Nie musisz być przebojowy, wykorzystaj to, co masz! W poszukiwaniu powołania

Ulegamy tyranii duchowego fitnessu – wierzymy, że powinniśmy być sprawni i przebojowi, efektywni i pozytywni, zdrowi i szczęśliwi. A czasem to właśnie nasze problemy i utrapienia mogą przybliżyć nas do zrozumienia własnego miejsca w życiu.
Nie musisz być przebojowy, wykorzystaj to, co masz! W poszukiwaniu powołania

„Odkryj swoje miejsce w życiu” – to bardzo popularna zasada life coachingu. Szczególnie w nurtach wywodzących się z amerykańskiej psychologii pozytywnej, obiecującej rozwój pogodnego stanu umysłu, który pomaga wstać rano z łóżka, czuć się dobrze, z satysfakcją przepracować dzień i czerpać radość z życia prywatnego. Googlując „własne miejsce”, odkrywamy, że naszą potrzebę spełnienia chętnie zagospodarują łowcy talentów, organizacje religijne, partie polityczne, deweloperzy budujący osiedla mieszkalne, headhunterzy, konsultanci i korporacje, biura podróży, organizatorzy warsztatów psychologicznych, salony meblarskie, subkultury, urzędy imigracyjne, producenci odzieży i związki hobbystów.

Studiując dostępne na rynku oferty „własnego miejsca”, dowiemy się, że wiąże się ono z odkrywaniem własnego potencjału, dotychczas zaledwie przeczuwanego bądź w ogóle nieznanego, w najlepszym razie znajomego, ale trudnego do pogodzenia z życiem codziennym, koniecznością pracy, relacjami z innymi ludźmi w warunkach rodzinnych, społecznych czy zawodowych. Wszyscy chcemy się spełniać, ale przecież trzeba na siebie zarobić, zadbać o rodzinę i wypełnić wiele innych obowiązków… Dla samego siebie zostaje naprawdę mało czasu. Każda z ofert przewiduje zatem jakąś zmianę, ta zaś wymaga inwestycji – czy to finansowej, światopoglądowej czy czasowo-energetycznej, związanej z poszukiwaniami zewnętrznymi i wewnętrznymi.

Popularność poszukiwań właściwego miejsca świadczy o tym, że tego miejsca nie znamy, a niewiedzy towarzyszy przeczucie, że coś jest nie w porządku; że gdzieś jest więcej czegoś ważnego, co jest nam potrzebne. Nie do końca wiadomo, czego szukamy, ale wiadomo, jakie są konsekwencje tego braku: brak satysfakcji, ciągłe czekanie na coś, co ma się zdarzyć i wiecznie czai się gdzieś za rogiem codziennych zadań i czynności. Czasem wydaje się, że jest to wyczekiwany weekend, wakacje, nowy samochód, lepsza praca, inny partner albo zakupy. Nauczyciele buddyjscy wskazują na wrodzony brak satysfakcji cechujący życie,  radząc, aby za pomocą medytacji rozpuścić nadzieję i odkryć doskonałość chwili obecnej. Lecz nam to nie wystarczy; sami chcielibyśmy odkryć własne powołanie!

Brak powołania ostatecznie okazuje się brakiem sensu. W ludzkiej kartografii psychologicznej dom duszy – ta centralna przestrzeń do odnalezienia, jaką jest własne miejsce w życiu, jest w rzeczywistości ruchoma – wiąże się z realizacją siebie, pasją, poczuciem bycia na właściwej ścieżce, rozwojem. Jeśli powołanie jest domeną każdego człowieka, to realizacja go oznacza również odnalezienie duchowego sensu życia.

 

Impuls duszy

Dawniej powołanie było domeną duchowieństwa – dusza była powołana, by służyć Bogu. Od czasu reformacji powołanie zostało jednak udostępnione również świeckim – powołaniem mogła być praca, rodzina i zaangażowanie społeczne. Pokłosie tej koncepcji w szczególności cechuje światopogląd popularny w krajach germańskich i anglosaskich, z których w dużej mierze pochodzi współczesna psychologia.

