Poza czasem

Europejczyk jest niewolnikiem czasu. Porusza się w jego trybach i nie może poza nim istnieć. Ograniczają go harmonogramy, terminy i rozkłady. Na „krańcach świata” czas ma inne oblicze. Nie płynie, nie biegnie, nie leci, nie ucieka. Czasem ciężko go dostrzec. Są miejsca, gdzie nie ma go wcale, i takie, gdzie się go wytwarza

Do Indian Xavante cywilizacja dotarła 60 lat temu. Dziś każdy może spędzić z nimi urlop. Do atrakcji podczas tej wycieczki należy… brak harmonogramu dnia. Codzienne zajęcia zależą od nastroju Indian, od tego, czy dobrze spali i co postanowią zrobić, gdy się obudzą. Ze spotkania dwóch kultur wynikają dwie rzeczy. Turyści o czasie zapominają, a Xavante go doceniają – pięć dni kosztuje 1200 euro.

Od Indian Yanomami Beata Pawlikowska dowiedziała się, że dusza ludzka jest krucha i samowolna. Kiedy człowiek śpi, czasem wychodzi z niego na spacer. Sen to jej przygody. Dlatego człowieka nie można gwałtownie budzić, bo jego dusza może nie zdążyć wskoczyć z powrotem. Yanomami uważają więc budziki za szkodliwe dla zdrowia.

Na kanadyjskiej północy są tylko dwie pory, mimo to Eskimos bez trudu potrafi określić czas. Kiedy widzi, że pogoda jest dobra, i czuje, że powinien wyjechać – wyjeżdża. Pory posiłków wyznacza głód, porę odpoczynku – zmęczenie. Czas na polowanie przychodzi, gdy kończy się jedzenie. Jeśli dziecko śpi, to znaczy, że jest zmęczone. Zegarki noszą wszyscy, ale nikt nie pyta o czas.

Punktualny Afrykanin przychodzi w umówione miejsce zawsze dwie godziny po czasie. Dzięki temu nikt się nie spóźnia i nikt nie czeka. Miejscowi uspokajają białych: Hakuna haraka! Hakuna matata! (w jęz. suahili: Nie ma pośpiechu! Nie ma problemu!). Autobus odjedzie, jak będzie komplet pasażerów. Zebranie się zacznie, jak przyjdą ludzie. Biały nie ma czasu? Afrykanin się śmieje. Żaden problem! Czas można wytworzyć.

NA PIWO Z PRZODKIEM

W przekonaniu europejskim czas istnieje poza człowiekiem, obiektywnie, jest linearny i można go zmierzyć. Zupełnie inaczej pojmują go Afrykańczycy. Dla nich jest kategorią dużo luźniejszą, otwartą, elastyczną, subiektywną. Dla Europejczyka bezczynność to strata czasu. Afrykanin nigdy go nie marnuje – wytwarza czas w trakcie działania. Jeśli nie ma zajęcia, zapada w stan niebytu. Godziny w Afryce noszą nazwę czynności, od których powstały.

U ludów pasterskich czas zaczyna płynąć po trzecim pianiu koguta: od godziny dojenia. Później następują godziny odpoczynku bydła, czerpania wody, pojenia stada oraz powrotu do zagrody.

Pora sucha to martwy okres o nazwie „daj wody swemu wujowi”. Plemię Kabiye z Konga poi więc swoich przodków piwem z sorgo, w zamian za deszcz. Po jakimś czasie życie nabiera rytmu, a następne miesiące wywodzą się od czynności rolniczych: przychodzi miesiąc siewu, pielenia, zbioru prosa lub fasoli itd. Nieważne, ile miesiąc ma dni – ważny jest cykl, który musi się zamknąć, żeby minął rok. Lata mogą się różnić ilością dni, ale nie mogą pominąć żadnej pory roku ani święta. Raz na pięć lat Kabiye przepędzają z wioski zło (każdy zamiata je do sąsiada, który robi to samo). Opróżniają też specjalną sadzawkę, co symbolizuje odnowę życia. Aby taką sadzawkę stworzyć, co 25 lat wysoko w górach opróżnia się inne źródło. W ten sposób historia się powtarza. Dla Kabiye jest ona ciągłym odtwarzaniem obrzędów symbolizujących początki plemienia.

