Technika na tropie skarbów

Archeolodzy, geofi zycy i eksploratorzy z całej Polski przez trzy dni szukali podziemnej komnaty i archiwów ostatniego Reichsführera SS. Są już o krok od intrygującego odkrycia

Jesienią 2009 roku do pałacu w Borowej koło Wrocławia przyjechała starsza pani. Do 1945 r. jej matka była pokojówką w majątku, ojciec pracował w polu. Mieszkali w pomieszczeniach dla służby, w bocznym skrzydle pałacu. Kobieta z niepokojem przyglądała się układowi pomieszczeń. Coś jej nie pasowało.

CZARNY SEKRET

„Opowiadała, że jej matka bardzo bała się wchodzić do jednej z komnat pałacu – mówi Krzysztof Jabłonowski, który w roku 2005 kupił pałac w Borowej. – To dziwne pomieszczenie od reszty pałacu odróżniał całkowicie czarny wystrój. Czarne były ściany, zasłony i sprzęty, a podłogę pokrywały czarne płytki. Salę zdobiły jakieś tajemnicze znaki. Niektóre z nich przypominały trupią czaszkę”. Nowy właściciel pałacu, wielki pasjonat historii, szybko skojarzył opowieść starszej pani z odkryciem, którego dokonano podczas remontu. W jednym z pomieszczeń robotnicy trafili na ścianę pokrytą kilkoma warstwami farby – na samym spodzie czarnej. Do czego miała służyć ta komnata – tego nikt nie wiedział.

Tymczasem wiosną tego roku w Borowej pojawiła się grupa Brytyjczyków. Dolny Śląsk zwiedzali śladami… wolnomularzy. To oni wyjaśnili Jabłonowskiemu, że w Bohrau działała niegdyś loża masońska. Tajne spotkania jej członków odbywały się w ukrytej w parku podziemnej komnacie, do której prowadził tunel. Masoni przebierali się w „czarnej komnacie”. Tych zbieżności było za wiele. Przecież Bohrau to niemiecka nazwa Borowej. A w parku z XIX w. znajduje się dziwna górka, która podobno kryje jakiś bunkier.

PODZIEMNY SEZAM

Prywatni właściciele zabytków w Polsce rzadko decydują się na prace poszukiwawcze. Takie badania wymagają zgrania trzech elementów: ludzi, sprzętu – a co za tym idzie, sięgających nierzadko kilkuset tysięcy złotych nakładów finansowych – i przede wszystkim pozwoleń z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Zanim ze ściany wysypią się złote monety, a z ziemi „wyjdą” tajemnicze skrzynie, należy przeprowadzić geofizyczne badania bezinwazyjne – takie, które nie naruszają struktury terenu ani budynków.

Park w Borowej jest jak Sezam. Wiadomo, że gdzieś tutaj zostały zakopane depozyty Schwerinów, właścicieli okolicznych dóbr: złota i srebrna zastawa oraz kolekcja broni. Być może rodzina ukryła je w tajemniczej komnacie.

W 1945 r. w Borowej grasowali radzieccy żołnierze, a potem miejscowi. Szabrownicy trafili w pałacu na kolekcję monet z Muzeum Śląskiego. W komnatach, które ciągle wyglądały tak jak za najlepszych czasów, znajdowali staloryty, ceramikę i unikatową porcelanę. Wszystko niszczyli, rozrzucali w trawie, rozbijali. Jeszcze długo po wojnie dzieci puszczały kaczki znalezionymi w parku monetami; w pałacowym parku fragmenty miśnieńskiej i chińskiej porcelany „wychodzą” z ziemi aż do dziś.

Aby znaleźć monety, wystarczy użyć najzwyklejszego wykrywacza metalu. Tym razem jednak nie monety były celem poszukiwań. Chcieliśmy zapolować na grubego zwierza: na podziemną lożę masońską. A do tego trzeba innej broni. Dla laika georadar wygląda jak zabawka: ot, połączenie laptopa z dziwną skrzynką. Urządzenie to pozwala jednak na głęboką penetrację gruntu. Najprościej mówiąc, „widzi” anomalie w ziemi jak radar nawigacyjny obiekty na morzu. W sprzyjających warunkach dzięki georadarowi można uzyskać informacje o obiektach, które znajdują się nawet 60 m pod ziemią. Dlatego w zależności od klasy używane modele starszego typu osiągają cenę kilkunastu tysięcy złotych, zaś nowe egzemplarze wiodących w branży producentów kosztują kilkadziesiąt tysięcy euro. Na Dolny Śląsk udało się nam ściągnąć dwa egzemplarze: ZOND GPR produkcji litewskiej (użyczył go Instytut Badań Historycznych i Krajoznawczych) oraz ProEx/GPR szwedzkiej firmy Mala GeoScience, jeden z najlepszych tego typu na świecie. Przywiózł go Łukasz Porzuczek, archeolog i szef PROTON-ARCHEO z Krzeszowic. Za pomocą ProEx/GPR archeolodzy z PROTON-ARCHEO odkryli m.in. nieznaną kryptę w kościele farnym w Kcyni.

