Odczulanie. Kto potrzebuje immunoterapii?

Większość leków jedynie osłabia objawy uczuleń. Można jednak nauczyć organizm, by nie reagował gwałtownie na obecność alergenów. I nie zawsze trzeba w tym celu stosować serii bolesnych zastrzyków.

Od dziecka nie mogłeś chodzić na przyjęcia do kolegów, bo rodzice bali się, że mógłbyś zjeść tam coś, co w najlepszym razie skończyłoby się dla ciebie wizytą w szpitalu? A może jesteś miłośniczką kotów, której oczy zachodzą łzami (niestety, nie z emocji) za każdym razem, gdy futrzany pupil chce się przytulić? Lub może „tylko” nieszczęśnikiem, który reaguje wysypką na samą myśl o trzepaniu dywanów? Witamy w świecie alergii. I to tych trudnych do leczenia. Takich, na które nie pomagają dostępne bez recepty tabletki, akupunktura czy zioła.

Często nie pomagają też leki na receptę, a tym bardziej dobre rady w stylu „wyrzuć kota” czy „nie jedz orzeszków”. Miłość do zwierząt bywa silniejsza niż strach przed astmą, a objawy alergii często wywołują nawet minimalne ilości alergenów, które znajdują się w powietrzu lub potrawie. W jednym z amerykańskich badań stwierdzono, że w 100 proc. przebadanych domów znajdują się kocie alergeny, choć zwierzęta zamieszkiwały tylko połowę z nich. Pozostaje nam więc jedno wyjście: namówić organizm, by „wyluzował” i przestał tak gwałtownie reagować na to, co nie jest dla niego groźne.

 

SZKODLIWA PAMIĘĆ KOMÓREK

Nasz układ odpornościowy można obrazowo porównać do wielkiej armii, która strzeże granic (czyli organizmu) przed zewnętrznym nieprzyjacielem – chorobotwórczymi bakteriami, wirusami czy pasożytami. Niestety, zdarza się, że armia zamiast wroga (a najczęściej z braku takowego, o czym piszemy obszerniej na s. 4) zaczyna atakować własnych obywateli (mówimy wtedy o autoimmunizacji i chorobach autoimmunologicznych) albo bogu ducha winnych, pokojowo nastawionych przybyszów – pyłki traw, sierść zwierząt czy orzeszki (wtedy właśnie mamy do czynienia z alergią). W układzie immunologicznym znajdują się tzw. komórki pamięci. Odnotowują one, z czym nasz organizm zetknął się w przeszłości oraz jaka była jego reakcja. Dzięki temu w przyszłości oddziały komórek odpornościowych ruszają do walki szybciej i skuteczniej.

Niestety, w przypadku uczulenia oznacza to, że każde kolejne zetknięcie z alergenem może wywoływać gwałtowniejsze objawy. Ale to nie wszystko. Okazuje się, że w wielu przypadkach zawodzi „system identyfikacji”. Trochę tak, jakby patrolujące organizm komórki i przeciwciała chciały rozpoznać terrorystę tylko po częściowym odcisku palca albo np. po samym zaroście i brały na cel, powiedzmy, wszystkich skośnookich. Fachowo mówimy wtedy o reakcji krzyżowej. Wiadomo np., że pewne fragmenty białek pyłku brzozy są identyczne jak obecne w marchwi, jabłku czy orzechach laskowych. Takie samo podobieństwo istnieje między pyłkiem ambrozji (jednym z najsilniejszych alergenów wziewnych) a bananami i melonami. Może się zatem zdarzyć, że ktoś uczulony na pyłek brzozy wpadnie we wstrząs anafilaktyczny po zjedzeniu marchewki. Badania nad tego rodzaju związkami są jedną z najdynamiczniej rozwijających się dziedzin alergologii.

 

KTO POTRZEBUJE IMMUNOTERAPII?

Skupmy się jednak na tym, co medycyna oferuje alergikom już dziś. Do wyboru jest kilka opcji. Można zablokować któryś z etapów reakcji alergicznej.
Można neutralizować powstające w jej trakcie substancje, takie jak histamina. Można wreszcie zablokować biorące udział w tej reakcji komórki lub przeciwciała, takie jak immunoglobuliny IgE. Najczęściej służą do tego leki przeciwhistaminowe (różnych generacji), a także kortykosterydy (ze względu na liczne działania niepożądane stosowane najchętniej miejscowo – na błony śluzowe, skórę lub wziewnie) i tzw. antagoniści leukotrienów. Wprowadzane są też nowe terapeutyki, np. monoklonalne przeciwciała przeciwko IgE czy takrolimus hamujący produkcje cytokin w limfocytach T i komórkach tucznych.
Żaden z tych preparatów nie leczy jednak samej choroby. Leki jedynie blokują jej objawy i to tylko wtedy, kiedy się je przyjmuje. Zaprzestanie terapii prowadzi do nawrotu problemów, gdy tylko znów natrafi my na alergen. Jest też spora grupa chorych, którym leki albo pomagają w niewystarczającym stopniu, albo wywołują objawy niepożądane, które trudno zaakceptować.

