Powstanie Warszawskie: Cuchnące wrota do wolności

To dzięki warszawskiej kanalizacji podczas powstania utrzymywano łączność między oddziałami. To kanały ocaliły wielu żołnierzy. O służbie w kanałach specjalnie dla „Focusa Historia” opowiadają dwie łączniczki Teresa Wilska i Bożenna Tazbir-Tomaszewska.

Teresa Wilska (86 lat), pełna życia starsza pani, mieszka dziś na warszawskim Powiślu. Bożenka Tomaszewska zmarła w 2005 roku, ale zdążyła mi opowiedzieć o służbie w kanałach. Obie były ochotniczkami z plutonu łączności Wojskowej Służby Kobiet I Obwodu i obsługiwały wcześniej Okręgową Składnicę Meldunkową o kryptonimie K-1.

Potrzebne małe i silne

– Kto na ochotnika zgłosi się do akcji specjalnej? Potrzebne małe i silne – pytała nasza komendantka „Krzysia” [Krystyna Bańkowska – przyp. aut.] z K-1. Zgłosiło się 6 dziewcząt. Miałam 18 lat i jako łączniczka K-1 obsługiwałam do tej pory dowództwa poszczególnych okręgów – opowiada po latach Teresa Wilska („Bożenka Czarna”). –  Następnego dnia komisja lekarska zbadała moje płuca i serce. Powiedzieli, że mam gwarantowane 100 lat i mogę pełnić służbę w kanałach. Wybrane dziewczęta zaprowadzono do kwatery kanalarzy na Moniuszki. „Mirka”, przewodniczka patrolu, pomogła nam wybrać ekwipunek. Złożyły się nań spodnie do kolan, kalosze, poniemieckie panterki i brezentowy worek, który zakładałyśmy z pocztą na piersi. No i drążki długości 40–50 cm, do przemieszczania się w kanale. 

Dowiedz się więcej o Powstaniu Warszawskim

Trzy dni później, 22 sierpnia 1944 r., rozdano dziewczętom granaty i amunicję. Schowały je do worków. Miały nosić nie więcej niż 3 kg, ale zdarzało się, że dźwigały i 5 kg. W dół zeszły włazem w okolicy ul. Mazowieckiej. Zobaczyły niskie kanały od 60 do 90 cm średnicy, o jajowatym przekroju. – Mogłyśmy się tylko czołgać. Polegało to na tym, że rzucałyśmy ręce do przodu z drążkami, opierałyśmy je o ścianki i podciągałyśmy się. Drążki często się obsuwały i wtedy lądowałyśmy twarzą w nieczystościach. Trasa przebiegała pod terenem niemieckim. Obowiązywała więc absolutna cisza. Przewodniczka miała latarkę, jednak w okolicy studzienek wyłączała ją. Poza tym baterie szybko się wyładowywały, więc posuwając się w ciemnościach, pilnowałyśmy stopy osoby czołgającej się przed nami – wspomina  „Bożenka Czarna”.

Grupa 5 łączniczek przeszła pod placem Napoleona, placem Piłsudskiego, Teatralnym do Bielańskiej. Po 50 minutach wyszły w okolicy ul. Daniłowiczowskiej. Pokonały prawie  1,5 km. „Mirka” była zdumiona, bo spodziewała się, że zajmie im to co najmniej 2 godziny.

Następnego dnia Bożenna Tazbir-Tomaszewska („Bożenka Biała”) przemieszczała się z oficerem i koleżanką „Basią”. W pewnym momencie oficer się zatrzymał i jęknął: „Gaz”.  Potem osunął się na ziemię. „Bożenka Biała” wyczuła, że w powietrzu unosił się zapach amoniaku. Pamiętała ze szkolenia, że związek ten wydziela się ze szlamu kanałowego. Wąskie kanały na ogół uchodziły za tzw. suche, ale czasem napływała skądś woda. Wtedy powstawało błoto i wydzielał się amoniak [małe stężenie amoniaku nie wpływa negatywnie na organizm; w połączeniu np. z karbidem wrzucanym do kanałów przez Niemców tworzył mieszankę, która podrażniała oczy i śluzówki – przyp. red.]. Tak było i tym razem. Ale druga łączniczka spanikowała i zaczęła krzyczeć. „Bożenka” powoli się wycofała. Dała dziewczynie w twarz i kazała jej ruszyć dalej. Łączniczka się uspokoiła. Powoli przeczołgały się po mężczyźnie. Sądziły, że zmarł na atak serca. 50 m dalej poczuły powiew świeżego powietrza. Podpełzły do włazu i wyszły na Daniłowiczowską.

