Śledztwo pod specjalnym nadzorem

Przez ostatnie lata dociekanie prawdy o zamordowaniu księdza Jerzego Popiełuszki było obciążane zarzutem „działania na szkodę procesu beatyfikacyjnego”. Tak tłumaczono, dlaczego nie powinno się szukać prawdziwych zabójców kapelana „Solidarności”, który został wyniesiony na ołtarze 6 czerwca

Było ciepłe jesienne południe 21 listopada 1991 r., gdy prokurator Andrzej Witkowski, w towarzystwie kilku innych prokuratorów i policjantów, wkroczył   do siedziby Wojskowych Służb Informacyjnych w Bydgoszczy. Jego zamiarem było przesłuchanie sześciu funkcjonariuszy WSI, którzy mieli związek ze sprawą zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. Śledztwo w tej sprawie Witkowski wszczął prawie rok wcześniej. Po kilku miesiącach dotarł do wstrząsających dokumentów MON, które o sto osiemdziesiąt stopni zmieniały wiedzę o tej zbrodni. Z opatrzonych klauzulą najwyższej tajności dokumentów wynikało, że już od 15 września 1984 roku, a więc na miesiąc przed uprowadzeniem księdza Jerzego, kilku funkcjonariuszy Wojskowych Służb Wewnętrznych (w 1989 roku przekształconych w Wojskowe Służby Informacyjne) śledziło każdy krok Grzegorza Piotrowskiego, Leszka Pękali, Waldemara Chmielewskiego i Adama Pietruszki – wszystkich oficerów Służby Bezpieczeństwa skazanych w procesie toruńskim. Ta informacja wskazywała, że ławę oskarżonych w sprawie zabójstwa księdza Jerzego ktoś przygotował już na miesiąc przed tym zabójstwem. Idąc tym tropem, Witkowski ustalił, że także tragicznego wieczoru 19 października 1984 roku, a więc w momencie uprowadzenia księdza Jerzego, sześciu funkcjonariuszy WSW ani na moment nie traciło z pola widzenia inwigilowanej grupy Piotrowskiego. Wnioski nasuwały się same: świadkami zbrodni było sześć nieznanych dotąd osób, które należało poddać jak najszybszemu przesłuchaniu. Rozpoczęte w południe przesłuchanie sześciu świadków zbrodni zakończyło się po północy i przyniosło zapowiedź przełomu. Dlaczego przesłuchujący byli zadowoleni, skoro oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych – pięciu mężczyzn i jedna kobieta – udzielali im zdawkowych, wymijających odpowiedzi? Powodem takiego stanu rzeczy był fakt, że troje funkcjonariuszy WSI, pod koniec wielogodzinnego przesłuchania, złożyło jednoznaczną deklarację: cała prawda za rządowe gwarancje bezpieczeństwa.

„Byli przerażeni, ale mimo to zadeklarowali dobrą wolę. Żądali tylko jednego: gwarancji bezpieczeństwa dla siebie i swoich rodzin. Wydawało się oczywiste, że ten warunek zostanie spełniony” – wspomina jeden z członków zespołu śledczego prokuratora Andrzeja Witkowskiego. W zgodnej opinii Witkowskiego i jego współpracowników następne przesłuchanie, wyznaczone na 28 listopada w Warszawie, miało przynieść przełom. Stało się inaczej. 22 listopada 1991 roku, nazajutrz po pierwszym przesłuchaniu, niemal w samo południe Andrzej Witkowski został wezwany do Ministerstwa Sprawiedliwości na naradę. Spotkanie nie trwało długo i ograniczyło się do przekazania prokuratorowi decyzji podjętej „kolegialnie” przez ministra Wiesława Chrzanowskiego i Stanisława Iwanickiego, że jego rola, jako prowadzącego śledztwo w sprawie zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, została zakończona.

