Uwięzieni w purpurze

Amber Gold i Michał Tusk, ślub Oli Kwaśniewskiej i nagie zdjęcia księcia Harry’ego – dlaczego tak fascynuje nas zycie dzieci dygnitarzy?

Na temat tego ślubu media spekulowały przez dobrych kilka miesięcy. We wrześniu córka byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i muzyk Kuba Badach powiedzieli sobie sakramentalne „tak”. Przed kościołem na młodą parę czekały tłumy gapiów i hordy fotografów. „Fakt” okrzyknął to wydarzenie „ślubem roku, a może nawet dekady!”. Komentarzom na temat sukni panny młodej, manier pana młodego, który trzymał parasol tylko nad swoją głową, i opalenizny byłego prezydenta nie było końca. Skąd to zainteresowanie ślubem prezydentówny?

 

Chelsea Energia

Dzieci osób publicznych nie mają łatwego życia. Jeśli kontynuują kariery rodziców, oskarżane są o nepotyzm. Kiedy wybierają bardziej prozaiczne zawody, sugeruje się im brak ambicji. Uwadze opinii publicznej nie umknie też żaden ich błąd czy wygłup. Już w średniowiecznej Republice Weneckiej dzieci dożów były za wszelkie przewinienia karane surowiej niż latorośle zwykłych obywateli. Bo od „urodzonych w purpurze” (terminem zarezerwowanym kiedyś dla następców tronu dziś określa się dzieci osób publicznych) po prostu więcej się wymaga.

„Dzieci słynnych polityków zawsze dorastają pod mniej lub bardziej bacznym okiem opinii publicznej. To ogromna presja” – tłumaczy Douglas Wead, historyk i autor m.in. bestsellerowej książki „All the Presidents’ Children: Triumph and Tragedy in the Lives of the First Families”. W naszej pasji oceniania jesteśmy bezlitośni. Przez magiel opinii publicznej przechodzą dzieci prezydentów, premierów, a także członkowie rodzin królewskich na całym świecie.

Kiedy w 1992 roku Bill Clinton wygrał wybory prezydenckie, jego córka Chelsea miała 12 lat, burzę niesfornych rudawych loków i nosiła aparat ortodontyczny. Przeprowadzka do Białego Domu była dla dorastającej, niezbyt ładnej nastolatki prawdziwym wyzwaniem. Popularny prezenter radiowy Rush Limbaugh przyrównał kiedyś młodą Chelsea do… psa. Po kilku innych prasowych atakach na aparycję ich córki, Clintonowie wymogli na mediach obietnicę, że zostawią ją w spokoju. „To była ciągła walka. Starałam się wieść normalne, prywatne życie pod baczną obserwacją całego świata” – wspominała Chelsea wiele lat później.

Przez kilka lat nawet się jej to udawało. W szkole była pilną uczennicą, uczyła się tańczyć w balecie i grała w teatrze. Była tak aktywna, że agenci służb specjalnych, którzy odpowiadali za jej bezpieczeństwo, nadali jej przydomek „Energia”.

Kiedy w 1997 roku zaczynała studia na Uniwersytecie Stanforda, na studencki kampus odprowadzili ją rodzice, kilkunastu agentów służb specjalnych i 250 dziennikarzy z całego świata. Amerykańskie bulwarówki uznały ją za dorosłą i śledziły każdy jej krok, opisując miłosne przygody i związki. Ale prawdziwe szaleństwo miało dopiero nastąpić. Afera z Monicą Lewinsky przewróciła do góry nogami nie tylko życie Billa i Hillary Clinton, ale też ich córki. Chelsea stanęła murem za obojgiem rodziców. Kiedy ci po raz pierwszy po ujawnieniu „afery rozporkowej” pojawili się publicznie razem, nie mogło przy nich zabraknąć uśmiechniętej córki.

 

W mundurze esesmana

Chelsea Clinton udało się uniknąć wielkich kompromitujących skandali. Tylko raz, w 2001 roku, tabloid „Globe Magazine” zarzucił jej skłonność do alkoholu i opisał, jak zataczała się przed londyńskim klubem Groucho. Dokładnym przeciwieństwem poprawnej Clintonówny jest zaś „niegrzeczny chłopiec” brytyjskiej rodziny królewskiej – książę Harry. Życie młodszego syna księcia Karola i księżnej Diany od lat bardziej przypomina serial „Seks w wielkim mieście” niż nobliwy film kostiumowy. Prasa przyłapała go na paleniu marihuany w wieku 16 lat. Później do prasy przeciekły informacje o tym, że oszukiwał na egzaminach w Eton College.

