Dokąd trafiali polscy niewolnicy? Syria, Turcja… i znacznie dalej

W wyniku tatarskich najazdów co najmniej 300 tys. Polaków zostało uprowadzonych w jasyr i sprzedanych na targach niewolników od Krymu przez Turcję aż po Syrię. Krew wielu z nich może dziś płynąć w żyłach uchodźców z Bliskiego Wschodu

2 stycznia 1721 roku Warszawa przeżywa jedno z najbardziej wzruszających wydarzeń w historii. Tego dnia od strony Lublina nadciąga wielki orszak, prowadzony przez mnichów zakonu trynitarzy. Razem z nimi do stolicy przybywa 43 ludzi wykupionych w czasie dziesiątej już redempcji – wyprawy zakonników na Krym i do Turcji. Są wśród uwolnionych i tacy, którzy w niewoli przeżyli 37 lat – jak Anna Niemkini czy Grzegorz Małaszkiewicz, służący księcia Lubomirskiego pojmany podczas oblężenia Wiednia w wieku lat 19. Są też dzieci w wieku od 4 do 14 lat, urodzone już w niewoli i ochrzczone dopiero w drodze do kraju.

Aby zobaczyć to niebywałe wydarzenie, do Warszawy ściągają tłumy szlachty z Litwy i Korony. Gdy po uroczystej mszy z kościoła Świętego Krzyża do katedry wyrusza procesja uwolnionych w otoczeniu wszystkich zgromadzeń zakonnych, na spotkanie wychodzi im uroczyście kapituła kolegiaty. Jezuita ksiądz Parol dziękuje Bogu za powrót rodaków.

Duchowieństwo intonuje „Te Deum”. Emocje sięgają zenitu. Ludzie w tłumie płaczą, krzyczą, padają na ziemię. Powrót uwolnionych to wielkie wydarzenie, częściowe zmazanie hańby Rzeczypospolitej i polskiego króla, którego porywani przez Tatarów poddani stali się jednymi z najczęściej sprzedawanych ludzi na czarnomorskich targach niewolników.

 

GANGSTERZY Z KRYMU

Problem z Tatarami zaczyna się trzysta lat wcześniej, w połowie XV wieku. Rządzone przez dynastię Girejów tureckie lenno uczyniło z porywania ludzi źródło ogromnych dochodów. W miarę przesuwania się na wschód granic Polski i Litwy, do trzech szlaków, którymi na Moskwę szły wyprawy po niewolników, chanowie dodają kolejne: na Wołyń, Podole i Pokucie. Procederowi sprzyja długa odkryta i słabo broniona granica.

Aby ratować się przed niewolą, ludność kresowych miast i wsi tworzy system obrony. W miastach i na wzgórzach ustawiane są straże, przygotowuje się kryjówki. W latach 1474–1569 niemal połowa tatarskich najazdów na polskie ziemie kończyła się niepowodzeniem, samoobrona sprawdzała się zwłaszcza w przypadku małych i średnich wypraw. Te pierwsze, zwane „besz besz” (pięć głów), podejmowano zwykle bez wiedzy chana. Często ich sponsorami byli handlarze ludźmi, których wielu operowało na tureckich terenach. W trakcie jednego „besz besz” porywano ok. 250 osób.

Większe wyprawy, zwane „czapuł” (stąd słowo „czambuł”), organizowali lokalni tatarscy władcy – bejowie lub mirzowie. W trakcie każdej z nich uprowadzano nawet do trzech tysięcy ludzi.

Prawdziwe spustoszenie siały jednak dowodzone przez chanów walne wyprawy zwane „sefer”. Tatarzy brali wtedy w jasyr średnio po pięć tysięcy ludzi, a zdarzały się o wiele większe łupy. W czasie bitwy pod Łopusznem w roku 1512 polskolitewskim wojskom udało się odbić aż 16 tys. wziętych do niewoli ludzi.

 

PORADNIK DLA NIEWOLNIKA

Teksty z epoki pełne są opisów tatarskich okrucieństw. Największą grozę budził los porywanych dzieci. XVIIwieczny publicysta Jakub Haur opisywał ze szczegółami, jak Tatarzy pakują je po kilkoro do płóciennych worków, przewieszają przez konie i wiozą na Krym „jako gąsięta w kojcu”. Dla wielu maluchów kończyło się to śmiercią wskutek uduszenia lub wychłodzenia. Po najeździe w grudniu 1666 roku na drogach znaleziono prawie 500 zamarzniętych, porzuconych przez Tatarów zwłok dzieci.

