Pośmiertna satysfakcja

Testament to akt woli człowieka chcącego uporządkować doczesne sprawy, by pozostawić po sobie spokój i ład. Bywa jednak, że w obliczu śmierci ludzie postanawiają rozliczyć się z bliźnimi tak, że długo się o tym pamięta

Druga połowa tego roku nie była łaskawa dla dziedziców fortun. Najpierw słynny bogacz Warren Buffett ogłosił, iż zamierza przekazać 37 mld dolarów (80 proc. majątku) na konta fundacji charytatywnych, a dzieciom pozostawić po śmierci „marne grosze”. Potem posiadacz dwóch miliardów dolarów Barron Hilton zmienił zapis w testamencie i wydziedziczył swoją wnuczkę Paris, zniesmaczony wywoływanymi przez pannę Hilton skandalami. Tym sposobem wielcy tego świata potwierdzili, że ostatnia wola ma moc wielką. Daje szykującemu się na śmierć człowiekowi nadzieję nie tylko na zademonstrowanie swych uczuć, ale pozwala też odmienić życie najbliższym lub przynajmniej napsuć im krwi.

TO CO NAJWAŻNIEJSZE

Legendarny korsarz sir Francis Drake nad życie miłował żeglowanie. Gdy umierał w 1596 r., zażyczył sobie, by pochować go w morzu, a obok miejsca spoczynku zatopić jego dwa ulubione okręty wojenne. Nie potrafiono mu tego odmówić. Podobnym przywiązaniem do rzeczy odznaczał się William Szekspir, choć on akurat wolał podzielić się nimi z ukochaną. Dlatego miesiąc przed śmiercią w marcu 1616 r., oprócz pieniędzy zapisał swej trzeciej żonie Anne Hathaway „drugie najlepsze łóżko”. Zupełnie inne uczucia kierowały lordem Philipem Thicknesse, kiedy w 1793 r. nakazywał w swej ostatniej woli, by obciąć mu prawą rękę i wysłać synowi: „w nadziei, że taki widok przypomni mu o obowiązkach wobec Boga po tak długim zaniedbywaniu obowiązków wobec ojca, który niezmiernie go kochał”. Czy ów spadek został doręczony młodemu lordowi, niestety nie wiadomo.

Rozczarowania, jakie często przynoszą kontakty z innymi ludźmi, sprawiają, że niektórzy od bliźnich wyżej cenią sobie zwierzęta i to im wolą okazać wdzięczność. Prekursorem tego zjawiska stali się mieszkańcy krajów anglosaskich, gdzie prawo stanowiło świętość, a ostatnią wolę zmarłego trudno było podważyć. Już w 1813 r. umierająca lady Elizabeth Orby Hunter zapisała swej papudze dożywotnią rentę w wysokość 200 gwinei rocznie. 70 lat później Jonathan Jackson zażyczył sobie, by jego majątek posłużył do zbudowania kociego domu, w którym zwierzaki miałyby: „kwatery sypialne, jadalnię, pokój spotkań, pokój muzyczny, gdzie mogłyby słuchać muzyki akordeonowej na żywo, teren do ćwiczeń i specjalnie zaprojektowane dachy do łatwej wspinaczki”.

Znamienne, iż zapisy, nadające bezbronnym stworzeniom ludzkie prawa w wieku XX często ewoluowały w odmienną stronę, oddając ducha stulecia. I tak mieszkanka Kalifornii Mary Murphy umierając w 1979 r. przekazała 200 tys. dolarów schronisku dla zwierząt, pod warunkiem, że jej owczarek Sido zostanie uśmiercony. Zlecenie na likwidację psa oprotestowało amerykańskie towarzystwo opieki nad zwierzętami (SPCA). Postanowiło podważyć testament na drodze sądowej, a nacisk mediów na gubernatora stanu Jerry Bowna wymusił wydanie przez niego aktu, zawieszającego wykonanie ostatniej woli Mary Murphy. Sędzia Jay Pfotenhauer wydał precedensowy wyrok, stanowiący, iż pies ma niezbywalne prawo do życia. Ocalony Sido zamieszkał u dyrektora SPCA, a kierownictwo schroniska musiało pogodzić się z utratą fortuny.

