Wraz z postępującym w epoce wiktoriańskiej rozwojem archeologii europejscy badacze antyku borykali się z pewnym poważnym (i z ich punktu widzenia wstydliwym) problemem. W czasach, gdy za skandal obyczajowy uchodziło pokazanie przez kobietę publicznie kostki u nogi, dżentelmeni wydobywający na światło dzienne artefakty kultury antycznej raz za razem trafiali na rzeźby, mozaiki oraz inne zabytki o charakterze mocno erotycznym. W samych niewielkich przecież, bo mających zaledwie 66 hektarów Pompejach odkryto aż 35 miejsc, których wystrój ewidentnie wskazywał, że były przeznaczone do zaspokajania żądz cielesnych. Jeszcze więcej zabytków tego typu znaleziono w prywatnych domach czy łaźniach, ze ścian na swoich odkrywców patrzyły pary lub większe grupki oddające się uciechom w różnych konfiguracjach. Do tego dochodziły figurki o charakterze erotycznym (prezentujące często bardzo śmiałe sceny, w tym choćby bożka Pana dogadzającego sobie z…kozą), przedstawienia męskich członków… do wyboru do koloru. Archeolodzy momentami czuć się mogli, jakby trafili do sex shopu z XXI wieku (choć o tym, że kiedyś takie instytucje powstaną, pojęcia nie mieli, więc to tylko taka metafora). Atmosfera unoszącą się nad ruinami miast sprawiała, że wiktoriańskim badaczom robiło się gorąco z zażenowania i innych uczuć. Jej oddziaływanie zresztą nie osłabło przez te sto kilkadziesiąt lat, które minęły od tamtego czasu, najlepiej świadczy o tym fakt, że zaledwie parę lat temu dwie Włoszki wraz z towarzyszącym im Hiszpanem, zwiedziwszy Pompeje, nocą wrócili do antycznego miasta, by w jednym z odrestaurowanych budynków oddać się zabawom w trójkącie pod okiem antycznych kochanków spoglądających z obrazów na ścianach.
Jowiszu, widzisz i nie grzmisz!
Dziś możemy się śmiać z zażenowania XIX-wiecznych uczonych, ale dla nich sprawa była poważna. Wychowani w kulcie kultury antycznej, mający za sobą długie lata zakuwania w szkole łacińskich deklinacji, za bardzo nie potrafili pogodzić się z wizją wyłaniającą się z ich odkryć, w końcu miała ona bardzo niewiele wspólnego z umoralniającymi strofami Horacego głoszącego, że słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę. Patrząc na sterczące fallusy wyobrażone na wazach, malowidłach i rzeźbach oraz zajmujące się nimi panie, na myśl przychodziły raczej słowa Cycerona o tempora, o mores, czyli o czasy, o obyczaje! Jak sobie zatem poradzono z całym tym problemem? Włoscy archeolodzy odkopane erotyczne artefakty zawozili do Mediolanu i zamykali w tamtejszym muzeum w tzw. Tajnym Gabinecie. Oglądać można je tam po dziś dzień (o ile jest się pełnoletnim). Brytyjczycy, oczywiście, wszystko, co znaleźli, przekazywali Muzeum Brytyjskiemu, a tam wstydliwe zabytki chowano w przepastnych magazynach, gdzie świntuszyć mogli tylko prawdziwi uczeni-dżentelmeni o odpowiednim wykształceniu i pozycji społecznej.
Nawet dziś, w XXI wieku dla sporej grupy filologów klasycznych kwestia erotycznego dziedzictwa antyku pozostaje kłopotliwa. W podręcznikach szkolnych do nauki historii uczniowie i studenci znajdują informacje o politycznych, wojskowych czy ekonomicznych osiągnięciach Greków i Rzymian, ale o tym, co robili w swoich łożnicach, książki te milczą. Piszący te słowa z własnego doświadczenia pamięta, w jakie zakłopotanie i złość wprawiło w liceum jego nauczyciela łaciny (tak również i w naszej epoce istnieją szkoły, w których podstawę edukacji stanowi intensywna nauka starożytnej łaciny i greki) pytanie o homoseksualizm w świecie antycznym. Czcigodny pedagog, człowiek zresztą w owych latach sam jeszcze bardzo młody, poświęcił większość lekcji na ognistą przemowę o tym, że homoseksualne skłonności starożytnych mieszkańców Hellady i imperium romanum stanowią, cytuję: wymysły lewicowych feministek, a wywód swój skończył stwierdzeniem zawierającym karkołomną tezę, że cesarstwo rzymskie upadło przez… homoseksualizm! Dla odmiany jego kolega, wbijający nam do głów klasyczną grekę, orbitował w okolicach zupełnie odmiennego bieguna i w trakcie odpytywania na temat kultury greckiej wystarczyło w wypowiedź wpleść wątki dotyczące homoseksualnych jej wątków, by otrzymać wyższą ocenę.
Jak więc widać, w XXI wieku życie łóżkowe Greków i Rzymian nadal potrafi być sprawą kontrowersyjną. Pod koniec zeszłego roku władze muzeum w brytyjskim New Hertfordshire ogłosiły choćby, że uznają cesarza z III wieku – Heliogabala za osobę transpłciową i zmieniają wszystkie dotyczące go etykietki na wystawach tak, że będzie odtąd na nich opisywany w formie żeńskiej. Kwestia wywołała burzliwa dyskusję, niektórzy aktywiści na wyspach przyklasnęli tej inicjatywie, z kolei niektórzy historycy i filolodzy klasyczni łapali się za głowy – bo, co prawda, dziejopis z tamtych czasów przekazuje, że młodziutki monarcha zachowywał się jak kobieta, ale z drugiej strony, czytając ten przekaz, należy pamiętać, że jego autor – Kasjusz Dion miał na celu propagandowe zmieszanie z błotem obalonego już i zamordowanego cesarza. Dla starożytnych Rzymian, którzy chcieli być postrzegani jako ociekający testosteronem, porównanie do niewiasty stanowiło najgorszą obelgę.
A teraz po tym przydługim, lecz jak mniemam – ciekawym wstępie przenieśmy się do starożytności, by zobaczyć, jak właściwie robili to Grecy i Rzymianie…
W małżeńskim łożu
Wedle jednego z przekazów pewnego dnia do Sokratesa miał podejść młody człowiek, by skonsultować z filozofem dręczący go problem – zali powinien żenić się czy nie żenić? Mędrzec, któremu własna żona Ksantypa nieustannie robiła awantury, że zamiast wziąć się do uczciwej roboty, łazi po Atenach i zaczepia ludzi, po krótkim namyśle odrzekł stropionemu młodzieńcowi: Cokolwiek zrobisz, będziesz tego żałował.