Pozostali wzięci w jasyr też przeżywali horror. Z arkanami na szyjach, byli pędzeni jak bydło, póki tatarski konwój nie znalazł się poza zasięgiem odsieczy. Na pierwszym przystanku musieli zmierzyć się z brutalnością porywaczy. „Okrucieństwo Tatarów skłania ich do niezliczonych wprost podłości, jak gwałcenie dziewcząt, zniewalanie żon w obecności ojców i mężów, a nawet obrzezywanie dzieci, by móc oferować je Mahometowi. Nieszczęśnicy ci są od tej pory rozdzieleni, jednych przeznaczają do Konstantynopola, innych zaś na Krym, a jeszcze innych do azjatyckiej Anatolii” – opisywał w XVII wieku Guillaume de Beauplan, francuski kartograf w służbie króla Władysława IV, który pierwszy sporządził szczegółowe mapy tych ziem. Sprzedani na targach niewolników mężczyźni trafiali na galery lub do ciężkich prac w rolnictwie. Chłopców „turczono” – z nich właśnie rekrutowały się najbardziej wojownicze pułki tureckich janczarów. Młode kobiety sprzedawano do haremów, stare – najtańsze – do lżejszych prac. Najcenniejszym łupem byli „szlachetnie urodzeni”, których więziono w oczekiwaniu na sowity okup. Ich los był stosunkowo dobry, jednak na wolność musieli czekać czasem nawet kilkadziesiąt lat.

Nie brakowało więc „poradników przetrwania” dla szlachciców, którzy dostaną się w jasyr. „Dlatego w takowej będąc niewoli, trzeba się pokazywać być wesołym, jakoby niczego nie uważając, do grubych się też brać posług, żadnych nie uważając wczasów ani wygód, Boga jednak zawsze zachować w sercu, niedopuszczając się nie tylko rzeczą, ale i myślą na pogańską przekinąć wiarę” – radził Haur.

 

W NIEWOLI PO RAZ DRUGI

Każdy zresztą radził sobie jak mógł, czego dowodem są pamiętniki Jana Zygmunta Druszkiewicza, który dwa razy trafiał do tatarskiej niewoli. „Pierwszy z nimi był experiment na Żółtych Wodach, w Dzikich Polach” – pisał pochodzący z Lubelszczyzny szlachcic, schwytany 16 maja 1648 roku po przegranej przez Polaków bitwie. „Wzięli mnie do więzienia postrzelonego z łuku w łopatkę i łokcie posieczonego, w szyję z samopału. Dostałem się krymskiemu Tatarowi, zwano go Bajhuł Hołyk, ze wsi Karenek. Ubogi był sobak Tatar, bardzo źle mnie traktował i sam jeść nie miał co, przedał mnie tedy do Kiefy (Kaffa), miasta tureckiego nad morzem. Cnotliwy mnie Turczyn kupił za 30 talarów i cztery sztuki kindziaku (derka dla koni – przyp. red.). Zaprawdę, bardzom był nie drogi, bom też był nakaleczony i szaleństwo zmyślałem. Ale jako syna mnie traktował, i zarabiałem sobie: z rzemienia uzdeczki, kańczuki robiłem, sianem przekupowałem (handlowałem – red.), pieniądze miałem”.

Druszkiewicz odzyskuje wolność po wykupieniu go przez mieszkającego w Bośni Michała Milicza, katolika, zajmującego się wydobywaniem Polaków z tureckiej niewoli. Milicz płaci za niego 90 talarów, podobnie jak za siedmiu innych szlachciców, których wiezie na sejm do Warszawy. Tam zwrócono mu koszty i wypłacono po 10 talarów za każdego uwolnionego. Po dwuletniej niewoli Druszkiewicz znów jest w domu. Zaciąga się do husarii, jednak dwa lata później, po bitwie pod Batohem, ponownie trafia w ręce Tatarów. Ma szczęście, że tych samych, którzy wzięli go do niewoli poprzednim razem. Pozostali polscy jeńcy zostali z rozkazu sułtana ścięci.

