Przyczajony waldens, ukryty katar

Legendarni heretycy, obiekt zainteresowania miłośników teorii spiskowych, depozytariusze mitycznych skarbów i kosmicznej wiedzy dotarli w średniowieczu do Polski.
Przyczajony waldens, ukryty katar

Do niedawna uważano, że katarzy, dokonując ekspansji poza tereny Langwedocji, dotarli najdalej do Nadrenii Westfalii. Tymczasem ostatnie badania naukowe dowodzą, że przedstawiciele tego ruchu zostawili swój ślad na Śląsku! Prawdopodobnie trudno było im egzystować w Europie Środkowo-Wschodniej, bo na ziemi śląskiej żyli zakamuflowani w obrębie grupy innych średniowiecznych heretyków: waldensów. Wielu badaczy było wobec tej hipotezy sceptycznych. Jednak w literaturze przedmiotu padały mniej lub bardziej wyraźne sugestie, że katarzy mogli zawędrować do naszej części kontynentu. Prekursorem podobnego myślenia był ks. prof. Kazimierz Dola. W pracy „Dzieje Kościoła na Śląsku” zwrócił uwagę, że pod terminem „grupy i ruchy kościelne, nie akceptowane przez Kościół katolicki w ostatnich latach rządów Henryka z Wierzbnej” [biskupa wrocławskiego w latach 1302–1319 – przyp. red.] kryli się najprawdopodobniej albigensi (katarzy) oraz waldensi, którzy szukali schronienia w tej części Europy.

ŚWIADEK W SPRAWIE

„[W] roku Pańskim 1315 około św. Jakuba wielu heretyków (około pięćdziesięciu albo nawet więcej) zostało spalonych wraz z żonami i dziećmi w Świdnicy, a we Wrocławiu i w innych miastach wielu zostało posłanych na stos” – głosi zapis z roczników dolnośląskiego opactwa cystersów w Lubiążu. Akcja ta została przeprowadzona na polecenie biskupa Henryka I z Wierzbnej. Zakończyła się 12 sierpnia 1315 r. Przy czym dominikanie świdniccy szczycili się tym, że to oni ją zainicjowali w swym mieście oraz że również w niedalekiej Nysie szukano i spalono „przynajmnie jednego heretyka”, a pozostali „w wielkiej liczbie ratowali się ucieczką”. Wprawdzie źródła nie poświadczają, że w 2. połowie XIII w. katarzy byli obecni w Europie Środkowo-Wschodniej, niemniej ich obecność w Świdnicy wynikałaby z procesowych zeznań świdnickiego waldensa Engilmara. Powiedział: „jest inna grupa (gens), gorsza od nas, która nie je mięsa, dlatego prześladowaliśmy ją”. Mogłoby to wskazywać na obecność właśnie katarów, dla których charakterystyczne jest odrzucenie spożywania mięsa. Poza tym może to być również wspomnienie aktywnej swego czasu roli waldensów w zwalczaniu katarów (za pomocą słowa i pisma).

Zastanawiano się wprawdzie, czy ofiarami prześladowań z 1315 r. byli (obok waldensów) nie katarzy, lecz żyjący w ascezie beginki i begardzi, ale tę ewentualność można wykluczyć. Wiadomo, że postępowanie przeciw nim wszczęto w Świdnicy później, bo w 1332 r., dopiero po dekretach soboru w Vienne przeciw heretykom z roku 1317. Nie ma powodu, by przyjmować, że przed tą datą biskup podjął przeciwko nim jakieś
działania.

