Rycerki i wojowniczki kung-fu

Od tysiącleci kobiety nie tylko dają życie, ale także sieją zniszczenie. Niektórym pola bitew przyniosły nieśmiertelną sławę

Wiosną 30 maja 1431 r. na stosie w Rouen spłonęła dziewiętnastoletnia Francuzka, z której Anglicy za wszelką cenę starali się zrobić czarownicę. Nie udało im się. Ćwierć wieku po męczeńskiej śmierci dziewczyny wyrok w jej sprawie unieważniono, a w roku 1920 została kanonizowana. Nastoletnia Joanna d’Arc przeszła do historii jako najsławniejsza kobieta wojownik. Choć – zamiast miecza – trzymała w ręku tylko sztandar, porwała Francuzów i przechyliła szalę zwycięstwa w wojnie stuletniej na ich stronę.

Prosta dziewczyna ze wsi sześć lat przed swoją śmiercią zaczęła słyszeć „głos Boga”. To on kazał jej wywalczyć tron Francji dla Karola VII i przepędzić Anglików. Kiedy niemal jej się to udało, wpadła w ręce wroga, a dotychczasowi sojusznicy o niej zapomnieli. Król Karol VII nawet nie kiwnął palcem w obronie „Dziewicy Orleańskiej”. Proangielscy inkwizytorzy nie mieli dla dziewczyny litości. W „głosie Boga” znaleźli podszepty szatana. Uczynili jej zarzut nawet z noszenia męskiej odzieży…

W życiorysie francuskiej bohaterki narodowej można dostrzec odwieczne problemy kobiet. Choć decydowały o losach bitew i wojen, zawsze były traktowane jak „słaba płeć”, a w ich osiągnięciach doszukiwano się diabelskich sztuczek. Tymczasem udowadniały swoją odwagę, nie tylko opiekując się rannymi (jak pionierka pielęgniarstwa Florence Nightingale), budując organizacje charytatywne (jak współtwórczyni Armii Zbawienia Catherine Booth), protestując przeciw wojnom (jak pierwsza kobieta – laureatka pokojowej Nagrody Nobla, pisarka Bertha von Suttner) oraz paląc staniki (vide feministki w wieku XX). W wielu wypadkach sięgały po broń, zaś mężczyznom na polu bitwy ustępowały jedynie masą mięśniową. A czasami i tu nie były gorsze.

BOGINIE I SARMATKI

Nie przypadkiem wielkie starożytne cywilizacje oddawały cześć nie tylko bogom, ale i boginiom wojny. Uzbrojona była grecka Atena, która już z głowy Zeusa wyskoczyła w pełnej zbroi. Nie ustępowała jej Bellona – to w jej świątyni rzymski Senat przyjmował posłów państw, z którymi toczono wojnę. Wieki wcześniej na Bliskim Wschodzie czczono wojowniczą Isztar. Z samych tych bogiń dałoby się stworzyć niezłą armię.

Kobiety wojowniczki zaludniały też mity. Najwięcej z rzeczywistością miały wspólnego Amazonki. Herodot za ojczyznę wojowniczych kobiet uważał kraj Scytów i Sarmatów. To tam – m.in. na tak nam bliskiej „zielonej Ukrainie” – do dziś znajdowane są groby kobiet z rynsztunkiem bojowym. Nie może wśród niego zabraknąć łuku. Wszak Grecy wierzyli, że Amazonki odejmują sobie jedną z piersi, aby lepiej z niego strzelać. Skąd wzięły się te na wpół legendarne opowieści? Być może są wspomnieniem kobiet, które broniły dawnego ustroju matriarchalnego przed przejęciem władzy przez mężczyzn.

Legenda Amazonek przetrwała aż do czasów konkwistadorów. Jeden z nich – Francisco de Orellana – który wcześniej bez powodzenia szukał El Dorado, trafił rzekomo do krainy kobiet rycerzy. Jak twierdził, jasnoskóre wojowniczki z warkoczami powitały konkwistadorów gradem strzał. Miało to miejsce nad największą rzeką świata, którą właśnie Hiszpan zdołał przepłynąć. Kiedyś nazwano ją na cześć odkrywcy: Rio Orellana. Jednak pobudzające wyobraźnię fantazje konkwistadora sprawiły, że rzekę przechrzczono na Amazonkę. Tę nazwę zna dziś każdy, nazwisko Orellana zaś ledwo można spotkać w podręcznikach.

