Republika absurdu

Mieszkańcy Turkmenistanu żyją w cieniu złotych pomników i pewnej dziwacznej księgi, której podporządkowane jest wszystko w tym kraju

Sasza mówi, że nie da się tu żyć. Łapówki trzeba dawać za wszystko, inaczej niczego się nie załatwi. „Widzisz tego milicjanta na rogu? Żeby dostać tę pracę, zadłużył się na wiele lat. Teraz spłaca swój dług, ściągając haracz od kierowców. Nikt nie dyskutuje, bo powód do wlepienia mandatu zawsze się znajdzie. Tak jest na każdym szczeblu: od sprzątaczki po wierchuszkę w rządzie”.

Samochody zatrzymywały się przy milicjancie jeden po drugim. Kierowcy posłusznie wręczali dokumenty, a w nich zwinięte banknoty. Po minucie odjeżdżali. Mieszkańcy Turkmenistanu zmagają się nie tylko z korupcją. Od lat ta półpustynna republika jest w czołówce krajów łamiących prawa człowieka (wyprzedzają ją jedynie Chiny i Korea Północna). Jakakolwiek opozycja w stosunku do autorytarnego reżimu jest brutalnie tępiona. Dysydenci mieszkają poza granicami, zresztą nie jest ich wielu.

Turkmenistan leży w sercu Azji Centralnej. Nie jest nastawiony na rozwój turystyki i niechętnie wpuszcza obcych. Władze obawiają się przyjezdnych. Aby otrzymać turkmeńską wizę, trzeba wykazać się sporą determinacją. Po wielu odmowach otrzymałem tylko wizę tranzytową. „Czy mogę wjechać do Aszgabatu?” – pytam urzędnika ambasady Turkmenistanu w Teheranie. „Nie, nie możesz. Aszgabat nie jest na trasie tranzytu”. Pogranicznik na granicy irańsko-turkmeńskiej na szczęście dał się „przekonać”. Wjechałem do stolicy.

Nocą stolica zastyga w absolutnej ciszy, którą przerywają jedynie kroki milicjantów. Ulice toną w ciemnościach, jasno robi się dopiero w centrum, nad którym góruje ogromna konstrukcja – Łuk Neutralności, zwany Trojnożką. Jej szczyt wieńczy ogromny złoty pomnik poprzedniego prezydenta – Turkmenbaszy. Obraca się o 360 stopni w ten sposób, że twarz dyktatora jest zawsze skierowana w stronę słońca. O zmarłym mówi się tu szeptem: Złociutki. Złotych pomników Turkmenbaszy w Aszgabacie jest zresztą wiele. Na każdym rogu wisi ogromny portret przywódcy, obecnie stopniowo zastępowany wizerunkiem nowego prezydenta – Gurbanguly’ego Berdimuhammedowa.

Od przeszło stu lat Turkmenistan znajduje się w strefie rosyjskich wpływów. Zyski czerpie z eksportu gazu i ropy. Oba surowce są tu śmiesznie tanie (za przejechanie taksówką 600 km płaci się 20 dolarów). Dzięki tym naturalnym bogactwom Turkmenbasza mógł zrealizować śmiałą ideę – kompletnie przebudować stolicę. Połączył megalomanię z Orientem i okrasił sowiecką wizją. Stworzył kompletnie niefunkcjonalne centrum bez parków, tak potrzebnych w gorącym klimacie, za to pełne ogromnych rządowych budynków i apartamentowców dla aparatczyków. Miasto z klocków, do którego ludzie są jedynie dodatkiem. Prawdziwe życie Aszgabatu, podobnie jak wszystkich środkowoazjatyckich miast, skupia się na bazarze. Tu wymienia się towary i informacje. Tu za czasów Turkmenbaszy kwitł nielegalny rynek walutowy. Tu wreszcie można zobaczyć tłum ludzi – widok niespotykany w innych rejonach miasta.

NOWY KRAJ, NOWY KLIMAT

Turkmenbasza, czyli Saparmurat Nijazow, był sierotą. Ojca stracił podczas II wojny światowej, matkę zabrało trzęsienie ziemi, które w 1948 r. nawiedziło Aszgabat. Dzieciństwo spędził w sowieckich domach dziecka. Jedyną drogą do społecznego awansu były organizacje komunistyczne – Saparmurat zaczął więc wspinać się po ich szczeblach. W 1985 r. został sekretarzem generalnym turkmeńskiej partii komunistycznej.

27 października 1991 roku, kiedy Związek Radziecki dogorywał, Nijazow ogłosił niepodległość Turkmenistanu i proklamował republikę. Automatycznie został jej pierwszym prezydentem, w wyborach otrzymał 99,5 proc. głosów. Przyjął tytuł Turkmenbaszy – przywódcy wszystkich Turkmenów. Po kilku latach totalitarnych rządów turkmeński parlament zatwierdził jego dożywotnią prezydenturę, a komisja historyków ustaliła, że jest potomkiem… Aleksandra Wielkiego.

