Siecią w sieć

Dwaj mężczyźni, którzy 17 grudnia 1981 roku zadzwonili do drzwi mieszkania generała Doziera w Weronie, przedstawili się jako hydraulicy. Gdzieś przeciekała rura, zalewając sąsiada piętro niżej. To się mogło zdarzyć, więc generał wpuścił hydraulików i uprzejmie wskazał drogę do gospodarczego pomieszczenia, gdzie najprawdopodobniej nastąpiła awaria. Gdy obejrzał się, zobaczył lufy dwóch pistoletów skierowanych w jego głowę – trzeci napastnik doskoczył do jego żony i przystawił jej broń do skroni. Generał zapamiętał tylko tyle, bo w następnej chwili został ogłuszony. Napastnicy zwlekli go ze schodów i zapakowali do bagażnika samochodu, który wnet zniknął na zatłoczonej werońskiej ulicy. Porywaczy nie ścigał nikt, bowiem żona generała zdołała uwolnić się z więzów i wezwać pomoc dopiero po kilku godzinach.

Dwa dni później terroryści z organizacji Czerwone Brygady opublikowali ogłoszenie, stwierdzające: „nasza uzbrojona jednostka uprowadziła i osadziła w ludowym więzieniu jankeską świnię z amerykańskiej armii okupacyjnej”. Nie było już wątpliwości: James Lee Dozier, zastępca szefa sztabu południowej grupy wojsk NATO w Europie, był w rękach bezwzględnych zabójców. Rząd włoski zajął się sprawą bardzo poważnie, wysyłając do akcji tysiące karabinierów, którzy przetrząsali okolice Werony, nachodzili znane meliny i wyciągali z łóżek wszystkich podejrzanych o działalność wywrotową, zaglądali do bagażników samochodów wyjeżdżających z miasta. Bezskutecznie. Sytuacja wydawała się beznadziejna. Alarm został wszczęty bardzo późno, a znalezienie porywaczy w Weronie lub pobliskich miastach graniczyło z cudem. Amerykański ambasador Maxwell Rabb dał do zrozumienia gospodarzom, że Stany Zjednoczone „nie wyobrażają sobie, aby mogła powtórzyć się historia śmierci Aldo Moro”, włoskiego premiera zamordowanego kilka lat wcześniej przez lewicowych terrorystów. A Rabb był przyjacielem prezydenta Ronalda Reagana i szefa CIA Williama Caseya. Jego słowa należało uznać za gniewne pomruki upokorzonej Ameryki. Dlatego Włosi nie opierali się, gdy Amerykanie przysłali specjalną jednostkę Activity. Nawet w Pentagonie mało kto o niej słyszał. Pięćdziesięcioosobowy zespół powstał kilka miesięcy wcześniej jako Intelligence and Security Activity (ISA). Jerry King, człowiek, który zorganizował tę formację, marzył o wielkim oddziale, ale dostał tylko siedem milionów dolarów i obietnicę, że jak się sprawdzą w boju, będzie więcej. Dla nich też sprawa Doziera stała się wielkim wyzwaniem i szansą.

Tuż przed świętami krótko ostrzyżeni faceci w czarnych okularach wysiedli z transportowego Herculesa, który wylądował w bazie NATO Ederle w Vicenzy. Tym samym samolotem dostarczono specjalistyczny sprzęt, opracowany i wykonany w ISA. Aparaty zainstalowane w kabinie śmigłowca Bell UH1 Huey, który następnego dnia zaczął krążyć nad Weroną, wychwytywały łączność radiową; komputery analizowały ją, poszukując komunikatów przesyłanych przez terrorystów. Po ulicach miasta jeździły nieoznakowane furgonetki z agentami ISA. Na sygnał z National Security Agency z Fort Meade w Maryland szpiegowski satelita Rhyolite/Aquacade, wiszący nad Morzem Śródziemnym na wysokości 35 tysięcy kilometrów, zaczął wsłuchiwać się w elektroniczne sygnały z Włoch. Wielka sieć, która pokryła północną Italię, pozwoliła ustalić, że terroryści utrzymują łączność między Padwą, Weroną i Vicenzą. Uznano, że gdzieś tam jest więziony generał Dozier. Był to jednak niewielki krok naprzód. Werona liczyła ćwierć miliona mieszkańców, Padwa dwieście tysięcy, Vicenza – sto tysięcy, a miasta oddalone były o kilkadziesiąt kilometrów. Jak w tej masie ludzi, w tysiącach domów i mieszkań znaleźć jednego człowieka?! Czas uciekał, a życie generała było coraz bardziej zagrożone.

Po świętach Bożego Narodzenia porywacze przesłali do redakcji kilku gazet zdjęcie generała, oświadczając, że rozpoczął się proces „zabójcy i uczestnika amerykańskich masakr w Wietnamie”. Wyrok śmierci był już tylko kwestią czasu. I wtedy odbiorniki w helikopterze Huey zlokalizowały radiostację, nadającą z pokładu jachtu kotwiczącego w pobliżu Wenecji. Łódź należała do doktora Mario Frascella, znanego i poważanego specjalisty chorób płucnych. Utrzymywał łączność z radiostacją w dzielnicy Guizza w Padwie. Czyżby tam przetrzymywano Doziera? Fachowcy z ISA zawitali do miejscowego zakładu energetycznego i zaczęto żmudną analizę zapisów liczników energii zainstalowanych w mieszkaniach dzielnicy Guizza. Tam gdzie wykazywały nagły wzrost zużycia w ciągu ostatnich kilkunastu dni, instalowano podsłuch telefoniczny. Wśród tych mieszkań znalazł się apartament należący do właściciela jachtu doktora Frascella. Mieszkała tam jego córka, 21-letnia studentka historii. Ostrożny wywiad przeprowadzony przez włoską policję wykazał, że sąsiedzi zwrócili uwagę, iż dziewczyna ostatnio przynosi do domu duże ilości żywności oraz gazet. Nie można było czekać dłużej. Miesiąc po uprowadzeniu generała Doziera, 25 stycznia 1982 roku, antyterroryści z elitarnej jednostki Nucleo Operativo Centrale di Sicurezza, uzbrojeni w pistolety maszynowe Beretta M-12, wtargnęli do mieszkania na drugim piętrze. Na ich widok jeden z terrorystów z pistoletem w dłoni rzucił się do rozstawionego pośrodku pokoju namiotu, w którym trzymano generała Doziera. Nie zdążył jednak wykonać wyroku, bo padł na ziemię ogłuszony przez komandosa, który chwilę wcześniej wybił okno i wskoczył do pokoju. W czasie kilkuminutowej akcji nie padł strzał. Nikt nie zginął. Generał Dozier odzyskał wolność po 42 dniach. Amerykanie złożyli oficjalne i serdeczne podziękowania włoskiej policji, która w pełni na to sobie zasłużyła. Najbardziej zadowolony był Jerry King, dowódca ISA, który otrzymał upragnione pieniądze, aby rozbudować swoją jednostkę, choć o jej włoskiej akcji opinia publiczna nie wiedziała nic. Dowiedziała się dopiero ćwierć wieku później.