Uzyskany dzięki georadarowi falogram jest kompletnie nieczytelny dla kogoś nieobeznanego z tematem. Zresztą nawet specjalista niewiele zobaczy na surowym obrazie echa, który zawiera setki nałożonych na siebie zakłóceń, odbić, zniekształceń i szumów. Kluczowym zadaniem jest więc obróbka tych danych, a z tym poradzić sobie może tylko komputer. Specjalistyczny program wyławia z chaosu użyteczne informacje. To, co było tylko chaotyczną mieszaniną odbić sygnałów i szumów, staje się eleganckim kolorowym odczytem. Na jego podstawie wprawny operator potrafi ustalić, co właściwie kryje się pod ziemią.

ATAK ELEKTROOPOROWY

 

Niestety mamy pecha. Podczas badań georadarowych istotna jest pogoda, a tydzień przed poszukiwaniami bez przerwy padało. Mokry grunt tłumi przenikanie fal elektromagnetycznych…

Nasi archeolodzy postanowili więc przeprowadzić badania elektrooporowe gruntu. Stosuje się je, aby wykryć podziemne pustki, pozostałości: murów, rowów, a nawet dawnych fos, dróg czy grobów. Precyzyjna aparatura pomiarowa rejestruje subtelne różnice w przewodzeniu prądu elektrycznego przez grunt. Opór elektryczny zależy od rodzaju gleby, jej wilgotności i tego, co się w niej znajduje. Podczas badania specjaliści rozstawiają w różnych konfiguracjach elektrody prądowe i pomiarowe. Obrobiony cyfrowo rozkład pomiaru oporności pozornej gruntu daje obraz, na którym widoczne są wszystkie występujące w podłożu anomalie. „Oznacza to, że szukając grobu, podziemnego pomieszczenia czy np. zakopanych skrzyń, szukamy tak naprawdę obszaru o nieco innej oporności, który powstał na skutek poruszenia ziemi podczas kopania – tłumaczy Łukasz Porzuczek. – Z upływem czasu różnice zacierają się, ale nie znikają, więc odpowiednio czuła aparatura bez trudu je wykrywa. W ten sposób zlokalizowaliśmy m.in. późnośredniowieczne i nowożytne założenie dworskie w Zagórzycach”.

Po kilku dniach mamy wstępne wnioski. Zarówno georadar, jak i badanie elektrooporowe wykazują – jak mówią nasi archeolodzy – „kilka ciekawych anomalii”. Na przedłużeniu północnego skrzydła pałacu może znajdować się pustka, coś w rodzaju tunelu, który biegnie przez park w kierunku kościoła.

„Czyli w każdej legendzie jest jakieś ziarenko prawdy – cieszy się szef PROTON-ARCHEO. – Ale ze względu na bardzo wyrywkowy charakter badań niezbędna jest ich dalsza weryfikacja. Dopiero gdy potwierdzą istnienie podziemi, będziemy mogli przejść do typowych prac odkrywkowych. I to dopiero one pokażą, dokąd naprawdę prowadzi tunel, czy to rzeczywiście tunel i co jest na jego końcu”.

Loża masońska w parku to nie jedyne pomieszczenie, którego brakuje w pałacu w Borowej. I nie jedyna tajemnica. Choć wichry II wojny światowej ominęły pałac, w 1943 r. pojawił się w nim Günther Grundmann, legendarny Konserwator Zabytków Prowincji Dolnośląskiej. Zadanie Grundmanna było proste: ocalić przed Sowietami zbiory państwowe, kolekcje muzeów, archiwa oraz dzieła sztuki z kościołów i obiektów sakralnych. Konserwator rozwoził je do zamków i pałaców. Do Borowej przydzielił skrzynie, które zajęły dziewięć sal. Na lepsze czasy czekały w nich zbiory Muzeum Śląskiego, Archiwum Państwowego we Wrocławiu, Miejskie Zbiory Sztuki, zbiory Ratusza Wrocławskiego i część prywatnych kolekcji. Większość historyków twierdzi, że depozyt Grundmanna został w 1944 roku wywieziony z pałacu, jednak Krzysztof Jabłonowski znalazł dokumenty, z których wynika, że większa część skarbu powinna być ciągle w Borowej – zaledwie drobną część znaleźli szabrownicy. Na dodatek – jak twierdzą badacze – swoją prywatną skrytkę miał tu Gauleiter Śląska i ostatni Reichsführer SS Karl Hanke. Być może najcenniejsze elementy znajdują się w pomieszczeniach loży, a być może w zupełnie innych częściach pałacu.

„Podejrzanych miejsc jest w Borowej sporo – twierdzi właściciel pałacu. – Na wyspie w parku znajdują się relikty wieży rycerskiej. Mówi się, że spod pałacu wychodzą dwa tunele – obecność jednego potwierdziły teraz badania, drugi idzie podobno w kierunku zabudowań gospodarczych, na południowy zachód. Ale nie wiem, gdzie jest początek tych tuneli, co znajduje się pod pałacem. W renesansowej części poziom piwnic został podniesiony o metr. To tam musiały znajdować się wejścia do tuneli. Być może tam umieszczono skrytki”.

