Postanowił pokazać gojom, że Żydów trzeba się bać. Został gangsterem

Urke Nachalnik, najsłynniejszy żydowski gangster II RP, buntował się przeciwko własnej religii, rodzinie i normom obyczajowym. Jego książki udowadniają, że i my mieliśmy swoich twardych Żydów.

Jak się nazywacie? – magister Stanisław Kowalski zapytał mężczyznę w więziennym szarym drelichu. – Icek Farbarowicz, ale wołają na mnie Nachalnik – usłyszał. Więzień nosił okulary, co było rzadkością w tym środowisku. Mężczyzna objaśnił, że takim pseudonimem obdarzyli go koledzy, gdyż „nachalnie” wykłócał się z paserami. „Szeroki w ramionach, krępy, średniego wzrostu, o twarzy smagłej, wygolonej, rysach nieregularnych, kanciastych, jakby wykutych niezgrabną ręką rzeźbiarza” – tak sportretowano go kilka lat później. Mówił szybko; sprawiało to wrażenie, że słowa nie nadążają za myślami.

Czy przypominał owych legendarnych „Twardych Żydów” z książki Richa Cohena, którzy rządzili chicagowskim półświatkiem w czasach amerykańskiej prohibicji? Być może Nachalnik nie miał w sobie brutalności Bugsy Siegela czy przebiegłości Louisa Lepkego, ale tak samo jak oni był legendą żydowskiej społeczności – buntownikiem, który postanowił pokazać gojom, że Żydów trzeba się bać; że już nie odpowiada im rola pokornych chłopców do bicia. Że w bandyckim rzemiośle są nie gorsi niż Polacy i potrafią przejmować z ich rąk kolejne sfery przestępczego interesu. Oto jego historia…

OCZYTANY WIĘZIEŃ

Rozmowa magistra Kowalskiego z więźniem odbyła się w świetlicy zakładu karnego w Rawiczu. Był rok 1930. Kowalski prowadził lekcje dla pensjonariuszy. Więzienie w Rawiczu było uważane za jedno z najcięższych. Skazani, głównie recydywiści, odbywali tutaj kary od pięciu lat aż do dożywocia. Magister (po wojnie profesor Uniwersytetu Poznańskiego) miał ambicje naukowe. Naczelnik więzienia zgodził się, aby zrobił badania ankietowe więźniów; mieli opisać dzieciństwo i młodość. Ku zaskoczeniu magistra, niektórzy więźniowie razem z życiorysami przynieśli mu wspomnienia, powieści, a nawet wiersze. Zgłosił się też z zapisanymi zeszytami „złodziej zawodowy” (tak się przedstawił) Icek Farbarowicz. Miał ze sobą dwie powieści, poezje i początek pamiętnika. Pochwalił się, że pisze od roku 1919; „debiutował” wierszami w „Głosie więźnia”, a teraz koresponduje z wydawnictwem „Rój”, do którego wysyła swoje powieści. Redaktorzy „Roju” – zwierzył się magistrowi Kowalskiemu – zaproponowali mu, aby napisał wspomnienia na wzór głośnego: „Życiorysu własnego robotnika” Jakuba Wojciechowskiego, opublikowanego przez Poznański Instytut Socjologiczny. Magister Kowalski zainteresował się Farbarowiczem.