„Nie od razu to do mnie dotarło. Nie potrafiłem zrozumieć, jak to możliwe, że w sprawie tak ważnej, w wolnej Polsce, odbiera mi się śledztwo w przededniu historycznego odkrycia” – wspominał przed kilku laty Witkowski, któremu obecnie ministerialny zakaz nie pozwala na wypowiadanie się w tej sprawie. Po kilku godzinach, od współpracujących z nim funkcjonariuszy policji, dowiedział się, co mogło być przyczyną decyzji przełożonych. „W ramach śledztwa u generałów Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka założono podsłuchy telefoniczne. W trakcie jednej z rozmów Jaruzelski poinformował Kiszczaka, że sprawy zaczynają przybierać niekorzystny obrót i trzeba »zrobić coś z tym prokuratorem «”– mówi proszący o anonimowość współpracownik Andrzeja Witkowskiego. Kilka godzin po tej rozmowie Witkowski dowiedział się o zakończeniu swojej misji. Do drugiego przesłuchania sześciu oficerów WSI, którzy byli świadkami uprowadzenia księdza Jerzego Popiełuszki, nie doszło do dziś.

Historia bez końca

 

Szansa na wyjaśnienie najbardziej tajemniczej zbrodni politycznej PRL-u powróciła w lutym 2002 roku, po powołaniu Instytutu Pamięci Narodowej. Wszczęto wówczas śledztwo dotyczące związku przestępczego w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych w latach osiemdziesiątych; ster śledztwa przekazano prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu. Jednym z elementów śledztwa miała być sprawa zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki. „Dowody zbierane od początku prowadzenia tej sprawy nie pozostawiały wątpliwości, że wszystko, co publicznie mówiono o okolicznościach tej zbrodni, poza miejscem i datą uprowadzenia księdza Jerzego, było kłamstwem” – wspominał Andrzej Witkowski. Witkowski na nowo zmontował zespół śledczy i z miejsca wziął się do pracy. Musiał zaczynać od początku, bo cały dorobek śledztwa z lat 1990–1991 przepadł bez wieści. Nigdy nie udało się wyjaśnić, w jaki sposób zniknęły dokumenty i wiele dowodów zebranych dziesięć lat wcześniej. Po blisko trzech latach wznowionego śledztwa, w połowie października 2004 roku, Witkowski był już gotowy do decydującego uderzenia. Poinformował przełożonych o wynikach prowadzonego przez siebie śledztwa w sprawie zamordowania księdza Popiełuszki i – na żądanie profesora Witolda Kuleszy, ówczesnego szefa pionu śledczego IPN – opracował komunikat, którego treść zamierzał przedstawić mediom podczas konferencji prasowej w dwudziestą rocznicę śmierci kapelana „Solidarności”. Następnie planował postawienie zarzutów kilku osobom, które brały udział w zbrodni bądź w wydarzeniach z nią związanych. Na ławie oskarżonych obok generała Czesława Kiszczaka i Waldemara Chrostowskiego (kierowcy ks. Popiełuszki) miało zasiąść kilkanaście innych osób, w tym prominentni politycy z rządów SLD i AWS, którzy wykorzystywali zajmowane wysokie stanowiska państwowe do utrudniania prowadzonego przez prokuratora śledztwa. „Gdyby do postawienia takich zarzutów doszło, podstawy, na których opiera się obowiązująca dotąd wersja zbrodni ustalona w procesie toruńskim, ległyby w gruzach” – mówił w marcu tego roku zmarły tragicznie w Smoleńsku poseł Zbigniew Wassermann, jeden z największych orędowników wersji prokuratora Andrzeja Witkowskiego.

Stało się inaczej. 27 października 2004 roku prokurator Piotr Zając, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie, poprosił kolegów na naradę. Był przygnębiony. Krótko oświadczył, że dzień wcześniej podczas narady służbowej naczelników IPN w Warszawie nakłaniano go do mówienia nieprawdy przed kolegium prokuratorów. Z relacji wynikało, że profesor Witold Kulesza, szef Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, miał domagać się, by naczelnik zwołał konferencję prasową, podczas której oznajmi, że to on – Piotr Zając – podjął decyzję o odsunięciu prokuratora Andrzeja Witkowskiego od śledztwa w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki. Naczelnik odmówił. W odpowiedzi usłyszał, że nie panuje nad podległą sobie komórką IPN. Właśnie dlatego bezpośrednio po spotkaniu z podwładnymi wystąpił do profesora Leona Kieresa, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, z wnioskiem o dymisję. Jako oficjalny powód podał „niemożliwość wypełniania zadań” z powodu braków kadrowych i organizacyjnych. Trzynaście dni wcześniej, 14 października, szef pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej Witold Kulesza poinformował, że ze względów formalnych prokurator Andrzej Witkowski z Lublina nie prowadzi już śledztwa w sprawie zabójstwa księdza Popiełuszki.

