Odklejeni od cywilizacji

Pustelnicy wcale nie odeszli z mrokami średniowiecza. W XXI wieku ludzie nadal wybierają życie w samotności, zwracając na siebie uwagę świata. Dlaczego to robią?

Pogrzeb Despiny Achladioti w 1982 r. był nadzwyczaj uroczysty. Mimo że nie należała do weteranek wojennych, jej ceremonia pogrzebowa odbyła się z najwyższymi honorami wojskowymi. Większość swojego 92-letniego życia Greczynka spędziła w samotności. Tuż przed II wojną światową z mężem i matką popłynęła na opuszczoną wyspę Rho. Gdy jej najbliżsi odeszli, Despina została na wyspie sama. Obserwując, jak na jej rodzinną wyspę Kastellorizo napadają Włosi, Niemcy a potem Turcy, codziennie wraz ze wschodem słońca wywieszała nad Rho grecką flagę, choć wyspa nie była wówczas formalnie częścią Grecji, a terytorium Turcji oddalone było zaledwie o 800 m. Kiedy więc w 1970 r. oba kraje znalazły się na skraju wojny, flaga Despiny, wyraźnie widoczna z Turcji, drażniła jej mieszkańców. W czasie wojny o Cypr tureccy dziennikarze przypływali nawet na Rho, żeby wywiesić flagę swojego kraju. Dziś o Despinie uczy się w szkołach, a na Rho stacjonuje grecka jednostka wojskowa, której podstawowym zadaniem jest wywieszanie narodowej flagi.

Skazując się dobrowolnie na samotność, Greczynka udowodniła, że większość dóbr i informacji, do których dążą ludzie, nie jest im niezbędna. Porozrzucani po całym świecie pustelnicy, którym do życia wystarcza tylko kawałek chleba i bliskość Boga, są tego najlepszym dowodem.

Ale nie wszyscy dążą do samotności, wracają na łono natury i wybierają ascezę, by poświęcić się modlitwie. Uciekają od cywilizacji z różnych przyczyn. A może istnieje jeden powód, wspólny dla wszystkich?

UTOPIA W JASKINI

Wzgórze Scenic Hill, okolice miasta Griffith w południowo-wschodniej Australii. Na stromym zboczu rozciągają się kamienne struktury. Schrony, tarasy, zbiorniki na wodę, mury, mosty, schody i biegnące ponad kilometr wzdłuż zbocza ścieżki zajmują powierzchnię ponad 16 hektarów. Trudno uwierzyć, że ta budowana przez 23 lata (1929– 1952) Jaskinia Pustelnika jest dziełem jednego człowieka. Valerio Ricetti, włoski imigrant samotnik, nazywał to miejsce „utopią” i uczynił swoim domem na 25 lat.

Pochodzący z włoskich Alp Valerio był z wykształcenia kamieniarzem. Pracował przy budowie dróg i tuneli, marzył o wyjeździe na antypody. Na australijskiej ziemi stanął w 1914 r., miał 16 lat. Imał się różnych zajęć, aż w końcu w 1938 r. znalazł pracę na statku. Kiedy przypłynął do Hillston w Nowej Południowej Walii, zszedł z pokładu i, idąc bez celu wzdłuż torów kolejowych, po kilku godzinach dotarł do przedmieść Griffith. Burza skłoniła go do zanocowania w jaskini. Rano, oczarowany pięknem okolicy, postanowił zostać tam na zawsze.

W organizowaniu nowego życia pomogło mu rzemieślnicze wykształcenie. Przerzucał tony kamieni, wykuwał olbrzymie galerie, zamieniając jaskinię w dom z kuchnią, kapliczką i licznymi ozdobami. Pracował tylko w nocy i wczesnym rankiem. Aby nikt go nie zobaczył, budował sobie kryjówki w krzakach. Przez lata odżywiał się resztkami ze śmietnika oraz owocami i warzywami z pobliskich farm. Gdyby nie mały wypadek, Valerio miałby szansę pozostać anonimowym do końca życia. Kiedy po sześciu latach mieszkania w jaskini upadł i złamał sobie nogę, znalazł go przechodzący tamtędy mężczyzna. Wymóg podania adresu zamieszkania przy rejestracji w szpitalu sprawił, że o jego istnieniu dowiedziała się okolica.

W 1942 r., z powodu niedopełnienia obowiązku zarejestrowania się, Valerio został aresztowany. Jego losy po uwolnieniu są niejasne. Wiadomo, że pracował na pobliskich farmach i że do końca swych dni unikał ludzi. „Wydaje mi się, że pustelnicze życie jest w pewien sposób dopasowane do stylu życia stawiających na indywidualizm zachodnich społeczeństw” – mówi prof. Isacco Turina, socjolog z uniwersytetu w Bolonii. „Samotność to droga, która daje możliwość syntezy swojej przeszłości i różnych doświadczeń”.

