Urodzeni frajerzy: jak własny umysł pakuje nas w kłopoty

Czy życie bez kryzysów nie byłoby piękne? Niestety, nasz umysł działa tak, że jesteśmy skazani na kłopoty. Oto siedem jego grzechów głównych.
Urodzeni frajerzy: jak własny umysł pakuje nas w kłopoty

1. Dysonans poznawczy

To potężna siła, która kształtuje w dużym stopniu nasze zachowania. Bardzo nie lubimy, gdy rzeczywistość nie zgadza się z naszymi przekonaniami czy oczekiwaniami. Działamy wówczas – mniej czy bardziej świadomie – zgodnie z zasadą „tym gorzej dla faktów”, byle tylko jakoś zagłuszyć ten niemiły rozdźwięk. A najczęstszym narzędziem, którego używamy, jest racjonalizacja.

Jesteśmy w stanie podać mnóstwo argumentów tłumaczących rzeczywistość tak, żeby pasowała do naszych przekonań (resztę pomijając taktownym milczeniem). Np. jeśli nie dostaniemy podwyżki, to nie dlatego, że źle pracujemy, ale przez kryzys, wredny charakter szefa czy działanie jakiejś siły wyższej, która w ten sposób wystawia nas na próbę… To bardzo wygodna metoda – dzięki temu czujemy się znacznie lepiej – ale działa tylko na krótką metę. Na dłuższą zaś wyrządza wiele szkód. To właśnie racjonalizacja pozwala dyrektorom upadających banków usprawiedliwiać własną nieudolność i sprawia, że w nowej pracy popełnią pewnie te same błędy. No bo poprzednio przecież tylko mieli pecha, prawda?

2. Ślepa plamka

Lubimy mieć dobre zdanie o sobie i to do tego stopnia, że wpływa to na nasze postrzeganie innych. Z łatwością więc dostrzegamy przysłowiową drzazgę w cudzym oku, nie widząc belki we własnym. Gdy odnosimy sukces, przypisujemy go przede wszystkim sobie, gdy zaś ponosimy klęskę, od razu szukamy winnych gdzie indziej (fachowo nazywa się to złudzeniem atrybucji).

Swe kwalifikacje, walory i potencjał zawsze oceniamy powyżej przeciętnej. Co gorsza, uważamy też, że mamy lepszy wgląd w działanie własnego umysłu (to tzw. złudzenie introspekcji) niż inni ludzie. Wszystkie te czynniki zakłócają nasze postrzeganie rzeczywistości i sprawiają, że z radością powtarzamy te same błędy, nie wyciągając żadnych sensownych wniosków.

3. Błąd dostępności

Kolejny problem wiąże się z naszą oceną szans, ryzyka i wszelkiej statystyki. Najczęściej kierujemy się przy tym najświeższymi doświadczeniami. Jeśli zdarzyło nam się np. stać na czerwonym świetle, to podświadomie zakładamy, że trafiliśmy na „czerwoną falę” i na następnych skrzyżowaniach będzie podobnie („a nie mówiłem?”). Z identycznego powodu sądzimy, że inne kolejki do kasy w supermarkecie zawsze przesuwają się szybciej niż nasza (jeśli to nam się poszczęści, najczęściej tego nie pamiętamy).

Nie lepiej wygląda sprawa szacowania prawdopodobieństwa. Najczęściej idziemy na łatwiznę i bazujemy na „prywatnych” danych, zakładając, że dotyczą także reszty świata. Kierujemy się przy tym czymś, co nazywamy zdrowym rozsądkiem. Np. zakładamy, że skoro przy rzucie monetą szanse na orła i reszkę są równe, to przy stu próbach nie będziemy mieli do czynienia z żadną regularnością. I gdy wypadnie np. siedem orłów pod rząd – a prawa statystyki dowodzą, że jest to jak najbardziej możliwe – jesteśmy tak zaskoczeni, że zaczynamy się w tym doszukiwać jakiegoś nadnaturalnego sensu, dobrej passy itd. I wpadamy w pułapkę złudzeń.

