Syndrom Maty Hari

Urzędnicy państwowi, starający się o dostęp do informacji niejawnych będą musieli wypełnić deklarację, przygotowanę przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Służbę Kontrwywiadu Wojskowego. W deklaracji tej znalazł się punkt niezwykle kontrowersyjny: czy urzędnik ma jakieś pozamałżeńskie życie, nazwijmy to – uczuciowe. Mówią wprost, czy ma kochankę.

Ten pomysł służb specjalnych wywołał oburzenie w wielu kręgach – od środowisk politycznych po instytucje zajmujące się przestrzeganiem praw człowieka i praworządności zawrzało. Przed kamerami telewizji stanęli politycy od prawa do lewa, reprezentujących pogląd, że służby nie mają prawa włazić z butami do urzędniczych łóżek, i wara im od cudzych kochanków/kochanek, bo to prywatna sprawa sumienia państwowych funkcjonariuszy.

Na pierwszy rzut oka protestujący maja rację – faktycznie, jakoś tak głupio wyciągać komuś kochankę, nawet jeśli ten ktoś zabiega o wgląd do kwitów, stanowiących tajemnicę państwową. Bo co ma niby piernik do wiatraka?

Jednak drugi rzut oka, szczególnie jeśli zostanie wsparty lekturą książek o słynnych agencjach wywiadowczych i szpiegach (choćby o wspomnianej w tytule Macie Hari czy osławionej Anastazji P.), każe dobrze zastanowić się nad tą kwestią. Przecież nie od dziś wiadomo, że służby bardzo często korzystają z prowokacji na bazie stosunków damsko-męskich (a także homoseksualnych – służby mają do dyspozycji duże aparaty, jakkolwiek to zabrzmi). Niejedna kochanka, czy rozmarzony kochanek okazywali się funkcjonariuszami bądź współpracownikami agencji wywiadowczej, “wkręcającym” polityka czy urzędnika w kompromitujące sytuacje (dobre w tym było komando Don Juanów NRD-owskiej Stasi). I wielokrotnie, figurant okazywał sie bardziej skłonny do wyznań w łóżku z kochanką, niż w sytuacji rodzinnej z żoną. Tak więc pomysł służb, nawet jeśli budzi zrozumiały opór polityków i obrońców praw człowieka-kochanka, ma jakieś tam uzasadnienie. Nawet jeśli jest ono znacznie na wyrost.

Można się jedynie zastanaowić, czy nie przeceniamy lojalności oficjalnych partnerów życiowych. Przykład historyka Pawła Jasienicy i jego żony z SB, Neny O’Bretenny świadczy, że i własna żona potrafi donosić. I to latami.

No, ale komuś w końcu trzeba zaufać… Prawda?