Dla Greków epoki klasycznej małżeństwo nie było kwestią uczuć, lecz ekonomii i ładu społecznego. Mężczyźni mieli się żenić z obywatelkami swojego polis, by płodzić kolejne pokolenia hoplitów broniących granic miasta państwa i umacniających jego potęgę polityczną, militarną oraz ekonomiczną. Jeden z ateńskich myślicieli ujął sprawę prosto: Ateńczycy swoje żony posiadali, by mieć z nim prawowite potomstwo, rozkoszy zaznawali z prostytutkami, a miłością darzyli pięknych chłopców (o tym ostatnim będzie później).
Grecka żona, całkowicie podlegała swojemu mężowi, rzadko kiedy opuszczała wyznaczoną jej część domu, gdy zaś do tego dochodziło, wędrowała ulicami polis zakwefiona niczym dzisiejsza mieszkanka Afganistanu. Męska obsesja sprawowania ścisłej kontroli potrafiła doprowadzać do sytuacji tragicznych – gdy w roku 480 p.n.e. do Aten zbliżała się perska armia, a władze miasta zdecydowały o ewakuacji mieszkańców na wyspę Salaminę, dla wielu tradycjonalistów największym problemem był fakt, że ich żony musiały opuścić domowe pielesze i wyjść na ulice! Zapewne z tego powodu garstka największych konserwatystów zdecydowała się zostać w mieście i zabarykadowała się na Akropolu. Ich los był tragiczny, gdy Persowie zdobyli gród Ateny, wymordowali znalezionych w nim mężczyzn, zaś towarzyszące im kobiety, których tak uparcie mężowie chcieli bronić przed spojrzeniami obcych, zostały prawdopodobnie zgwałcone przez zdobywców i trafiły do niewoli. W cztery wieki później Rzymianie, którzy wprosili się na kolację do pewnego zamożnego Greka, w czasie posiłku zaproponowali, by dołączyła do nich jego córka. Gospodarz oburzony oświadczył, że greckie kobiety nie mają zwyczaju spotykać się z nieznajomymi mężczyznami. Goście (zapewne mocno już podpici) nie uszanowali jednak wielowiekowej tradycji i wdarli się w głąb domu w poszukiwaniu panny. Wybuchła straszna awantura, która przerodziła się w bijatykę, na końcu której na podłodze domostwa legły trupy.
Jednak skoro greckie kobiety z obywatelskich rodzin cały czas siedziały w czterech ścianach, w jaki sposób właściwie poznawali je ich mężowie? Ślub uzgadniany był przez przyszłego pana młodego z rodzicami wybranki. Normą była wielka różnica wieku między oblubieńcami, w niektórych przypadkach z naszego punktu widzenia zahaczała wręcz ona o pedofilię. Wiele dziewcząt wchodziło w związki małżeńskie w wieku zaledwie 12 lat! Z kolei ich mężowie bywali nawet trzykrotnie starsi! Od dobrze urodzonego Ateńczyka nie wymagano bowiem, by żenił się i płodził dzieci jako bardzo młody człowiek, wręcz przeciwnie – uwcześni mędrcy przestrzegali młodzieńców przez wczesnym wstępowaniem w związek małżeński, tłumacząc, że spłodzone w nim dzieci, gdy dorosną, będą prawie że rówieśnikami swych rodziców, a to szybko wywoła niesnaski w kwestiach majątkowych. Porządny młody Grek najpierw mógł się wyszaleć z heterami, czyli luksusowymi kurtyzanami, jeśli oczywiście było go stać na ich usługi, lub jeśli był mniej zamożny, mógł skorzystać z usług jakieś flecistki. Jeśli zaś w mieszku miał pusto, lecz w przyrodzeniu szalał mu ogień, zawsze pozostawała opcja pójścia do domu publicznego i zabawienia się z pospolitą prostytutką, te za swe usługi pobierały bowiem niewielkie opłaty, w przypadku Aten ściśle uregulowane przez prawa, jakie miastu nadał mędrzec Solon – tu wynagrodzenie pospolitych ladacznic równało się jednemu obolowi, czyli cenie bochenka chleba. Prawodawca wolał zadbać, by po jego mieście nie rozbijały się tabuny seksualnie wyposzczonych i stąd agresywnych młodzieńców. Szaleństwa męskiej młodości starali się też wziąć w karby lekarze twierdzący, że oddawanie się uciechom seksualnym w zbyt młodym wieku jest dla mężczyzny wyczerpujące i niezdrowe, dlatego polecali dręczonym przez burzę hormonów nastolatkom intensywne ćwiczenia fizyczne – żądze należało wypocić w gimnazjonie, tak by po treningu nie mieć już sił na łóżkowe igraszki.
Jak to się jednak stało, że normą były ogromne różnice wieku między małżonkami? Jedną z podstawowych przyczyn tego stanu rzeczy stanowiła demografia. Wedle posiadanych przez nas danych w starożytnych Atenach i większości polis istniała ogromna dysproporcja liczbowa między mężczyznami a kobietami, tych pierwszych było o wiele więcej. Sytuacja przypominała trochę tę panująca we współczesnych Chinach, gigantyczna liczba obywateli płci męskiej nie mogła liczyć na możliwość znalezienia sobie partnerki w swoim wieku. Zwłaszcza w Atenach sytuacja musiała wyglądać dramatycznie, bo tamtejsze prawa, z racji przysługujących obywatelom tego polis licznych przywilejów, były bardzo restrykcyjne co do tego, komu się one należą – w życiu politycznym Aten udział brać mogli i korzystać z przynoszonych przez nie dobrodziejstw jedynie synowie rodowitych Ateńczyków i kobiet z obywatelskich rodzin. Te ostatnie stanowiły zatem cenny towar na rynku matrymonialnym, jednak nadmiar mężczyzn sprawiał, iż całe tabuny potencjalnych żonkosiów musiały latami czekać aż nowe pokolenie dziewcząt osiągnie wiek zdatny do zamążpójścia. Efektem były śluby nastolatek lub wręcz dzieci z panami po trzydziestce, a nawet starszymi. Warto się jednak zastanowić, skąd właściwie brało się to zaburzenie demograficznej równowagi. I tu znów przychodzi nam odwołać się do przykładu Chińskiej Republiki Ludowej, bo działający w greckim polis mechanizm był bardzo podobny do tamtejszego. Starożytni Grecy, podobnie jak Chińczycy, uważali męskich potomków za bardziej wartościowych od córek. Chłopcy mogli wszak przejąć gospodarstwo lub interes ojca i dalej je prowadzić, a także składać ofiary na rzecz zmarłych rodziców. Dziewczętom z kolei trzeba było zapewnić posag i w gruncie rzeczy generowały one nie zyski, lecz same koszty. Tak, jak w XX wieku w Chinach w czasach polityki jednego dziecka, ogromnym problemem społecznym było dzieciobójstwo, bo rodzice zabijali noworodki płci żeńskiej, tak w greckiej polis sytuacja wyglądała analogicznie. Bardzo często, jeśli rodziła się dziewczynka, jej ojciec po prostu wynosił noworodka na śmietnik i go tam wyrzucał!