Z kolei w 2005 roku Harry przyszedł na przyjęcie kostiumowe ubrany w mundur esesmana i ze swastyką na ramieniu. Książę musiał publicznie przeprosić i zniknąć na jakiś czas z medialnego radaru. Ale już cztery lata później skandalista powrócił – w sieci ukazało się wideo, na którym Harry robi sobie rasistowskie żarty z kolegi – żołnierza o pakistańskim pochodzeniu.

Oczywiście 27-letni dziś książę stara się dopasować do roli poważnego arystokraty. Odwiedza szpitale, fundacje, uczestniczy w misjach wojskowych w Afganistanie. Wystarczyło jednak, żeby podczas ostatnich wakacji w Las Vegas Harry na jednym z suto zakrapianych przyjęć w hotelu zagrał w rozbieranego pokera, żeby znów wywołać globalny skandal i oburzenie rodziny królewskiej. Dzień później do Internetu przeciekły zdjęcia nagiego księcia baraszkującego z rozebraną kobietą.

„Moje życie to nie bajka. Wiemy z Williamem, że urodziliśmy się uprzywilejowani, i uważamy, że wiąże się z tym ogromna odpowiedzialność. Ale czasem marzę o tym, że jestem normalnym obywatelem” – powiedział niedawno książę Harry w wywiadzie dla telewizji CBS News.

 

Jak małpy bonobo

Dlaczego tak bardzo fascynuje nas życie prywatne polityków: ich sekrety, żony, zdrady, no i właśnie dzieci? Prof. Bartłomiej Dobroczyński, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, podaje wytłumaczenie rodem ze świata… zwierząt. Według naukowca ulubionym zajęciem naczelnych – szympansów, goryli, orangutanów – jest obserwowanie siebie nawzajem. Pozwala im to zobaczyć, kto ma władzę, najwięcej partnerek i jest najbardziej popularny.

 

Małpy bonobo uwielbiają przyglądać się kopulacji swoich współtowarzyszy, a także obserwować ich relacje. „Uczą się wtedy, jak powielać sukces najsilniejszych, a także z kim warto przebywać. Wewnątrz grupy władcy są jednocześnie wzorem do naśladowania i obiektem zazdrości” – tłumaczy prof. Dobroczyński. Podobnie jest u ludzi. Nie bez kozery amerykański biolog Jared Diamond nazwał człowieka „trzecim szympansem”. Jego również fascynuje życie innych, a szczególnie tych, którzy mają władzę. „Władza to symbol sukcesu” – mówi amerykański antropolog prof. David I. Kertzer.

A dzieci polityków? Według ewolucjonistów potomstwo to najważniejsza inwestycja, gwarantująca trwałość gatunku Potomkowie władców to też prawdopodobnie przyszli rządzący. A jeśli nie można skrzywdzić władcy, bo jest zbyt silny, można spróbować osłabić go przez skrzywdzenie jego dzieci.

 

Odziedziczone nazwisko

Monika Jaruzelska, stylistka i córka generała Wojciecha Jaruzelskiego, w rozmowie z „Faktem” przyznała, że nienawiść do znanych rodziców jest „dziedziczona” przez ich dzieci. Media i społeczeństwo oceniają je dużo surowiej. Przekonał się o tym syn premiera Tuska Michał, który po upadku parabanku Amber Gold przyznał się do współpracy z spółką-córką, linią lotniczą OLT Express. O zawartości jego skrzynki mailowej i fakturach za usługi konsultacyjne dyskutowała cała Polska. Kasia, siostra Michała, do takiego zainteresowania jest przyzwyczajona, a nawet z niego korzysta. Wystąpiła w programie TVN „Taniec z gwiazdami” i prowadzi popularnego, choć także bezlitośnie krytykowanego bloga.

„Ze znanym nazwiskiem jest jak z odziedziczonym majątkiem: można go dobrze zainwestować albo można roztrwonić na celebryckich salonach” – podsumowuje Monika Jaruzelska.

„Wiadomo, że polityka oparta jest na grze emocjami” – pisze w książce „Moral Politics: How Liberals and Conservatives Think” amerykański lingwista prof. George Lakoff. Najczęściej są to emocje skrajne.

Dlatego dzieci znanych polityków to dla nas podwójnie interesujące zjawisko. Jedni powielają sukcesy rodziców, inni wręcz przeciwnie: przynoszą im wstyd, jak oskarżany o malwersacje finansowe syn Margaret Thatcher Mark. W tym drugim przypadku szary obywatel czuje satysfakcję. Nic bowiem nie cieszy go tak jak porażki wielkich tego świata. Albo chociaż ich dzieci.