NA TRONIE, DACHU I ARENIE

 

Stary Testament niewiele mówi o „militarnych” osiągnięciach kobiet. Największym wydaje się opowieść o dzielnej Judycie i asyryjskim wodzu Holofernesie. Gdy najeźdźcy oblegali jej rodzinne miasto, piękna wdowa złożyła wizytę w namiocie ich przywódcy. Kiedy nieświadomy podstępu mężczyzna uległ jej czarowi, upiła go, a następnie – jak czytamy w Księdze Judyty – „uderzyła go dwukrotnie z całej siły w kark i odcięła głowę”. Gdy czerep Holofernesa pojawił się na murach miasta, Asyryjczycy w panice uciekli. Walczące kobiety były raczej ewenementem w świecie Greków i Rzymian. Nie przeszkodziło to jednak pewnej anonimowej staruszce ubić słynnego wodza Pyrrusa. Zrzuciła mu na głowę dachówkę podczas oblężenia Argos w 272 r. p.n.e., a reszty dokonały miecze obrońców.

Stosunkowo często Rzymianie natykali się na walczące kobiety „barbarzyńców”. O Galijkach, które przewyższały swoich mężów siłą, a trafiały pięściami i kopniakami niczym pociskami z procy, pisał historyk Ammianus Marcellinus. Wcześniej o kobietach z Germanii, rzucających się w wir najcięższych walk z mieczami i toporami w dłoniach, wspominał Plutarch. Prawdziwym wyzwaniem dla rzymskiego oręża stała się jednak w I w. n.e. wojowniczka z Wysp Brytyjskich – królowa Icenów, Boudika. Jej poprzednik Prasutagus zapisał w testamencie Rzymianom połowę swojego królestwa. Ci jednak zajęli także ziemie, które odziedziczyła Boudika. Królową wybatożyli, a jej córki zgwałcili. Boudika poprzysięgła najeźdźcom zemstę. Zjednoczyła niezadowolone plemiona, a potem wybiła kilkadziesiąt tysięcy Rzymian i ich sojuszników. Podobno na rozkaz królowej schwytanych legionistów nabijano na pal. Jak pisał historyk Kasjusz Dion Kokcejanus, królowa budziła swoim wyglądem zachwyt i grozę. Rzymianie zdołali jednak pokonać jej wielokrotnie liczniejsze wojska. Aby uniknąć kolejnego upokorzenia, Boudika popełniła samobójstwo. Według jednej z legend, jej ciało spoczęło w Stonehenge.

Echo walczących kobiet z „barbarzyńskich” krajów słychać było na rzymskich arenach. Gratką dla publiczności stały się krwawe widowiska z udziałem „gladiatorek” (gladiatrix). Na znanej płaskorzeźbie z Halikarnasu możemy przyjrzeć się jednej z takich walk. Widzimy półnagie kobiety, bez hełmów, z tarczami i mieczami w dłoniach. Dopiero cesarz Septymiusz Sewer wydał w roku 200 edykt, w którym zabronił „słabej płci” walczyć na arenie. Nie przeszkodziło to jednak kobietom bić się poza nią.

WOŁODYJOWSKI W SPÓDNICY

W wiekach średnich Joanna d’Arc nie była jedyną białogłową zakutą w zbroję. Kobiety brały nawet udział w krucjatach, choć papież zdecydował się im tego zabronić. Niemniej od roku 1143 Jerozolimą rządziła królowa Melizanda. Nie tylko panowała w świętym mieście, ale i prowadziła wojnę z własnym synem. Spośród królowych dużo ikry wykazała też Izabela Kastylijska. Podczas rekonkwisty wyparła z Hiszpanii Maurów. Następnie została sponsorem wyprawy Krzysztofa Kolumba, która otworzyła bramy Nowego Świata i kolosalne możliwości przed hiszpańskimi konkwistadorami.