ZŁAMANE SERCE STAWINOGI

 

Walczył na froncie podczas inwazji Rosjan na Polskę, a po wojnie wyjechał do Anglii. Józef Stawinoga był Polakiem, ale swoją pustelnię stworzył w jednym z angielskich miast. „Radykalne wybory sposobu życia dużo mówią o naszej kulturze. Myślę, że czasami kryje się za nimi zamiar skonfrontowania się z dosłownością swojego doświadczenia” – twierdzi dr Małgorzata Jacyno, socjolog. Tak właśnie mogło być w przypadku polskiego pustelnika. Po przyjeździe do Anglii Stawinoga znalazł mieszkanie, żonę i zatrudnienie w hucie żelaza. Pewnego dnia nie pojawił się w pracy. Z niewiadomych przyczyn stał się bezdomny. Przepędzany z miejsca na miejsce tułał się po kraju, aż do pewnego dnia w 1970 r., kiedy to rozwiesił sobie kawałek płachty na środku jednego z największych rond w mieście Wolverhampton.

Fred, jak zaczęli nazywać go mieszkańcy, mieszkał tam przez prawie 40 lat. Często widywany przy zamiataniu liści szybko stał się turystyczną atrakcją. Ludzie przynosili mu prezenty, codziennie dostawał sponsorowane przez radę miasta posiłki. Nadzwyczajną popularnością cieszył się wśród tamtejszych Sikhów. „W Indiach wierzymy, że ludzie, którzy żyją w dżungli, na obrzeżach miast, z dala od cywilizacji poświęcają życie Bogu. Ten człowiek nie chce żadnych więzów ze światem, jest połączony z Bogiem i dlatego wierzymy, że jest święty” – mówił o Stawinodze zarządzający świątynią Krishna Mandir w Wolverhampton Dershan Lalshadha. Kiedy 28 października 2007 r. Fred zmarł, miasto pokryło koszty pogrzebu. Jeden z jego przyjaciół wyjawił, że Stawinoga zmienił się, gdy opuściła go żona. Zapuścił brodę, przestał się myć, zdziwaczał. W połączeniu z przeżyciami z czasów wojny cios ten okazał się dla niego nie do zniesienia.

RZEŹBY NA PIASKU

Wysoki, z długą brodą, ubrany w przepaskę na biodrach. Niemiecki rzeźbiarz Manfred Gnadinger cieszył się podobną popularnością wśród lokalnej ludności co polski pustelnik. „Przybyłem tu, żeby zbudować mój własny świat” – powiedział w jednym z wywiadów Manfred, którego los rzucił do małej wioski Camelle w hiszpańskiej Galicii. Kiedy przyjechał tam w 1962 r., był wykształconym, dobrze ubranym młodzieńcem. Po kilku latach przyjął imię Man i wybudował sobie chatkę na plaży z zamiarem prowadzenia życia zgodnego z naturą – bez prądu, ciepłej wody. Jadł tylko to, co wyhodował w ogródku. „Mamy poczucie, że jest w nas taka część bardziej prawdziwa, niezsocjalizowana i wolna, którą bardzo w sobie cenimy” – komentuje Jacyno. „Ludzie mówią, że kiedyś będą żyli zupełnie inaczej, ale są też i tacy, którzy to wymarzone życie wybierają od razu”. Man tworzył rzeźby z kamienia, drewna, kości i wszystkiego, co wyrzuciło morze. Wokół domu stworzył Muzeum Niemca, z którego czerpał swój jedyny dochód – wstęp 1 euro. Idylla Manfreda skończyła się wraz z katastrofą tankowca Prestige 17 listopada 2002 r. Wyciekająca ropa zniszczyła jego dobytek. Ścieżka prowadząca do chatki była tak zanieczyszczona, że lokalne władze ofiarowały mu kalosze. Miesiąc później znaleziono go martwego. Według mieszkańców Camelli umarł ze smutku. W ostatnich wypowiedziach dla mediów podkreślał, że chce, by muzeum pozostało nietknięte, jako historyczny dowód ekologicznej katastrofy.