Według psychologii analitycznej, stworzonej przez jednego z ojców psychoterapii, szwajcarskiego psychiatrę Carla Gustava Junga, podobne wyobrażenia i przeczucia należą do archetypowego obrazu indywiduacji. Obrazy archetypowe to uniwersalne „instynkty” duszy, przejawiające się w różnej postaci w życiu każdego z nas: w marzeniach, fantazjach, snach, niespodziewanych wydarzeniach i wzorcach naszych zachowań. Ponieważ należą one do całej ludzkości, odnajdziemy je także na poziomie kulturowym, wyrażone symbolicznie w baśniach, legendach, mitologii, religii, literaturze, filmie, sztuce, a nawet w ideologiach politycznych i społecznych. Obrazy archetypowe oddziałują na odbiorcę, budząc silne emocje i tęsknotę za przeczuciem głębszej rzeczywistości.

 

Interpretowane w sposób jungowski baśnie, mówiące o przygodach bohatera, który przechodzi kolejne próby losu, musi wykazać się zacnością, wykonać różne zadania i liczyć na łut szczęścia, by zdobyć skarb lub rękę księżniczki, to przykład kulturowych obrazów archetypowych poszukiwań samego siebie i swojego powołania.

Bohaterowie „Gwiezdnych wojen”, „Władcy pierścienia”, legend o Rycerzach Okrągłego Stołu czy przypowieści religijnych i mitycznych zmierzają do tego samego celu – samourzeczywistnienia.

Indywiduacja to według Junga trwający całe życie proces dochodzenia do siebie, usuwania przeszkód i odkrywania własnej duszy, która okazuje się upragnionym domem i „właściwym miejscem”. Ponieważ świadomy umysł to tylko mała wysepka na oceanie nieświadomości, jest to też zadanie „poznawania samego siebie” (postulowane w inskrypcji na wrotach wyroczni delfickiej). Zadanie niełatwe, ponieważ dusza sama w sobie pełna jest sprzeczności. Jednocześnie pragnie wolności i bezpieczeństwa; przygody i świętego spokoju, jakie oferuje stała praca. Bogactwa i władzy, ale także lekkiego ducha i otwartości na doświadczenie, jakie oferuje nasze cenne życie.

Dążenie do indywiduacji to wspólny wszystkim ludziom impuls duszy, która szuka możliwości uzyskania i wyrażenia własnej pełni. Dążenie do niej pomaga odnaleźć ów poszukiwany sens życia i własne miejsce. Jung uważał, że współczesne nerwice wynikają z zakłóceń w tym procesie. Gdy dusza nie może wyrazić swojej pełni, cierpi, buntuje się i zwraca na siebie uwagę. Stworzona przez Junga odmiana psychoanalizy ma za cel wsparcie duszy, m.in. poprzez rozwiązanie nerwicowych mechanizmów, blokujących proces indywiduacji, oraz kontakt z umysłem nieświadomym poprzez analizę snów i pracę z wyobraźnią, co ma doprowadzić do pogłębienia życia i obudzenia kreatywnych możliwości ukrytych w umyśle.

 

Sny i zbiegi okoliczności

Analityk jungowski James Hillman w książce „Kod duszy” opisuje teorię żołędzia.  Przyrównuje powołanie do orzecha, który rzucony na glebę życia rozwija się stosownie do swojego „kodu” i wyrasta na drzewo. Ani on sam, ani jego otoczenie nie wiedzą jednak, jak to drzewo będzie wyglądać – a jednak rozwija właściwości, które były w nim od początku.

