Śmierć i koronki

Była to „crime parfait” – zbrodnia doskonała. Do dziś nie wiadomo, kto i dlaczego w tak okrutny sposób zamordował wdowę po marszałku Edwardzie Rydzu-Śmigłym. Prawdopodobnie zrobili to rodacy

Duży wypchany worek, wystający nad powierzchnię potoku La Vesubie, od dwóch dni intrygował piętnastoletniego Georges’a Sezauni, syna oberżysty z górskiej wioski Cros d’Utelle, w departamencie Alp Nadmorskich na Lazurowym Wybrzeżu, 40 km od Nicei. Wiosną, w porze topnienia śniegów, potok zamieniał się w rzekę, płynącą korytem głębokim niczym wąwóz. Nad nim przerzucony został kamienny most na łukowatych przęsłach. Właśnie pod mostem leżał w wodzie worek. „Może to kontrabanda?” – zastanawiał się chłopiec. Przez górskie miejscowości w kierunku granicy Francji z Włochami prowadziły przemytnicze szlaki z Lazurowego Wybrzeża. Georges zsunął się po zboczu i, skacząc z kamienia na kamień, dotarł do worka. Gdy kijem rozerwał materiał, rozszedł się okropny fetor, a chłopiec odskoczył przerażony: ze środka wystawało ludzkie ciało. Georges pobiegł do domu. O tym, co znalazł, powiedział ojcu, stojącemu za bufetem w oberży. Akurat biesiadowała w niej grupa celników – jeden z nich przypomniał, że od tygodnia na Lazurowym Wybrzeżu mówiono o znalezieniu przez rybaków ludzkiej stopy na skałach w pobliżu miasteczka Villefranche sur Mer. Celnicy zawiadomili żandarmów. Z worka wyjęto tułów kobiety – bez głowy, ramion, nóg. Był 16 lipca 1951 roku.

Nie ulegało wątpliwości, że worek z ciałem został wrzucony do potoku La Vesubie. Morderca (lub mordercy) przywieźli zaszyte w worku okaleczone zwłoki samochodem w nocy, gdyż za dnia mieszkańcy zauważyliby pojazd. Duży worek, niesiony prądem wody, utkwił między kamieniami pod mostem. Lekarz sądowy z Marsylii prof. Ollivier stwierdził, że kobieta została zamordowana kilkanaście dni wcześniej. W jaki sposób, nie udało się ustalić. Zabójca cienką piłą nacinał kości, a potem je łamał. Dysponował domem albo mieszkaniem, w którym poćwiartował ciało, co mogło trwać nawet kilka godzin. Obcinając głowę i ręce, zapewne liczył, że nie uda się zidentyfikować ofiary. Policja ujawniła, że zwłoki odziane były w nylonową bieliznę: majtki i biustonosz nr 5, z metkami amerykańskiej firmy „Movieland from Hollywood”. W worku znaleziono także resztki damskich spodni. Gdy ogłosiły to gazety, na policję zgłosiła się miss Grace, mieszkanka Los Angeles w Stanach Zjednoczonych.

„Gdy przeczytałam wiadomość o znalezieniu zwłok nieznanej kobiety na Riwierze, zdałam sobie sprawę, że mogą to być zwłoki pani Rydz-Śmigły” – powiedziała dziennikarzowi paryskiej gazety „France-Soir” miss Grace. Znały się jeszcze sprzed wojny; po ucieczce marszałkowej z Polski we wrześniu 1939 r. i osiedleniu się w Monte Carlo w księstwie Monaco korespondowały ze sobą i od czasu do czasu spotykały się podczas pobytów Amerykanki w Europie. To ona wyposażyła marszałkową w nylonowe (wtedy ostatni krzyk damskiej mody) majtki, halki i biustonosze z napisami „Movieland from Hollywood”, kupione w stolicy światowej kinematografii. „Amerykanka wysłała kilka paczek z tego rodzaju bielizną dla pani Marty Rydz-Śmigły” – informował londyński „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”.

Po rewelacjach Amerykanki policja francuska ustaliła, że Marta Rydz-Śmigły, 57-letnia Polka mieszkająca w Monte Carlo, zaginęła 2 lipca 1951 r. Zawiadomienie do policji księstwa Monaco złożyła madame Thibaud, zarządzająca domem przy Boulevard des Moulins 158, w którym na czwartym piętrze zaginiona zajmowała apartament. Jak zeznała madame Thibaud, jej lokatorka wyszła z domu w poniedziałek 2 lipca przed godziną 18, zapewne, jak co wieczór, do kasyna. Następnego dnia zarządzająca zobaczyła na drzwiach mieszkania pani Rydz-Śmigły kartkę napisaną jej ręką: „Wracam w czwartek, 5 lipca”. Ale lokatorka nie wróciła, a kartka zniknęła.