Państwo kanałowe

System kanałów był prawdziwym labiryntem. Najdłuższe trasy wiodły z Żoliborza na Starówkę – około 3 km i z Żoliborza do Śródmieścia – prawie 5 km. Do pomocy przy wytyczaniu tras ściągnięto pracowników Miejskich Wodociągów i Kanalizacji, którzy do wytyczenia szlaków łącznościowych posłużyli się planem kanałów miejskich z… książki „Wodociągi i kanalizacja m.st. Warszawy 1886–1937 roku”. Nie znając tego systemu, łatwo było zabłądzić. A to oznaczało najczęściej śmierć.

Ze względów bezpieczeństwa do zachowania łączności pomiędzy Starówką a Śródmieściem wybrano wąskie kanały, zawilgocone i pokryte szlamem, ale bardziej bezpieczne, bo poziom wody w nich był niski. Ponadto nie znali ich Niemcy. Wyższe trasy (ok. 90–110 cm średnicy) wykorzystywano w łączności specjalnej ze Starówki na Żoliborz. 

Odpowiedzialny za walkę z powstańcami gen. Erich von dem Bach-Zalewski nie przywiązywał początkowo wagi do kanałów. Ale gdy zniknęli w niewyjaśniony sposób obrońcy Starówki, zaniepokoił się, że mogą się pojawić na niemieckich tyłach. Niemcy postanowili unieszkodliwić sieć wysokich kanałów – wydawało im się niemożliwe, by ludzie przeciskali się węższymi. Budowali zasadzki, wrzucali do środka puszki z gazami, granaty. Te ostatnie też podwieszali i wówczas, gdy trąciło się je głową, wybuchały. Strzelali w głąb, pilnowali włazów, budowali zapory, nasłuchiwali kroków. Po zakończeniu powstania wiedzę zdobytą w walce Niemcy wykorzystali w obronie Berlina. 

– Następnym razem mamy dostarczyć leki i opatrunki. Po „przejściu” ok. 200 m poziom wody zaczął się podnosić i podtopił worki. Brakowało powietrza. Za chwilę usłyszałam „Mirkę”: Chyba zabłądziłyśmy. Musisz się odwrócić, cofnąć do skrzyżowania. Tam szukaj kabla telefonicznego. Odnalazłam kabel i wróciłam po patrol. Od tej pory „chodziłam” ostatnia  – opowiada „Bożenka Czarna”. –  Z powrotem znów zgubiłyśmy drogę. Tym razem prowadziła „Wanda”. Dziewczyny zaczęły panikować. Krzyczały, wymyślały sobie. Wszystko to w totalnych ciemnościach, brudzie i smrodzie. 

 

1 września „Bożenka Czarna” dowiedziała się, że prawdopodobnie po raz ostatni patrole zejdą w dół, do Starówki. Niosły amunicję, granaty i opatrunki. – Szłyśmy wraz z grupą  11 chłopców, inną niż zwykle trasą. Weszłyśmy do kanałów na rogu Nowego Światu i Ordynackiej. O dziwo, nie trzeba się było czołgać. Kanał był wysoki, około 170 cm, pełen powietrza, ale też „zapachu”. Wyszliśmy na Długiej – ciągnie opowieść. Z powrotem  „Bożenka Czarna” prowadzi do Śródmieścia ludzi ze zgrupowania „Wigry”, około 50 osób. Chłopcy, pomimo uwag, denerwują się, klną, zapalają latarki. –  W końcu  wrzeszczę, że jak nie będą milczeć, to palnę w łeb. Pomogło. Po pewnym czasie wyczułam dziwną woń. Ktoś krzyknął, że to gaz. Nie znając warunków panujących w kanałach, ludziom się często wydawało, że czują gaz wrzucony przez Niemców. Panika gotowa. Powiedziałam, że to dym z palącego się domu i zaproponowałam, abyśmy wzięli się za ręce. Wreszcie dotarliśmy bezpiecznie do włazu. O świcie dowiedzieliśmy się, że Starówka padła i nie będziemy już potrzebne.