Dowiedział się, że więzień pochodzi z przyzwoitej i zamożnej rodziny żydowskiej z Wizny pod Łomżą; jego ojciec był młynarzem; on miał zostać rabinem, ale stał się… przestępcą. Farbarowicz, zwany Urke Nachalnikiem (urodzony w 1897 r.), został skazany w roku 1916 w Berlinie na 10 lat więzienia za udział we włamaniu do magazynu jubilerskiego, ale udało mu się uciec. W tym samym roku sąd w Łomży skazał go na dwa lata więzienia. Wyszedł w 1917 roku. Rok później dostał sześć lat. W 1923 roku wyszedł na wolność, ale w grudniu tego samego roku został skazany za napad rabunkowy. W Rawiczu odsiadywał karę ośmiu lat więzienia za dokonany w Białymstoku napad na kupca żydowskiego z Krynek i jego córkę. Kiedy Farbarowicz zetknął się z magistrem Kowalskim, miał 33 lata, z których trzynaście spędził za kratami. Czytać oraz pisać po polsku nauczył się w więzieniu, ale potem pochłaniał książki z więziennych bibliotek. Wymienił ulubionych autorów: Sienkiewicz, Gorki, London, Conrad, Sieroszewski. Potrafił zacytować Dostojewskiego i Szekspira, ale też przyznawał: „Dziwna rzecz, najwięcej interesowały mnie książki o treści kryminalnej, toteż tych najwięcej czytałem”.

 

ŻYCIORYS PRZESTĘPCY

Magister Kowalski pojął, że w osobie więźnia Farbarowicza trafił na prawdziwy skarb dla swojej naukowej pasji. Zaproponował, aby nadal pisał pamiętnik, a on zadba o wydanie. Miały powstać trzy tomy dzieła, od wczesnego dzieciństwa aż do współczesności. Kowalski wysłał fragmenty pamiętnika do przebywającego w Stanach Zjednoczonych wybitnego polskiego socjologa Floriana Znanieckiego, prosząc o opinię. Profesor uznał pamiętnik za „interesujący”. Farbarowicz wyszedł z więzienia w styczniu 1932 roku. Miał trzydzieści pięć lat, z czego piętnaście przesiedział w więzieniach: carskich, pruskich i polskich. Zamieszkał u swego dobroczyńcy magistra Kowalskiego. Nie wiadomo, na jakich zasadach współpracowali.

Okazało się, że naukowiec zapewnił sobie prawa autorskie do „Życiorysu…”. Nachalnik poczuł się oszukany. Rozstali się. Dostał kilka zasiłków od władz, wspierał go też 100-złotowymi przekazami pieniężnymi brat. Wydawnictwo „Rój”, mimo że zdradzone na rzecz naukowców, wystarało się o półroczną zapomogę dla pisarza bandyty, gdyż Nachalnik obiecał jego właścicielom drugi tom swoich wspomnień. „Życiorys własny przestępcy” został opublikowany na początku 1933 roku przez Towarzystwo Opieki nad Więźniami „Patronat”, w nakładzie 2500 egzemplarzy. Nakład był za mały, aby książka stała się bestsellerem. Przedmowa napisana przez autorów z naukowymi tytułami sugerowała, iż jest to dzieło poważne. Ale „Wiadomości Literackie” zamieściły entuzjastyczną recenzję krytyka Emila Skiwskiego. Równie przychylnie napisał Roman Brandstaetter w „Opinii”, żydowskim tygodniku w języku polskim. Autor wstępu do „Życiorysu własnego przestępcy” Stefan Błachowski, profesor psychologii Uniwersytetu Poznańskiego, uznał, że „nie jest to lektura budująca i uszlachetniająca”, ale warta poznania. „Szczególne znaczenie ma ten życiorys dla policji i urzędników więziennych” – twierdził w przedmowie Kowalski, a także „dla sfer naukowych”: kryminologów, socjologów i psychologów.

Pół wieku później biograf Nachalnika („Złodziej i literat. Życie i sprawki Urke Nachalnika”, Warszawa 1988 r.), równocześnie autor książek o przestępczości, publicysta prawny Stanisław Milewski oceniał, że „autobiografia Nachalnika dała nauce mniej niż po niej niektórzy oczekiwali”. Główny zarzut: autor był „czwartorzędnym przestępcą” i „miał skłonność do koloryzowania i wyolbrzymiania swego znaczenia w środowisku przestępczym”. Milewski nazwał Nachalnika „Zagłobą złodziejskiego środowiska”. „Stałem się złodziejem z różnych motywów i przyczyn, które czyhały na mnie zdradziecko z każdego kąta” – zapewniał Urke Nachalnik. Ojca Farbarowicza, człowieka zimnego emocjonalnie i surowego, zajmowało tylko zarabianie pieniędzy. Kiedy popadał w tarapaty finansowe, stawał się nieznośny. Kiedyś popchnął żonę tak, że upadła. „Nigdy mu tego nie wybaczyłem” – wspominał syn. Zresztą pomiędzy ojcem i synem dochodziło do rękoczynów.