DLA DOBRA BLIŹNICH

Swoboda w kształtowaniu treści ostatniej woli, jaka rozkwitła w XIX w., dała ludziom także szansę, by zamienić swą śmierć w początek jakiegoś wartościowego – przynajmniej w ich mniemaniu – przedsięwzięcia. To pragnienie pchnęło w 1871 roku wytwórcę kapeluszy Samuela Sanborna do oddania swego ciała nauce, a konkretnie koledze Oliverowi Wendellowi Holmesowi (późniejszemu profesorowi anatomii w Harvard Medical School). Przy czym Sanborn zażądał, by przed eksperymentami wykonano z jego skóry dwa bębenki i przekazano przyjacielowi zmarłego Warrenowi Simpsonowi. Temu z kolei nakazał, aby każdego roku 17 czerwca o świcie na wzgórzu Bunkera wybębnił na werblach rytm „Yankee Doodle” (obecnie hymn stanu Connecticut).

Dużo mniejszym poświeceniem dla wspólnego dobra wykazał się w 1930 roku prawnik z amerykańskiego stanu Iowa, niejaki T.M. Zink. 75 tys. dolarów przekazał funduszowi inwestycyjnemu pod warunkiem, że gdy kwota urośnie do sumy 3 mln dolarów, zostanie za nią wybudowana biblioteka. Miała ona nosić nazwę Bezkobieca Biblioteka Zinka (The Zink Womanless Library), a każde wejście do gmachu powinna ozdabiać tabliczka o treści: „Kobietom wstęp wzbroniony”. Zmarły zabronił też gromadzenia w niej jakichkolwiek książek napisanych przez przedstawicielki płci pięknej. Jak tłumaczył w testamencie, jego nienawiść do kobiet była rezultatem: „ich obserwacji oraz analizy całej literatury i prac filozoficznych”. Niestety, rodzina prawnika podważyła w sądzie wolę zmarłego i oryginalna biblioteka nigdy nie powstała. Na tle takich ofiarodawców trywialnie prezentuje się ostatnia wola znakomitego pianisty Wladimira Horowitza. Umiejąc w listopadzie 1989 roku z pozostawionego przez siebie majątku ocenianego na 8 mln dolarów nakazał wypłacić 300 tys. Szkole Muzycznej Juilliarda w Nowym Jorku. Suma miała zostać przeznaczona na stypendia dla utalentowanych pianistów, jednak jej wypłatę zmarły uzależnił od podjęcia przez szkołę zobowiązania, iż: „ta nigdy nie będzie organizowała jakiegokolwiek konkursu pianistycznego lub innego konkursu muzycznego mojego imienia lub na moją cześć”. Horowitz dawał tym dowód niezwykłej skromności lub przezornie wolał się zabezpieczyć przed szarganiem swego nazwiska.

SMUTEK LUB RADOŚĆ

 

Często znaczący wpływ na ostatnią wolę zmarłego ma ich pozytywny lub negatywny stosunek do najbliższych osób. Spisując pół roku przed śmiercią w styczniu 1961 roku testament, Marilyn Monroe pominęła wielu krewnych i przyjaciół, ale za to jedną czwartą majątku zapisała psychoterapeutce dr Marianne Kris, aby ta wsparła „działalności zakładów psychiatrycznych lub zespołów lekarskich, które sama wyznaczy”. Jeszcze mniej ciepłych uczuć dla krewnych żywił najbogatszy w swoim czasie człowiek świata, nafciarz J. Paul Getty. Mając do czynienia z kolejnymi pięcioma żonami i sporą gromadką swych dzieci, aż 21 razy zmieniał zapisy w testamencie, stale kogoś wydziedziczając lub przywracając mu jego prawa. Wreszcie postanowił dać wszystkim nauczkę i zbudował nad brzegiem Pacyfiku w Malibu muzeum im. Getty’ego. Po śmierci miliardera w 1976 roku zaskoczona rodzina dowiedziała się, iż w ostatniej woli kazał wypłacić tej placówce miliard dolarów (czyli większość osobistego majątku), czyniąc z niej najbogatsze muzeum świata.

