Matriarchat – gdzie rządzą kobiety? Ostatnie królestwa Amazonek

Choć epoka matriarchatu to największy mit starej antropologii, w Azji nadal istnieją społeczności rządzone przez kobiety.

Ubierały się w skóry dzikich zwierząt, nosiły tarcze w kształcie półksiężyca i hełmy ozdobione piórami. Świetnie rzucały oszczepem i strzelały z łuku, a swoich terenów (panowały w Scytii) strzegły, pokonując o wiele liczniejsze męskie armie. Amazonki tworzyły społeczność wyłącznie kobiecą, mężczyzn uważały za gorszych. Dla podtrzymania rodu utrzymywały co prawda stosunki z obcokrajowcami, ale synów zabijały, okaleczały lub oddawały ojcom. Córkom wypalały pierś, by nie przeszkadzała im w strzelaniu z łuku i kształciły w sztuce wojennej. Zdobycie magicznego pasa Pentezylei, królowej Amazonek, było dziewiątą z prac Herkulesa.

Przez tysiąc lat greckie wojowniczki rozpalały wyobraźnię pisarzy i historyków, zachodzących w głowę, czy takie plemię istniało naprawdę? Ich imieniem nazwano odkrytą w 1500 r. wielką rzekę Ameryki Południowej. Stworzona wówczas legenda głosiła, że wojownicze kobiety rządziły połaciami największej delty świata.

Mit podchwyciło w XIX w. wielu antropologów, m.in. Johann Jakob Bachofen, autor książki „Das Mutterrecht”. Tak narodziła się teoria matriarchatu – pełnej spokoju i harmonii epoki, w której światem rządziły szlachetne kobiety. Dowodem miały być dość powszechne w epoce preantycznej figurki i rzeźby kobiet z wielkimi piersiami i udami (znaleziono ich w sumie 30 tys.). Dziś ta teoria uchodzi raczej za fantazję.

„To trochę tak jakby ktoś w przyszłości odnalazł numery »Playboya« i innych podobnych pism, lalki Barbie oraz sklepowe manekiny i uznał je za dowód rządów kobiet w naszej epoce” – mówi „Focusowi” pasjonat archeologii i antropologii Wojciech Pastuszka, szef portalu archeowiesci.pl. Po prostu nie wiemy, czy figurki bogiń płodności świadczyły rzeczywiście o większej społecznej roli kobiet. Nawet gdyby były ważnymi boginiami, społeczeństwami mogli przecież rządzić mężczyźni (tak było w starożytnej Grecji). „Pewnych rzeczy bez źródeł pisanych nie da się ustalić” – podkreśla Pastuszka.

To nie znaczy, że wszystkie społeczeństwa były zawsze ściśle patriarchalne. To byłaby inna nadinterpretacja. Rola mężczyzn i kobiet była i jest różnorodna. Z wielu powodów, także dość przypadkowych. „Mogło być także tak, że jakaś silna kobieta, Margaret Thatcher epoki neolitu, przejęła władzę w jakiejś społeczności i oddała ją córce. Ludzie żyli wówczas krótko, po 30–40 lat i mogli się przyzwyczaić do rządów kobiet. Gdy stało się to tradycją, nie wyobrażali sobie, że może być inaczej” – dodaje Wojciech Pastuszka.

Amazonki rządziły najczęściej w regionach, gdzie powstawały proste, izolowane rolnicze społeczności. Jedna z takich lokalnych enklaw przetrwała do dziś w Chinach. U podnóża Himalajów, w dolinie na granicy prowincji Junnan i Syczuan na południu Chin żyje lud, który nie zna słowa mąż ani ojciec.

Wolna miłość Mosuo

W kilku wioskach dookoła jeziora Lugu, na wysokości 2700 m n.p.m. mieszka około 40 tys. członków społeczności Mosuo. Żyją we wspólnotach i rzadko spierają się o dobra materialne. Matrony mają tu głos decydujący, kontrolują finanse, zarządzają ziemią i domem. Mężczyźni całe życie mieszkają w do-mach swoich matek. Idea monogamicznego małżeństwa jest nieznana, wszyscy praktykują wolne związki. 13-letnim dziewczynom, które przeszły inicjację w księżycowy Nowy Rok,  rodziny zapewniają pokój schadzek. Z tak zwanej kwiatowej komnaty chłopcy wymykają się nad ranem. Związki trwają, dopóki uczucia nie wygasną. Antropologowie nazywają je „małżeństwami przechodnimi” – bez zobowiązań na całe życie.

 

Skąd wziął się ten obyczaj? „Odpowiedź ginie w pomroce dziejów – przecież nikt nie zapisywał tego, co działo się w zakątkach prowincji Syczuan 1500 lat temu – mówi Wojciech Pastuszka. Nie brak oczywiście różnych hipotez. Być może mężczyźni wyginęli na wojnie albo musieli wypasać stada z dala od siedziby plemienia i męska populacja skurczyła się tak bardzo, że – jak w piosence Monty Pythona – każdy plemnik stał się święty? A może na malowniczych terenach wokół jeziora Lugu rozegrał się jakiś kataklizm albo wybuchła zaraza, którą przeżyły w większej mierze kobiety? Tak czy inaczej życie rodzinne Mosuo wygląda do dziś inaczej niż nasze.