MIĘDZY SEKTAMI

Kiedy w XIII w. waldensi i begardzi rozszerzali swoje wpływy w Europie, kataryzm ledwo się tlił dzięki wytrwałości swych wyznawców. Nikt już nie pamiętał, z jaką siłą przetoczył się przez południe Francji i  jaki popłoch wzbudził w Kościele katolickim. Kataryzm był inspiracją dla wielu innych ruchów religijnych. Sam czerpał z zamierzchłych nauk manichejczyków i bogimiłów. To od nich katarska doktryna religijna zapożyczyła wiarę w istnienie Złego i Dobrego Boga. Wyznając ten dualizm, katarzy tak opisywali np. dzieło stworzenia: „zanim nastąpił upadek Szatana, rządził on niebiosami”. Szatan był więc dla nich stworzeniem upadłym, ale przy tym Demiurgiem, który organizuje świat. Działa podobnie jak stwórca z Księgi Rodzaju i ukrywa przed ludźmi prawdziwe Królestwo Boże. U katarów zatriumfowała tendencja do dualizmu absolutnego, mówiącego że istnieją nie tylko przeciwstawni sobie dwaj bogowie, lecz również dwa diametralnie różne światy: świat duchowy (dobry, rodzaj niebiańskiego Jeruzalem) oraz świat ziemski (twór złego Boga, w którym jedynie dusze uwięzione w ciałach nie są ze swej istoty złymi elementami).

Pomimo surowości podstawowych zasad tej religii, jej szlachetna prostota pociągała wielu ludzi w czasach, gdy Kościół katolicki spotykał się z krytyką za obnoszenie się ze swoim materialnym przepychem i rozwiązłym trybem życia duchownych. Ponieważ kładła nacisk na pobożność, moralną czystość i życie w ubóstwie, uważano ją za bliższą ideałom wczesnego chrześcijaństwa. W początkach XII w. ta nowa wiara zaczęła rozprzestrzeniać się coraz bardziej na zachód, poprzez północne Włochy aż po południe Francji, za pośrednictwem wędrownych kaznodziejów. Mężczyźni i – rzadziej – kobiety noszący miano „Doskonałych” składali uroczyste śluby, że wyrzekną się uciech świata doczesnego, oddadzą się Bogu i głoszeniu Ewangelii, nie będą dawać fałszywego świadectwa, zrezygnują z kontaktów cielesnych oraz będą spożywać jedynie pokarmy pochodzenia roślinnego i ryby. Szczególnie charakterystycznym obrządkiem dla tego ruchu heretyckiego było consolamentum – odpowiednik chrześcijańskiego ostatniego namaszczenia. Ślady tego rytuału i tych poglądów występowały później u innych ruchów
heretyckich, m.in. właśnie u begardów i waldensów. Istnieją także niezbite dowody, że ruchy te często występowały równolegle i przenikały się wzajemnie, żyjąc obok siebie w pełnej symbiozie – także na Śląsku.
 

KATARSKI FENOMEN

 

Kataryzm zawdzięczał dużą popularność zarówno działaniom apostolskim, jak i swojemu dualistycznemu mitowi. Nie osłabiły go podziały i niesnaski. Katarzy rozdzielili dobro od zła, ducha od materii, nieśmiertelną duszę i ziemskie przemijające dobra od wieczności oraz wskazali prostą drogę do zbawienia, którą szli kaznodzieje heretyccy. Mówiąc więcej – ich rygorystyczny sposób życia, a także ich nauka wydawały się urzeczywistniać chrześcijaństwo, a  jednocześnie były przeciwieństwem sposobu bycia bogatych prałatów, klasztorów wraz z ich teologią. Pobudzało to nie tylko biednych, ale również bogatych obywateli, mających nieczyste sumienie – od mieszczan po szlachtę, która dość często była skłócona z Kościołem i klasztorami. Źródła poświadczają też czynną działalność sekty w dużych miastach. Umiała zjednywać sobie duchownych i mnichów. We włoskich miastach przyciągała nie tylko rzemieślników, ale też kupców, w południowej Francji zaś zamożnych obywateli i baronów. Nie przypadkiem najsilniejsze wspólnoty katarów istniały w regionach najbogatszych i najbardziej rozwiniętych pod względem gospodarczym – w Lombardii, Prowansji, Langwedocji, we Flandrii. Jednak nie był to na pewno żaden socjalny ruch, buntujący się przeciw rządzącej klasie. Raczej ruch religijny, gromadzący osoby pobożne z wielu miast, występujący przeciw rządzącemu Kościołowi. Motywy gospodarcze, społeczne i polityczne łączyły się czasami z postulatami religijnymi, dotyczącymi odwrócenia się od życia materialnego.