KONIEC ŚWIATA CO 52 LATA

 

Badania nad plemionami afrykańskimi doprowadziły antropologów do wniosku, że czas może być tylko wytworem ludzkiego umysłu. Edvard E. Evans-Pritchard, badający plemię Nuerów z Sudanu, uznał czas afrykański za „kanał”, który łączy pierwszego z ostatnim członkiem rodu. Czas stoi w miejscu, a ludzie przechodzą przez niego w trakcie wędrówki od narodzin do śmierci. Paul Bochanan, który badał nigeryjskie plemię Tiwów, opisywał go jako „serię zamkniętych pokoi”. Każdy z nich jest przeznaczony do innego działania, a człowiek przez całe życie wchodzi w różne wymiary czasu.

Obaj uczeni mierzyli czas europejską miarą. Innej nie było aż do pojawienia się książki „Afrykańska religia i filozofia” kenijskiego księdza Johna S. Mbitiego. Wśród ludów Akamba i Kikuju z Kenii Mbiti wyodrębnił aż dziewięć form gramatycznych czasu: pięć określeń na czas przeszły, jeden na teraźniejszy i trzy na przyszły.

Europejski podział na przeszłość, teraźniejszość i przyszłość w Afryce nie istnieje. Mamy czas rzeczywisty, czyli to, „co jest teraźniejszością i co jest przeszłością”, potencjalny – wszystko, „co nastąpi z całą pewnością, czyli to, co mieści się w rytmie zjawisk przyrody i wszelkich spraw nieuniknionych”, oraz nieobecny – bezczas, czyli „wszystkie wydarzenia, które się nie zdarzyły i prawdopodobnie się nie wydarzą”. Linearność zastępują mikroczas (sasa) i makroczas (zamani). Sasa jest sferą czasu, w której ludzie są świadomi swojej egzystencji, tym, co bliskie, natychmiastowe i teraźniejsze. Zamani jest nieograniczoną przeszłością, którą Mbiti nazywa cmentarzyskiem czasu.

Dla Majów czas symbolizował życie. Rok rytualny trwał 260 dni – tyle, co ciąża. Aztekowie, którzy bali się śmierci, odmierzali go okresami liczącymi po 52 lata, co tyle miał bowiem następować koniec świata. Inkowie podzielili rok na porę zasiewów, plewienia, zbiorów i życia społecznego. Mówiąc o czasie, używali określenia pacha, które oznaczało również świat i wszystko, co istnieje.

Papuasi czasu nie mierzą. Wiek określa dojrzałość płciowa. Dni, miesięcy i lat nie można policzyć, bo policzyć da się tylko do trzech (więcej liczebników nie ma). Jak czegoś jest więcej, to jest tego dużo. Wszystko co nie wydarzyło się dzisiaj, było „wczoraj”. Jeśli nie pamiętają tego najstarsi – to było bardzo dawno temu. Jeśli pamiętają tylko oni – to dawno, a jak pamięta dużo ludzi – to niedawno. Pamięć sięga zwykle dwóch pokoleń, dlatego ważny jest kontakt ze zmarłymi, który ją przedłuża. Dawniej, żeby się z nimi porozumieć, zjadano zwłoki, a zwłaszcza mózgi. Wierzono, że w głowie tkwi cała moc zmarłych. Od kiedy władze Indonezji wprowadziły zakaz mumifikacji, obcinania głów i zjadania ludzi, na Papui-Nowej Gwinei zanikł kontakt z przodkami, a kultura Papuasów przeżyła upadek.

Indianie Ameryki Północnej wierzą, że wszystko posiada duszę: każda roślina, zwierzę, rzecz, a nawet gleba. Wszystkie są ze sobą powiązane, wzajemnie zależne i święte. Razem tworzą harmonijny wszechświat, w którym przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są tożsame. Indianie Hopi dzielą losy świata na etapy, które już zaszły (mity), i te, które mają nadejść (przepowiednie). Jego koniec zwiastuje nadejście Pachany – Starszego Białego Brata. Powróci wtedy, gdy ludzie odejdą od duchowych praktyk, zwrócą się ku rzeczom materialnym, drogi na niebie się zapełnią, a na Ziemię spadnie „dynia pełna popiołu”, która spali wszystko. Nie jest dokładnie powiedziane kiedy. Przepowiednia jest drogowskazem, określa zagrożenia i pozwala się przygotować na to, co nieuniknione. W języku Hopi nie ma czasu przeszłego ani przyszłego, mówi się o konkretnych wydarzeniach. Nie liczy się zmiana, tylko trwanie. Zupełnie inaczej niż w wysoko rozwiniętych kulturach Zachodu.