Inny miliarder Malcolm Forbes w stworzonym przez siebie miesięczniku ekonomicznym „Forbes” dawał upust swej największej pasji: rankingom, wśród których największy rozgłos zyskała lista 400 najbogatszych ludzi świata. Nawet po śmierci ów Szkot nie porzucił hobby i gdy w lutym 1990 r. jego najbliżsi otworzyli testament, znaleźli w nim wiele rankingów. W tym m.in. listę 10 najlepszych – zdaniem zmarłego – nowojorskich restauracji oraz 30 najlepszych klubów motorowych w USA. Dla każdego z właścicieli lub dyrektorów ujętej w rankingach placówki, Forbes przekazywał ze spadku pewne sumy za to, że „dostarczali ludziom wiele radości”. O radość i dobrą zabawę dla przyjaciół zadbał też reżyser Bob Fosse (Oscar za film „Kabaret”). Przed śmiercią w 1987 roku sporządził listę 66 przyjaciół (znalazło się na niej mnóstwo sław, m.in. Dustin Hoffman, Liza Minnelli, Melanie Griffith, Jessica Lang). Każdej z nich zapisał w testamencie 378 dolarów i 79 centów, warunkując przekazanie spadku zobowiązaniem, by: „po otrzymaniu przewidzianych zapisem pieniędzy, zjedli w restauracji kolację na mój koszt”. Fosse nie sprecyzował jednak, czy mają urządzić wspólną imprezę, czy jeść w samotności.

NAJZABAWNIEJ BYWA PO ŚMIERCI

O tym, że za pomocą odpowiednio skonstruowanego testamentu można po pogrzebie uczynić sporo zamieszania, przekonał prekursor polityki prorodzinnej, kanadyjski prawnik Charles Millar. Zmarł w 1927 roku nie pozostawiając dzieci. To musiało mu przed śmiercią ciążyć, skoro wymyślił swoiste „becikowe”. Liczący ponad pół miliona dolarów majątek postanowił przekazać kobiecie, która w ciągu następnych 10 lat urodzi w Toronto najwięcej dzieci. Treść ostatniej woli Millara nagłośniły media i w Kanadzie do wyścigu stanęły tysiące kobiet. Wreszcie 30 maja 1938 roku wykonawcy testamentu rozdzieli kwotę 568 tys. dolarów między cztery kobiety, które urodziły po dziewięcioro dzieci. Jedna ze szczęśliwych triumfatorek natychmiast zadeklarowała, iż część otrzymanych pieniędzy przekaże fundacji, zajmującej się propagowaniem idei… kontroli urodzin.

WOJNA O SPADEK

Podobne zamieszanie sprokurował ekscentryczny bogacz Howard Hughes (jego biografia stała się kanwą do nakręcenia filmu „Aviator”). Pragnął stworzyć testament doskonały. Stale więc go poprawiał, a dla utrzymania w tajemnicy treści, pojedyncze strony dawał do przepisania różnym sekretarkom. Często zawierały one niezwykłe zapisy: „Upoważniam mojego powiernika i wykonawcę testamentu do podjęcia specjalnych działań na wypadek, gdyby moja śmierć okazała się być wywołana przyczynami nienaturalnymi lub została spowodowana przez człowieka. Wówczas czwarta część mojego majątku ma zostać oddana do dyspozycji prywatnej agencji detektywistycznej. Winna ona doprowadzić do aresztowania i pociągnięcia do pełnej odpowiedzialności prawnej winnego lub winnych”. Gdy Hughes umarł w 1976 roku, okazało się, że pozostawił po sobie 30 różnych wersji ostatniej woli. Jako że gra szła o spadek wart miliard dolarów, do walki ruszyli wszyscy krewni zmarłego. Jego testamenty na długo dały zajęcie sądom w Nevadzie, Kalifornii i Teksasie. Wreszcie w latach 80. wszystkie wersje ostatniej woli miliardera sądy unieważniły i podzieliły majątek pomiędzy krewnych, z którymi notabene Hughes nie utrzymywał za życia żadnych kontaktów.

Po przykładach takich wydarzeń, bardzo budujące są testamenty wprowadzające ład i spokój. Najłatwiej o to, gdy forma dokumentu jest prosta i jasna – za wzór mogłaby służyć ostatnia wola byłego prezydenta USA Calvina Coolidge’a. Spisał ją w jednym zdaniu, informując, iż majątek wart 500 tys. dolarów przekazuje żonie. Znany za życia z małomówności polityk okazał się i tak wylewny w porównaniu z czeskim biznesmenem mieszkającym w Niemczech Karlem Tauschem. Przed śmiercią w 1967 roku swoją ostatnią wolę zawarł w dwóch zapisanych przez notariusza słowach – „wszystko żonie” („Vse žene”). I wszystko było jasne.

Andrzej W. Krajewski