 

PECH KANDYDATA NA RABINA

Choć ojciec pragnął, aby syn ukończył normalną szkołę publiczną, matka wymusiła oddanie go do chederu – szkoły religijnej, bo chciała, aby został rabinem. Rebe w szkole uczył czytania modlitewnika, Tory i Talmudu. Aby utrzymać dzieci w ryzach, bił je kańczugiem. Z rzeczy praktycznych uczniowie poznali tylko cztery podstawowe działania matematyczne. Autor „Życiorysu własnego przestępcy” twierdził, że usłyszał w chederze jedynie „głupstwa” o Jahwe i „narodzie wybranym”, natomiast nie dowiedział się, że świat ma cztery strony, i gdzie leży Palestyna. Gdy późniejszy Urke Nachalnik skończył 12 lat, został wysłany do Łomży, do jesziwy – szkoły talmudycznej.

Jego siostrzeniec uczęszczał do szkoły handlowej i chłopiec mu zazdrościł. W jesziwie rano uczniowie się modlili, a potem słuchali wykładów Talmudu. Mały Farbarowicz dowiedział się od rebego, że tylko Żydzi zmartwychwstaną, kiedy nastąpi koniec świata. Goje natomiast nie. Zapytał – dlaczego? Usłyszał, że goje po śmierci od razu idą do piekła. „Głupota rebego” – ocenił po latach. „Wszystko zło pochodzi od kobiet” – ta myśl wielokrotnie pojawia się w książkach Nachalnika i można powiedzieć, że w swoim przypadku miał rację. W Łomży mieszkał na stancji u znajomej matki. Kobieta liczyła 29 lat i miała za męża siedemdziesięcioletniego starca. Wciągnęła do łóżka dwunastoletniego kandydata na rabina. Seks z doświadczoną kobietą doprowadził chłopca do wyczerpania fizycznego i nerwowego. Musiał przerwać naukę i wrócił do domu, aby leczyć ciało i duszę, nadwerężone przedwczesnym życiem erotycznym. Kiedy podleczony powrócił do Łomży, było jeszcze gorzej, bo zmarł stary mąż i wdowa nie miała już żadnych skrupułów, więc kandydat na rabina nie wychodził z jej łóżka. Zaalarmowana rodzina wysłała nastolatka na naukę w głąb Rosji. Tam jednak pech go nie opuścił, bo stołował się u właścicielki domu publicznego. „Życie to pułapka, z której trudno się wydostać” – komentował po latach Urke Nachalnik.

Zrezygnował z kariery rabina. Wysłany przez ojca, aby odebrał pieniądze za mąkę od klienta, zamiast powrócić z 87 rublami, wsiadł w pociąg i nie bardzo wiedząc dlaczego, pojechał do Wilna. Włócząc się po ulicach, poznał rówieśnika, który dowiedziawszy się, że ma pieniądze, zaproponował mu niekrępujący nocleg. Zaprowadził do mieszkania, w którym była młoda kobieta. Kobieta zaprosiła zmęczonego chłopaka do swego łóżka. W nocy jakiś mężczyzna obudził go, szarpiąc i wołając, że zniewolił mu żonę. Został wyrzucony na ulicę nagi i bez pieniędzy. Wtedy zrozumiał, że zwabiono go w pułapkę. Po różnych perypetiach Farbarowicz dostał posadę nauczyciela języka hebrajskiego we dworze pod Wilnem. Tam wdał się w romans z uczennicą, a kiedy odkrył, że sypia ona też z nauczycielem języka francuskiego, ukradł mu portfel i zegarek. Schwytano go z łupem. Z aresztu napisał do ojca list, błagając o pomoc. Ojciec go wykupił, ale kiedy syn padł mu do nóg z płaczem, otrzymał kopniaka. W domu musiał jadać osobno, a ojciec powtarzał, że nie chce go widzieć. Odwrócili się od niego brat i siostra. Po naradzie rodzinnej zabrał go do siebie stryj piekarz, aby wyuczyć zawodu.