Jak wyjaśnił profesor Kulesza, w przeszłości Witkowski miał być przesłuchiwany w charakterze świadka w procesie generałów SB Władysława Ciastonia i Zenona Płatka (domniemanych inspiratorów zgładzenia ks. Popiełuszki), a to – jak wyjaśnił Witold Kulesza – miało wykluczać prokuratora z dalszej sprawy. „Profesor Kulesza musiał wiedzieć, że Andrzej Witkowski odmówił w sądzie składania zeznań i nie wypowiedział ani słowa. Musiał to wiedzieć, bo przecież donosiły o tym media szeroko, opisując zadziwiającą sytuację, w której sąd zadawał Witkowskiemu pytania, ten zaś milczał. Poza wszystkim przez blisko trzy lata, kiedy Witkowski zajmował się sprawą, względy proceduralne nie przeszkadzały nikomu. Zaczęły przeszkadzać dokładnie w tym momencie, gdy prokurator miał stawiać zarzuty ludziom na wysokich stołkach” – mówił Zbigniew Wassermann.

Fatum

 

Po odebraniu sprawy Witkowskiemu śledztwo dotyczące zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki utknęło w martwym punkcie. Sprawę na rok skierowano do Katowic, skąd akta pojechały do Torunia, a następnie do Warszawy. Ale pojawiła się kolejna szansa powrotu do śledztwa Andrzeja Witkowskiego, do którego koncepcji zdawali się przekonywać wpływowi politycy Prawa i
Sprawiedliwości, ze Zbigniewem Ziobrą i Jarosławem Kaczyńskim na czele. Z kuluarowych rozmów wynikało, że Witkowski miał kontynuować swoje dzieło poza strukturami IPN, jako prokurator prokuratury powszechnej. Taka zmiana otworzyłaby nowe możliwości, choćby skorzystania z instytucji świadka koronnego, z której nie mogą korzystać prokuratorzy IPN. „Przymierzano się do przywrócenia Witkowskiemu śledztwa jesienią 2007 roku” – mówi proszący o anonimowość wpływowy polityk Prawa i Sprawiedliwości. Ostatecznie pomysł upadł po wyborach parlamentarnych, które się odbyły w październiku 2007 r. W Warszawie sprawę przejął prokurator Adam Sidor, początkowo sceptycznie nastawiony do kierunku obranego przez Andrzeja Witkowskiego, z czasem coraz bardziej przekonany do jego wersji. „Ze względu na tajemnicę państwową i służbową nie mogę podawać żadnych szczegółów. Powiem tylko, że dokładna analiza sprawy pozwoliła ocenić, jak solidną pracę wykonał Andrzej Witkowski” – mówi prokurator Sidor.

Docenienie wysiłków poprzednika nie miało w tym wypadku znaczenia innego niż symboliczne. Po kilkunastu miesiącach prowadzenia sprawy, wiosną 2009 roku, Sidor rozstał się ze śledztwem i odszedł z IPN. Sprawę przejął kolejny, piąty z kolei prokurator, Bogusław Czerwiński, który próbuje kontynuować dzieło poprzedników. „Sama analiza stu kilkudziesięciu tomów akt zajmie mu kilkanaście miesięcy. Gdy myślę o tym śledztwie, przychodzi mi na myśl tylko jedno słowo: fatum” – mówił w marcu br. Zbigniew Wassermann. Trudno oprzeć się wrażeniu, że trwające – z przerwami i w ramach różnych instytucji – już dwadzieścia lat śledztwo rzeczywiście prześladuje pasmo nieszczęść. Na początku kwietnia, tuż przed tragedią smoleńską, w świat została wysłana informacja, że jeszcze przed beatyfikacją księdza Jerzego Popiełuszki prezes IPN, profesor Janusz Kurtyka, przedstawi nowe fakty dotyczące okoliczności śmierci księdza Jerzego Popiełuszki. Czy ujawni je następca profesora Kurtyki? Tego nie wiemy…

