Pełna kontrola i kult dziewictwa. Dyskryminacja kobiet. Od zawsze. W każdej kulturze

„Kobieta jest ostatnią rzeczą, jaką stworzył Pan Bóg. Zrobił to w sobotni wieczór, gdy był już bardzo zmęczony” – ironizował Aleksander Dumas. Nikt się nie obrażał, bo wszyscy wiedzieli, że uwielbiający płeć piękną pisarz jedynie bawi się słowami. Podobnego zdania byli jednak mężczyźni, od których naprawdę zależał los kobiet – politycy, teologowie, filozofowie. Oni nie żartowali.
Pełna kontrola i kult dziewictwa. Dyskryminacja kobiet. Od zawsze. W każdej kulturze

Równości płci nie było nigdy i nigdzie. W wielu kulturach kobiety szanowano, opiewano, doceniano, ale pomysł, by przyznać im takie same prawa jak mężczyznom, uważano za herezję i absurd. Ta dyskryminacja, przynajmniej na początku, nie wynikała z paskudnego męskiego charakteru, lecz z głębokiego przekonania, że taki właśnie jest porządek świata. Uzasadniała ją biologia, religia i nauka. W efekcie pogląd, według którego jedna płeć musi się podporządkować drugiej, tak się zakorzenił, że – chociaż przybywało podważających go – argumentów, przetrwał do naszych czasów. Tylko w państwach demokratycznych obowiązuje konstytucyjny zakaz dyskryminacji ze względu na płeć. Dla setek milionów kobiet z innych regionów świata to wciąż nieosiągalne marzenie.

Mężczyzna sieje, kobieta rodzi

Kobiety są od mężczyzn niższe średnio o 10 centymetrów, ważą o 20 proc. mniej. Tam, gdzie w grę wchodzi siła fizyczna, stoją więc na z góry przegranych pozycjach. Ale to nie zwykła przemoc była główną przyczyną hierarchizacji płci. Dopiero w pierwszej połowie XIX wieku poznano mechanizm zapłodnienia polegający na połączeniu plemnika i komórki jajowej. Do tego czasu obowiązywał wsparty autorytetem Arystotelsa pogląd, że kobieta, jak ziemia, jedynie rodzi, natomiast nasiona „wytwarza” i sieje mężczyzna. On więc był przekazicielem tego, co najcenniejsze – życia. Miało to ogromne znaczenie dla postrzegania obu płci, gdyż oznaczało, że nie są sobie równe.

W średniowieczu popularność zdobyła teoria o istnieniu miniaturowych ludzików ukrytych w nasieniu. Te – jak je nazywano homunkulusy – miały wszystkie cechy człowieka. Organizm matki dostarczał im pożywienia, więc pełnił wyłącznie funkcję usługową. O odkryciach XIX-wiecznych naukowców dowiadywali się lekarze i elity, ale tej wiedzy nie przekazywano zwykłym ludziom, bo o sprawach związanych z prokreacją nie wypadało głośno mówić. W świecie islamu, w miliardowych Indiach i większości krajów afrykańskich wciąż nie wypada. Przeświadczenie o naturalnej niższości kobiet ciągle tam trwa.

Jego skutek to rygorystyczna kontrola ich zachowania i kult dziewictwa. Mężczyźni bronili się w ten sposób przed „posianiem na ich glebie” obcego ziarna. Ojcowie pilnowali córek, mężowie żon. Lista zakazów nieustannie się wydłużała. Nikogo to nie oburzało, gdyż kobietę – podobnie jak ziemię – uważano za własność gospodarza. W rezultacie zacierała się granica między tym, co faktycznie chroniło przed wniesieniem do rodziny obcego dziecka, a szykanami, które całkowicie ubezwłasnowolniały kobietę.

 

Córki Ewy i Pandory

Popęd seksualny gwarantujący ludzkości przetrwanie jest wspólny dla obu płci. Efekty jego zaspokojenia bywają jednak różne. Kobieta, co w czasach, gdy nie znano skutecznej antykoncepcji, było w zasadzie nieuchronne, zostaje z dzieckiem; mężczyzna może wzruszyć ramionami i odejść w siną dal. To dodatkowo uzasadniało konieczność objęcia płci pięknej rygorystycznym nadzorem. Zresztą właśnie w niej upatrywano główną winowajczynię. Gdyby nie kusiła powabami swego ciała, nie doszłoby wszak do współżycia. Z tym zgadzali się wszyscy, a myśl, że kobiece pożądanie ma tę samą przyczynę, co męskie, nie mieściła się w głowach do czasu powstania współczesnej seksuologii.