Praca w piekarni okazała się zbyt ciężka. Farbarowicz uciekł i związał się z grupą złodziei. Wtedy też po raz pierwszy zjadł wieprzowe skwarki z kapustą. Smakowały, choć jako prawowierny żyd nie powinien ich tknąć. „Najwięcej z zakazanych owoców pociągały mnie kobiety. Ażeby być mile widzianym i trafić im do przekonania, rozumiałem, że trzeba mieć tylko pieniądze, morze pieniędzy”. Więc kradł. Złodziejem był marnym, co i raz zatrzymywała go policja: najpierw carska, potem niemiecka, na koniec polska.

 

SZANSA NA SUKCES

Gdy „Życiorys własny przestępcy” pojawił się w księgarniach, katolicka prasa zaatakowała książkę jako niemoralną. Autora zaczął dezawuować „Ilustrowany Kuryer Codzienny”. Reporterzy wytropili, kim jest tajemniczy Urke Nachalnik. Potem „IKC” twierdził, że środowiska przestępcze mają do autora pretensje za ujawnienie tajemnic i został skazany przez złodziejski sąd. Zarzucano mu, że nie był wielkim złodziejem. Akurat to było prawdą. Za to kuriozalny był zarzut „IKC”, że niemoralne jest zarabianie pieniędzy przez przestępcę, opisującego swoje wyczyny. Nachalnik odpowiedział, że człowiek zatrudniony w koncernie Mariana Dąbrowskiego nie ma prawa oceniać, co jest moralne, bo jego chlebodawca wydaje „Tajnego Detektywa”, żywiącego się zbrodnią i przestępstwami. I na tym najlepiej zarabia. Farbarowicz jako honorarium otrzymał egzemplarze swojej własnej książki. Jednak potrafił wykorzystać szansę, jaką dostał dzięki popularności.

Już w roku 1933 warszawskie wydawnictwo M. Fruchtmana wydało książkę Urke Nachalnika „Miłość przestępcy”. Na tom złożyło się kilka dobrych opowiadań. Rok później wydawnictwo „Rój” zaprezentowało dalszy ciąg „Życiorysu własnego przestępcy”. Książka nosiła tytuł „Żywe grobowce”. Zaczynała się w 1918 r., a kończyła na roku 1923 i przedstawiała życie w więzieniach polskich: w łomżyńskim „Czerwoniaku”, na warszawskim Mokotowie i w Rawiczu. Została dobrze oceniona, zaś Nachalnik zaczął chałturzyć. W lutym 1936 r. „Nasz Przegląd” ogłosił, że po raz setny w teatrzyku Scala zagrano sztukę Nachalnika „Nacht Menszu” (Nocni ludzie), a ilustrowany dodatek gazety zamieścił fotografię ze spektaklu przedstawiającą „emocjonującą scenę rozprucia kasy”. Jeśli nawet Scala nie była dużym teatrem, to 100 przedstawień stanowiło niezwykłe osiągnięcie. W 3 miesiące później w dodatku „Naszego Przeglądu” można było obejrzeć, jak „amerykański artysta Jack Rechtzeit w towarzystwie pisarza pana Farbarowicza (Urke Nachalnik) z małżonką zawiera umowę z dyrektorem M. Winderem na nową sztukę »Urke Nachalnik un zajn lebensweg«” (Urke Nachalnik i jego życie). Winder był dyrektorem teatru Nowości, w którym sztuka Nachalnika „Ludzie bez jutra” z Rechtzeitem w roli głównej przez 3 miesiące odnosiła „wielki sukces”.