Dotychczasowe ustalenia prokuratora Andrzeja Witkowskiego, który ma największe zasługi dla wyjaśniania prawdy o zbrodni popełnionej na księdzu Jerzym, wskazują jednoznacznie: w tę zbrodnię, której ofiarą padł kapelan „Solidarności”, uwikłani są bardzo wpływowi ludzie. Inni bardzo wpływowi ludzie od lat nie chcą dopuścić do jej wyjaśnienia, gdyż obawiają się, że złamią ustaloną pod koniec lat osiemdziesiątych zmowę milczenia i spowodują lawinę. Przy okazji wyjaśnienia okoliczności tej zbrodni mogłyby wyjść na światło dzienne fakty świadczące o dwuznacznej roli niektórych przedstawicieli duchowieństwa, na czym mógłby ucierpieć autorytet Kościoła. Mówił o tym Krzysztof Wyszkowski, doradca premiera Krzysztofa Bieleckiego, który 16 stycznia 2003 roku złożył Witkowskiemu zeznanie: „Gdy prezydentem został Lech Wałęsa, a ja na przełomie 1990 i 1991 roku zostałem doradcą premiera rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego, dowiedziałem się z pewnych źródeł rządowych, że kierowca zamordowanego księdza Jerzego Popiełuszki miał być współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. Ta informacja dotarła do mnie w trakcie prowadzonych rozmów w kręgach rządowych na temat potrzeby wprowadzenia w kraju lustracji, mającej na celu utworzenie niepodległego państwa, niezależnego od ludzi dawnej władzy i reprezentujących interesy rosyjskie. Jako doradca premiera i kolega prezydenta Lecha Wałęsy, namawiałem ich oraz innych ludzi z kręgu elity ówczesnej władzy do zajęcia się rozwikłaniem sprawy zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki, jako węzłowej dla wykazania niejawnej i bezprawnej polityki prowadzonej przez komunistyczne służby specjalne. (…) Lech Wałęsa mówił wtedy, że on jest za słaby na wyjaśnienie przyczyn porwania i zamordowania księdza Jerzego Popiełuszki, i że gdyby do tego doszło, to »zatrzęsłaby się Polska«. Nie precyzował żadnych szczegółów, ale jasne było dla mnie, że chodzi tu o najwyższe władze państwowe, Kościoła i ruchu solidarnościowego”.

Tak czy inaczej – podważanie ustaleń procesu toruńskiego idzie wyjątkowo opornie, a prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu skutecznie dorobiono image fantasty (to jedno z bardziej delikatnych dyskredytujących go określeń), jednocześnie zaś uniemożliwiono obronę przed oszczerstwami, zakazując mu jakichkolwiek wypowiedzi na temat sprawy. Zastanawiające jest to, że taką opinię wyrobiono jednemu z najbardziej rzetelnych i skutecznych (o ile w ogóle nie najskuteczniejszemu) prokuratorowi w Polsce, który w całej swojej blisko trzydziestoletniej prokuratorskiej karierze odnosił wyłącznie sukcesy. Na ponad trzysta prowadzonych spraw, w tym wielu zabójstw i najcięższych przestępstw, ponad trzysta uzyskanych wyroków skazujących i ani jednej porażki!