„Ale też strojniejszego mnie wzięli pod Batohem niż na Żółtych Wodach” – wspominał Druszkiewicz. „Na tureckim siedziałem koniu, w pancerzu oprawnym i pieniądze przy mnie znaleźli, 200 czerwonych złotych. I to mi dało żywot, żem się znowu znajomym dostał Tatarom. Niewypowiedzianie się starali, aby mnie nie ścięli, i to też pomogło, że umiałem już ich język”. Tym razem Tatarzy nie zamierzają sprzedawać Druszkiewicza, ale wziąć za niego okup – 2 tys. talarów. To ogromna suma, której zebranie zajęłoby wiele lat. Polak postanawia więc uciec. Robi to dwukrotnie – bez powodzenia.

Wolność nadchodzi po pół roku, gdy Tatarzy zabierają jeńca pod Kamieniec Podolski. Tam Druszkiewiczowi udaje się nawiązać kontakt z przeorem klasztoru karmelitów Hylarionem. Ten wykupuje go za 100 talarów, bele sukna i kilka czapek. Po tych przygodach szlachcic postanowił zająć się spokojniejszą pracą w królewskiej administracji: uda mu się dojść do stanowiska kasztelana.

 

JAK KRÓL CHANA PRZEKUPYWAŁ

Polscy władcy próbowali zapobiegać procederowi porywania ludzi metodą wysyłania chanom podarków. Tylko za panowania Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta na Krym pojechało 11 delegacji, które zawiozły prezenty wartości 400 tys. złotych. Jednak „przekupywanie terrorystów” okazało się mało skuteczne. Chanowie domagali się coraz wyższych kwot, a niezadowoleni organizowali nowe wyprawy. Po unii z Litwą w 1569 roku porywanie ludzi stało się jednym z najważniejszych problemów polskiej polityki zagranicznej. To już nie był lokalny kłopot księstwa litewskiego, ale sprawa autorytetu całej Rzeczypospolitej.

W latach 1605–1644 następuje apogeum porwań. Kresy pustoszy 75 najazdów, w tym 43 duże. Tylko do 1633 roku uprowadzonych w jasyr zostaje 100 tys. ludzi, a 24 tys. – zamordowanych. Dla 11milionowej Rzeczypospolitej to ogromna strata. Na dworze Władysława IV powstaje plan wysłania do Stambułu kolejnego posła. Jego zadaniem jest przekonanie sułtana Murada IV o polskiej przyjaźni i spowodowanie, by skłonił on władców swojego krymskiego lenna do zaprzestania napadów.

Posłem zostaje Wojciech Miaskowski, szlachcic z Wielkopolski. Kanclerz Gembicki przekazuje instrukcje: ma przekonać dwór sułtana, że Polacy wzięli w ryzy Kozaków, których wyprawy na Turcję Stambuł traktuje jako uzasadnienie dla tatarskich najazdów. Jednak – zaznacza kanclerz – „Kozaków nigdy by się tak wiele nie namnożyło, gdyby nie Tatarowie, bo ludzie zniszczeni ich napadami, nie mając z czego żyć, zmuszeni są udawać się na swawolę”. To prawda, w czasie wypraw Kozacy uwalniają wielu chrześcijańskich niewolników, którzy przyłączają się do nich, by mścić krzywdy.

 

W STOLICY IMPERIUM

W 1500kilometrową trasę Miaskowski wyrusza ze Lwowa z „półtora set osób i koni” 15 lutego 1640 roku. Im dalej na południe, tym więcej królewski poseł spotyka rodaków porwanych kiedyś przez Tatarów. Niektórzy mieszkają w tureckim imperium kilkadziesiąt lat, jak szlachcianka Dydyńska, sprzedana Turkowi jako nastolatka. Teraz, już wdowa, żyje całkiem komfortowo w bułgarskiej Silistrze, jednak wciąż tęskni za krajem. „Mam na 80 tys. pieniędzy i dwie kamienice tu, a toż bym rada i je zostawiwszy, byle syna a pieniądze wziąwszy, do ojczyzny jechać” – mówi. Ale są też inni: „Widziałem się z panem Królikowskim i panem Komorowskim, Polaki zbisurmanionymi już, którzy są zaprzedani, ale że poturczyli się, libere (wolni) chodzą, żony mają” – pisze wyraźnie zniesmaczony Miaskowski.