Hillman przywołuje metaforę postaci daimona, którego starożytni Grecy uważali za osobistego opiekuńczego półboga, strzegącego duszy i oddziałującego na życie człowieka, któremu jest przypisany. Według neoplatoników daimon był obecny przy inkarnacji duszy w ludzkim ciele i pamięta to, o czym ona zapomniała, przychodząc na świat. W toku życia daje o sobie znać za pośrednictwem snów, wyobrażeń, porywów emocjonalnych, w chwilach refleksji i poprzez niezwykłe zbiegi okoliczności, które Jung nazywał synchronicznościami.

Synchroniczność to wydarzenie, w którym dwa zjawiska niepowiązane prawem przyczyny i skutku mają wspólne znaczenie. Każdy ich doświadcza – czasami pomyślimy o dawno niespotkanym przyjacielu i tego dnia zadzwoni on do nas. Czasami wydarza się sytuacja prosto ze snu, który mieliśmy poprzedniej nocy. Czasem z pozoru przypadkowe spotkanie zadecyduje o poważnej życiowej zmianie. Jedni w takich wypadkach pomyślą o zbiegu okoliczności, inni mówią: nie ma przypadków. Sam Jung uważał, że gdy człowiek zaangażuje się w głębię własnej duszy, synchroniczność będzie pojawiała się częściej. Gdy zwrócimy na nią baczną uwagę, może okazać się, że to daimon podsuwa nam propozycję kolejnego kroku na naszej ścieżce.

 

Gdy zdarzy się, że uwiedzeni złudnym poczuciem wygody i bezpieczeństwa tego, co znane, zamykamy się na wewnętrzny głos i nowe możliwości rozwoju, wtedy działalność naszego daimona może przybrać nieprzyjemną postać – będzie dobijał się za pomocą przykrych doświadczeń, takich jak choroba, utrata pracy, kłopoty, które nas zmuszają do przewartościowania, albo objawów nerwicowych, na przykład bezsenności, napadów niepokoju, koszmarów sennych czy kryzysu egzystencjalnego.

 

Ciemna strona psychologii

Hillman wskazuje na ciemną stronę psychologii, która utraciła łączność ze swoim pierwotnym źródłem, czyli właśnie duszą (gr. „psyche”), popadając w obiegowy scjentyzm z jego próbą objaśniania ludzkiego doświadczenia metodą „szkiełka i oka”. Psycholodzy często drżą z irytacji na sam dźwięk słowa „dusza”, ponieważ brzmi ono nienaukowo i kojarzy się z duchową sferą bytu, której nauka uchwycić nie potrafi. Z tego samego powodu słowa tego używa Hillman jako antidotum na przekonanie, że głębię ludzkiego doświadczenia można sprowadzić do naukowych definicji. Podważa on liczne popularne teorie, które redukują duszę do powtarzalnych wzorców – przykładowo tę, w myśl której doświadczenia, traumy, błędy rodziców i inne wzorce pochodzące z dzieciństwa warunkują przyszłe życie i zainteresowania. Oznaczałoby to, że nie jesteśmy niczym więcej, jak zlepkiem dość przypadkowych okoliczności z przeszłości, powtarzających się w błędnym kole. Popularna teoria kompensacji głosi, że nasze talenty wynikają ze słabości i kompleksów, z którymi musieliśmy się mierzyć, nim nasza osobowość dojrzała. Hillman odrzuca podobne poglądy jako nieuwzględniające sedna rzeczy, czyli duszy, która kieruje się własnym geniuszem, inspiracją i przeznaczeniem. I buntuje się przeciwko ograniczającym ją koncepcjom „ekspertów”, chroniąc własną wyjątkowość.