Lista kobiet, które przeszły do historii jako potężne władczynie, jest długa: Elżbieta I, Maria Teresa, Katarzyna Wielka, Wiktoria… Nie dla nich były jednak pola bitew. Pod koniec XVII w. sławę prawdziwej wojowniczki zdobyła Polka (choć według niektórych źródeł – niemieckiego pochodzenia) Anna Dorota Chrzanowska – obrończyni Trembowli przed Turkami. Żona komendanta zamku, niczym Sienkiewiczowski pan Wołodyjowski, zagroziła obrońcom, że w razie kapitulacji wysadzi się razem z mężem w prochowni. Groziła także małżonkowi, który wykazywał się nieco mniejszym hartem ducha – co jakiś czas przypominała mu, że jest gotowa zabić go (a potem siebie), jeśli podda twierdzę. Wojowniczka, która nie rozstawała się z szablą i 2 nożami, z pewnością nie żartowała. To także dzięki niej Trembowla została obroniona.

W tym samym czasie pojawiły się także bohaterki o nieco gorszej reputacji. Pod piracką banderą sławę zdobyły m.in. Grace O’Malley, Anne Bonny i Mary Read. Ostatnia z wymienionych kryła się w męskim przebraniu, dopóki efektownie nie ujawniła się, obnażając piersi przed załogą. Największą korsarską flotą dysponowała jednak Ching Shih. Ta żyjąca w XIX w. Chinka miała pod komendą kilkadziesiąt tysięcy ludzi na ponad 1500 okrętach Floty Czerwonej Bandery.

Chiny zrodziły zresztą wiele walecznych kobiet. Zaczęło się od legendarnej Hua Mulan, która poszła na wojnę zamiast schorowanego ojca. Ta wzruszająca opowieść doczekała się nawet disneyowskiej ekranizacji. Wśród wojowniczych Chinek nie mogło zabraknąć mistrzyni kung-fu. Wang Cong’er była wodzem antycesarskiego powstania w XVIII w. Po wyczerpujących walkach jej 20-tysięczna armia została jednak rozbita, a Wang Cong’er z wojowniczkami ze swej świty rzuciła się w przepaść.

Po drugiej stronie globu, w Ameryce, Indianki walczyły z białymi najeźdźcami. Już w XVII w. sławę zdobyła Wetamoo z plemienia Wampanoag, atakująca angielskie osady. Zdradzona, utonęła podczas ucieczki. Anglicy sprofanowali jej ciało, obcinając głowę i umieszczając na palu w pobliżu obozu Indian. Tylko trochę więcej szczęścia miała 200 lat później Lozen z plemienia Apaczów. Walczyła m.in. wspólnie z legendarnym Geronimo. Sami Apacze mówili o niej, że ma siłę mężczyzny, niezwykłą odwagę i niesamowity spryt. Podobno posiadła też dar jasnowidzenia. Nawet jeśli, to i tak toczyła beznadziejną walkę. Schwytana, zmarła w amerykańskim więzieniu na gruźlicę.

W Europie nie było wojny, w której nie uczestniczyłyby kobiety. My doczekaliśmy się romantycznej bohaterki podczas powstania listopadowego. Była nią Emilia Plater: „dziewica bohater” z wiersza Adama Mickiewicza. Co ciekawe – jak można wyczytać w encyklopedycznej „Kronice kobiet” – bohaterka Polski i Litwy „pochodziła z rodziny o rycerskich tradycjach… komturów krzyżackich”. Zwierzchnicy prosili, aby wróciła do domu, tłumacząc, że obdarowali ją stopniem pułkownika tylko „grzecznościowo”. Plater jednak nie zrezygnowała. Wykazała się wielką odwagą i ofiarnością. Jej organizm nie zniósł jednak wojennych trudów. Zachorowała i zmarła 23 grudnia 1831 r.