Przeświadczenie, że kobiety stanowią największe zagrożenie dla czystości rodu, znajdowało silne wsparcie w religii. Biblijna opowieść o Ewie, która skusiła Adama, doprowadzając do wypędzenia człowieka z raju, stała się dogmatem judaizmu, chrześcijaństwa i islamu. W mitologii greckiej podobną rolę odgrywała Pandora. Bogowie obdarowali ją zamkniętym w puszce szczęściem (piękno, dobro, wdzięk) i nieszczęściem (złość, choroba, starość, śmierć). Prosili, by daru nie
otwierała, ale kobieca ciekawość wzięła górę i stało się…

Co ciekawe, w Biblii znajdują się dwa opisy stworzenia człowieka. Pierwszy można uznać za równościowy: „Stworzył Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę”. Drugi wprowadza już hierarchię, gdyż według niego po zasadzeniu „ogrodu w Edenie, Pan Bóg umieścił tam człowieka, którego ulepił. Dopiero później z człowieka wyjął żebro i zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: »ta dopiero jest kością moich kości i ciałem mego ciała«”. Jak wiadomo, powszechnie obowiązująca stała się druga wersja. Z niej wyciągnięto dwa wnioski o trudnym do przecenienia znaczeniu dla relacji między płciami: mężczyzna pojawił się na Ziemi jako pierwszy, więc z woli Boga ma na niej więcej praw; kobieta jest bytem wtórnym stworzonym z ciała mężczyzny, a zatem powinna mu się podporządkować.

Scholastycy zauważyli też rozróżnienie między „człowiekiem” i „niewiastą”. To skłoniło ich do rozważań, czy kobietę w ogóle można uznać za człowieka. W wielu środowiskach przeważył pogląd, że niekoniecznie, gdyż na podobieństwo Boga został stworzony Adam, natomiast Ewa jedynie na podobieństwo Adama.
W świetle teorii ewolucji można traktować opowieści o stworzeniu prarodziców z przymrużeniem oka, ale przez kilka tysięcy lat nikt nie kwestionował ich wiarygodności. Uznano za udowodnione, że kobieta jest istotą mniej wartościową, bardziej skłonną do grzechu i z woli Stwórcy podległą mężczyźnie. Na domiar złego także… nieczystą.

 

Ona to natura, on – kultura

Zalążkiem życia było nasienie, substancją, dzięki której trwało – krew. Ten pogląd nie wymagał dodatkowych uzasadnień, każdy przecież widział, jak wraz z jej upływem uchodzi życie. Wystarczyło zabić na obiad kurczaka. We wszystkich kulturach z krwią wiązało się więc mnóstwo magicznych rytuałów i tabu. Zawody wymagające jej przelewania lub stałej z nią styczności – kat, rzeźnik, grabarz itd. – uchodziły za nieczyste. Od wykonujących je ludzi trzymano się na dystans.
Z kobietami sytuacja była bardziej skomplikowana. Bo wszystkie krwawiły. Nikt oczywiście nie wiedział, czym jest menstruacja, zauważono jednak jej regularność, zbieżność z długością miesiąca księżycowego, zanikanie po zajściu w ciążę. Niezrozumiałe zjawisko budziło lęk. Arystoteles, na którego dziełach przez dwa tysiąclecia opierała się europejska nauka, dopatrzył się w miesiączkowaniu dowodu na bliższy związek kobiet z siłami natury. A więc z tym, co nieokiełznane, groźne, nieprzewidywalne.

Podobnie postrzegali to autorzy i interpretatorzy Biblii. W efekcie każdej z płci przypisano inne role społeczne. Domeną kobiet miała być natura – przygotowywanie pożywienia, dbanie o porządek, czyli ogólnie biorąc – krzątanie się wokół domkowego ogniska. Kulturę zarezerwowano dla mężczyzn. Do nich należało studiowanie świętych ksiąg, zdobywanie wiedzy, utrzymywanie kontaktów ze światem zewnętrznym. Ten pogląd przejęło chrześcijaństwo. Święty Paweł w Liście do Koryntian przekonywał, że kobiety w Kościele mają milczeć, „a jeśli pragną się czegoś nauczyć, niech zapytają w domu swoich mężów. Nie wypada bowiem kobiecie przemawiać na zgromadzeniu”.