Porzucanie swoich dzieci na pewną śmierć stanowiło wśród antycznych Greków normę i nikt go nie piętnował. Można powiedzieć, iż był to makabryczny sposób na kontrolę urodzin. Z czasem praktyka ta przeniknęła do literatury i opowieści mitycznych, wszak wszyscy pamiętamy mit o Edypie, który, choć noworodek, z powodu rzucającej cień na jego przyjście na świat przepowiedni głoszącej, iż zabije on swego ojca, został porzucony na pewną śmierć w lesie. Motyw ten był tak mocno zakorzeniony w kulturze greckiej, że wykorzystał go nawet ojciec historii – Herodot, tworząc w swoich Dziejach niezwykle barwny opis dzieciństwa twórcy imperium perskiego – Cyrusa, rzekomo wyniesionego jako niemowlę na rozkaz swego dziadka – króla Medów – w góry. Niektóre z wyrzuconych na śmietnik lub zostawionych w dziczy dzieci przeżywały choć ich los, zwłaszcza jeśli były dziewczynkami, często bywał ponury. Zdarzali się ludzie nieposiadający własnego potomstwa, którzy adoptowali znalezione niemowlę płci męskiej, czyniąc je swoim dziedzicem. Równie często bardziej wyrachowani zapewniali sobie w ten sposób darmowych niewolników. Prowadzący przybytki płatnej rozkoszy alfonsi również wykazywali spore zainteresowanie podrzutkami, tyle że w przeciwieństwie do reszty Greków największym darzyli właśnie nowo narodzone dziewczynki, które mogli wziąć, małym kosztem karmić przez kilkanaście lat, a potem uczynić z nich prostytutki. Całkiem możliwe, że wiele kobiet pracujących w ateńskich burdelach było w rzeczywistości córkami obywatelskich rodzin, wyrzuconymi niczym odpadki przez swoich ojców wkrótce po przyjściu na świat.
Na tle innych greckich miast – państw pod względem zarówno pozycji kobiet jak i zasad funkcjonowania małżeństw wyróżniała się Sparta. Spartanki cieszyły się ogromną swobodą, niektóre z nich same zarządzały swymi majątkami, a wszystkie brały udział w intensywnych ćwiczeniach fizycznych, m.in. ścigając się na bieżni. Nikt tu nie myślał o zamykaniu ich w czterech ścianach, a konserwatywnego Ateńczyka czy Tebańczyka zapewne trafiała apopleksja, gdy myślał o tym, że córki zmilitaryzowanej stolicy Peloponezu, jakby tego wszystkiego było mało, ćwiczą jeszcze na wpół gołe. Owe wyczerpujące treningi nie miały jednak za zadanie sprawiać uczestniczącym w nich niewiastom przyjemności. Podobnie jak we wszystkich innych poleis celem egzystencji Spartanek było rodzenie nowych obywateli mających służyć ojczyźnie jako żołnierze. Jak wierzyli spartańscy prawodawcy, kobiety będące w dobrej formie fizycznej wydawały na świat zdrowe i silne dzieci. Co więcej, w zbiorowej świadomości mieszkańców Sparty wciąż straszyła wizja buntu helotów, podporządkowanej im, żyjącej w niewoli i ciągłym upodleniu ludności podbitych przez Spartan krain – Mesenii i Lakonii. W wypadku, gdyby do takiej rewolty doszło, gdy mężczyźni przebywaliby w odległych stronach na wojnie, ich żony musiały być w stanie pokierować obroną swoich domostw, stąd zachęcanie ich do rozwijania tężyzny było w pełni uzasadnione.
Spartanie, podobnie jak Grecy z innych miast państw, w związki małżeńskie wchodzili późno, mężczyznom skoszarowanym we wspólnych kwaterach i prowadzącym życie pod jarzmem nieustannej wojskowej dyscypliny pozwalano się żenić dopiero po trzydziestym roku życia. Noc poślubna na spartańską modłę pozostałym mieszkańcom Hellady wydawała się dziwnym zboczeniem, pannie młodej bowiem… ścinano włosy i ubierano ją w męska tunikę! Złośliwi ironizowali, że robiono to po to, aby upodobnić tym samym dziewczynę do kolegów z koszar jej oblubieńca. Potem też nie było łatwiej, bo mężowie bynajmniej nie mieszkali stale ze swymi żonami, nawet po ślubie nadal większość czasu spędzali w barakach. By spędzić noc ze swą lubą, musieli wymykać się z nich chyłkiem i zrobiwszy swoje, wracać nad ranem, a warto wiedzieć, że nie był to prosty wyczyn, w efekcie czego małżonkowie widywali się dość rzadko. I to jednak było zamysłem spartańskich prawodawców przekonanych, że wyposzczony seksualnie mężczyzna, gdy w końcu da w małżeńskim łożu upust trawionej go od wielu dni żądzy, spłodzi w ten sposób wyjątkowo silne dzieci, które w przyszłości będą budować siłę Sparty.
Hellenów z pozostałych stron Grecji szokował jeszcze inny aspekt intymnego życia władców Peloponezu. Ateńczycy obsesyjnie pilnowali swych żon, by mieć pewność, że wydane przez nie na świat potomstwo z pewnością pochodziło z ich lędźwi, tymczasem Spartanie swoimi partnerkami… chętnie się dzielili! Znane są nam przypadki choćby trzech braci, którzy na zmianę zabawiali się z małżonką jednego z nich. Inni pozwalali odwiedzać łoże towarzyszek życia swym przyjaciołom z koszar. Kompletną normę zaś stanowiła sytuacja, w której jakiś posunięty w latach Spartiata, widząc dziarsko maszerującego ulicą młodziana, zapraszał go do swego domu, by ten zapłodnił jego żonę! I znów wracamy do meritum całej sprawy, bo przy wszystkich swoich lokalnych dziwactwach spartańskie polis również uważało za cel kobiecego życia wydawanie na świat potomstwa. Oczywiste było dla tamtejszych władz jednak, że nie wszyscy mężczyźni sprawdzają się w łożu równie dobrze, a że jurność łączono z jakością zrodzonych z niej synów, zachęcano, by szczególnie krzepcy obywatele hojnie szafowali swym nasieniem, obdarzając nim jak największą liczbę niewiast!