W 1938 r. wydawnictwo M. Fruchtmana opublikowało trzy powieści Nachalnika: „Rozpruwacze”, „W matni” i „Gdyby nie kobiety”. To liczący ponad 800 stron cykl o kasiarzach i policjantach. Akcja zaczynała się za czasów carskich, a kończyła w wolnej Polsce. Fabuła fantastyczna: komisarz Wołkow jest szantażowany przez bandę kasiarzy, gdyż zastrzelił rewirowego, który znalazł łup porzucony podczas ucieczki. Komisarz Wołkow wylądował w szpitalu psychiatrycznym, z którego uciekł i zabił swego następcę komisarza Szczupaka. Mało kto uchodzi z życiem. W ostatnim tomie okazało się, że zabity rewirowy to brat komisarza Wołkowa, a obaj byli synami hrabiny (żydowskiego pochodzenia) i jej kochanka – kasiarza „Staśka Lipy”; również córką hrabiny okazała się jedna z panienek lekkich obyczajów, a kochał się w niej jej brat, który nie wiedział, że darzy uczuciem siostrę. Autor snuł takie opowieści, godne telenoweli, ze śmiertelną powagą. Książki były niechlujnie napisane, ze śladami żydowskiego żargonu, czasami autorowi myliły się nazwiska i ożywał bohater, zabity już wcześniej. Ciekawe dla czytelnika zapewne były drobiazgowe realia: złodziejskich melin, domów publicznych, „skoków” i przesłuchań. Trylogia o kasiarzach cieszyła się powodzeniem, skoro wznowiono ją w roku 1939.

 

SILNY, ZDROWY, UTALENTOWANY

W 1938 r. Nachalnik opublikował jeszcze po hebrajsku w pięciogroszowych zeszytach przerobiony na prozę spektakl teatralny „Menszen on a Morgen” (Ludzie bez jutra), którą wypuściło na rynek wydawnictwo „Herkules” . W tym samym roku wydawnictwo „Kolektyw” opublikowało, też po hebrajsku, w nakładzie tysiąca egzemplarzy „Majn lebensweg – fun der jesziwe untfise – bis cu der literatur” (Moje życie – od jeszybotu i więzienia – do literatury). Była to książkowa wersja sztuki przeznaczonej dla amerykańskiego aktora Rechtzeita. Jak podaje Marian Fuks w pracy „Żydzi w Warszawie” (Poznań 1992), w latach 1938– –1939 w żargonowej popołudniówce „Hajntige Najes” (Dzisiejsze Nowiny – 75 tys. nakładu), Urke Nachalnik publikował w odcinkach szkice o żydowskim środowisku przestępczym „Tamte ulice…”.

Dzięki jego tekstom wzrósł nakład gazety. Miał więc Nachalnik autentyczny sukces. Melchior Wańkowicz, współwłaściciel „Roju”, choć nie zdobył rękopisu „Życiorysu własnego przestępcy”, wyciągnął z więzienia Sergiusza Piaseckiego i opublikował jego powieści. To był drugi więzień przemieniony w literata. „Ten pierwszy to był Urke Nachalnik” – wspominał Wańkowicz. – „De profundis (łacińskie – z głębin, z otchłani – przyp. A.G.) żydowskiego getta, z ciężkiego więzienia wyciągnięty, wsparty pomocą, rychło odkrył w sobie gusta mieszczańskie, delikatnym rozumem ocenił, że fach przestępcy nie jest lukratywnym fachem. Ożenił się z akuszerką, a wydawnictwo ofiarowało mu jako prezent ślubny szerokie francuskie łoże. Potem zaczął dobrze zarabiać na honorariach z pism amerykańskich”.