Szybko zyskał miano ekscentryka. W nosie miał protokół dyplomatyczny. Na spotkania z zagranicznymi delegacjami woził się sam.

Bawiło go zdumienie gości, którzy zdezorientowani witali się z kierowcą. Dopiero po chwili okazywało się, że jest nim sam Turkmenbasza. Gdy przebudował już stolicę, zapragnął zmienić klimat. Na turkmeńskiej pustyni Kara-Kum rozkazał zasadzić las i rozlać jezioro.

Kilka lat przed śmiercią był już mocno zmęczony. Prosił, by nie śpiewać pieśni na jego cześć, nie recytować na każdym kroku wierszy o nim; nie pojawiał się na galach. Zmarł niespodziewanie na atak serca w grudniu 2006 roku. Nie zdążył wyznaczyć następcy, ale zostawił po sobie symbole kultu w iście stalinowskim stylu – złote pomniki, niezliczone portrety oraz Ruhnamę – osobliwą księgę, która stała się świętsza od Koranu.

DENTYSTA PREZYDENTEM

Do organizacji pogrzebu Turkmenbaszy został wyznaczony Gurbanguly Mälikgulyýewiç Berdimuhammedow, dotychczasowy wicepremier. Z zawodu dentysta, przez długi czas leczył zęby Turkmenbaszy (plotka głosi, że jest jego nieślubnym dzieckiem).

Zwyczaj radziecki sugerował, że ten, kto zajmuje się przygotowaniem ceremonii pogrzebowych wysokiego urzędnika, zostaje jego następcą. Berdimuhammedow szybko przejął obowiązki prezydenta Turkmenistanu.

Wybory odbyły się 11 lutego 2007 roku. W szranki stanęło 11 kandydatów, ale dopuszczono sześciu. Wygrał Berdimuhammedow, uzyskując imponujący wynik: 89 procent głosów. Zapowiedział demokratyzację kraju, walkę z kultem Turkmenbaszy i przyciągnięcie zagranicznych inwestorów.

 

Ruhnama – Księga Życia – jest przewodnikiem duchowym Turkmenów, wykładnią (fikcyjną) historii Turkmenistanu i autobiografią Turkmenbaszy. Trzykrotna lektura tej księgi zapewnia ponoć miejsce w Raju – Turkmenbasza „załatwił to” u samego Allaha. Dzieci uczą się Ruhnamy w szkole (i to na wszystkich lekcjach), urzędnicy co roku są egzaminowani z jej znajomości. Jeśli nie zdadzą, usuwa się ich ze stanowisk, chociaż księga głosi, że „w państwie turkmeńskim nikogo nie prześladuje się z powodu poglądów, nie istnieją więzienia dla więźniów politycznych”. W centrum Aszgabatu stoi ogromny pomnik księgi , ufundowany przez tureckiego biznesmena Ahmeda Calika, który prowadził interesy z Turkmenistanem. Zagraniczna firma, która chce zdobyć kontrakt w tym kraju, musi przetłumaczyć Ruhnamę na swój narodowy język. Proceder ten nagłośnił film dokumentalny „Cień świętej księgi” w reżyserii Arto Halonena. Ruhnama została przetłumaczona również na język polski. Zleceniodawcą było Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo.

Zapowiedzi realizuje w iście żółwim tempie. Wprowadził co prawda wolny obrót walutami (do tej pory można było wymieniać pieniądze jedynie w państwowym banku, po absurdalnie niskim kursie), ale dysydenci żyjący na emigracji nie mają złudzeń – kraj nadal stoi w miejscu, zmienił się jedynie dyktator (notabene jest łudząco podobny do Turkmenbaszy). Ludzie narzekają na brak perspektyw, dobrymi posadami dysponują jedynie państwowe firmy. Korupcja osiągnęła niewyobrażalne rozmiary.

W stolicy funkcjonują jedynie dwie kawiarnie internetowe – obie zaporowo drogie i nadzorowane przez tajniaków, zaglądających przez ramię.

BĘDZIE JAK BYŁO

Ostatnie światowe bastiony totalitaryzmu i autorytaryzmu mają się nieźle. Sukcesy gospodarcze Chin wydają się działać na ich korzyść, podobnie jak turkmeńskie złoża ropy i gazu. Kilka tygodni temu parlament tej dziwacznej republiki uchwalił nową konstytucję. Wszyscy liczyli na to, że to czteromilionowe państwo wejdzie w końcu na drogę demokracji. Na zapowiedziach się skończyło.

Ubezpiecz się przed wyjazdem na urlop. Sprawdź składkę i kup tanio online.