4. Prawo małych liczb

Z błędną oceną statystyki wiąże się nasze upodobanie do bazowania na tych wartościach liczbowych, które łatwiej jest nam ogarnąć umysłem. Wiadomo, że wiele zwierząt potrafi „liczyć” co najmniej do trzech albo czterech. W przypadku ludzi badania wykazały, że liczby od jednego do pięciu postrzegamy w dużym stopniu automatycznie, nie angażując zbytnio świadomości.

Dlatego chętnie dzielimy większe zbiorowiska na mniejsze grupki, natomiast w abstrakcyjnym świecie naprawdę wielkich liczb szybko się gubimy. Aby tego uniknąć, nasz umysł stosuje kolejną sztuczkę, zwaną błędem zakotwiczenia – jeśli na początku toku rozumowania natkniemy się na jakąś liczbę, to potem się jej kurczowo trzymamy (co ma bezpośredni związek ze zjawiskiem torowania – patrz punkt 7). Dlatego jesteśmy podatni na manipulacje, których nie szczędzą nam twórcy reklam czy regulaminów (i tak z reguły ich nie czytamy).

 

5. Zasada unikania straty

Nikt nie lubi tracić, ale też rzadko kto zdaje sobie sprawę, jak dalece nasz mózg unika wszelkiego ryzyka. Jeśli już coś mamy, wyceniamy to średnio dwa razy wyżej niż identyczny przedmiot, który moglibyśmy sobie kupić (to tzw. efekt posiadania). Wydaje się to logiczne, ale daje paskudne efekty np. w przypadku inwestycji.

Niejeden gracz giełdowy opierał się przed sprzedażą akcji, których kurs spadał w czasie bessy, bo przecież lepiej mieć, niż nie mieć (i do tego stracić). Efekt – jeszcze większe straty. Z kolei gdy jest szansa na zarobienie pieniędzy, sięgamy do kieszeni bardzo niechętnie. Dlatego kasyno zawsze wygrywa: hazardziści najczęściej podnoszą stawki, gdy mają złą passę, ale gdy zaczyna im sprzyjać szczęście, nagle stają się ostrożni. Dołóżmy do tego jeszcze naszą niechęć do czekania na zysk (odroczoną gratyfikację), czyli zasadę „lepszy wróbel w garści” – i jasne jest, dlaczego tak często pakujemy się w kłopoty finansowe.

6. Torowanie (priming)

Nawet jeśli wydaje nam się, że jesteśmy odporni na wpływy i sugestie, badania psychologów dowodzą, że nie mamy racji. Jeśli do naszej świadomości docierają jakieś bodźce (np. czytamy artykuły pełne negatywnych sformułowań, przepowiadające kryzys i ogólnie nadejście ciężkich czasów) podświadomość reaguje, zmieniając nasz nastrój (w przypadku bodźców negatywnych – na gorszy). W dawnych czasach było to przystosowanie do życia w małej grupie – rodzaj empatii, dzięki której „wczuwaliśmy się” w ogólny nastrój społeczności.

Dziś, niestety, częściej zjawisko to prowadzi do samospełniających się przepowiedni: wszyscy mówią o kryzysie, więc trzeba zmniejszyć budżet i zatrudnienie; wszyscy piszą o braku pieniędzy, więc lepiej z nikim się nie dzielić… Na szczęście torowania można użyć do odwrócenia tego trendu – jeśli dostarczymy mózgowi pozytywnych bodźców (i to nawet w tak prymitywny sposób, jakim jest oglądanie uśmiechniętych twarzy czy wymuszanie swego własnego uśmiechu!), poczujemy się lepiej.

7. Prawo malejących przychodów

To zjawisko bardziej ogólne, ale w psychologii sprowadza się do stwierdzeń w rodzaju „pieniądze szczęścia nie dają”. Bo faktycznie tak jest! Z badań wynika, że – z wyjątkiem wyjścia z ekstremalnej biedy – większe zasoby i większe wydatki poprawiają nam samopoczucie tylko na chwilę. Nawet po wygraniu dużych kwot w lotto ludzie po jakimś czasie wracają do swego „podstawowego” poziomu zadowolenia z życia, który zdaniem naukowców może być wręcz zapisany w genach. Chyba więc nie warto aż tak przejmować się tymi pieniędzmi…