Po upadku powstania na Starówce Teresa Wilska zgłosiła się do batalionu „Zośka” na Czerniakowie. Została łączniczką dowódcy plutonu. Do kanałów zeszła ponownie  19 września 1944 r.

Chodził z harmonią i grał

„Bożenka Biała” do końca powstania była łączniczką kanałową. Uczestniczyła m.in. w ewakuacji pierwszej grupy żołnierzy z plutonu ppor. „Waffa” (Andrzej Frydrychiewicz), który walczył w ramach zgrupowania AK „Kryska”. Szli z Czerniakowa na Mokotów. –  Na początku był rytmiczny marsz, bez zatrzymywania, w kompletnych ciemnościach. Po godzinie stało się coś strasznego. Ludzie wpadli w popłoch, zaczęli się cofać, popychać, przewracać. Byli tacy, którzy wracali do włazu, aby wydostać się jak najszybciej. Krzyczeli, że Niemcy wrzucili gaz. Powstał chaos. Cofnęliśmy się wszyscy. Później się dowiedziałam, że Niemcy w tym czasie budowali w kanale tamę z worków cementowych. Kiedy usłyszeli odgłosy naszej grupy, zaczęli strzelać. Następnego dnia, 11 września, spróbowaliśmy ponownie, tym razem nocą. Szliśmy, pokonując syfony i strome kanały pełne wody. Tam pomagały nam liny, którymi podciągaliśmy się do góry. Po kilku godzinach ukazało się wymarzone okienko włazu – opowiadała mi pani Bożenka Tazbir-Tomaszewska. W kilka dni później zeszła do kanałów kolejna grupa, dziesięcioosobowy oddział ppor. „Zeta” z 6. kompanii batalionu „Tum” ze zgrupowania AK „Kryska”. Bez pozwolenia i bez przewodnika. Ludzie błąkali się po kanałach 19 godzin. Uratował ich dopiero patrol saperów kanałowych pod Dworkową.

Powoli kurczyły się tereny zajmowane przez powstańców. Wieczorem 25 września ppłk „Karol” (Józef W. Rokicki), dowódca Mokotowa, zwołał naradę, podczas której zapadła decyzja o ewakuacji  do Śródmieścia. 26 września z ostatnią grupą „Radosława” „Bożenka Czarna” zeszła włazem przy ul. Wiktorskiej. –  Ludzie posuwali się wolno, jeden za drugim. W końcu grupa stanęła. Okazało się, że przeszkodę stanowią siedzący w śmierdzącej brei żołnierze, półprzytomni, niezdolni do dalszej drogi. Trzeba było ich zostawić. Z trudem przecisnęliśmy się przez nich. A za chwilę przeszkody zbudowane przez Niemców – żelazne szyny oplecione drutem kolczastym. Mijamy po drodze osoby błąkające się wiele godzin. Powietrze gęste od amoniaku zmieszanego z karbidem wrzuconym przez Niemców. Ludzie w ciemnościach doznają szoku nerwowego, mają halucynacje, strzelają do siebie. Niektórzy wyją. Pewien mężczyzna spaceruje z harmonią i gra. Pod nogami walają się manierki, nasiąknięte wodą koce, plecaki, worki z żywnością. Dla nich to piekło. Ja miałam do czynienia z kanałami, oni nie. Wyszliśmy w Alejach Ujazdowskich przy Wilczej po 11 godzinach. 

Największa tragedia spotkała grupę, która usiłowała wydostać się kanałami z Mokotowa do Śródmieścia, lecz trafiła z powrotem na Mokotów, do włazu przy ul. Dworkowej. Tam czekali na nich Niemcy. Rozstrzelali na miejscu 119 uciekinierów.

Wiele osób przeżyło pod ziemią dramat. Nieznane otoczenie, ciemność, brud, smród, ciągłe zagrożenie ze strony Niemców – wszystko to dało im się we znaki. Ale kanały dały im również szansę na przeżycie.