Rozmnażajcie się!

Becikowe, ulgi podatkowe, dofinansowane randki, a nawet „żyjąca długo, szczęśliwie i wielodzietnie” Królewna Śnieżka. Rządy wielu państw – od Danii po Japonię stają na głowie, by zachęcić obywateli do posiadania potomstwa.

Wstęgi papierowych dekoracji ozdobiły sklepy i restauracje 7 lipca 2014 roku. Bambusowe krzewy obwieszono kolorowymi karteczkami tanzaku, na których Japończycy wypisują swoje marzenia. Tanabata to japońskie walentynki, podczas których legendarni kochankowie Orihime i Hikoboshi, dwie gwiazdy północnego nieba rozdzielone przez Drogę Mleczną, mogą znów się spotkać. Festiwal to także apogeum coraz popularniejszych machikon, lokalnej wersji szybkich randek. Imprezy organizowane zarówno w wielkich miastach, jak i na prowincji gromadzą tysiące młodych. Kto kupi bilet wstępu, może jeść oraz pić do woli, a przy okazji szukać partnera.

Za sponsorowanie randek wziął się też premier Shinzo Abe. Na program zwiększenia dzietności przeznacza już prawie 30 mln dolarów rocznie. Jego podwładna minister Yuriko Koike zapewnia: „To sprawa bezpieczeństwa narodowego. Nasz cel to milion małżeństw w roku 2020”. Rząd liczy, że wzrost liczby zawieranych związków przełoży się na większą liczbę urodzonych dzieci. Wskaźnik dzietności Japonii, 1,36, jest jednym z najniższych na świecie, co prasa nazywa „większym niebezpieczeństwem od rakiet Kim Dzong Una”. Jeśli nic się w tej kwestii nie zmieni, to do 2060 r. ubędzie 40 mln Japończyków, a niemal połowa populacji będzie miała powyżej 65 lat.

Weźcie wolne i róbcie dzieci

W słynących z przepracowania społeczeństwach azjatyckich promocja wielodzietności idzie opornie. Rząd Korei Południowej od 2010 r. prowadzi akcję „zgaś światło”. Biura zamykane są już o siódmej (!) wieczorem… w trzecią środę każdego miesiąca. Te cykliczne „dni rodziny” mają „pomóc pracownikom zaangażować się w wychowanie dzieci”. O wcześniejsze wypuszczanie pracowników z pracy apeluje także Keidanren, największa japońska grupa biznesowa, skupiająca 1500 międzynarodowych firm. Jako jeden z pierwszych zmiany wprowadził koncern Canon: pracownicy wy-chodzą o 17.30 już dwa razy w tygodniu. „Canon ma szeroko zakrojony plan podwyższenia rozrodczości wśród swoich pracowników” – zapewnia rzecznik firmy Hiroshi Yoshinaga. Duńczycy postawili na wakacje. „Podczas podróży pary widzą siebie w nowym świetle. Uwalnia to endorfiny i zwiększa pragnienie seksu” – tłumaczy seksuolog Birgit Johansen w reklamówce firmy turystycznej Spies Rejser, bijącej rekordy popularności na YouTube. Bohaterka reklamy blondwłosa Emma – sama poczęta podczas wakacji w Paryżu – zamyka się z partnerem w pokoju i idzie w ślady rodziców. Za hasłem: „Zrób to dla Danii” idą obietnice: zniżki na wycieczkę (jeśli para wybierze się na nią w czasie dni płodnych) i zapas darmowych pieluch na trzy lata (jeśli podróż zwieńczą narodziny potomka).

Jeszcze oryginalniejszą metodę zastosowano w Singapurze. Kampania „Singapurskie bajki” skierowana jest do studentów singli.

Jedną z jej 15 bohaterek jest Alicja z Krainy Czarów – dziewczyna, która woli się bawić niż niańczyć potomstwo. Z papierosem w ręce, w koszulce z hasłem YOLO (You Only Live Once – Żyjesz tylko raz), jak jej pierwowzór z książek Carolla jest ciekawa świata, ale „przepuszcza kasę na prawo i lewo i traci szansę na posiadanie rodziny”. W tej samej kampanii na pytanie „Lustereczko, powiedz przecie, kto jest najbogatszy na świecie”, lustereczko pokazuje Śnieżkę, która żyje szczęśliwie, bo ma… siedmioro dzieci.

Fajniej mieć siostrę

Czy tego rodzaju zachęty mogą przynieść pozytywny skutek? Marta Styrc, badaczka z University of Southampton oraz warszawskiej SGH, współautorka wydanego w tym roku raportu „Niska dzietność w Polsce”, jest sceptyczna: „W krajach rozwiniętych zmienił się tradycyjny model rodziny. Przybywa wy-kształconych kobiet, które odkładają posiadanie dzieci ze względu na pracę zawodową. Hasło »Zrób to dla Danii, Singapuru czy Polski« niewiele różni się socjalistycznego »Dziecko dobrem narodu!« i raczej ich nie przekona”.