W połączeniu z tabu krwi, które w okresie menstruacji czyniło kobiety nieczystymi, takie podejście prowadziło do zamknięcia przed nimi drogi do kapłaństwa. Nie tylko w cywilizacji judeochrześcijańskiej, ale wszędzie. Wynikało to z głębokiego przeświadczenia, że odprawianie świętych obrzędów przez osobę nieczystą obrazi Boga lub bogów i wywoła ich gniew. O istnieniu takiego zagrożenia przekonywali nie tylko duchowni, lecz również najwyższe autorytety naukowe.

 

„Nie ma nic bardziej nieczystego niż kobieta”

Starożytni Rzymianie byli przekonani, że krew menstruacyjna powoduje więdnięcie kwiatów, usychanie zboża i rdzewienie metalu. Kropkę nad i postawił św. Hieronim, stwierdzając: „Nie ma nic bardziej nieczystego niż kobieta w swoim okresie. Co dotknie, czyni nieczystym”. Gdyby dotknęła ołtarza lub sprzętu liturgicznego, byłby to więc już nie tylko afront wobec Boga, ale profanacja i bluźnierstwo.

W judaizmie kobieta po ustaniu krwawienia musiała – w środowiskach ortodoksyjnych Żydów nadal musi – dokonać rytualnych ablucji i dopiero po wypełnieniu tego obowiązku wolno jej wejść do synagogi. Miesiączkujące chrześcijanki nie mogły przyjmować komunii, w kościołach ortodoksyjnych na Wschodzie – nawet przekroczyć progu świątyni. W wielu regionach Etiopii i Erytrei te zakazy wciąż obowiązują.

Na Zachodzie dyskryminujące i boleśnie odczuwane przez chrześcijanki rygory złagodził w XIII w. św. Tomasz z Akwinu. Według niego tabu krwi to magia i pogańskie przesądy, a miesiączkująca kobieta nie jest nieczysta. Krew, jaką wytwarza jej organizm, stanowi bowiem pożywienie dla płodu, musi zatem „znaleźć ujście, gdy niewiasta nie nosi w sobie dziecka”.

Akceptacja tych argumentów nie wpłynęła na zmianę podejścia do kapłaństwa kobiet. Teologowie zaczęli jedynie uzasadniać zakaz innymi argumentami. Koronny, zachowujący aktualność do dziś głosi, że Jezus wybrał na apostołów wyłącznie mężczyzn.

 

Od Rzymu do Pekinu

Zdejmując z kobiet odium nieczystości, św. Tomasz nie opowiedział się bynajmniej za równouprawnieniem płci. Wręcz przeciwnie, stwierdzał jednoznacznie, że „kobieta ma się tak do mężczyzny, jak rzecz niedoskonała do doskonałej”. Brzmiało to już łagodniej niż wcześniejsze o kilka wieków stwierdzenia Tertuliana: „Winnaś zawsze nosić żałobę i być okryta łachmanami, aby odkupić grzech zgubienia ludzkości, bo jesteś bramą szatana”, czy Klemensa z Aleksandrii: „W kobiecie już sama świadomość własnej istoty musi wywoływać poczucie wstydu”, ale nadal utrwalało doktrynę o naturalnej niższości kobiet.

W tym czasie pobożny żyd zwracał się do Boga słowami modlitwy „Dzięki ci Panie, że nie stworzyłeś mnie kobietą”, a muzułmanin za przestępstwo uważał nawet próbę podjęcia przez kobietę dyskusji na tematy religijne. Nie inaczej działo się w buddyzmie, gdzie wcielenie wędrującej duszy w kobietę uważano za karę i degradację. Klasztory, z których najbliżej było do upragnionej nirwany, skupiały wyłącznie mężczyzn. Jeśli gdzieś powstawały zgromadzenia kobiece, mniszki lekceważono i wymagano, by podporządkowywały się, a nawet ustępowały z drogi mnichom.