Jednakże nawet w tej militarno-seksualnej komunie, jaką stanowiło najpotężniejsze polis Peloponezu, istniały granice, których się nie przekraczało. Boleśnie przekonał się o tym ateński polityk – Alkibiades. Owego żyjącego w drugiej połowie V wieku p.n.e. męża, którego śmiało można nazwać pierwszym celebrytą zachodniej cywilizacji, spotykamy w naszej opowieści jeszcze nieraz, bo prowadził nadzwyczaj bujne życie seksualne, co w tym konkretnym przypadku narobiło mu nielichych kłopotów. Gdy, skonfliktowawszy się z władzami rodzinnego polis, zagrożony procesem o bezbożność Alkibiades zbiegł w 414 roku p.n.e. do Sparty prowadzącej wojnę z jego ojczyzną, uwiódł tam żonę spartańskiego króla Agisa. Jak później twierdził, zrobił to, by przyszli władcy Peloponezu byli jego potomkami. Sprawa wydała się przypadkiem, kiedy półwysep nawiedziło trzęsienie ziemi, nagi Alkibiades wybiegł… z królewskiego domu, a wkrótce potem królowa wydała na świat syna. Niestety, Agis umiał liczyć i kojarzyć fakty, i gdy doniesiono mu, że jego żona powiła dziecko, podczas gdy on sam od kilkunastu miesięcy przebywał poza domem… no powiedzmy, że nawet spartańskie liberalne zamiłowanie do swingowania miało swoje granice, rozwścieczony władca natychmiast wysłał do ojczyzny ludzi od mokrej roboty, mających definitywnie zakończyć karierę (i życie) bezczelnego uwodziciela. Ten jednak, podobnie jak Agis, głupi nie był i gdy siepacze dotarli na miejsce, okazało się, że Ateńczyk gdzieś przepadł. Król Sparty nigdy jednak nie wybaczył Alkibiadesowi tej zniewagi i jeszcze przez długie lata na niego polował, zaś w następnym pokoleniu Spartą wstrząsnął skandal, gdy biologiczny syn Alkibiadesa spróbował zasiąść na tronie.
Jak zatem widać, jeśli było się kobietą, małżeństwo w starożytnej Grecji nie należało do przyjemności. Jednakże prawodawcy przewidywali możliwość wystąpienia przez żonę o rozwód. Problem polegał na tym, że była ono mocno ograniczona i, żeby skutecznie przeprowadzić całą procedurę, niewiasta potrzebowała wsparcia rodziny i solidnego powodu do rozstania – prawo zakładało, że jest nim choćby przemoc domowa. I tu jeszcze raz spotykamy naszego Alkibiadesa, bo kiedy jeszcze mieszkał w Atenach, jego żona, mająca dość odbywających się nieustannie pod jej dachem orgii, w końcu oświadczyła mężowi, że ma dość jego erotomanii i odchodzi. Problem polegał w tym, że prawo zakładało, iż poszkodowana osobiście musi dostarczyć do sądu wniosek o rozwód. Kiedy nieszczęśliwa żona ateńskiego celebryty udała się dokonać formalności, jej mąż ruszył w pościg, złapał ją na ulicy, przerzucił sobie przez ramię i zaniósł do domu.
Skoro omówiliśmy już, jak stały sprawy w starożytnej Grecji, przenieśmy się do Rzymu. Tu również małżeństwo stanowiło kwestię ekonomiczną, jednak mężczyźni nie musieli czekać latami aż dorośnie nowe pokolenie dziewcząt, rodzice bardzo często ustalali ze sobą, że ich dzieci wezmą ślub, kiedy te były jeszcze bardzo małe. Zresztą narzeczony niekoniecznie musiał sam być dzieckiem, na jednym z zachowanych rzymskich nagrobków czytamy, że upamiętnia dziewczynę, którą mąż, rzeźnik w chwili ich pierwszego spotkania już dojrzały, poznał i cytuję: wziął na kolana, gdy ta miała lat zaledwie siedem!
Rzymianie za dobry wiek na wydanie dziewczynki za mąż uznawali dziesiąty rok życia. Tyle dobrze, że zamiast do łoża napalonego mężczyzny w wieku jej ojca dziewczynka często trafiała do domu chłopca niewiele od niej starszego, tych bowiem żeniono, gdy mieli lat ledwie czternaście. Pierwsze lata pożycia młodych małżonków przypominały zapewne bardziej zabawę w dom niż poważne pożycie, a gdy w końcu decydowali się skonsumować swój związek, to całkiem możliwe, że w ich łożnicy działy się sceny niczym z pochodzącego z II wieku n.e. greckiego romansu Dafnis i Chloe, którego młodzi, niewinni bohaterowie, mając na siebie chrapkę, za bardzo nie wiedzą, jak się zabrać za jej zaspokajanie. Z tym, że nad naszą hipotetyczną parą małżeńską mają tę przewagę, że jako pasterze napatrzyli się na kopulujące barany i kozły, więc coś im się tam w głowach kojarzyło (choć te przykłady z natury niewiele im pomogły i nieszczęsny Dafnis dowiedział się, jak dogodzić kobiecie, dopiero wtedy, gdy wykorzystała go pewna niewyżyta mężatka w średnim wieku). Z drugiej strony nastoletni Rzymianin w większości przypadków prawiczkiem raczej nie był, bo miał już za sobą doświadczenia z niewolnicami (o ile jego rodzina jakieś posiadała) lub wizyty w burdelu.
Z rzymskimi zaślubinami wiąże się także niezwykle szokujący obyczaj, który praktykowano w pierwszych latach istnienia republiki rzymskiej. Oto bowiem, w noc poślubną pannę młodą pozbawiać miał dziewictwa nie jej oblubieniec, lecz jego zaproszeni na wesele przyjaciele! Co stało za takim dziwactwem, za bardzo nie wiadomo, być może lęk przed złamaniem tabu, jakim był stosunek seksualny z dziewicą. W późniejszych latach z radosnego seksu grupowego zrezygnowano i przez parę następnych wieków deflorację pozostawiano w rękach boskich… dosłownie, bo odpowiedzialny stał się za nią bożek znany jako Mutnus Tutunus – opiekun płodności. Odnajdywane przez archeologów posążki owego boga wyglądem swym przypominają bardziej zabawkę erotyczną niż przedmiot kultowy, albowiem miał on kształt… obdarzonego ludzkimi rysami, stojącego fallusa! Figurki te stawiano w sypialni nowożeńców, a panna młoda siadała na nich, wprowadzając sobie owego penisowego jegomościa do pochwy.