Znalezienie ich to właśnie zadanie dla magnetometru. „Magnetometr mierzy pole magnetyczne ziemi, które w swojej jednorodnej strukturze, czy chce czy nie chce, ma wiele zakłóceń – tłumaczy Zbyszko Janiszewski z Fundacji Experior Labor. – Te anomalie mogły zostać wywołane przez czynniki naturalne lub ingerencję człowieka. Nas oczywiście interesują te drugie. Ważne jest to, że zakłócenia wywołują ferromagnetyki, a więc w dużym uproszczeniu metale żelazne – żeliwo i stal. Choć w opuszczonym pałacu miejsca, które starano się ukryć, przede wszystkim zamurowywano, jeżeli za ceglaną ścianą »coś« się znajduje i zawiera żelazo, to magnetometr to »coś« wykryje. Przecież sztabek złota nie pakowano w złote skrzynie! To bardzo popularne przedmioty, takie jak narzędzia, okucia skrzyń czy stalowe drzwi, dają nam informację o schowkach i pustkach nie tylko pamiętających czasy II wojny światowej, ale i starszych”.

Magnetometr świetnie sprawdza się również tam, gdzie znajdowały się paleniska, skupiska ceramiki czy starożytne dymarki, czyli przedmioty lub miejsca, które wywołują zakłócenia poprzez tzw. termomagnetyzację cząstkową. Innymi słowy, pod wpływem wysokiej temperatury w materiałach ceramicznych wytwarza się pole magnetyczne, które jest w stanie zmierzyć magnetometr.

„Przykładem fantastycznych wyników, które uzyskano przy użyciu magnetometru, jest Biskupin – mówi Łukasz Porzuczek. – Na zlecenie Muzeum Archeologicznego w Biskupinie prowadziliśmy tam badania geofizyczne. Dzięki nim został odkryty pierwszy znany na terenie Polski tzw. rondel neolityczny. Gigantyczna, niemal 100-metrowej średnicy konstrukcja, która składała się z dwóch koncentrycznych rowów, była użytkowana przed 5–6 tysiącami lat w celach kultowo- -astronomicznych. Magnetometr pozwolił na rekonstrukcję badanego obiektu w postaci trójwymiarowej animacji”.

W pracach poszukiwawczych przydaje się również termowizja, która wykorzystuje promieniowanie podczerwone. To urządzenie znają miłośnicy filmów chociażby ze słynnego thrillera „Aniołowie Apokalipsy” z Jeanem Reno. Tam policja po „prześwietleniu” ściany znalazła zamurowane w niej ciało. Choć była to jedynie filmowa fikcja, w pewnych sprzyjających okolicznościach badanie takie byłoby możliwe. Rozchodzenie się ciepła w badanym obiekcie zależne jest od jego struktury i właściwości termicznych. Pozwala to nie tylko na wykrycie pustych przestrzeni i komór, ale też niewidocznych gołym okiem przemurowań, otworów drzwiowych i okiennych. Co więcej, badanie termowizyjne jest szybkie, a kamera widzi obraz termiczny nawet z dużej odległości. Dzięki temu można ją stosować w niedostępnych miejscach badanego obiektu.

ŻMUDNE SZUKANIE SKARBÓW

W Borowej pracowaliśmy trzy dni. Dokładne przebadanie takiego obiektu powinno trwać około trzech tygodni. Jego koszt mógły wynieść nawet kilkaset tysięcy złotych. Jednak metody bezinwazyjne, chociaż wymagają bardzo zaawansowanego i kosztownego sprzętu, otwierają zupełnie nowe możliwości. „Stosując tradycyjne metody, moglibyśmy tu pracować tylko raz – mówi Łukasz Porzuczek. – Gdyby później wyszły na jaw nieznane dotąd informacje, nie moglibyśmy już przebadać niektórych części parku, np. stanowiska, gdzie stała niegdyś wieża. Zostałoby po prostu zniszczone za pierwszym razem. Wbrew pozorom przy stosowaniu metod bezinwazyjnych jesteśmy bliżej skarbu. Następnym razem będziemy dokładnie wiedzieli, jak dostać się do podziemi albo skrytek bez robienia zbyt dużych szkód. Już po trzech dniach wiemy przecież, jak mniej więcej biegnie tunel”.

Badania ścian magnetometrem również dały obiecujące rezultaty. Na tyle obiecujące, że na razie ze względu „na dobro śledztwa” muszą pozostać tajemnicą. Jej rozwiązanie jest jednak już dość blisko. Choć wartość finansowa skarbów z Borowej jest oszałamiająca, to już wartość historyczna – absolutnie nieprzeliczalna…

W poszukiwaniach, które zorganizowała Joanna Lamparska, wzięli udział:
mgr Łukasz Porzuczek, Robert Kania, mgr inż. Magdalena Malkiewicz z firmy PROTON-ARCHEO, Zbyszko Janiszewski, dr Monika Łój, dr Wiesław Nawrocki z Fundacji Exterior Labor, Rafał Kruk, Piotr Majczak, Andrzej Boczek, Tomek Kowalczyk z Poszukiwania.pl, Piotr Mańkowski.