Powodem późniejszego zakładania rodziny jest też brak poczucia stabilności życiowej. Osoby w wieku 20–39 lat, których podejmowanie decyzji o dziecku dotyczy bezpośrednio, częściej niż osoby z innych grup wiekowych wskazują na trudności materialne i niepewność jako główne powody rezygnacji z posiadania dzieci. Etnolożka Anna Maria Szutowicz pracuje w agencji badawczej Grupa IQS oraz w Instytucie Etnologii i Antropologii Kultury UW. Ogląda ze mną spoty polskiej kampanii Fundacji Mamy i Taty, na których dzieci przekonują m.in., że „fajnie mieć kucyka, ale siostrę fajniej”. „Myślę, że Polaków nie trzeba przekonywać, że »rodzeństwo jest ważniejsze niż potrzeby materialne«, ale z drugiej strony te ostatnie też trzeba dzieciom zapewnić” – mówi Szutowicz.

„Kiedy robiłam badania etnograficzne na wsi, w konserwatywnym Beskidzie, tylko najstarsze pokolenie wyznawało zasadę »jak Bóg da, to Bóg wychowa«. Młodzi mają już inną perspektywę, chcą, by ich rodzina była jak z reklamy: dom, ogródek, auto, labrador i dwoje dzieci. Ale by te ostatnie się pojawiły, musimy najpierw zarobić na dom, auto i psa. Tym bardziej że dzieci niewielu rzeczy wstydzą się tak bardzo jak biedy i swoją pozycję wśród rówieśników coraz bardziej budują na posiadaniu: modnych ciuchów, akcesoriów z ulubionymi bohaterami i technologicznych gadżetów. Jak po-wiedział mi pewien nastolatek: „to, czego bym nie zniósł, to biedy gadżetowej” – dodaje.

 

Przez długi czas rządom wydawało się więc, że wystarczy młodym sypnąć raz kasą i przedłużać urlopy macierzyńskie, by pojawiły się dzieci.

Państwa prześcigały się w kwotach „becikowego” – kto da 5 tysięcy dolarów, a kto 10? „Urlop to kij, który ma dwa końce: dłuższy może być korzystny, zabezpieczać opiekę nad dzieckiem, ale po przekroczeniu pewnej granicy rośnie ryzyko wypadnięcia z rynku pracy i dyskryminacji kobiet w wieku rozrodczym przez pracodawców” – zauważa Marta Styrc. A raz dane „becikowe” nie ulży w wieloletnich wydatkach związanych z wy-chowaniem i edukacją dziecka. Na to wszystko nakłada się wciąż małe zaangażowanie ojców w obowiązki domowe, które sprawia, że pracujące mamy są podwójnie obciążone. „Sukces odnoszą te kraje, które oferują rodzicom systemy wsparcia pozwalające łączyć obowiązki zawodowe z życiem prywatnym i promujące prawdziwe partnerstwo” – tłumaczy badaczka.

Francuski cud żłobkowy

„Na przystawkę była intensywnie czerwona sałatka z pomidorów w sosie winegret. »Potem zjemy le poisson« – oznajmiła opiekunka i zaprezentowała dzieciom płatki białej ryby w lekkim maślanym sosie z gotowanym groszkiem, marchewką i cebulą. Później zapowiedziała ser: »Dzisiaj mamy le bleu«. Pokazała dzieciom kruszący się ser pleśniowy. Gdyby nie nietłukące się talerze, malutkie kawałki i to, że niektórym biesiadnikom trzeba było przypominać o powiedzeniu merci, mogłabym pomyśleć, że trafiłam do wykwintnej restauracji”.

Tak wrażenia z posiłku w paryskim żłobku opisuje Pamela Druckerman, Amerykanka, autorka  bestsellerowego „W Paryżu dzieci nie grymaszą”.  Dzietność nad Sekwaną od połowy lat 90. wzrosła z 1,66 do 2,0. Francuzki mają dzieci nie tylko dlatego, że wielodzietne rodziny niemal za darmo jeżdżą koleją, a państwo obniża im po-datki. Decyduje o tym dostępność przedszkoli i żłobków. „Francuskie matki są przekonane, że pobyt w żłobku dobrze zrobi ich dzieciom. W Paryżu około jednej trzeciej dzieci poniżej trzeciego roku życia chodzi do creche, a połowa korzysta z jakiejś formy opieki zbiorowej. Rodzi-ce przyjmują za pewnik, że żłobki są na wysokim poziomie, a zatrudniony w nich personel jest troskliwy i wysoko wykwalifikowany. I tak jest” – pisze Druckerman. Polityka ta przynosi owoce także w Estonii, gdzie rozwinięcie sieci żłobków sprawiło, że poziom dzietności w ciągu 10 lat skoczył z 1,28 do 1,66. „Niestety w Polsce wciąż dominuje ideologia intensywnego macierzyństwa, przekonanie, że tylko matka może odpowiednio zaopiekować się dzieckiem do 3. roku życia, a opieka państwowa mu szkodzi” – tłumaczy Anna Maria Szutowicz.