Są też osoby stale narażone na kontakt z alergenem, ale za to każde z nim zetknięcie zagraża ich życiu. Tak jest w przypadku uczulenia na jad owadów czy na leki – nieraz nawet na te ratujące życie. Nadzieja dla tych osób jest immunoterapia, czyli bardziej swojsko – odczulanie. W skrócie chodzi o to, by przyzwyczaić organizm do obecności czynnika, który wywołuje wybuchowe reakcje. Robi się to, podając pacjentom większe dawki alergenu. Dzięki temu podnosi się nasz próg tolerancji; układ odpornościowy „uczy się”, że to, na co wcześniej tak histerycznie reagował, jest w zasadzie niegroźne i że można to zignorować. Nawet jeśli odczulanie nie wyeliminuje do końca nadwrażliwości na jakiś czynnik, to w bardzo wielu przypadkach pozwala na odstawienie lub znaczące zmniejszenie dawek leków przeciwalergicznych. No i zmniejsza ryzyko, że reakcja na alergen będzie na tyle silna, by zagrozić życiu pacjenta.

 

SKUTECZNIEJ I SZYBCIEJ

Odczulanie nie jest w medycynie czymś specjalnie nowym. W zastrzykach stosuje się je z mniejszym lub większym sukcesem od ponad stu lat. Analizy dużej liczby badań klinicznych potwierdzają, że immunoterapia pomaga 70–80 proc. pacjentów z astmą, łagodząc objawy i zmniejszając zapotrzebowanie na leki. Co ciekawe, dotąd nie wyjaśniono, na jakiej zasadzie to tak naprawdę działa. Klasyczna wersja odczulania polegała na wstrzykiwaniu pacjentowi oczyszczonych alergenów pod skórę najpierw dwa razy w tygodniu, potem co tydzień. Ilość uczulającej substancji stopniowo zwiększano aż do tak zwanej
dawki podtrzymującej, osiąganej po 3–6 miesiącach. Kolejne zastrzyki były podawane 1–2 razy na miesiąc. Cały proces mógł trwać nawet dłużej niż cztery lata. Nic dziwnego, że początkowo takie leczenie stosowano głównie u osób z silnym uczuleniem na jad owadów.

 

GEOGRAFIA UCZULEŃ

Mieszkańców Europy najczęściej uczulają świeże owoce i warzywa. Na Wyspach Brytyjskich największym problemem są orzechy: ziemne, laskowe i włoskie. W Skandynawii – co dość zrozumiałe – ryby i owoce morza. tzw. przyspieszone protokoły odczulania. Kolejne, coraz wyższe dawki alergenu pacjent przyjmuje doustnie co 20–30 minut, a nie co tydzień.

 

KAWAŁKI LEPSZE NIŻ CAŁY ALERGEN

Jeszcze lepsze perspektywy mają osoby uczulone na sierść (na razie kocią). Naukowcy odkryli dla nich „szybką ścieżkę” odczulania. Wszystko zaczęło się od badań prof. Barry’ego Kaya i dr. Marka Larché, którzy stwierdzili, że u osób z nadwrażliwością zetknięcie części antygenu (tzw. epitopu) z komórkami T układu odpornościowego może wywołać jedną z dwóch reakcji: albo alergiczną, albo całkowitej tolerancji antygenu. To, którą ścieżkę wybierze organizm, zależy od wielu czynników, w tym od drogi wniknięcia alergenu, jego dawek i odstępów między ich podaniem.

Efektem prac jest „szczepionka”, która pozwala osiągnąć tolerancję na kocią sierść nie w ciągu czterech lat, lecz po zaledwie czterech podawanych co miesiąc zastrzykach. Kluczem okazało się rozbicie najczęściej wywołującego alergię kociego białka Fel d1 na mniejsze kawałki, czyli peptydy. Każdy składnik „odczulacza” został dobrany tak, by zamiast alergicznej wywoływał w organizmie reakcję tolerancji. Dzięki specyficznej budowie można od razu podawać więcej szczepionki. W toku są prace nad podobnymi preparatami zawierający domowego i pyłku ambrozji.

 

NIE TYLKO ZASTRZYKI

Dobra wiadomość dla rozważających odczulanie jest też taka, że nie muszą już bać się serii bolesnych zastrzyków. Coraz więcej alergenów do językowych
lub kropli, które można przyjmować w domu. Tak działają m.in. preparaty Grastek, Ragwitek i Oralair stosowane w katarze siennym. W przypadku alergii pokarmowych możliwa jest też terapia w postaci plastrów na skórę. W razie tych uczuleń nie stosuje się już zastrzyków podskórnych, które dawały dużo ciężkich odczynów alergicznych.

Uczuleni „na jedzenie” mają do dyspozycji jeszcze jedną opcję. Mogą po prostu jeść to, na co są uczuleni – tyle że w małych dawkach i pod kontrolą lekarza. To podejście jest stosowane szczególnie u małych dzieci w przypadku alergii na mleko i jaja. Wstępne wyniki są zachęcające, choć wciąż nie wiadomo, czy w ten sposób można osiągnąć trwałą tolerancję. Na pewno natomiast nie można stosować tej metody w przypadku silnych alergenów, takich jak orzeszki ziemne czy skorupiaki.

 

 

Więcej:alergie