W 1934 roku do głośnego autora wybrali się przedstawiciele „Wiadomości Literackich”: krytyk Emil Skiwski, reporter Antoni Wysocki i rysownik Roman Gineyko. Opowieść zatytułowaną „W domu Urke Nachalnika” opublikowano 16 grudnia 1934 roku. Oczekiwał gości na dworcu w Otwocku. Zaprowadził do piętrowej willi (Matejki 1 m. 3). – „Miło jest otwierać drzwi własnym kluczem” – zauważył Urke. Z obszernego hallu wiodły na piętro schody „zasłane dywanem”. Mieszkał „z piękną żoną i figlarnym synkiem”, wyglądał „silnie i zdrowo”. Nachalnik zwierzył się, że na dobrobyt pozwala mu „pokaźny spadek” wytargowany od rodziny, a nie twórczość. Przyznał: – „Piszę dużo za dużo”. A autor reportażu skwitował to tak: „Hojnie płacą w żydowskich dziennikach amerykańskich, bo polskie książki niewiele przynoszą mu dochodu”. Były złodziej, teraz członek Związku Pisarzy Żydowskich, poskarżył się, że młody redaktor „Naszego Przeglądu” odpytywał go „jak przed sądem”. – „Czy jak pan widzi cudzy pugilares, zegarek, nie przychodzi panu na myśl?” – „Nie” – zdenerwował się i zapytał: – „A panu?”. Kiedy Farbarowicz odprowadzał gości do kolejki, przechodnie kłaniali mu się z szacunkiem, on uprzejmie oddawał ukłony. „Jest nadzieja – napisał autor „Wiadomości Literackich” – że z czasem pan Ignacy (pod takim imieniem znano go w Otwocku – przyp. A.G.), burżuj, zostanie wybrany ławnikiem rady miejskiej, a może nawet burmistrzem…”. Może i zostałby ławnikiem albo burmistrzem, ale wybuchła wojna. W otwockim archiwum są dokumenty posesji przy ulicy Warszawskiej 37 (informacja za tygodnikiem „Linia”), której właścicielami byli Jakub i Chaim Randomińscy.

 

ŚMIERĆ W LESIE

W ich domu lokal nr 9 od 10 listopada 1938 r. zajmowali Farbarowicz Icek Boruch z żoną Sarą i synem Samuelem. Tam mieszkali, gdy do Otwocka wkroczyli Niemcy. W Żydowskim Instytucie Historycznym znajduje się wspomnienie rabina Szymona Huberbanda, który opisał, jak po podpaleniu przez Niemców synagogi, Randomiński i Farbarowicz wynieśli z niej zwoje Tory. To mało prawdopodobne, choć możliwe, bo dom Randomińskich sąsiadował z synagogą. Następnego dnia, oskarżeni o ukrywanie broni, wraz z trzecim mężczyzną zostali zastrzeleni. Calel Perechodnik, żydowski policjant w Otwocku, jest najbardziej wiarygodny, bo trzecim mężczyzną był jego szwagier Wolf Nusfeld. Miał on zakopać „skrzynię z dynamitem”.

Prawdopodobnie Nusfeld, Farbarowicz i Randomiński (Gerszon – według Perechodnika) ukryli broń porzuconą przez polskich żołnierzy. Zadenuncjować ich miała Polka Bukojemska, kochanka żandarma Michelisa. Mężczyźni musieli wykopać sobie groby w lesie śródborowskim i tam zostali zamordowani. Rodziny dostały zgodę na ekshumowanie i pochowanie ich na kirkucie w Anielinie, gdzie podobno nawet postawiono tablice nagrobne. Nikt nie próbował odszukać macewy z grobu Nachalnika. Po byłym złodzieju i buntowniku Farbarowiczu- -Nachalniku zostały tylko książki i miejsce (jednak) w historii literatury.