CHOROBA: DEFICYT CZASU

Mówimy, że czas to pieniądz, próbujemy go oszczędzać i złościmy się, gdy go trwonimy. Ale czym właściwie jest ten czas? Z pewnością jednym z najczęściej używanych, choć najsłabiej zrozumianych pojęć. „Nie ma wątpliwości, że poczucie upływu czasu jest głęboko wryte w nasze doświadczenie i zakorzenione w naszym sposobie myślenia i mówienia. Nie należy jednak mylić języka z rzeczywistością” – pisze prof. Brian Greene w książce „Struktura Kosmosu”. „Mimo iż fizycy bardzo się starali, nikomu nie udało się znaleźć wśród praw fizyki przekonującego dowodu na poparcie intuicyjnego poczucia upływu czasu. Co więcej, przekształcając niektóre z pomysłów zawartych przez Einsteina w szczególnej teorii względności, otrzymamy dowód na to, że czas nie płynie” – mówi prof. Greene.Przyjęliśmy też sądzić, że czas ma określony kierunek, chociaż i tego nie udowodniono. „Co więcej, prawa fizyki tworzone od Newtona przez Maxwella i Einsteina aż po dzień dzisiejszy wykazują całkowitą symetrię między przeszłością i przyszłością. W żadnym z tych praw nie znajdziemy zastrzeżenia, że stosują się one tylko do jednego kierunku upływu czasu i nie obowiązują w drugim kierunku. (…) Nawet jeżeli doświadczenie utwierdza nas w przekonaniu, że istnieje kierunek rozwoju zdarzeń w czasie, wyznaczającej go strzałki próżno szukać w podstawowych prawach fizyki” – dodaje prof. Greene.Podczas gdy fizycy spierają się o charakter czasu, antropolodzy nie mają złudzeń. „Pojęcie czasu wyrasta z kulturowych mitów, wierzeń, wartości, przesądów i lęków. Nie żyjemy w jednym, ale w wielu różnych czasach” – mówi prof. Waldemar Kuligowski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. „Przywykliśmy określać kultury plemienne pierwotnymi. Ale to są ludzie A.D. 2008. Różni ich to, że trwanie było dla nich ważniejsze niż rozwój”. Ich czas odzwierciedla rytm natury. W tym ujęciu bardziej przypomina koło niż linię. Nie ma przeszłości ani przyszłości, wszystko się powtarza. Śmierć nie oznacza zejścia ze świata, tylko zmianę postaci. Wszystko trwa w idealnej harmonii. Dopóki zbłąkany turysta nie spyta: przepraszam, która godzina? „Nic dziwnego, że boją się tego pytania…” – mówi prof. Kuligowski. „Jesteśmy jedyną cywilizacją w historii, która cierpi na deficyt czasu”.

Okrągły kalendarz

Legenda mówi, że w latach 30. XX w. emerytowany urzędnik i plantator Gerald B. Gardner odnalazł w Anglii tajne stowarzyszenie kultywujące prastarą religię czarownic. Na kanwie tych rytuałów stworzył system religijny – Wicca (w języku anglosaksońskim oznacza czarownika). Od 1986 roku Wicca jest religią chronioną przez Konstytucję USA. Zakłada powrót do naturalnego rytmu przyrody, bazuje na kalendarzu, który opowiada historię Boga Słońce.

Przez większą część historii zima była czasem ciemności i lęku. Wtedy, w najdłuższą noc, samotna matka rodzi syna, który przynosi ze sobą światło. Następuje przesilenie – rodzi się słoneczny bóg: Mitra, Ozyrys, Tammuz i Jezus. Kalendarz wicciański odzwierciedla zmagania zimy i lata, nocy i dnia. Żadne z tych przeciwieństw nigdy nie odnoszą zwycięstwa, dlatego kalendarz oparty jest na planie koła. Jego szprychy wyznaczają cztery sabaty – wydarzenia astronomiczne – przesilenia i zrównania dnia z nocą. Dokładnie w pół drogi pomiędzy nimi znajdują się cztery kolejne – związane z gospodarstwem – wyznaczają żniwa, początek wyprowadzania stad na pastwisko itp. Daty wszystkich sabatów pokrywają się ze świętami chrześcijańskimi. Zanim Europa przyjęła chrześcijaństwo, na całym kontynencie świętowano w tych samych, przełomowych momentach roku.

Ubezpiecz się przed wyjazdem na urlop. Sprawdź składkę i kup tanio online.