WYELIMINOWAĆ RYZYKO

„Można powiedzieć, że historia Despiny, Valeria, Józefa czy Manfreda jest odzwierciedleniem społecznych lęków i fantazji. Oni wszyscy szukali życia poza rynkiem, szukali bezinteresowności” – mówi dr Jacyno. „Mamy wizję lepszego życia i przekonanie, że to obecne jest nieautentyczne, że musimy ciągle składać siebie w jakiejś ofierze. Życie w społeczeństwie kosztuje nas dużo napięcia. Czujemy, że żyjąc konwencjonalnie, rezygnujemy z jakiejś części siebie, z życia spokojnego, nieuwikłanego w gry i niezdominowanego przez rywalizację”. Nic więc dziwnego, że coraz większym powodzeniem cieszy się przeciwstawiona konsumpcyjnemu podejściu idea prostego życia. „Współcześnie obserwujemy upadek wizji eschatologicznych. Bardzo trudno jest zachęcić kogoś do jakiejś religii, obiecując mu coś za 100 lat” – mówi dr Jacyno. Zbawienia nie szuka się dziś w przyszłości, tylko w teraźniejszości. Dlatego „downshifterzy ” rezygnują z karier w wielkich korporacjach, wybierając pracę np. na stacjach benzynowych, dlatego też niektórzy Polacy porzucają miejskie życie i wyjeżdżają w Bieszczady. Żeby nabrać dystansu do cywilizacji, nie trzeba jednak podejmować tak radykalnych kroków. Firma Spiritour ma w swojej ofercie „wakacje eremity” na marokańskich wydmach, a Ictus Voyages proponuje klientom samotny pobyt na pustyni Synaj. W Polsce coraz więcej ludzi w ramach wypoczynku jeździ na przykład do zakonu benedyktynów na rekolekcje albo medytacje w odosobnieniu. „Większość z nas żyje jedną nogą w systemie, a drugą poza nim. Krytykujemy społeczeństwo, otaczającą nas obfitość, telefony i komputery, a potem wyjeżdżamy na dwa tygodnie w Bieszczady albo do Indii” – mówi dr Jacyno.Ze względu na poczucie bezpieczeństwa większość ludzi woli trzymać się cywilizacji i instytucji. Nawet mając świadomość, że to, co kultura ma im do zaoferowania, nie gwarantuje szczęścia. „Teraz, w czasie kryzysu, łatwo zaobserwować, jak – żyjąc konwencjonalnie i szanując instytucje – można przegrać. Kiedy tracimy pieniądze, wyraźnie widać, że nagrody, które dostajemy, są nie tylko wątpliwe (niekoniecznie dają poczucie sensu), ale też mogą zostać nam odebrane. Ci, którzy nie włączają się do pogoni za pieniądzem, eliminują ryzyko utraty nagród. Jest to forma kontroli nad ryzykiem. Wybranie samotności i, co za tym idzie, uniknięcie tego ryzyka to dla nich wielka korzyść”.Unikanie ryzyka może przyjmować różne formy. Amerykanin Christopher McCandless (bohater książki i filmu „Wszystko za życie”) zamieszkał w opuszczonym samochodzie na Alasce, a osławiony terrorysta Unabomber (Ted Kaczynski) w odizolowanej chacie w Montanie, gdzie znalazł schronienie przed „społeczeństwem skorumpowanym przez technologię”. Hugh Sawyer, który na co dzień pracuje w domu aukcyjnym Sotheby ’s, w 2005 r. postanowił zamieszkać w lesie niedaleko Oksfordu, a swój dobytek zredukować do pojemności plecaka. „Chcę, żeby ludzie zastanowili się nad tym, jak dużo mają rzeczy niepotrzebnych. Chcę udowodnić, że można przeżyć bez wielu z nich” – pisał jako Ditch Monkey na swoim blogu. „To bardzo wyzwalające doświadczenie. Nosząc przy sobie wszystko, co mam, zrozumiałem, że mam bardzo dużo”.

 

SAMOTNOŚĆ Z SIECIĄ

Przeciętny pustelnik żyje w lesie, a wielki – w mieście – zgodnie z tym chińskim przysłowiem w Japonii żyje dziś około kilkuset tysięcy wielkich pustelników. Za pustelnie służą im własne pokoje, w których zamykają się na okres od dwóch do siedmiu lat. Przez ten czas jedyny kontakt ze światem hikkimori (czyli „odchodzący do pustelni”) utrzymują dzięki Internetowi i telewizji. Najczęściej są to nastolatkowie i młodzi mężczyźni, gdyż to właśnie nad nimi ciąży najwięcej społecznych presji. Praca na rzecz nadrzędnego dobra, jakim jest grupa, wypełnienie społecznej roli, dopasowanie do innych – stawiane przed społeczeństwo wymagania sprawiają, że decydują się przed nim uciec. Unikają w ten sposób ewentualnej porażki i największej możliwej hańby, czyli wstydu. Coraz częściej słychać głosy, że walka ze zjawiskiem hikkimori powinna stać się politycznym priorytetem. W innym wypadku utrzymanie eremitów stanie się dodatkowym obciążeniem dla japońskiego społeczeństwa.