Nina Bonardo, „posługująca” u marszałkowej, rozpoznała biustonosz, którego naderwane ramiączko sama naprawiała. Stwierdziła też, że znalezione w worku resztki damskich spodni są jedną z dwóch par, jakie jej chlebodawczyni uszyła z tego samego materiału. Policja wyłamała drzwi w mieszkaniu marszałkowej. W pokoju było otwarte okno, w łazience stały przybory toaletowe, z którymi kobieta nigdy się nie rozstaje, oraz szczoteczka do zębów. Tak, jakby lokatorka wyszła na kilka godzin.

KOBIETA FATALNA

 

Poeta Jan Lechoń w Nowym Jorku zapisał w prowadzonym przez siebie „Dzienniku” pod datą 3 sierpnia 1951 r.: „Zwłoki Marty Śmigłowej poćwiartowane znaleziono gdzieś pod mostem w Nicei. Zanim została ona żoną nieszczęsnego Rydza – była panią Zaleską, i mąż jej, pan Zaleski, zastawszy kiedyś pewnego pana w jej, powiedzmy, buduarze zastrzelił go (…). Nie jest to oczywiście przypadek, że tak zacząwszy, tak zginęła”.

Przyszła marszałkowa miała 18 lat, gdy została mężatką. Helena Kutyłowska („Wspomnienia z Podola 1898–1919”) tak ją zapamiętała: „Brat Adzi Zaleskiej z Adampola, Michał, po skończeniu gimnazjum w Żytomierzu poznał tam Martę Thomas, zakochał się w niej i ożenił” – napisała. Dodała też: „Nie wiem kiedy, ale zamieszkali w naszych stronach w Sandrakach i pewnego dnia złożyli rodzicom wizytę. Pani Marta, wesoła, przystojna, szybko weszła w rolę ziemianki i – choć w owych czasach taki związek uważano za mezalians, gdyż była córką aptekarza – została przez sąsiadów, szczególnie panów, mile przyjęta. Dobrze jeździła konno i często wpadała do Kumanowic, aby wziąć udział w naszych wycieczkach”.

Gdy w 1914 r. wybuchła wojna, Zaleski, w stopniu oficera, wcielony został do armii rosyjskiej. Wynajął dla żony mieszkanie w Kijowie i dojeżdżał z frontu. Któregoś dnia zastał małżonkę w jednoznacznej sytuacji z „panem M.”. Są różne wersje tego, co się stało. We wszystkich relacjach powtarza się jeden fakt: amator pani Marty, ujrzawszy rewolwer w dłoni Zaleskiego, schował się pod kołdrę. Sąd wojskowy w Kijowie tylko zdegradował Zaleskiego do stopnia szeregowca oraz wysłał na front. Marta Zaleska została w kijowskim mieszkaniu z opinią „kobiety fatalnej”.

DOBRA PARTIA

Edward Rydz-Śmigły poznał Zaleską we wrześniu 1918 r., kiedy przybył do Kijowa. Był wtedy komendantem głównym Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Zaleska pracowała jako łączniczka. Miała 23 lata, przyszły marszałek lat 32. Cezary Leżeński, biograf Rydza-Śmigłego („Kwatera 139. Opowieść o marszałku Rydzu-Śmigłym”), przypuszczał, że rozwód z Zaleskim i ślub z Rydzem odbyły w 1921 r. Jednak przytoczył plotki krążące w Warszawie, że żyli „na kocią łapę”, a związek małżeński zawarli dopiero w 1939 r., po śmierci Zaleskiego. „Szczegóły znały nieliczne osoby” – uważał biograf Rydza.

Kradzione klejnoty

Lista przedmiotów, które według Interpolu zginęły z mieszkania marszałkowej:

Platynowe klipsy w kształcie roślinnego grona z 27 brylantami; wartość 700 tys. franków.Platynowy pierścień z 7-karatowym brylantem.Damski złoty pierścień z brylantem w platynowej oprawie; wartość 150–180 tys. franków szwajcarskich.Złoty pierścień z małym brylantem w złotej gwieździe.Złota bransoleta z napisem „Esclave” (Niewolnik), szeroka na 4 cm i 2 mm gruba.Masywna złota bransoleta w formie łańcuszka sygnowana Cartier, z okrągłym złotym zegarkiem marki Patek.Złota ciężka papierośnica z wygrawerowanym monogramem ze splecionych liter SR (Śmigły-Rydz), inkrustowana kolorowymi kamieniami w ten sposób, że dawały wrażenie gwiazd na niebie. Papierośnicę otwierał guzik na jej boku. Na wewnętrznej stronie pokrywy znajdował się napis w języku polskim: „Naszemu Drogiemu Marszałkowi”.Owalna (prawdopodobnie złota) broszka znana jedynie z fotografii.