BÓG ROZPOZNA SWOICH

Choć to nie radykalny dualizm stworzył ten ruch religijny, to on go czasowo umocnił (pokazując odmienność od Kościoła), ale równocześnie ułatwił jego wytępienie. Papież tolerował rozprzestrzeniający się kataryzm przez ponad 50 lat. Ponieważ zakazy kościelne i próby nawrócenia nie pomagały, na terenie południowej Francji doszło w końcu do użycia bezwzględnej przemocy. Siła katarska załamała się podczas słynnej obrony Béziers w 1209 roku. Armia krzyżowców [wyprawa na podstawie bulli papieskiej zyskała status krucjaty – przyp. red.] uderzyła na miasto, krusząc mury. Setki osób stłoczyło się w katedrze, którą podpalono. Podczas tej masowej rzezi padły słynne słowa opata Arnauda Amaury’ego – zapytany przez żołnierza, jak odróżnić heretyka od katolika, odpowiedział: „Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Po egzekucji Béziers opór katarów załamał się. Padło Carcassonne, potem inne miasta. Katarzy wszędzie znajdowali śmierć w płomieniach. Ostatnie procesy przeciwko zwolennikom sekty toczyły się w miastach południowej Francji i północnych Włoch około roku 1300. Jednak katarzy nie stanowili już wielkiego zagrożenia dla Kościoła i jego nauki. Nie oznaczało to jednak, że kataryzm przepadł bezpowrotnie.

HEREZJA PIOTRA Z VALDO

Pod koniec XII w., kiedy kataryzm umacniał swoją pozycję w Langwedocji, ściągając na siebie więcej niż uważny wzrok władz kościelnych, po cichu w obrębie jego doktryn formowała się już nowa grupa, czerpiąca z nurtu herezji Doskonałych – waldensi. Założyciel tego ruchu Piotr z Valdo był bogatym kupcem z Lyonu. Poruszony do głębi historią żywota św. Aleksego, skruszonego syna bogacza, porzucił swoją narzeczoną i odszedł żyć w ubóstwie. Nauczał jako wędrowny kaznodzieja. Jego pasja religijna stanowiła rodzaj franciszkanizmu: rozrzucał pieniądze na ulicy i negował lichwiarskie metody kupieckie, które jemu samemu przyniosły bogactwo. Wykorzystywał swoje umiejętności do pomocy najbardziej potrzebującym, np. podczas głodu w roku 1176, gdy prowadził kuchnię dla biednych. Mimo że Kościół w pełni akceptował samą zasadę ubóstwa, to jednak ze sceptycyzmem odnosił się do wędrownych kaznodziejów. Waldensi stali się tematem obrad synodu w Weronie w roku 1184. Bulla „Ad abolendam”, która angażowała do aktywnej współpracy cesarza Fryderyka Barbarossę, była pierwszą na przestrzeni całego stulecia próbą zajęcia się herezjami z ponadnarodowego punktu widzenia.

Chociaż rozszerzono uprawnienia biskupów, wykrywalność herezji dalej zależała od przypadkowych doniesień ludności, a procedura weryfikacji podejrzeń o herezję w procesie formalnym nadal była prymitywna. Bulla zreorganizowała inkwizycję episkopalną, nie utworzyła jednak żadnych mechanizmów, które gwarantowałyby stosowanie się do niej biskupów. Ponadto „Ad abolendam” nie podsuwała żadnego rozwiązania problemu rozpoznawania i klasyfikacji herezji. Jednocześnie uwieńczyła proces odrzucenia waldensów jako ruchu uznanego za heretycki. W praktyce ciągle pierwszym wrogiem byli katarzy, jednak waldensi plasowali się tuż za nimi. Przetrwać pomagała im nieskuteczność działań represyjnych. Waldeńska ekspansja sprawiła, że ruch stał się międzynarodowym fermentem heretyckim, chociaż jego założyciel nie chciał zrywać z Kościołem. Piotr z Valdo, pozbawiony prawa do głoszenia Ewangelii, wolał kontynuować swoją misję niż zaniechać działań, podporządkowując się ostatecznie Kościołowi katolickiemu. Waldyzm był jedynym ruchem heretyckim, jaki przetrwał od XII w. do reformacji za sprawą wysokiego morale i odwagi swoich przywódców.