Na Dalekim Wschodzie doktryna głosząca, że harmonię w całym wszechświecie zapewnia równowaga pierwiastków żeńskiego i męskiego (yin i yang), teoretycznie zrównywała znaczenie obu płci. Tylko teoretycznie, gdyż według Konfucjusza – myśliciela, który ukształtował obowiązujący do dziś światopogląd Chińczyków – warunkiem utrzymania tej harmonii jest ścisłe przestrzeganie zasad tzw. pięciu podległości określających miejsce każdego człowieka w rodzinie i państwie. Kobiety zobowiązał aż do trzech posłuszeństw: ojcu, mężowi i w razie owdowienia najstarszemu synowi. Bez ich zgody nie mogły wychodzić z domu, spotykać się ze znajomymi, wydawać pieniędzy.

Zamknięcie w czterech ścianach i izolacja od świata zewnętrznego sprawiały, że kobiety postrzegano nie tylko jako słabsze fizycznie i duchowo, ale także
intelektualnie. Nie mogły się kształcić, więc mężczyźni uważali je za mniej rozgarnięte od siebie. Były mniej rozgarnięte, więc potrzebę ich kształcenia uważano za zbędną. Błędne koło się zamykało.

 

Nigdy nie dorównają mężczyznom

Wyjścia z niego nie ułatwiali najwybitniejsi nawet uczeni. Wręcz przeciwnie, swymi odkryciami i przemyśleniami jeszcze bardziej utrwalali istniejący stan rzeczy. Ambroise Paré, najbardziej ceniony chirurg renesansu, obwieścił, że dowodem potwierdzającym słabszą naturę kobiet jest miejsce, w jakim znajdują się ich narządy płciowe. Pozostały we wnętrzu, gdyż „organizm nie miał siły, by wyrzucić je na zewnątrz”.

Gustave Le Bon, twórca psychologii społecznej, zajął się z kolei kobiecym mózgiem. Z faktu, że ma mniejszą objętość niż męski wysnuł następujący wniosek: „pod względem rozmiaru jest bliższy gorylom niż mężczyznom, więc jego posiadaczki nigdy nie dorównają mężczyznom w myśleniu logicznym i abstrakcyjnym czy tworzeniu dzieł sztuki”. Nie pisał tego w średniowieczu, lecz w XIX wieku!

Lekarzom i psychologom wtórowali filozofowie, i to ci najwięksi. Immanuel Kant, mędrzec bardzo daleki od religijnego dogmatyzmu, przekonywał, że kształcenie kobiet to strata czasu. Stwierdzał sarkastycznie, że nawet jeśli nauczą się czytać, „posługują się książką jak zegarkiem – noszą go, by się nim
chwalić, mimo że zazwyczaj stoi albo źle chodzi”. Filozofowie francuskiego oświecenia, którzy torowali drogę rewolucji niosącej hasła wolności i równości, byli
tego samego zdania. Jean Jacques Rousseau niemal żywcem powtarzał argumenty z czasów biblijnych i starożytnych, przekonując, że kobiety powinny być kapłankami ogniska domowego, do czego nie potrzeba książkowej wiedzy.

Do czasu wystąpień pierwszych sufrażystek trudno znaleźć naukowca, teologa czy filozofa, który myślałby inaczej. W 1900 r. na naszym Uniwersytecie Jagiellońskim powołano specjalną komisję, która miała zadecydować, czy kobiety można przyjmować na wydział prawa. Większością głosów orzeczono, że nie,
gdyż „ze względu na szczególne właściwości ich temperamentu i uzdolnienia umysłowe, nie posiadają odpowiednich kwalifikacji, by z pożytkiem dla dobra
publicznego spełnić ważne obowiązki sędziego, prokuratora i adwokata”. I puenta: „dopuszczenie kobiet do studiów prawniczych byłoby środkiem nieprowadzącym do żadnego rozumnego celu”.

Zaledwie sto lat temu takie poglądy wyznawała elita polskiej i europejskiej nauki, a dziś oskarżamy niepiśmiennych talibów, którzy po zdobyciu władzy zakazali posyłania dziewcząt do szkół, że cofają Afganistan do czasów średniowiecza. Otóż nie średniowiecza, lecz do czasów całkiem niedawnych.