Porywane żony

Konfucjańska kultura preferuje synów nad córki / Więc nie rodzą się dziewczynki / A ja będę samotny / (…) Musisz być wysoki, mieć dom i być wykształcony / Jeśli brak ci tych cech, nie znajdziesz żony – tajwańska piosenka „No Girls Born (In China Anymore)” robi furorę w sieci, ale opisuje dramat azjatyckich społeczeństw, którym doskwiera brak kobiet. Chińska „polityka jednego dziecka” oraz preferowanie synów prowadzi do masowych aborcji żeńskich płodów. W Chinach i Indiach na każde 100 dziewczynek rodzi się aż 120, a w niektórych prowincjach nawet 130 chłopców. Posiadanie żony powoli staje się przywilejem tylko bogatych, których stać na jej kupienie lub porwanie. W Chinach działają szajki specjalizujące się w porywaniu kobiet z krajów ościennych, m.in. z Kambodży, Korei Płn., Wietnamu czy Filipin.

Rozwiedź się dla Danii?

Polityka prorodzinna – o czym często się zapomina – powinna wspierać też związki partnerskie. „Związek pomiędzy małżeństwem a posiadaniem dzieci w wielu krajach po prostu przestał istnieć. W krajach o najwyższym współczynniku dzietności typu Francja, Szwecja ponad połowa dzieci rodzi się poza małżeństwami. Tam często małżeństwo jest ukoronowaniem życia pary, wisienką na torcie, fundowaną po odchowaniu dzieci” – zauważa Marta Styrc. W państwach tradycjonalistycznych, gdzie odsetek urodzeń poza-małżeńskich jest najmniejszy, takich jak Polska, Grecja, Włochy, Litwa, płodność jest najniższa. Przekonanie, że dzieci powinny rodzić się w małżeństwie, jest na tyle silne, że gdy związek nie jest możliwy, decyzja o dzieciach też się oddala.

Wśród demografów w ostatnich latach uwagą cieszy się hipoteza badacza z Oksfordu Francesco Billari. Prowokacyjnie twierdzi on, że w sytuacji gdy pary mają w większości tylko jedno dziecko, być może drogą do większej dzietności jest wchodzenie w kolejne związki. „Działa tu tzw. efekt nowego partnera, polegający na tym, że nawet jeśli mamy dzieci z poprzednich związków, to by scementować ten nowy, decydujemy się na wspólne dziecko” – wyjaśnia Marta Styrc. Dotychczasowe badania nie potwierdziły jednak, że niestabilność związków może być siłą napędową dzietności. Może jednak w perspektywie wzrastającej na całym świecie liczby rozwodów i upowszechnienia rodzin patchworkowych już za parę lat hasło „Zrób to dla Danii” zastąpi „Rozwiedź się dla Danii”.

Warto wiedzieć

  • JAPONIA: Okazją do spędzenia czasu z rodziną lub ukochanym jest festiwal Tanabata – japońskie walentynki. 
  • SZWECJA: Szwedki mogą liczyć na pomoc swoich partnerów w wychowaniu dzieci – dzięki temu mimo wysokiej dzietności aż 80 proc. kobiet jest tam aktywnych zawodowo.
  • CHINY: Mężczyźni  w Chinach  coraz częściej szukają partnerek życiowych przez agencje matrymonialne. Niektóre z nich umieszczają dane kandydatek np. na okładkach książek.
  • FRANCJA: Wysoki przyrost naturalny idzie tam w parze z wysokim odsetkiem pracujących kobiet. Ponad połowa dzieci rodzi się w związkach pozamałżeńskich.
  • DANIA: Wystarczy zaplanować wakacje podczas owulacji i udowodnić, że na nich został poczęty nowy duński obywatel, by wygrać wycieczkę dla rodziny i zapas pieluch.

DLA GŁODNYCH WIEDZY:

  • Kampania „Singapurskie bajki” – thesingaporeanfairytale.com
  • Pamela Druckerman, „W Paryżu dzieci nie grymaszą”, Wyd. Literackie 2013