Wizja kobiecego miejsca w społeczeństwie w oczach dawnych Rzymian była równie ograniczająca co u Greków. Niewiasty miał dbać o domowe ognisko, rodzić dzieci i prząść wełnę. Miłość w związku przez długi czas uznawano za jakąś aberrację i co najmniej zboczenie. W II wieku p.n.e. cenzor Katon Starszy (osobnik wyjątkowo niesympatyczny) doprowadził do skreślenia z listy senatorów pewnego arystokraty za to, że ów posunął się do straszliwej perwersji… całując swą żonę w obecności córki! O tym, jak mało Rzymianie liczyli się z kobietami, najlepiej świadczy system, wedle którego nadawano imiona dziewczynkom. Pierwsza córka otrzymywała żeńską wersję rodowego nazwiska (stąd np. Julia od Juliusza), a pozostałe… numery porządkowe.
Z czasem sytuacja niewiast w rzymskim społeczeństwie znacząco się poprawiła. Zyskały one prawo do wyboru zarządcy swego majątku (pamiętajmy, że wedle rzymskich praw kobieta musiała znajdować się pod władzą ojca lub męża, który zarządzał jej sprawami), a gdy doszło do liberalizacji prawa rozwodowego… wtedy w Wiecznym Mieście wśród dam z wyższych sfer zaczęła panować zasada hulaj dusza, Tartaru nie ma i stolicę nad Tybrem ogarnęła istna fala rozwodów. Moraliści łapali się za głowy, a poeci szydzili z nowych obyczajów, pisząc satyryczne wiersze o seryjnych rozwódkach, które lata w kalendarzu oznaczały nie wedle imion konsulów, lecz swoich kolejnych mężów! Jeden z rymopisów odnotował nawet swoisty rekord, jego znajoma w ciągu zaledwie pięciu lat wyszła za mąż… dziesięć razy.
Mężczyznom na przełomie er też nie śpieszyło się do żeniaczki i płodzenia prawowitych potomków, przez to części rodów tworzących rzymskie elity zaczęło grozić wymarcie. Sytuacji próbował zaradzić pierwszy cesarz – Oktawian August, wprowadzając surowe prawa przeciw niemoralności i narzucając wiecznym kawalerom tzw. bykowe. Jednak kryzysu to nie zażegnało, jak się zdaje, wbrew oficjalnej propagandzie korzystający z życia mężczyźni i kobiety nie brali na poważnie oficjalnej pozy władcy strojącego się w szaty obrońcy tradycyjnej moralności. Wszyscy wszak wiedzieli, że sam miał za sobą rozwód, a swoją drugą żonę – Liwię uwiódł i wykradł z domu jej męża, gdy była w zaawansowanej ciąży! Jak to zwykle bywa, najgłośniejszy obrońca dobrych obyczajów był skończonym hipokrytą.
Wracając do wyemancypowanych Rzymianek, najlepiej wiodło się wdowom i sierotom, których mężowie lub ojcowie cieszyli się zamożnością. Panie te, przechwyciwszy ich majątki, szalały już na całego, przez ich sypialnie przetaczały się tabuny kochanków i kochanek wolnego stanu, a także szczególnie hojnie obdarzonych przez naturę niewolników. Nieprzypadkowo święty Paweł w swoich listach tak dużo miejsca poświęcił prowadzeniu się wdów – zarówno on, jak i pogańscy moraliści doskonale zdawali sobie sprawę, jak wiele pozostawało w tej sferze do życzenia.
Wzdychając do pięknych chłopców
Skoro omówiliśmy już małżeńskie obyczaje Greków i Rzymian, warto przejść do kolejnego tematu, tym razem o wiele bardziej kontrowersyjnego – jak to w świecie antyku było z tym homoseksualizmem? Czy antyczna Hellada naprawdę była gejowskim rajem, gdzie piękni mężczyźni prężyli do siebie swe nasmarowane oliwą ciała? Taki pogląd można wynieść z wizji prezentowanych przez część dzieł współczesnej popkultury. Problem w tym, że ma on niewiele wspólnego z rzeczywistością. Co więcej, kwestia ta pokazuje, jak bardzo różni się nasza moralność od tej starożytnej – praktyki, które nam wydają się w gruncie rzeczy obrzydliwe i za które wsadzamy do więzień, mieszkańcy takich chociażby Aten uważali za chwalebne i pożądane, zaś to, co dziś w większości zachodnich społeczeństw nie budzi emocji, dla rówieśników Sokratesa stanowiło obleśną aberrację.
O czym właściwie była mowa w tym wstępie? Wyłóżmy to prościej – starożytni Grecy, a później za ich przykładem także i Rzymianie, za rzecz całkowicie normalną uważali utrzymywanie stosunków seksualnych przez dorosłego mężczyznę z dorastającym chłopcem, czyli coś, co współczesne kodeksy karne uważają za naganne i za co wsadzają do więzień. Ale co to znaczy „dorastający młodzieniec”? Dojrzali Hellenowie zwykli zaczynać okazywać erotyczne zainteresowanie chłopcami, którzy skończyli zaledwie dwanaście lat, czyli mamy tu do czynienia nawet nie z pederastią, a wręcz z pedofilią! W każdym razie w początkach relacji, bo okres, w którym młodzieniec pozostawał atrakcyjny erotycznie dla swoich wielbicieli, kończył się wraz z jego osiemnastymi urodzinami, gdy wkraczał on w wiek efeba i zaczynał okres szkolenia wojskowego. Jeden z greckich poetów w swoim wierszu ze smutkiem odnotowywał, iż jego młodziutki kochanek ma już włosy na łydkach, a wkrótce zacznie mu się sypać zarost i skończy się jego młodzieńcze piękno. Rzymski poeta z I wieku p.n.e. – Kattulus ujął rzecz bardziej dosadnie, aczkolwiek pisał on o młodych męskich prostytutkach mogących uprawiać swój proceder tylko jako nastolatkowie, bo później kosmatym tyłkiem nikt pieniędzy nie zarobi.
Skąd wzięła się w świecie antycznym pederastia? Wedle historyków mogła pojawić się już w między rokiem 1900 a 1600 p.n.e. W Iliadzie mamy o niej wzmianki, gdyż kochankiem Achillesa jest jego przyjaciel – Patroklos. Po tragicznej śmierci towarzysza heros, zalewając się łzami, wzdycha do ud ukochanego. Zresztą największy bohater wojny trojańskiej miał też za sobą homoseksualny gwałt, widząc pewnego przystojnego trojańskiego wojownika, dopadł go i wykorzystał tak brutalnie, że tamten zmarł. Widać zatem, że już w okresie mykeńskim coś było na rzeczy.