W Stambule już w czasie pierwszej wizyty na bazarze poseł słyszy, jak ktoś pyta po polsku jego świtę o lekarza.

To Piotr z Kumarna, sprzedany Turkom, 16 lat tyrał na galerach, a kolejne dziewięć w folwarku. Jego właściciel zwrócił mu wolność. „Piotr nauczył się malarstwa na galerze i wziął mi beł pofarbować warcaby” – zanotował Miaskowski. „Powiedział, że który to Polak nie umie na galerach jakiego rzemiosła, musi umrzeć od głodu, bo oni więźniom dają tylko trochę sucharu a wody”.

Gdy wiadomość o przyjeździe posła obiega Stambuł, zaczynają się prośby o pomoc. „Beł niewolnik pan Drużbic, który prosił, abym z kompaniją szedł. Przyszedłwszy na galerę, widzieliśmy chrześcijaństwa kilkaset w łańcuchach za nogi spętanych, u łopat (wioseł) siedzących po pięciu po jednej i drugiej stronie. Tak też dwóch katów na przemian z kijami albo stryczkami smarowanymi smołą chodzących, a to tego to inszego po gołem ciele bijących” – notuje wstrząśnięty Miaskowski. Postanawia użyć swoich wpływów, by pomóc rodakom. Odwiedza bazar, gdzie oblicza, że najwięcej sprzedawanych tam niewolników to poddani polskiego króla. „Tegoż dnia wieczorem byłem u wezyra wielkiego incognito przy świecach traktować o wrócenie więźniów” – pisze.

Z sułtańskich galer uwalnia dwóch towarzyszy husarskich, Górskiego i Słomkę, którzy w niewoli spędzili niemal 40 lat! 30 maja wezyr oddaje Miaskowskiemu 23 uprowadzone kobiety. Gest ten spotyka się z jawną wrogością stambulskich Żydów, w których rękach jest handel niewolnikami. „Złotem Turkom zasypali tak, że im dwie czy trzy wrócić musiano” – notuje oburzony. „Na włosku była szyja wezyrowa. Przed oczyma bili niewiasty nasze, drugie w piwnicach do wyjazdu mego kryli”. Mimo problemów misji w Stambule udaje się uwolnić 250 rodaków. Nie wiadomo dokładnie, ilu uprowadzonych odzyskano w XVI i XVII wieku w wyniku dyplomatycznych zabiegów i działalności działających w Turcji, wynajętych przez szlacheckie rodziny agentów.

 

AGENCI POLSKIEGO KRÓLA

Szczegółowe rachunki pojawiają się w roku 1688, gdy uwalnianiem Polaków zajęli się mnisi z zakonu trynitarzy (Przenajświętszej Trójcy). Zgromadzenie założone w Hiszpanii jeszcze w czasie wypraw krzyżowych, w 1637 roku opublikowało podsumowanie 500letniej działalności: wykupiono z rąk niewiernych 30.720 chrześcijan, a liczba trynitarskich klasztorów doszła do 300. Gdy więc jadący do Rzymu ze zdobytą pod Wiedniem turecką chorągwią – prezentem dla papieża Innocentego XI – poseł Jan Denhoff zatrzymuje się w trynitarskim klasztorze, natychmiast przychodzi mu do głowy, by sprowadzić mnichów do Polski. Wiedeńska wiktoria miała bowiem swoją ciemną stronę – jej skutkiem był gwałtowny wzrost liczby tatarskich najazdów na Kresy.

Po założeniu bazy we Lwowie braciszkowie zabierają się do pracy. Jadą na sejm do Grodna, przedstawiają plany i zbierają kilka tysięcy złotych. W styczniu 1688 roku do Kamieńca Podolskiego rusza pierwsza redempcja. Miasto od 16 lat znajduje się w rękach Turków, więzienia pełne są chrześcijan. Bracia mają 3919 złotych i królewskie paszporty, jednak po wejściu do miasta omal nie zostają zlinczowani przez sfanatyzowany tłum. Ratuje ich, bynajmniej nie za darmo – turecki urzędnik. Bracia skrzętnie notują wydatek: „Majordomowi baszy za gościnność i wstawiennictwo u swego pana, by nas nie więził i nie smagał rózgami – 180 zł”.