Nie tylko wydarzenia z przeszłości, ale także z ostatnich lat wskazują, że zabójstwo księdza Jerzego Popiełuszki i okoliczności związane z tą zbrodnią nie są wyłącznie sprawą historyczną. Na ten temat mógłby coś powiedzieć Stanisław Popiełuszko, który – podobnie jak drugi z braci księdza Jerzego, Józef – do dziś nie pogodził się z „ustaleniami” procesu z 1985 r. Po udzieleniu kilku publicznych wypowiedzi na ten temat zaczął odbierać anonimowe groźby. „Nieznani sprawcy” zagrozili, że w wypadku powtórzenia się podobnej „niesubordynacji” śmierć księdza Jerzego nie będzie ostatnią tragedią w rodzinie Popiełuszków. Stanisław Popiełuszko nie przeląkł się i kilka miesięcy później w niewyjaśnionych okolicznościach zmarła jego żona. Jak wykazała sekcja zwłok, śmierć nastąpiła wskutek przedawkowania alkoholu metylowego. Innymi słowy – Danuta Popiełuszko zmarła z przepicia, co w przypadku abstynentki, która nigdy nie piła alkoholu pod żadną postacią, jest zjawiskiem niezwykłym. W podobnych okolicznościach zmarł jeden ze świadków, którego zeznania złożone przed prokuratorem Andrzejem Witkowskim całkowicie podważały wersję toruńską. Także ten „wypadek” nigdy nie został wyjaśniony,
podobnie jak wizyta złożona w grudniu 2008 roku rodzinie Popiełuszków przez rzekomych przedstawicieli kurii biskupiej w Białymstoku, którzy prosili, by bliscy nie zakłócali procesu beatyfikacyjnego „syna” i „brata” i nie wypowiadali się więcej na temat okoliczności jego śmierci. Oburzeni najściem bliscy księdza Jerzego udali się do kurii, gdzie usłyszeli, że nikt do nich żadnych przedstawicieli nie wysyłał. Sprawą wyjaśnienia wizyty uzurpatorów zajęła się białostocka prokuratura.

„Ta sprawa to nie historia. To coś, co wciąż trwa” – mówił w marcu br. poseł Zbigniew Wassermann. „To nie przypadek, że tej jednej jedynej sprawy nie pozwolono mi dokończyć. Analiza akt i zeznania kilkudziesięciu świadków wskazują, że w tej sprawie przypadków nie ma i nigdy nie było” – mówił, gdy jeszcze wolno mu było mówić, prokurator Andrzej Witkowski. Dopóki żyją świadkowie zbrodni, wciąż istnieje szansa, że najbardziej tajemnicza zbrodnia PRL-u zostanie wyjaśniona. A jej wyjaśnienie to dopiero początek historii. W tej sprawie, jak w żadnej innej, przeszłość jest prologiem.

Droga do prawdy

Wiosną 1990 roku prokuratorowi Andrzejowi Witkowskiemu zaproponowano prowadzenie śledztwa dotyczącego wyjaśnienia okoliczności zbrodni popełnionej na księdzu Jerzym. Witkowski miał opinię prokuratora specjalizującego się w wyjaśnianiu najpoważniejszych przestępstw, zwłaszcza zabójstw. Już pierwsze miesiące potwierdziły zasadność pytań o wiarygodność Waldemara Chrostowskiego. Śledczy zdawali sobie sprawę, jak ważne jest wyjaśnienie tych wątpliwości. Jako bohater i jedyny świadek zbrodni Chrostowski położył fundamenty pod ustalenia procesu toruńskiego. Podważenie wiarygodności Chrostowskiego podważało de facto ustalenia tego procesu i rozpoczynało historię od początku. Prokuratorzy skupili się na dociekaniu, jak w rzeczywistości wyglądało uprowadzenie kapelana „Solidarności” i co naprawdę wydarzyło się w październiku 1984 roku w okolicach Włocławka i Torunia. Pojawiło się pytanie: komu zależało na
fałszowaniu prawdy?

Kulminacyjny punkt operacji zacierania śladów miał miejsce nocą z 25 na 26 października 1984 roku. Z zeznań świadków i dokumentów wynikało, że tej nocy zwłoki księdza Jerzego zostały wrzucone z tamy w nurty Wisły, a następnego dnia, po otoczeniu terenu milicyjnym i wojskowym kordonem, odnalezione przez milicyjnych nurków. Informacja o tym fakcie wydostała się poza kordon i dotarła do seminarium we Włocławku oraz do Warszawy. Fakt wrzucenia zwłok księdza Jerzego do nurtów Wisły w nocy z 25 na 26
października 1984 roku oznaczał, że oprawcy Księdza skazani w procesie toruńskim musieli mieć nieznanych dotąd wspólników, ponieważ sami przebywali w areszcie już od 23 października. Niedawno Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał zarzuty wobec Chrostowskiego za bezzasadne.