Jej fotografie rzadko pojawiały się w prasie. Według opinii współczesnych Rydz-Śmigły miał z żoną przysłowiowy krzyż pański, ale na pewno ją kochał. „Nerwowa, wręcz znerwicowana, a jej reakcje graniczyły z histerią. Może dlatego unikała oficjalnego występowania w towarzystwie męża, choć wyróżniała się rasową urodą i dobrą figurą. Miała twarz o regularnych, ładnych rysach. W ogóle prezentowała się atrakcyjnie. W kołach wojskowych krążyły pogłoski o jej lekkich zaburzeniach na tle nerwowym” – twierdził biograf Rydza-Śmigłego.

Była chorowita. Przeszła operację i nie mogła mieć dzieci. Cierpiała na niedowład ręki i nieprzychylne panie mówiły o niej: „sucha rączka”. Luciana Frassati-Gawrońska, osoba z warszawskiej i europejskiej elity, wspominała: „Żona Rydza- Śmigłego, osoba inteligentna i bardzo chorowita, cały wolny czas poświęcała na konsultacje z chiromantami” („Przeznaczenie omija Warszawę”).

W nocy z 14 na 15 września 1939 r. kolumna kilku samochodów wyładowanych meblami, obrazami, dywanami, stołowymi srebrami i historycznymi pamiątkami, z marszałkową, jej rodzicami, siostrą, pokojówkami, kucharkami i lokajem, wraz z ochraniającymi żandarmami przekroczyła granicę polsko-rumuńską w Zaleszczykach. W końcu września z Rumunii małżonka marszałka wyjechała do Francji i ostatecznie osiadła w Monte Carlo w księstwie Monaco. „Przeszło lat wiele, podczas drugiej wojny światowej i po wojnie pozostawałem we Francji, na farmie, w pobliżu Monte Carlo – wspominał płk Marian Romeyko („Przed i po maju”), były polski attaché wojskowy w Rzymie, podczas wojny w ruchu oporu (wywiad) na terenie Francji. – Mimowolnie byłem więc dobrze poinformowanym świadkiem, jak całe prywatno-państwowe mienie ostatniego marszałka Polski było wyprzedawane – hurtem i w detalu, na lewo i na prawo”.

Marszałkowa dwukrotnie zastawiała biżuterię w lombardach: w 1941 i w 1950 r., ale szybko ją wykupywała. W 1950 r. sprzedała za 750 tys. franków Stefanowi Czarneckiemu – mieszkającemu w Paryżu Polakowi, który dorobił się majątku na handlu bronią – szablę koronacyjną króla Augusta II (nazywaną czasami błędnie szablą Batorego). Wręczył ją Rydzowi jako „dar armii polskiej” minister spraw wojskowych gen. Tadeusz Kasprzycki 11 listopada 1936 r., podczas oficjalnej defilady wojskowej na Polu Mokotowskim. Marszałkowa mieszkała w domu przy Boulevard des Moulins i do najsłynniejszego na świecie kasyna gry miała kilka minut spacerem uliczką pod palmami. Dyrektor kasyna powiedział dziennikarzom, że choć była stałym gościem, grę traktowała jedynie jako rozrywkę.

Francuska prasa ustaliła, że wdowie po marszałku towarzyszyli różni młodzi ludzie. Jeden z krupierów kasyna zwierzył się bulwarówkom, że był kochankiem marszałkowej, która wzywała go, dając znak – gasząc i zapalając światło w oknie widocznym z kasyna. Jedna z teorii śledczych głosiła, że późnym wieczorem, po wyjściu z kasyna (wcale nie było pewne, czy 2 lipca marszałkowa rzeczywiście w nim była), została zaproszona do samochodu przez ludzi jej znanych i zawieziona do lokalu gdzieś w pobliżu Monte Carlo, gdzie wymuszono na niej napisanie kartki, zawiadamiającej że wróci za kilka dni. Potem zamordowano ją i poćwiartowano. Inna wersja głosiła, że z tylko jej wiadomych powodów marszałkowa poszła na spotkanie ze znajomymi, mając ze sobą biżuterię i pobrane z konta pieniądze, i wtedy została zamordowana.