 

Pozycja horyzontalna

Brak wykształcenia zamykał kobietom drogę do jakiejkolwiek kariery, także politycznej. Protestancki teolog John Knox uważał, że jest to stan jak najbardziej pożądany, gdyż „rządy kobiet to kara Boga za nieudolność mężczyzn”. Przed tą „karą” chroniły nie tylko zasady religijne i przesądy obyczajowe, ale także prawo świeckie. Nawet w demokratycznej Grecji kobiety nie mogły ubiegać się o funkcje publiczne, stawać samodzielnie przed sądem, uczestniczyć w zgromadzeniach ludowych, kibicować sportowcom podczas igrzysk olimpijskich. W Rzymie ojciec bez żadnych konsekwencji mógł zabić wiarołomną córkę, gdyż uważano ją za jego własność.

Chrześcijaństwo zakazało tego okrutnego procederu, fanatyczni muzułmanie i hinduiści praktykują go nadal. Według szacunków Funduszu Ludnościowego ONZ ofiarą tzw. zabójstw honorowych dokonywanych dla zmycia hańby z rodziny pada co roku około 5 tysięcy kobiet. Niektóre giną w okrutny sposób, w Indiach najczęściej polewa się je naftą i podpala. Sprawcy tłumaczą potem w sądzie, że doszło do tragicznego wypadku i najczęściej zostają uniewinnieni.

Praw publicznych kobiety do przełomu XIX i XX wieku nie miały nigdzie. Uważano to za rzecz tak oczywistą, że nie trzeba jej nawet potwierdzać dekretami czy ustawami. W 1593 r. parlament paryski dmuchnął jednak na zimne i oficjalnie zakazał powoływania ich na jakiekolwiek funkcje państwowe. Pół wieku później powtórzy to jeden z najbardziej wpływowych Francuzów w historii, kardynał Richelieu: „Nie ma dla państwa nic bardziej szkodliwego, jak powierzanie urzędów płci, u której myśli są zastąpione przez uczucia”.

Liberałowie, dziś tak zawzięcie piętnujący przejawy dyskryminacji, w przeszłości nie byli lepsi od konserwatystów. Do zakładanych przez nich lóż masońskich nie przyjmowano kobiet. Z ogólnego trendu nie wyłamywali się rewolucjoniści. Olimpia de Gouges, która w 1791 r. ogłosiła Deklarację Praw Kobiety i Obywatelki z żądaniami równych praw dla obu płci, niespełna dwa lata później została zgilotynowana. Powód: kwestionowanie oficjalnej polityki.

Za przełom w europejskim prawie cywilnym uważa się wprowadzony w 1804 Kodeks Napoleona. Rewolucyjnych zmian było w nim faktycznie mnóstwo, ale nie w kwestii statusu kobiet. Żona musiała przyjąć nazwisko i obywatelstwo męża, bez niego nadal nie mogła podejmować pracy zawodowej ani rozporządzać swoim majątkiem.

Rewolucja bolszewicka, która według zapewnień jej ideologów znosiła wszelkie formy wyzysku i nierówności, też nie wniosła niczego nowego. Owszem, ze względów propagandowych kobieta mogła zostać traktorzystką lub kosmonautką, ale powierzenie jej władzy nad partią czy choćby teki premiera już nie
wchodziło w grę.

Postawę radykalnej lewicy, która dokonała rewolucji obyczajowej lat 60. i 70. XX w., w wymowny sposób scharakteryzował jeden z jej amerykańskich liderów Stokely Carmichael: „Jedyna możliwa do zaakceptowania pozycja kobiet w naszej organizacji to pozycja horyzontalna”.

 

Lepszy kij niż pięść

Pozbawienie praw publicznych to jedna strona medalu, drugą była sankcjonowana przez religię, obyczaj i kodeksy nierówność w małżeństwie. Nikt nie ingerował w to, co działo się za zamkniętymi drzwiami prywatnych domów. A tam na znaczeniu zyskiwała najłatwiejsza do okazania forma „wyższości” mężczyzny nad kobietą – siła fizyczna. 

Święty Paweł wyjaśniał: „Chciałbym, żebyście wiedzieli, iż głową każdego mężczyzny jest Chrystus, mężczyzna zaś jest głową kobiety”.
I precyzował „Żony niechaj będą poddane mężowi jak Panu”.