Turcy każą też słono płacić za utrzymanie, żywność i za samych jeńców. Za 3607 złotych udaje się wykupić tylko ośmiu Polaków, w tym rodzinę Chmielowskich. Niemniej wydarzenie odbija się szerokim echem w całej Rzeczypospolitej. Na podjętą rok później wyprawę mnisi dysponują już kwotą 7808 złotych. Wykupują z Kamieńca kolejnych 13 niewolników, jednak w drodze powrotnej zostają oni uprowadzeni przez grasującą w okolicach Trembowli kozacką bandę. Polaków uwalnia oddział stacjonujących w miasteczku żołnierzy. Wieści o sukcesie kolejnej wyprawy i towarzyszących jej okolicznościach błyskawicznie rozchodzą się po Rzeczypospolitej. Na kolejne redempcje zakonu pieniądze przekazują Przemyśl, Zamość, Sieradz, a nawet daleki Poznań. W 1691 roku lwowscy trynitarze organizują aż trzy wyprawy do Kamieńca, z którego przywożą 43 Polaków. Koszt to 33.619 zł plus 18 jeńców tatarskich, przeznaczonych do wymiany na chrześcijan.

Od 1699 roku, gdy Kamieniec wrócił do Polski, trynitarze muszą wyprawiać się znacznie dalej – na sam Krym i do Stambułu. Do 1782 roku podejmują w sumie 18 wypraw. Wielkim echem odbija się dziewiąta redempcja, podczas której uwolniona zostaje przebywająca od 23 lat w niewoli pięcioosobowa rodzina Kobierskich. W czasie jedenastej wyprawy w 1727 roku do ojczyzny wracają prawdziwi rekordziści: 90letni Stanisław Komorowski, który w niewoli spędził 48 lat, i 70letni Stefan Wierzbicki, który był w niej najdłużej – aż 52 lata. Redempcje miały też znaczenie polityczne – w czasie trzynastej wyprawy w 1753 roku trynitarze pomogli odzyskać władzom Gdańska siedmiu marynarzy okrętu „August III”, porwanych przez piratów i sprzedanych Turkom.

 

SŁOWIAŃSKI BLISKI WSCHÓD?

W sumie trynitarzom udało się odzyskać 517 polskich niewolników za cenę 573.427 złotych. Jeżeli porównamy to z wynikiem poselstwa Miaskowskiego, nie jest to wybitne osiągnięcie. Nie da się ukryć, że braciszkowie więcej wysiłku wkładali czasem w „piar” swoich dokonań niż w „statutową działalność”. Nie bez powodu – w ciągu 94 lat działalności dorobili się w Polsce aż 27 klasztorów i innych nieruchomości. Ostatni większy tatarski najazd na Kresy nastąpił w 1769 roku, ostatnie porwania około 1780 r. Rok po ostatniej redempcji trynitarzy Krym został przyłączony do Rosji. Tatarskie państwo przestało istnieć.

Dziś jasyr kojarzony jest głównie z losami Roksolany, czyli Anastazji Lisowskiej z Rohatyna. Uprowadzona przez Tatarów i sprzedana na stambulskim bazarze do sułtańskiego haremu, została ukochaną żoną największego władcy z dziejach Imperium Otomańskiego – Sulejmana Wspaniałego. Miała z nim trzech synów, dwie córki i potrafiła skutecznie wpływać na politykę. Za jej czasów, w połowie XVI wieku, uprowadzeni Polacy – jeśli tylko przyjęli islam – mogli zrobić kariery bejów, uczonych, tłumaczy i dyplomatów. Znane są ich nazwiska: Kierdej, Bobowski, Bielecki, Kamieński. Od XVII wieku polscy niewolnicy byli już tylko siłą roboczą. Ceniono ich jednak wysoko, zaraz po Czerkiesach. Najtańsi byli niewolnicy z Niemiec, Węgier i Włoch, których w świecie islamu uważano za wyjątkowo leniwych.

Większość z setek tysięcy porwanych na Kresach ludzi nigdy nie zobaczyła już kraju. Wielu ich potomków żyje więc dziś na rozległych terenach Bliskiego Wschodu, od Turcji po Syrię i Irak. Mówiąc o uchodźcach z tych krajów bierzmy więc pod uwagę, że wśród tych, którzy zmierzają dziś do Europy, mogą być również nasi dalecy krewni.