Ciemna strona psychologii, redukująca duszę do puli mechanizmów, ujawnia się także – według Hillmana – we współczesnym dążeniu do pozbycia się niewygodnych objawów. Gdy dusza domaga się uwagi i strąca nas z obranego kursu za pomocą nerwicy czy kryzysu wartości, czujemy niepokój – znajome terytorium wydaje się trząść, a dawne metody odzyskania poczucia bezpieczeństwa nie działają. Kupujemy nowy samochód, a zamiast poczucia satysfakcji dostajemy ataku paniki – daimon uznał, że jedynym sposobem zwrócenia naszej uwagi na głębszy sens życia jest wysłanie greckiego boga Pana, by ten wstrząsnął naszymi ślepo powtarzanymi wzorcami. Zamiast zrozumieć, na czym polega problem, prosimy psychiatrę o pigułkę, która przywróci lekkość bytu. Psycholog wychowany w szkole behawioralno-poznawczej pomoże zmodyfikować wzorce zachowania, które sprzyjają powstawaniu niepokoju, egzystencjalista wytłumaczy nam, że zwyczajnie boimy się śmierci, a jeszcze inny ekspert odnajdzie przyczynę ataku paniki w traumie z dzieciństwa.

Gdy psychologia redukuje ludzkie przeżycia do teorii, zamiast pomóc odnaleźć „własne miejsce”, tresuje nas tylko, byśmy lepiej umieli cieszyć się miejscem, które własne nie jest. Poczujemy się lepiej, lecz daimon będzie pukał się w czoło i obmyślał kolejne sposoby, jak zwrócić naszą uwagę. Z jego perspektywy jedynie pomalowaliśmy na ładny kolor kraty więzienia, które powstrzymuje nas przed samorealizacją.

 

Taniec krzywych nóg

Franciszek, dobrze zarabiający 46-letni menedżer, od dziecka interesował się filozofią. Od dziesiątego roku życia czytywał traktaty znanych filozofów, a ich idee potrafił objaśniać dorosłym. W szkole uczył się słabo, ale egzaminy na studia filozoficzne zdał na poziomie uznanym za wybitny. Typowano go na przyszłego naukowca i pisarza, wróżono międzynarodową karierę. Otrzymał zagraniczne stypendium, a na miejscu poznał zamożną rodzinę, u której mieszkał przez kilka miesięcy – w wystawnej willi. Przepych spodobał mu się, więc postanowił zostać menedżerem – jak właściciel domu. W końcu zaczął dobrze zarabiać, ale dręczył go paniczny lęk przed śmiercią. Znalazł oparcie w rodzinie, którą hołubił i uznawał za największą świętość w swoim życiu. Tego samego dnia, gdy odebrał dyplom MBA prestiżowej, amerykańskiej uczelni, dowiedział się, że jego żona ma romans. W chwilach goryczy mówi, że lubi pieniądze, ale popełnił dla nich największy błąd życia – odszedł od swojego powołania – i teraz cierpi, błąkając się wśród innych zagubionych dusz pozbawionych pasji – jak nazwał swoich współpracowników (słusznie bądź nie).

 

Tatsumi Hijikata, jeden z dwóch twórców japońskiego tańca Buto, marzył, by zostać tancerzem współczesnym. Jednak gdy był mały, jego matka przez kilka lat nosiła go w koszu, w którym zostawiała go na wiele godzin w czasie, gdy zbierała ryż. Efektem była jedna noga krótsza od drugiej – a obie krzywe. Nie mogąc pięknie tańczyć, Hijikata stworzył fascynującą odmianę sztuki, inspirowaną zjawiskami natury – również chorobą i brzydotą.

Pierwszy przykład ukazuje człowieka, który włożył wiele wysiłku w to, żeby żyć wygodnie i realizować potrzebę bogactwa, którą odnalazł w sobie, wchodząc w życie. Jednak o wiele głębsza i starsza potrzeba duszy, ta, która od małego odróżniała go od innych dzieci, została zepchnięta na dalszy plan jako mniej praktyczna. Tymczasem to ona sama była „właściwym miejscem”. Substytuty właściwej drogi z czasem okazują się złudą.

Drugi przykład ukazuje człowieka, który rósł zgodnie z naturą swojego żołędzia. Wyrosło z niego drzewo, którego niektóre gałęzie pogięły się w zbyt małym koszu. Jednak to, co moglibyśmy uważać za przeszkodę, a nawet patologię, stało się drogą do spełnienia własnego przeznaczenia; Hijikata dzięki swym krzywym nogom, bliskości daimona i sile indywiduacji na zawsze wpisał się w annały sztuki performatywnej.