LEPSZE NIŻ BOND

Wiek XX pozbawiony był romantyzmu. „Słaba płeć” wykrwawiała się podczas wojen i rewolucji. Kobiecy „batalion śmierci” bronił Pałacu Zimowego w 1917 r. Panie ochotniczki czynnie uczestniczyły też w walkach w Hiszpanii. Podczas II wojny światowej szczególną sławą cieszyły się radzieckie snajperki. Najlepsza z nich – Ukrainka Ludmiła Pawliczenko – „zaliczyła” 309 trafień. Jej kule dosięgły 36 niemieckich strzelców wyborowych. Podczas wojny wyjechała nawet na tournée propagandowe po Ameryce. Jak głosi anegdota, była rozczarowana stawianymi jej podczas konferencji pytaniami. Nie chciała dyskutować o tym, czy nie wygląda w mundurze zbyt grubo, jakiego używa pudru i czy nosi jedwabną bieliznę…

Tymczasem Polki walczyły podczas kampanii wrześniowej i Powstania Warszawskiego, czynnie brały udział w działalności podziemnej. Z armią ze Wschodu wędrowały platerówki, które przeszły chrzest bojowy pod Lenino. Na szczególną uwagę zasługują: Maria Wittek oraz Krystyna Skarbek. Wittek była pierwszą polską kobietą generałem. Została nim w 1991 roku w wieku… 92 lat. Wcześniej przeżyła walkę o niepodległość, wojnę polsko-bolszewicką, obronę Lwowa i działalność w AK. Po wojnie władza ludowa wtrąciła ją na kilka miesięcy do więzienia. Potem bohaterka pracowała w kiosku „Ruchu”.Z kolei Krystyna Skarbek była polskim Jamesem Bondem w spódnicy. Pracę w wywiadzie rozpoczęła w 1939 r., po wyjeździe do Wielkiej Brytanii. Piękna, szaleńczo odważna kobieta przeprowadziła szereg brawurowych misji. Podczas akcji w okupowanej Francji przekonała pewnego dowódcę gestapo do wypuszczenia aresztowanych konspiratorów, podając się za krewną marszałka Montgomery’ego i obiecując Niemcowi łagodne potraktowanie przez aliantów. Podobno Skarbek miała też romans z Ianem Flemingiem – szpiegiem i pisarzem, autorem powieści o Jamesie Bondzie. To właśnie Polka miała posłużyć mu za pierwowzór Vesper Lynd z „Casino Royale”.

KOBIETY Z CZERWONEJ FRAKCJI

 

Ostatnio, za sprawą wojny w Iraku, poznaliśmy mroczną stronę kobiet w mundurach. Jako pierwsza pojawiła się sprawa Jessiki Lynch. Po tym, jak jej oddział wpadł w zasadzkę, dziewczyna najpierw broniła się do ostatniego naboju, następnie została uprowadzona i zgwałcona przez irackich żołnierzy, a wreszcie odbili ją amerykańscy komandosi. Taką „hollywoodzką” wersję wydarzeń popularyzowały media. Sama Lynch po latach stwierdziła, że nawet nie zdążyła wystrzelić, a większość prasowych doniesień na jej temat jest wyssana z palca. Żadnych wątpliwości nie było za to w sprawie Lynndie England – skazanej za maltretowanie irackich więźniów w więzieniu Abu Ghraib. Również w związku z tą sprawą zdegradowana została jej zwierzchniczka – gen. Janis Karpinski.

Czy kobiety się zradykalizowały? Nie zapominajmy wszak o kobietach terrorystkach. W XX wieku mieliśmy całą ich gamę – od Ulrike Meinhof z Frakcji Czerwonej Armii po muzułmańskie szachidki, odpowiedzialne za samobójcze ataki bombowe. Na przykładzie Patty Hearst – córki milionera, którą uprowadzono i poddano praniu mózgu – okazało się też, że niemal każdego można zmienić w terrorystę.

Genetyk Bryan Sykes obwieścił ostatnio, że mężczyźni będą chodzić po Ziemi jedynie przez kolejne 125 tys. lat. Liczba mężczyzn będzie spadać, w miarę jak „męski” chromosom Y ulega degeneracji. Czy to dobra wiadomość dla światowego pokoju? Niestety, wiele wskazuje na to, że wraz z mężczyznami wcale nie wyginą wojny. Kobiety także miewają wojowniczą naturę. Trzeba tylko dać im szansę.

Adam Węgłowski

Miłośnik antyku, dziennikarz, wieloletni redaktor „Metropolu”.