Badacze łączą rozpowszechnienie się pederastii w świecie greckim z ekspansją Dorów, stopniowo zdobywających w Helladzie dominację nad ludnością jońską. Wiadomo, że już w VIII wieku p.n.e. na krecie homoseksualna przygoda z dojrzałym kochankiem stanowiła element inicjacji tamtejszych młodzieńców i wprowadzenia ich do męskiego świata. Z pism antycznych historyków dowiadujemy się, iż młodzi chłopcy byli za swoją zgodą porywani na okres dwóch miesięcy przez swoich zalotników, z którymi później polowali, ucztowali i oddawali im się w łożu. Wróciwszy po tym okresie do społeczeństwa, chwalili się rówieśnikom swymi przygodami i przeżyciami erotycznymi (rzecz w późniejszym okresie nie do pomyślenia).
Początkowo pederastię łączono z kulturą arystokratyczną, później stała się popularna wśród pozostałych kręgów greckiego społeczeństwa. Żeby nikt nie myślał, że chodziło w niej tylko o dogadzanie sobie z niepełnoletnim, zwyczaj ten doczekał się całej teoretycznej podbudowy nadającej mu ważną funkcję społeczną – choć ludzi XXI wieku wprawia to w szok, w klasycznej Helladzie pederastia miała mieć walory… edukacyjne i służyć wychowaniu młodych ludzi na porządnych obywateli!
Przyjrzyjmy się zatem, jak to wszystko wyglądało. Gdy chłopcy kończyli dwanaście lat i wchodzili w okres nastoletni, kręcić zaczynali się wokół nich zalotnicy próbujący pozyskać ich względy. Brać udział w tych amorach wolno było wszystkim wolnym mieszkańcom danego polis, aczkolwiek metojkowie, to jest przebywający w mieście cudzoziemcy, z góry stali na przegranej pozycji, nie mogąc zagwarantować swoim potencjalnym kochankom porównywalnego statusu społecznego co obywatele. W starożytnych Atenach z wyścigu do chłopięcych ud wyłączeni byli prawem ustanowionym przez Solona wyłącznie niewolnicy (sam prawodawca zaś w swojej liryce miłosnej wzdychał do owych ud). Dojrzali mężczyźni chodzili więc za obiektami swoich zabiegów, chwalili ich urodzę i cechy charakteru, przyglądali się, jak ćwiczą (ale tylko wtedy, gdy owe treningi miały miejsce poza gimnazjonami, bo do tych instytucji wstęp miłośnikom chłopięcego piękna był zabroniony), a niekiedy nawet… pojawiali się nocami przed drzwiami domów wybranków, by muzykować im pod oknem i wyśpiewywać miłosne wiersze! Jednym słowem, szanowny skądinąd ateński (bo zostańmy w Atenach) obywatel wyrabiał publicznie takie rzeczy, za jakie w Polsce Anno Domini 2024 natychmiast zostałby zgarnięty przez policję, postawiony przed sądem i na długie lata osadzony w zamknięciu (lub gdyby był duchownym, przeniesiony do innej parafii). Tymczasem w kolebce zachodniej cywilizacji nikogo to szczególnie nie szokowało, ba, uznawano takie zachowanie za normalne. Dla porównania, groźne zboczenie w opinii Ateńczyków żyjących w V wieku p.n.e. stanowił obyczaj ich przywódcy Peryklesa, który (o zgrozo!), wychodząc z domu, całował swą żonę Aspazję na pożegnanie.
Jeśli nastolatek wyrażał zgodę, zostawał oficjalnym eromenosem (tj. ukochanym) dorosłego, który od tego czasu określany był jako jego erastes. Zadaniem starszego w tym związku w teorii było wprowadzenie jego młodego protegowanego w świat polityczny rodzinnego polis i wpojenie mu obowiązków obywatelskich. Eromenosi brali ze swymi opiekunami udział w sympozjonach, dorośli leżeli na łożach, ich ukochani siedzieli na podłodze obok nich, wsłuchując się w toczone rozmowy. Prócz tego erastes nadal wyrażał głośno uwielbienie dla swego oblubieńca, rozbudzał w nim ambicję dokonywania w służbie państwa chwalebnych czynów i dbał o jego rozwój moralny. Tyle w teorii, bo w praktyce… co właściwie miał mieć ten erastes z tej dość, przyznajmy to, dwuznacznej relacji? Odpowiedź jest prosta, nieograniczony dostęp do młodego chłopięcego ciała, z którym mógł zaspokajać swe żądze! Co prawda, pederastią rządził cały szereg zasad mających chronić przed nadużyciami, ale nawet one, jeśli spojrzymy na ową rzecz ze współczesną wrażliwością, nie zmieniają faktu, że w gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z zalegalizowaną pedofilią. No bo jak nazwać inaczej to, że starszemu mężczyźnie przysługiwało prawo do zaspokajania się między udami jego eromenosa? Na zachowanych wazach widzimy też i inne erotyczne konfiguracje i pieszczoty w wykonaniu brodatych panów łapiących choćby chłopców w wieku szkolnym za przyrodzenia. Co zaś do zasad, o których była mowa, to istniały granice, jakich nie należało przekraczać. Tak więc wykorzystanie chłopca do tego, co dziś zwiemy miłością francuską lub (nomen omen) grecką, było zakazane. Jeśli młodzieniec dopuścił, by go spenetrowano, tracił cześć. Warto jednak zapytać, czy tych ograniczeń naprawdę ściśle przestrzegano? Historycy mają co do tego znaczne wątpliwości, nie potrzeba tu nawet powoływać się na źródła tekstowe czy ikonograficzne (a takie istnieją przecież), starczy sama znajomość natury ludzkiej. Skoro zaś teoretycy pederastii i prawodawcy wciąż przypominali o owych zakazach, samo to stanowi dowód, że nie przestrzegano ich co do litery. W zamian za użyczanie swego ciała eromenos prócz edukacji liczyć mógł na prezenty. Wiemy, że chłopcy dostawali np. sprzęt sportowy, taki jak piłki, obręcze czy pojemniki na oliwę służącą do pielęgnacji ciała, ale także zwierzęta, szczególną popularnością cieszyły się zające i koguty. Czemu właśnie one? Bo słynęły z jurności. Już samo to mówi nam co nieco o kontaktach między partnerami. Zdarzali się jednak też młodzieńcy, którzy nie czekali aż ich wielbiciel sam im coś da. I tu znowu spotykamy Alkibiadesa, który jako nastolatek słynął z oszałamiającej urody i miał licznych wielbicieli. Jednym z nich był pewien zamożny mieszczanin, którego chłopak długo zwodził, aż w końcu pewnego dnia… pojawił się u niego na kolacji i wraz z kolegami wyniósł gospodarzowi połowę niezwykle cennej zastawy i innych znajdujących się w domu luksusowych przedmiotów! Biesiadnicy zdębieli, a nieszczęśliwa ofiara owej osobliwej kradzieży westchnęła, mówiąc, że dobrze, iż jej ukochany zabrał tylko połowę dobytku, bo mógł wziąć całość!