 

Spotkanie z Cieniem

Od dziecka jesteśmy uczeni, że należy dobrze grać w piłkę, wyróżniać się cnotliwymi postawami, być silnym, mądrym, inteligentnym, kulturalnym, a nade wszystko samowystarczalnym. Kto nie „ogarnia”, jest gorszy i zasługuje na wstyd i poczucie winy. Duża część współczesnej psychologii próbuje korygować to, co „brzydkie” i niezgodne z powszechnymi standardami. Narzucona nam zostaje tyrania duchowego fitnessu – bycia sprawnym, przebojowym, efektywnym, pozytywnym, zdrowym, szczęśliwym i rozwiniętym. Tymczasem według Hillmana „patologizacja” jest jedną z funkcji duszy. Może być jej drogą i narzędziem przeznaczenia – jak w przypadku Hijikaty. Dlatego jeśli próbujemy odegnać przykre doświadczenia, ryzykujemy utratę łączności z własną duszą. Powinniśmy zamiast tego przyjrzeć się dokładnie naszym utrapieniom i poszukać w nich głosu daimona.

Gdy pokazujemy światu twarz, którą świat lubi oglądać, zostajemy nagrodzeni. Ale według Junga wszystko, co w naszym wnętrzu nie jest zgodne z rodzicielskimi i społecznymi wyobrażeniami tego, co dobre i słuszne, zostaje pogrążone w nieświadomym umyśle i staje się częścią tzw. Cienia. Gdy jakaś cecha nas szczególnie irytuje w zachowaniu innych osób i gdy sama myśl, że moglibyśmy posiadać taką cechę, wydaje się odrażająca, wówczas najprawdopodobniej właśnie ona należy do naszego Cienia. Poznanie go jest według Junga jednym z pierwszych i najtrudniejszych kroków na drodze do indywiduacji. Ostatecznie pomaga też odkryć większą pełnię i siłę.

 

Powściągnąć pokusę doradzania

Life coaching, wywodzący się tradycji psychologicznej Zachodu, jest w istocie odpowiedzią na zagubienie i dezorientację oraz próbą poszukiwania powołania, opartą na założeniu, że klient ma wewnątrz siebie uśpioną wiedzę na wszystkie ważne dla tych poszukiwań tematy. W sytuacji idealnej coach nie sugeruje rozwiązań, ale pomaga w stylu sokratejskim – zadając pytania, które tę wiedzę mają obudzić. Szkolenie coacha w dużej mierze polega na nauce, jak te pytania zadawać i jak powściągnąć pokusę, by nie udzielać porad, które przecież należą do jego subiektywnego doświadczenia życiowego. Mogłoby to jedynie oddalić klienta od głosu daimona, którego rolę próbowałby przejąć coach. Jeśli zamiast tego coach będzie potrafił pobudzić klienta do głębokiego przemyśliwania własnej drogi, w szczególności w tych aspektach, które klient sam przed sobą ukrywa, wówczas ma szansę stać się sprzymierzeńcem w procesie indywiduacji.

Jakie inspiracje może znaleźć coaching w analizie jungowskiej czy koncepcjach Hillmana? Przede wszystkim wizję człowieka, w której jesteśmy czymś więcej niż tylko wynikami testów psychologicznych czy zbiorem cech osobowościowych. Perspektywę uwzględniającą umysł nieświadomy z jego snami i synchronicznościami, zawierającą perspektywę duszy jako niezbadanej, a zarazem realnej i namacalnej tajemnicy, czasem pełnej kreatywnych możliwości, a czasem niepokojącej. A także wizję, w której coaching ma służyć spełnianiu własnego powołania, a nie nakładaniu plastrów na rany odniesione w trakcie zajmowania się sprawami, przeciwko którym buntuje się nasz daimon.