Nocne spotkania kochanków są zwykle zaaranżowane (ona nuci mu piosenkę), ale utrzymywane w tajemnicy (on zakrywa się obszernym kapeluszem). Kobiety, choć mogą akceptować lub odrzucać partnerów, mają zwykle stałego kochanka. Kiedy im się znudzi, nie otwierają mu drzwi, zostawiają przed nimi buty innego lub wieszają jego kapelusz na klamce.

Okazuje się, że taka „monogamia seryjna” sprzyja społecznej harmonii. Język mosuo nie zna takich pojęć jak zazdrość, gwałt, morderstwo czy wojna. Dzieci przyjmują nazwisko matki i są wychowywane przez jej rodzinę. Rolę ojca pełnią jej bracia. Większość kobiet nie ukrywa, kto jest ojcem dziecka, ale bywa, że nie wyjawia jego tożsamości nigdy. 

Jeśli ojciec się ujawnia, asystuje podczas narodzin, razem ze swoją matką i siostrami. Potem wpada z prezentami na Nowy Rok – kiedyś na tym się kończyło, dziś dokłada się też do edukacji swoich dzieci. Poza tym jednym obowiązkiem mężczyźni Mosuo nie mają wielu trosk, a ich życie erotyczne bywa urozmaicone. Natomiast kobiety pracują w polu, prowadzą dom i oporządzają zwierzęta. Nic dziwnego, że wizja męskiego raju ściąga w te rejony turystów.

Pradawne zwyczaje nie wytrzymają zapewne długo naporu współczesnej cywilizacji. Przestrogą dla prawdziwych Mosuo z głębi gór powinno być to, co spotkało położoną bliżej cywilizacji wioskę Luoshu. Za sprawą Yang Erche Namu, która rozsławiła swoją społeczność książką „Ucieczka z królestwa córek”,  przyjeżdża tu 50 tys. turystów rocznie i większość szuka darmowego seksu. Na wybrzeżach Lugu wyrosły bary, kasyna i hotele. Pojawiły się prostytutki z Tajlandii w tradycyjnych strojach Mosuo. 

Trudno się dziwić, że młode dziewczyny chcą uciekać z „raju kobiet”. „Matka ma do mnie pretensje, że nie mam kilku partnerów po kolei, tylko jednego stałego chłopaka. Chcę z nim wyjechać z tego cyrku” – mówiła w wywiadzie dla „National Geographic” 20-letnia Fengmao sprzedająca nad jeziorem napoje.

Kobiecy raj Meghalaja

W indyjskim stanie Meghalaja w pobliżu Asamu system dominacji kobiet może przetrwać dłużej. To chyba najprzyjaźniejsze miejsce dla kobiet, nie tylko w Indiach.

Bliskość gór sprawia, że ten odległy i niewielki stan Indii wielkości Mazowsza nękają deszcze. Szkocję Wschodu, jak nazywali ten region Brytyjczycy,  zamieszkują trzy plemiona: Khasi, Jaintia i Garo, które od zawsze preferowały córki zamiast synów (dziedziczenie odbywa się tu w linii żeńskiej). Nikt nie dokonuje tu aborcji żeńskich płodów i nie zabija nowo narodzonych dziewczynek, co jest plagą w innych rejonach Indii. „Jeśli rodzi się córka, słychać wiwaty i brawa. Jeśli syn, ludzie mruczą tylko z grzeczności: co Bóg da, trzeba przyjąć z pokorą” – mówi Keith Pariat, który stoi na czele ruchu obrony praw mężczyzn w Meghalaja. W ramach protestu nosi nazwisko po ojcu. „Chcemy tylko równych praw dla mężczyzn. Takich, jakie mają kobiety” – mówi. W zdominowanych przez mężczyzn Indiach brzmi to nieprawdopodobnie, podobnie jak fakt, że posag płacą tu rodziny mężów. Kilkaset kilo-metrów dalej kobiety są obywatelami drugiej kategorii – zabija się je za zdradę i oblewa gorącym olejem za zbyt skromny posag. 

 

Sklepik spożywczy z barem przy drodze w góry Khasi. Kobieta stoi przy kasie, z tyłu uwija się mąż. „Nie ufamy mężczyznom, jeśli chodzi o pieniądze” – potwierdza. Jest najmłodszą, ale zarazem najważniejszą córką w rodzinie. Jej przeznaczeniem jest mieszkanie do końca życia z rodzicami. Zgodnie z tradycją udzieli im ostatniego namaszczenia, a po ich śmierci odziedziczy rodzinny dom. Inne cór-ki mogą liczyć na hojne wsparcie rodziców za życia. Synowie nie dostaną niczego. Mary jest głową rodziny. Zarządza domem, nie zawsze licząc się ze zdaniem męża. Alfred zapytany, czy podoba mu się taki układ, uśmiecha się tylko tajemniczo. Nie chce podpaść. 