Z Alkibiadesem i jego młodzieńczymi erotycznymi przygodami wiążą się jeszcze dwie anegdoty. Pewnego dnia, pokłóciwszy się o coś z wychowującym go wujem Peryklesem, uciekł z domu i schronił się u swego erastesa. Po dłużej nieobecności młodzieńca jeden z krewnych powiedział Peryklesowi, że trzeba dać ogłoszenie o jego zaginięciu i zacząć go szukać. Mąż stanu, doskonale znający wychowanka, odpowiedział, że lepiej poczekać, bo chłopak w końcu sam wróci do domu, a jak się sprawę nagłośni, to tylko wyniknie z tego skandal. Sam Alkibiades z kolei w swych nastoletnich latach szaleńczo zakochał się w… Sokratesie! Co go w nim pociągało, trudno powiedzieć, z tego, co nam wiadomo, wielki myśliciel był wyjątkowo szpetny, a i o higienę zanadto nie dbał. Gdyby pojawił się na dzisiejszej ulicy, prawdopodobnie zakwalifikowanoby go jako menela. Podczas gdy większość zalecających się do młodych chłopców mężczyzn aż przesadnie dbała o swój wygląd, mąż Ksantypy miał to wszystko w nosie – zarówno swoją powierzchowność jak i chłopców. Mimo to Alkibiades oszalał na jego punkcie, został uczniem filozofa i robił wszystko, by skusić go swymi wdziękami i zaciągnąć do łóżka. Próżny trud! Sokrates, zamiast obcałowywać i obmacywać chłopaka, ku wielkiemu rozczarowaniu tegoż prawił mu o cnocie, chcąc zrobić z niego dobrego człowieka. Można powiedzieć, że obaj ponieśli klęskę, Alkibiades nie przespał się z filozofem, ten zaś, zapewne po latach, podsumowawszy karierę dawnego studenta, uznać go musiał za swoją największą porażkę wychowawczą.
Tak więc rysowała się sprawa pederastii w klasycznej Helladzie. Jednak moment jej największej popularności był równocześnie czasami kryzysu tego obyczaju. W V wieku p.n.e. po Grecji zaczęli krążyć sofiści – wędrowni nauczyciele, którzy za pieniądze uczyli umiejętności potrzebnych do zrobienia kariery politycznej. Całkiem spora grupa młodych ludzi, zamiast zdobywać ową wiedzę za cenę bycia obmacywanym przez starszych mężczyzn, decydowała się sięgnąć do sakiewki. W następnych stuleciach było jeszcze gorzej, w IV wieku p.n.e. greckie miasta – państwa straciła niezależność na rzecz Macedonii, a wraz z powstaniem monarchii hellenistycznych spadło również ich światowe znaczenie. Tymczasem doszło też do zmian w strukturach militarnych, armie obywatelskie zastąpili najemnicy. Największe kariery polityczne robiło się już, nie pełniąc urzędy w Atenach lub Tebach, lecz chytrze lawirując na królewskich dworach Aleksandrii i Antiochii. W efekcie społeczne znaczenie pederastii i jej edukacyjny cel rozwiały się jak sen złoty. Z całej dawnej ideologii pozostał już tylko seks męsko-męski między dorosłymi a młodzieńcami. I właśnie w takiej formie ze zjawiskiem tym zapoznali się i przejęli je Rzymianie, choć oni już w żadne subtelności się nie bawili i radośnie zabawiali się w ten sposób ze swymi niewolnikami oraz wyzwoleńcami.
W Rzymie pederastia nigdy nie pełniła tej samej funkcji co w Helladzie, jej celem było tylko dostarczenie Rzymianinowi rozkoszy. Musiał pamiętać, aby zawsze być stroną czynną w stosunku i nigdy nie przyjmować w nim roli pasywnej. Nad Tybrem powszechnie wierzono, że nasienie może w trakcie seksu przeniknąć do krwi i ją skazić. Rzymski mąż, którego by to spotkało, stawałaby się niegodny udziału w życiu publicznym. Dlatego kontakty między wolnymi obywatelami były surowo zabronione, a w wojsku groziła za nie nawet kara śmierci, przed którą nie chroniły żadne koneksje. Świadczy o tym następująca historia. Gdy pod koniec II wieku p.n.e. pewien szeregowy legionista zamordował próbującego go zgwałcić oficera, wydawało się, iż podpisał na siebie wyrok. Zabójstwo przełożonego samo w sobie było przestępstwem, a w tym konkretnym przypadku zabity był jeszcze siostrzeńcem samego głównodowodzącego – Mariusza! Broniącego swej czci mężczyznę aresztowano i zaprowadzono do namiotu wodza. Liczni oficerowie zarzucili wprost Mariusza oskarżeniami wobec zabójcy, wierząc, że lizusostwo nada pęd ich karierze. Tymczasem ku ich zdumieniu generał uwolnił legionistę z pęt i przyznał mu honorowy wieniec, najwyższe odznaczenie armii rzymskiej! Jak stwierdził, chłopak bronił cnoty rzymskiego obywatela i wymierzył karę chcącemu pogwałcić ją złoczyńcy. Fakt, że niedoszłym gwałcicielem był siostrzeniec generała, w niczym nie zmieniał tej sytuacji.
I tu dochodzimy do tego, co Grecy i Rzymianie uznawali za niedopuszczalne. Podczas gdy nas razi uprawiana w Helladzie pederastia, stanowiąca w naszych oczach przestępstwo seksualne, ludzie antyku jako coś okropnego i godnego nagany widzieli seks między dwoma dorosłymi mężczyznami. W świecie XXI wieku geje nadal potrafią budzić emocje, o czym świadczą choćby kontrmanifestacje wychodzące naprzeciw marszom równości. Ich uczestnicy zapewne bardzo by się zdziwili, gdyby dowiedzieli się, że gdyby przenieść w nasze czasy Greków z epoki Sokratesa, ci prawdopodobnie dołączyliby się do ich pochodu, skandując: Chłopak dziewczyna, normalna rodzina! Młodzi chłopcy tak, dorośli mężczyźni – nie! Swoją drogą trudno się nie uśmiechnąć na myśl, jaki by wówczas chaos zapanował.
