Skąd wzięła się legenda trójkąta bermudzkiego?

Dlaczego zwykły kawałek morza u wybrzeży USA cieszy się tak złą sławą? Cała sprawa ma więcej wspólnego z medialną wrzawą niż z rzetelnymi danymi

Nazwa „trójkąt bermudzki” niedawno znów pojawiła się w mediach za sprawą samolotu Malaysia Airlines, który w marcu zaginął nad Oceanem Indyjskim. Dzięki największej w dziejach akcji poszukiwawczej wiemy, że Boeing 777 wpadł do oceanu i że nikt nie przeżył katastrofy. Dlaczego tak się stało – nadal nie wiadomo. Być może wyjaśni to analiza danych z czarnych skrzynek, które spoczywają gdzieś pod wodą. Nic jednak nie wskazuje na to, byśmy mieli do czynienia ze zjawiskiem paranormalnym.

„Poszukiwanie wraku samolotu na oceanie jest jak szukanie igły w stogu siana, a my przez długi czas nie mogliśmy nawet znaleźć tego stogu” – stwierdził Mark Binskin, generał obrony Królewskich Australijskich Sił Powietrznych. I dodał, że morze jest w stanie ukryć znacznie większe obiekty niż Boeing 777 – często bez śladu.

Podobny wypadek zapoczątkował legendę trójkąta bermudzkiego – obszaru pomiędzy Miami na Florydzie a archipelagiem Bermudów i Portoryko. Legendę, bo choć faktycznie giną tam statki i samoloty, to nie ma w tym nic niezwykłego ze statystycznego czy naukowego punktu widzenia.

Eskadra wpada do morza

Faktem jest, że ten obszar od stuleci cieszył się złą sławą wśród żeglarzy. W relacjach Krzysztofa Kolumba znalazła się wzmianka o „dziwnych, tańczących na horyzoncie światłach”, których pochodzenia załoga nie umiała wytłumaczyć. Od XIX w. dokumentowane są przypadki zaginięć statków w tamtym rejonie, w czasach współczesnych doszły do tego samoloty. Kluczowy dla legendy trójkąta bermudzkiego był jednak fatalny wypadek z 1945 r.

Wczesnym popołudniem 5 grudnia z bazy lotniczej marynarki wojennej w Fort Lauder- dale na Florydzie wystartowała eskadra pięciu samolotów torpedowo-bombowych. Chodziło o rutynowy treningowy lot nawigacyjny. Jednak pogoda, z początku dobra, zaczęła się psuć: niebo zachmurzyło się, a piloci zaczęli meldować, że mają problemy z odnalezieniem kursu, bo ich kompasy zwariowały. Potem kontakt się urwał. Podobnie było z jednym z samolotów, które wyruszyły na poszukiwanie eskadry. Tego dnia przepadło bez śladu łącznie 26 ludzi i sześć maszyn.

Legenda jednak narodziła się trochę później. W 1962 r. amerykański historyk Allen Eckert opublikował w magazynie „American Legion” artykuł „Tajemnica zaginionego patrolu”, opisujący wydarzenia z 1945 r. Dwa lata później swoją cegiełkę dorzucił specjalizujący się w tematyce paranormalnej dziennikarz Vincent Gaddis, który po raz pierwszy użył określenia „trójkąt bermudzki” – na łamach czasopisma „Argosy” publikującego opowieści brukowe.

Dziś wiadomo, że przyczyną katastrofy był najprawdopodobniej błąd w systemie nawigacji, w którego wyniku piloci skierowali maszyny nad otwarte morze. Bombowce spadły, gdy tylko skończyło się im paliwo. Samolotów jednak nigdy nie odnaleziono, a legenda zaczęła żyć własnym życiem, przyciągając uwagę nie tylko miłośników zjawisk paranormalnych, ale i naukowców.

Tajemnica znikających bąbli

Ciekawą hipotezę przedstawił w 2003 r. prof. Joseph Monaghan z australijskiego Monash University. Jego zdaniem za niektóre tajemnicze zaginięcia mogą być odpowiedzialne gigantyczne bąble metanu. Ten gaz często występuje w złożach tzw. hydratów, zwanych metanowym lodem i znaj dujących się między innymi na dnie oceanów.