Brak równości płci obrazuje nawet religia Khasi, w której nie ma Pana Boga, lecz jest Pani Bóg. W języku plemienia drzewo jest rodzaju męskiego, ale już bardziej pożyteczne drewno przybiera rodzaj żeński.

Z uśmiechniętych twarzy okolicznych kobiet promieniuje godność. Cieszą się tu pełną swobodą. „Nasza kultura rzeczywiście zapewnia niezwykły azyl kobietom” – wyjaśnia Patricia Mukkum, redaktor jedynej gazety w stolicy Meghalaja. Nie wszystkim się to podoba. „Kiedy się ożenię, będę musiał zamieszkać z rodziną żony, będę przez nich kontrolowany, a szczególnie przez jej matkę. Tak naprawdę będę kimś w rodzaju służącego – stanę się bykiem rozpłodowym” – napisał z goryczą na internetowym forum 18-latek z Meghalaja.

Mężczyźni są tu sfrustrowani, często piją i emigrują do innych stanów Indii. Wracają odmienieni i próbują kopiować indyjskie zwyczaje. Zaczynają już dominować w polityce i w biznesie.

Matrony z Kerali

W ten sposób – za sprawą importu wzorców z północy – społeczeństwo matrylinearne niemal wymarło w Kerali, nadmorskim stanie na południowym zachodzie Indii. Jemy posiłek w uroczym pensjonacie Kannur Beach House przy plaży. To miejsce koło Kannuru w Kerali jest magiczne. Chcemy zostać jeszcze jeden dzień. Pytamy gospodarza. O nie, on nie może rozmawiać o takich poważnych sprawach! Biznes prowadzi Rosie, ale pojechała do miasta i trzeba na nią poczekać. „W tym domu rządzi kobieta. To tradycja” – tłumaczy nam jeden z bywalców pensjonatu. Obserwujemy jak bardzo podległy jest jej mąż Nazir. Milknie, kiedy żona zmarszczy brwi. Podsuwa jej półmiski. Jest wyciszony, delikatny, jakby… kobiecy. Nawet w stroju. Frapująca zamiana ról.

Zdaniem historyków jeszcze na początku XX wieku wielkimi latyfundiami w Kerali rządziły matrony. W 1817 roku panująca w Kerali królowa Swathi Thirunal ogłosiła powszechny dostęp do nauki. Reszta Indii przyglądała się tej emancypacji ze zdumieniem. Pragmatyczni brytyjscy kolonizatorzy chętnie godzili się z rządami kobiet, bo gwarantowały stabilizację. Dziś w Kerali jest zaledwie 6 proc. analfabetów. To nie tylko zasługa rządów komunistów, którzy wygrali w Kerali wybory w 1957 roku, ale także historycznej pozycji kobiet. Według cenzusu z 1891 roku aż 56 proc. rodzin w jednym z rejonów Kerali należało do wspólnot matriarchalnych. „Moim zdaniem był to naturalny sposób organizacji społeczeństwa. Dlaczego miałoby być odwrotnie?” – mówi historyk tego stanu prof. Kavalan Panikkar.

W Kerali istniały wówczas rozległe tarwady składające się z wielu budynków z własną świątynią, ogrodami i latyfundiami. Takimi kompleksami rządziły matrony lub – w ich imieniu – wynajęci administratorzy. Jeszcze w XX wieku przybysze nazwali ten stan „krainą kobiet”. Po ślubie para zamieszkiwała w tarwadzie rodziny żony. Przypadki niewłaściwego traktowania kobiet zdarzały się rzadko i były karane wygnaniem z domu. „Ten system nie oznaczał podległości mężczyzn. Byli traktowani z szacunkiem i mieli równe prawa” – podkreśla Panikkar.

Jeszcze w XIX w. prawo Kerali dopuszczało wielożeństwo: mężczyźni nie byli przywiązani do jednej żony. Małżeństwa monogamiczne upowszechniły się na przełomie XIX i XX w., ale nie były to zwykle związki trwałe. „By rozwieść się z mężem, żona musiała tylko wystawić przed drzwi jego kapcie lub parasolkę. Normą było wychowywanie przez kobietę dzieci z kilku małżeństw” – wspomina prof. Sashi Velupillai. Sam wychował się w domu z 18 ciotkami i wujkami. Kompleksem budynków, gdzie mieszkali, rządziła keralska matrona. Z tych zwyczajów pozostało niewiele, wiele rodzin akceptuje tradycyjną w Indiach dominację mężczyzn. Jednak panie wciąż cieszą się tu większą wolnością i prestiżem. Podobnie jak w stanie Meghalaja i chińskiej krainie ludu Mosuo można tu zobaczyć wolne kobiety Azji.