KIEDY WALDENSI DOTARLI NA ŚLĄSK?

Szerokim echem odbił się w Europie proces waldensów na Pomorzu Zachodnim. Jednak wydaje się, że najliczniej i najwcześniej reprezentowani byli na Śląsku. Najstarszy przypuszczalny ślad heretyków na ziemiach polskich zaznacza bulla papieża Aleksandra IV z 17 kwietnia 1257 r. Otóż zostaje wysłanych dwóch inkwizytorów do zwalczania sekty rozprzestrzeniającej się na pograniczu śląsko-czeskim. Prawdopodobnie chodziło o waldensów, którzy w połowie XIII stulecia zdobywali popularność w Czechach, Bawarii i Austrii. Nawet jeżeli chodziło tylko o państwo czeskie, to nie sposób wykluczyć obecności waldensów na zachodnich terenach Polski, ze względu na siłę tego ruchu i fakt, że ówczesny Śląsk był tyglem, w którym mieszały się różne ruchy heretyckie. Poza tym w liście papieża Jana XXII do biskupa krakowskiego Jana Muskaty z 1 maja 1318 r. czytamy o błędzie heretyckiej niewierności, ujawnionej w niektórych częściach Czech i Polski. Zaś rękopis „Inquisitio Valdensium 1391”, znajdujący się w Archiwum Ziemskim w Ołomuńcu wymienia wyraźnie dwóch waldensów z Polski: Mikołaja i Jana. W tym miejscu należy obalić pojawiającą się ostatnio hipotezę, bardzo istotną dla oceny wydarzeń ze Świdnicy, jakoby nie byli tam wcale sądzeni waldensi, a lucyferianie [oddający cześć Lucyferowi – przyp. red.]. Nie ma na to argumentów. Inkwizytorów podnoszących
zarzut lucyferianizmu bardzo często ponosiła wyobraźnia. Dotyczy to zarówno inkwizycji praskiej 1315/16, a w 1336 r. inkwizycji w Marchii Brandenburskiej, jak i sprawozdań z inkwizycji kremskiej.

PSZENICA I CHWASTY

 

Kataryzm stanowił olbrzymie wyzwanie doktrynalne dla katolicyzmu, tworząc odrębny kościół z własną hierarchią i obrządkiem. Stąd też wynikała ogromna wrogość duchowieństwa do kataryzmu, większa niż do jakiejkolwiek innej herezji. Przecież to właśnie spotkanie św. Dominika z heretykiem katarskim obudziło w założycielu zakonu dominikańskiego powołanie do kaznodziejstwa, skierowanego przeciwko herezji. I  to właśnie doświadczenia katarskie doprowadziły do stworzenia wielu mechanizmów inkwizycyjnych, które pozostały już w użyciu do końca epoki. Być może wrogość papiestwa, skierowana ogólnie do wszystkich ruchów heretyckich, które formowały się w  średniowiecznej Europie, była wynikiem głębokiej bezsilności i poczucia zagrożenia. Kościół sięgnął po przemoc, ponieważ nie potrafił poradzić sobie takimi środkami jak dialog, modlitwa czy dobry przykład. Paradoksem jest to, że Kościół, zwalczając kataryzm, sam przyjął postawę katarską – ponieważ duchowni wszędzie widzieli szatana i ujawniali jego władzę nad światem, nadali mu w końcu moc sprawczą równą prawie mocy Boga, mimo że teologia twierdzi co innego. Piękną puentę daje wybitny znawca historii średniowiecza Malcolm Lambert: „kiedy w latach czterdziestych XI wieku zapytano niejakiego Wazo z Liége o radę w kwestii postępowania z heretykami, odpowiedział on, odwołując się do Pisma Świętego, że pszenica i chwasty powinny wzrastać razem aż do żniw”. Gdyby zastosowano się do jego rady, ocalono by wiele istnień ludzkich i uniknięto wielu cierpień.
 

Więcej:heretycy