Starożytni Rzymianie nie mieli nic przeciw seksowi męsko-męskiemu, o ile tylko jedynie jeden jego uczestnik, ten z obywatelstwem rzymskim, stanowił w trakcie stosunku stronę aktywną. Drugi powinien być niewolnikiem, wyzwoleńcem lub cudzoziemcem. O tym, jakie kłopoty mogły sprowadzić choćby najmniejsze wątpliwości co do tego, czy ktoś uprawia seks tak, jak Jowisz przykazał, przekonał się nawet sam Juliusz Cezar! W młodości brał udział w rzymskim poselstwie na dwór podstarzałego króla Bitynii – Nikomedesa. Monarsze ponoć gładkolicy Rzymianin bardzo się spodobał i to bynajmniej nie platonicznie, kiedy Cezar wrócił nad Tyber, w Wiecznym Mieście szeptano, że widziano, jak w jedwabnych szatach eunuchowie prowadzili go do królewskiej sypialni. Sprawa ta miała ciągnąć się za przyszłym dyktatorem przez całe życie, gdy jako dojrzały mężczyzna przemawiał kiedyś w senacie na temat polityki zagranicznej i podjął wątek dobrodziejstw, jakie państwu rzymskiemu wyrządził król Bitynii, słynny mówca Cyceron przerwał mu, mówiąc: Zamilknij już proszę. Wszyscy wiemy, co on ci dał, a także, co ty mu dałeś. Z kolei jakiś stary senator nazwał kiedyś w rozmowie Cezara królową. Koledzy staruszka tłumaczyli potem, że zrobił to w stanie zaciemnienia umysłowego, ale kto tam go wie?
Najstarszy biznes świata
Na koniec warto zająć się kwestią prostytucji w świecie antyku. Bo jeśli ktoś nie miał żony ani własnych niewolnic lub niewolników, to zaspokojenia chuci musiał szukać w zamtuzie. W starożytnej Helladzie pierwszy tego typu przybytek otwarto… przy świątyni Afrodyty w Koryncie! Pracował tam bardzo liczny zespół (miało ich być rzekomo tysiąc) tzw. hierodul, czyli świątynnych prostytutek, które pomagały pielgrzymom zjednoczyć się poprzez orgazm z boginią. I pomyśleć, że Herodot w swoich Dziejach piętnował sakralną prostytuuję mezopotamskiego kultu Isztar!
W Atenach funkcjonowanie burdeli, wliczając w to ceny, uregulował Solon. Prostytutki dzieliły się na zwykłe ladacznice i wysoko wykształcone hetery. O ile te pierwsze brały za stosunek zaledwie obola, ceny w przypadku tych drugich były o wiele wyższe, a niektóre z nich robiły zawrotne kariery. Ukochana Peryklesa – Aspazja zaczynała właśnie jako Hetera, ale najsłynniejszą kurtyzaną Aten była żyjąca w IV wieku p.n.e. Fryne, która za swoje usługi pobierała wynagrodzenie pięćdziesiąt razy (sic!) wyższe niż jej koleżanki po fachu. Zarobiła tyle pieniędzy, że zaproponowała władzom Teb pokrycie kosztów odbudowy murów miejskich, o ile wywieszą na nich stosowaną tabliczkę. Jak się zdaje, Tebańczycy zdecydowali, że wolą poradzić sobie bez takiej sponsorki, więc Fryne ufundowała zamiast tego brązowy posąg wotywny dla świątyni w Delfach. Jeden z ówczesnych mówców ateńskich, zgorszony, nazwał ów prezent dla Apollona trofeum zdobytym na rozpuście Greków.
A jak wyglądały sprawy w Rzymie? W roku 100 n.e. w Wiecznym Mieście pracowało około 32 000 prostytutek obojga płci. Z wykopalisk w Pompejach wiemy, że przeciętna cena za stosunek wynosiła 2 asy (czyli równowartość talerza zupy), aczkolwiek wyżej wykwalifikowane kurtyzany i dziewice (dziewica w burdelu – istny oksymoron) pobierały o wiele wyższe stawki. Klienci często zostawiali swoje uwagi na ścianach w postaci graffiti. Stąd wiemy, że w jednym z zamtuzów pompejańskich pewna nierządnica za cenę 15 asów obsłużyła na raz trzech klientów. Inny napis zostawiony przez klientkę preferującą zabawy z przedstawicielkami własnej płci (czego starożytni w przeciwieństwie do stosunków męsko-męskich kompletnie nie rozumieli i piętnowali) zostawiła po sobie refleksje na temat swojego upodobania do czarnoskórych dziewcząt. Zabawy z białymi, wedle jej słów, to nie było to samo!
Domy publiczne dbały niejako o prywatność swoich klientów – regułą było posiadanie drzwi po dwóch stronach budynku, jednych dla wchodzących, drugich dla wychodzących. Odwiedzający te przybytki Rzymianie w przeciwieństwie do Greków woleli pozostać incognito, więc przychodzili w maskach, kapturach lub zasłaniając twarze togami. I tu ponownie spotykamy Katona Starszego. Co prawda, nic nie wiadomo, by sławny moralista samemu zabawiał się z prostytutkami (choć we własnym domu chętnie pełnił rolę alfonsa, każąc niewolnikom płacić sobie za pozwolenie na współżycie), ale jak się zdaje, lubił wysiadywać pod jednym z rzymskich burdeli. Pewnej nocy, gdy tak sobie spędzał czas, zobaczył opuszczającego przybytek młodzieńca z możnego rodu, który na widok cenzora zasłonił sobie twarz togą. Na niewiele się to zdało, bo Katon poznał chłoptasia, po czym… pogratulował mu, że zaspokaja swe żądze z paniami lekkich obyczajów, miast uwodzić dziewice i mężatki. Gdy następnej nocy wzór cnót rzymskich znów oddawał się swojemu hobby, to jest siedział przed burdelem, ponownie spotkał jurnego młodziana, tym razem raźno wychodzącego po nocy spędzonej na szaleństwach. Chłopak, widząc cenzora, pozdrowił go pewien jego aprobaty, na co ten odrzekł, że nie chwalił go wczoraj po to, by ten na stałe wprowadził się do zamtuza!
Jak zatem widać, pod względem moralności starożytni Grecy i Rzymianie różnili się od nas diametralnie. To, co robili w swoich łóżkach, czy to z dobrowolnymi partnerami, czy też niewolnikami, dziś może szokować. Choć na szczęście czasy, w których udawano, że to wszystko nie miało miejsca i opowiadano bajki, wedle których ludzie antyku oddawali się wyłącznie sztuce oraz filozofii, dawno już minęły. Przekonać się może o tym każdy, kto pojedzie do Mediolanu i odwiedzi Tajny Gabinet lub zwiedzi Muzeum Brytyjskie. Starożytne artefakty o charakterze erotycznym są dziś dostępne dla szerokiej publiczności, w tej drugiej instytucji bez problemu można kupić też album przedstawiający wysokiej jakości zdjęcia tego typu zabytków znajdujących się w jej zbiorach.