TAJEMNICZY BLONDYN

 

Dyrektor policji księstwa Monaco monsieur Petitjean zapewniał: „Policja jest na tropie mordercy, czy morderców, wdowy po marszałku Rydzu-Śmigłym i spodziewa się wkrótce ich aresztować”. Do Nicei i Monte Carlo zjechali wysocy oficerowie policji z Paryża. Płetwonurkowie przeszukiwali przybrzeżne wody Lazurowego Wybrzeża, aby odnaleźć resztki ciała. Sensacją dla polskich gazet emigracyjnych stało się zatrzymanie w Paryżu rotmistrza Bernarda Jana Romanowskiego. Przesłuchiwano go pięciokrotnie. Miał być „bliskim przyjacielem” marszałkowej. Jak wynika z gazetowych relacji, pożyczyła ona małżeństwu Romanowskich 350 tys. franków szwajcarskich. Romanowski, który był zięciem generała Władysława Andersa, mieszkał z żoną i córką w Nicei i jako jeden z ostatnich widział marszałkową. Zeznał, że w dniu zniknięcia marszałkowej był u niej z żoną na śniadaniu. Potem położył się, aby odpocząć. Po obiedzie poszedł do sali licytacyjnej, szukając okazji, ale niczego nie kupił. Wrócił do mieszkania marszałkowej, ale ta dała mu do zrozumienia, że ma jakieś spotkanie, więc pożegnał się i wrócił do Nicei. Jak podał za francuską prasą „Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”, żona Romanowskiego zaprzeczyła, że jadła z nim śniadanie u marszałkowej. W mieszkaniu Romanowskich w Nicei policja przeprowadziła kilka rewizji, dwukrotnie poddawano oględzinom samochód, który Romanowski wypożyczył w Monte Carlo w dniu zaginięcia Rydzowej. Podobno z interwencją w sprawie Romanowskich przyjechał do Paryża gen. Władysław Anders.

„Tajemniczym blondynem”, którego widziano w towarzystwie marszałkowej i którego szukała policja, okazał się Zbigniew Nassalski z Paryża, 37-letni przedstawiciel firm perfumeryjnych. Zgłosił się sam na policję. Towarzyszył mu adwokat. Nassalski zeznał, że w Monte Carlo spotkał na ulicy modelkę firmy Pierre Balmain Danutę (zwaną Olgą) Dangel. Była ona w towarzystwie marszałkowej, którą mu przedstawiła. Pani Rydz-Śmigły zaprosiła Nassalskiego i Dangel do siebie. Potem Nassalski spotkał się z marszałkową jeszcze kilkakrotnie. Gdy przyszedł do niej 3 lub 4 lipca, znalazł w drzwiach kartkę z informacją, że wróci 5 lipca, dopisał więc na kartce swoje nazwisko i poszedł. Uznał jednak, że dopisek był niegrzecznością, wrócił i kartkę zniszczył. Nassalski twierdził, że poznał Romanowskich u marszałkowej i kilka razy z nimi się spotkał. Romanowski temu zaprzeczał. Jak policja wyjaśniła te sprzeczności, nie wiadomo, ale w końcu ogłosiła, że zeznania Romanowskich i Nassalskiego ją usatysfakcjonowały. Jednak równocześnie jeszcze raz poddano badaniom samochody, których używali.

Przełomem w śledztwie miało być odnalezienie osobistego notatnika ofiary. „Nazwiska kilku ludzi śledzonych od dłuższego czasu jako podejrzanych o przemyt na wielką skalę figurowały w książeczce adresowej marszałkowej” – podała gazeta. Śledztwo trzeba będzie prowadzić m.in. w marokańskim Tangerze, uważanym wówczas za główną siedzibę śródziemnomorskich przemytników – twierdziła policja. „Wysuwana jest teoria, według której zamordowana utrzymywała nadal znajomości z czasów przedwojennych z ludźmi, których znała dawniej jako godnych szacunku, nie orientując się początkowo, że po wojnie ulegli wykolejeniu i zaczęli uprawiać przemyt” – napisała londyńska gazeta, streszczając wywody „France-Soir”.

Wojskowy i jego pędzel

Gdyby Edward Rydz-Śmigły urodził się w mniej burzliwych czasach, prawdopodobnie nie zostałby wojskowym, ale artystą. Studiował malarstwo w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych pod kierunkiem Leona Wyczółkowskiego i Teodora Axentowicza i uważany był za zdolnego adepta sztuki. Z tamtego czasu pochodzi akt, który publikujemy powyżej. Nie wiadomo, kto pozował do tego obrazu – z pewnością nie była to Marta Thomas, przyszła żona.

Więcej:Marszałek