Podobne w wymowie słowa znalazły się w Koranie: „Mężczyźni mają pierwszeństwo nad kobietami, ponieważ Bóg dał im wyższość nad nimi i wyposaża je przez mężczyzn”.

Ze świętych ksiąg wynikał więc wprost nakaz posłuszeństwa głowie rodziny. Koran otwierał szersze możliwości jego wymuszania: „mężowie doznający ich [żon – przyp. autora] nieposłuszeństwa, mogą je karać, zostawić w osobnych lożach, a nawet bić je”. Hadisy, czyli opowieści o życiu i nauczaniu Proroka, precyzowały jednak, że mąż nie powinien przesadzać z surowością. Brzmiało to identycznie jak komentarze średniowiecznych prawodawców chrześcijańskich. Również oni dopuszczali bicie nieposłusznych żon, byle było uzasadnione i niezbyt brutalne. Zamiast pięści zalecali kij.

Niedopuszczalna była natomiast sytuacja odwrotna, czyli spuszczenie lania mężowi przez żonę. Mężczyzna, który dał się pobić kobiecie, stawał się obiektem pogardy, a jeśli złożył skargę – karano jego, obwożąc na przykład po ulicach na ośle.

 

Świat zza krat

Przez całe wieki ścigano się w wymyślaniu zabezpieczeń przed najgroźniejszym dla męża przejawem nieposłuszeństwa – zdradą małżeńską. Zabraniano kobietom samowolnego wychodzenia z domów, rozmów z obcym mężczyzną, samotnych wypraw na bazar po zakupy. Dodatkowe zabezpieczenie stanowiły stroje okrywające wszystko, co mogło stać się erotyczną pokusą. Skrajny przykład to islamskie burki zasłaniające nawet twarz i oczy; świat widziany przez noszące je kobiety jest w pełnym tego słowa znaczeniu światem zza krat. Koran mówi jedynie o obowiązku ubierania się w sposób skromny, ale każdy rozumie to po swojemu.

Afgańskie kobiety zmagają się ze skrajną biedną, więc jeszcze jedna szykana niewiele w ich życiu zmienia. Współwyznawczynie z bogatej Arabii Saudyjskiej pławią się w luksusie, lecz także im nie wolno prowadzić samochodu, chodzić samym do restauracji, kina czy hotelu, wyjeżdżać za granicę bez męskiego opiekuna. Gdy oficjalną wizytę w tym kraju składała królowa Elżbieta II, nie wypadało jej posadzić jako „istoty niższej” przy głównym stole. Znaleziono więc salomonowe rozwiązanie – nadano jej tytuł „honorowego mężczyzny”.

Burmistrz – Susanna Medora Salter, w 1887 r. objęła władzę w mieście Argonia w stanie Kansas. Minister – Aleksandra Kołłontaj, w 1917 r. weszła do rządu W. Lenina jako komisarz (bolszewicki minister) ds. opieki społecznej. Pół roku później została zdymisjonowana. Noblistka – Maria Skłodowska-Curie, w roku
1903, zaledwie trzy lata po ustanowieniu Nagrody Nobla, została nią uhonorowana za badania nad promieniotwórczością. Szefowa tajnych służb – Stella
Remington, w 1991 r. stanęła na czele MI5 – brytyjskiego kontrwywiadu. Profesor teologii – Ute Ranke Heinemann w 1970 r. objęła katedrę teologii katolickiej
na uniwersytecie w Essen; w 1987 r. została pozbawiona tej katedry za krytykę stanowiska Watykanu wobec celibatu i oddzielanie dogmatów wiary od wiedzy
historycznej, zwłaszcza zachowania przez Marię dziewictwa mimo urodzenia syna.

Najbardziej brutalną formą poskramiania kobiecej seksualności było – i według szacunków UNESCO dla ponad 130 milionów kobiet nadal jest – obrzezanie. W przypadku mężczyzn zabieg ten miał uzasadnienie religijne. W czasach biblijnych ważne umowy przypieczętowywano krwią; gdy zawierano je z Bogiem (przymierze Abrahama), krew musiała pochodzić z najważniejszego organu – tego, którym przekazywano życie. W odniesieniu do kobiet wycięcie łechtaczki, a nierzadko także części warg sromowych, służyło wyłącznie pozbawianiu przyjemności, jaką daje współżycie seksualne.