Czasami ów lód rozmarza, a uwięziony w nim metan gwałtownie wydobywa się na powierzchnię wody, zamieniając ją w pianę. A wówczas statek znajdujący się nad takim bąblem w ułamku sekundy po prostu zapada się pod wodę! Co więcej, metan wymieszany z powietrzem staje się mieszanką wybuchową. Jeśli wleci w nią samolot, rozgrzane silniki mogą wywołać eksplozję…

 

„Wiadomo, że w trójkącie bermudzkim znajdują się złoża hydratów metanu, a uwalniany z nich gaz może spowodować takie katastrofy” – twierdził prof. Monaghan. Nie udało mu się jednak przedstawić żadnych dowodów na to, że faktycznie tak było. Po kilku latach wycofał się z tej hipotezy, stwierdzając, że ów tajemniczy obszar morski niczym się nie różni od innych.

To jednak nie do końca prawda. Trójkąt bermudzki jest obszarem o dużej aktywności huraganów. Ich wylęgarnię stanowią wody oceaniczne, których powierzchnia ma temperaturę powyżej 26 st. C. Przybywające z południa burze tropikalne i huragany mają dużą siłę i są wyjątkowo nieprzewidywalne. Pytanie brzmi, czy zjawiska atmosferyczne w obrębie trójkąta są faktycznie gwałtowniejsze niż w innych częściach świata?

Odpowiedź dają analizy wykonane w ubiegłym roku przez firmę Marinexplore. Zestawiła ona dane o wysokości fal i ciśnienia atmosferycznego, prędkości wiatrów i sile prądów oceanicznych, dotyczące trzech obszarów morskich uznawanych za najniebezpieczniejsze na świecie. Oprócz trójkąta bermudzkiego analitycy wzięli pod uwagę słynną Cieśninę Drake’a z przylądkiem Horn (oddzielającą Amerykę Południową od Antarktydy) oraz zatłoczone Morze Południowochińskie.

Werdykt? „Nie ma dowodów na to, że trójkąt bermudzki jest najniebezpieczniejszym akwenem na świecie” – twierdzi Helvio Gregório z Marinexplore. Cieśnina Drakea ma najsilniejsze prądy, największą siłę wiatru i wysokość fal oraz najniższe ciśnienie atmosferyczne. To jej należałoby się więc miano najgroźniejszego szlaku morskiego na świecie, gdyby nie fakt, że jest stosunkowo mało uczęszczana. Najwięcej wypadków zdarza się na najeżonym rafami Morzu Południowochińskim, gdzie ruch statków jest wyjątkowo duży.

Pod lupą statystyki

Co ciekawe, już dawno temu takie właśnie badania rozprawiły się z mitem trójkąta bermudzkiego. W 1975 r. Mary Margaret Fuller, redaktorka opisującego zjawiska paranormalne i niewytłumaczalne magazynu „Fate”, skontaktowała się z towarzystwem ubezpieczeniowym Lloyds of London. Uzyskała od niego statystyki wypłat odszkodowań z tytułu zdarzeń mających miejsce w granicach trójkąta bermudzkiego. Od 1955 do 1975 roku odnotowano 428 takich wypadków. To pozornie dużo, ale – ku rozczarowaniu redaktorki – okazało się, że liczba ta nie odbiega statystycznie od tego, co dzieje się na akwenach o porównywalnym ruchu.

Legenda jednak trzyma się mocno. Nie zaszkodziły jej zbytnio nawet najświeższe analizy, wykonane po katastrofie maszyny malezyjskich linii lotniczych. Tym razem redakcja serwisu Bloomberg.com pod lupę wzięła wszystkie niewyjaśnione przypadki zniknięcia samolotów. Od 1948 r. odnotowano łącznie 79 takich przypadków, z czego w obrębie trójkąta sześć. Dla porównania – nad podobnym pod względem powierzchni obszarem Azji Południowo-Wschodniej zaginęło osiem maszyn, a nad Ameryką Południową i Środkową – 11.

Czym więc jest trójkąt bermudzki? Po prostu zatłoczonym kawałkiem morza, gdzie pływa wiele statków, prywatnych jachtów, a także łodzi przemytników, piratów i tratw z nielegalnymi emigrantami uciekającymi z Kuby. Wypadki jednak zdarzają się tam równie często, jak na innych uczęszczanych akwenach, które nie doczekały się własnej legendy…