodobnie zbyt duże straty ludności w nalotach w sierpniu i wrześniu 1942 roku skłoniły Stalina do zaprzestania dalszych nalotów na kilka miesięcy. Ponowienie propagandowego nalotu w maju 1943 r. skończyło się znów masakrą ludności i rezygnacją na ponad rok z atakowania miasta.

Myślę, że warto zwrócić się do historyków o rzetelną i pozbawioną politycznych uprzedzeń analizę radzieckich nalotów na Warszawę. Może należy spróbować sięgnąć i do rosyjskich archiwów. Powinno się wreszcie w rzeczowy sposób rozstrzygnąć kwestię, czy radzieccy lotnicy z zimną krwią mordowali warszawiaków, czy jedynie nieudolnie próbowali trafić w wyznaczone im przez dowódców cele.

Więcej:naloty