 

Albo syn, albo rozwód!

Podstawowym obowiązkiem żony obok troski o dom było zapewnienie ciągłości rodu przez urodzenie syna. Jeśli się z niego nie wywiązywała, mąż miał prawo zażądać rozwodu albo ją po prostu przepędzić i poszukać następczyni. Chrześcijaństwo zakazało rozwodów, więc to, co dzisiaj uznaje się za przejaw jego opresyjności, kiedyś było dobrodziejstwem, zwłaszcza dla kobiet bezpłodnych. Szczególną wagę do posiadania męskiego potomka przywiązywały wielkie
kultury azjatyckie. W Chinach tylko syn mógł odprawić ceremonie pogrzebowe rodziców, bez których ich dalsze losy w zaświatach stawały się mocno niepewne. Kult przodków nigdy, nawet w okresie brutalnej dyktatury Mao Zedonga, nie zanikł, a jego ubocznym skutkiem stały się masowe aborcje i zabójstwa noworodków płci żeńskiej, gdyw ramach polityki ograniczania przyrostu naturalnego wprowadzano zasadę jednego dziecka w rodzinie.

W Indiach podpalenie stosu pogrzebowego jest obowiązkiem syna; jeśli w rodzinie go nie ma, duszom zmarłych grozi wcielenie w istoty niższego szczebla. Hinduska tradycja zobowiązuje też do obdarowywania córek dużym posagiem, więc ich narodziny uważa się bardziej za nieszczęście niż powód do radości. Kiedyś problem rozwiązywano, zabijając niepożądane noworodki. Obecne prawo tego zabrania, ale na prowincji wciąż jest łamane.

Zakazano także jednej z najbardziej odrażających praktyk – sati, czyli palenia na stosie owdowiałych kobiet. Żonę uważano za własność męża, zatem po jego śmierci pojawiał się problem, co z nią zrobić. Najprostszym rozwiązaniem było posłanie wdowy za nim w zaświaty.

Fanatyczni hinduiści buntowali się przeciwko angielskim kolonialistom, którzy starali się wyplenić ten zwyczaj. Legendarnej odprawy udzielił im Charles Napier, naczelny dowódca wojsk brytyjskich: „Mówicie, że sati to narodowy obyczaj. OK, my też mamy swoje obyczaje, na przykład wieszamy ludzi, którzy palą żywcem kobiety”.

 

Te, które jeszcze nie umarły

Wygaszenie stosów nie oznaczało, że los wdów radykalnie się odmienił. Odtąd nie skazywano ich na śmierć fizyczną, lecz społeczną. Zakazano im ponownego wychodzenia za mąż, bo przecież zmarły odradzał się w innym wcieleniu i powstałby straszny chaos, gdyby jego żona stała się własnością innego mężczyzny.
Wdowa nie mogła nosić kolorowych strojów ani żadnych ozdób, jadać przyprawionych potraw i słodyczy, pić wina. Musiała spać na podłodze lub gołej ziemi.
Rodzina pilnowała, by nie złamała żadnego z tych nakazów. Na wsiach nadal pilnuje. A wdów w Indiach jest ponad 45 milionów.

Niewiele lepszy był los owdowiałych kobiet w Japonii i Chinach. Nazywano je „tymi, które jeszcze nie umarły” i traktowano, jakby nie istniały. Obecnie nie są już spychane na margines, ale jeśli chcą powtórnie wyjść za mąż, wciąż muszą uzyskać zgodę dzieci i rodziny zmarłego męża. 

Dziś najgłośniejsze protesty przeciwko dyskryminacji płci rozlegają się w Europie i Ameryce. Dotyczą one spraw, które dla setek milionów kobiet na świecie są czystą abstrakcją: kilku lub kilkunastoprocentowej różnicy w zarobkach, parytetów wyborczych, zbyt nikłej reprezentacji w zarządach firm. Zdecydowana większość postulatów, o które na przełomie XIX i XX wieku walczyły emancypantki, została zrealizowana. Okazało się więc, że nawet w stosunkowo krótkim czasie można zmienić prawo i przekonania, które obowiązywały przez wieki. Dla połowy ludzkości – tej słabszej, piękniejszej i na pewno nie gorszej – to wreszcie dobra wiadomość.