Rywalizacja pojawia się między ludźmi automatycznie. Kiedy jest groźna?

Rywalizacja prowadzi do agresji, utrudnia uczenie się i tłumi kreatywność – dlaczego więc tak chętnie konkurujemy z innymi?
Rywalizacja pojawia się między ludźmi automatycznie. Kiedy jest groźna?

Edward Cope i Othniel Marsh nie wyglądają na ogarniętych obsesją. Ze zdjęć spogląda na nas dwóch dostojnych naukowców dżentelmenów z XIX wieku. Mają starannie przyczesane brody i wąsy, wygładzone surduty, dyskretnie połyskujące na brzuchach łańcuszki zegarków. Łatwo uwierzyć, że to właśnie im zawdzięczamy odkrycie wielu spośród najsłynniejszych gatunków dinozaurów: brontozaura, diplodoka czy stegozaura.

A jednak zdjęcia nie ukazują prawdy. Cope i Marsh są znani nie tylko jako amerykańscy pionierzy paleontologii, ale przede wszystkim jako bohaterowie najbardziej zaciętej rywalizacji naukowej w historii. Ich pojedynek o to, kto odkryje najwięcej gatunków wymarłych gadów, przerodził się w ciągnącą się ponad dwie dekady personalną wojnę. Najpierw paleontolodzy ośmieszali się publicznie – Marsh upokorzył Cope’a wytykając mu, że ten, rekonstruując jeden ze szkieletów, czaszkę umieścił na ogonie dinozaura. Cope w odwecie najechał i wyeksploatował stanowisko badawcze Marsha. Wkrótce obaj zniżyli się do szpiegowania oponenta i podkupywania sobie rewolwerowców, którzy na ich zlecenie uciekali się do grabieży kości, kłusownictwa i łapówek. Naukowcy zlecali też niszczenie sobie nawzajem stanowisk i bezcennych eksponatów. Ostatecznie obaj się zrujnowali, bo zaczęli finansować wojenno-naukowe ekspedycje z własnych kieszeni (Marsh musiał prosić o środki na życie macierzystą uczelnię – Uniwersytet Yale).

Epizod, który przeszedł do historii nauki jako wojna o kości, miał ponuro-komiczny finał – w testamencie Cope przekazał swoją czaszkę nauce, i nakazał, by zmierzyć jej rozmiar i następnie porównać ją z czaszką Marsha. W ten sposób chciał ostatecznie pogrążyć przeciwnika po śmierci.

WSZYSCY NA START

Spory badaczy są tak stare jak sama nauka, bywają też jej motorem napędowym. Fiksacja dwóch paleontologów dała nam 136 nowych gatunków dinozaurów. Podobnie owocne były inne zacięte rywalizacje. Rozwój matematyki wiele zawdzięczał publicznym pojedynkom we włoskich kościołach epoki renesansu, gdzie dwaj adwersarze stawali naprzeciwko siebie, by np. udowodnić, kto lepiej rozwiązuje równania trzeciego stopnia.

Mniej widowiskowy, ale bardziej znaczący z naukowego punktu widzenia był kilkuletni spór między Gottfriedem Leibnitzem i Isaackiem Newtonem o pierwszeństwo w odkryciu rachunku całkowego. Mniej więcej w tym samym czasie co Cope i Marsh o dinozaury, o to, jaki prąd jest lepszy – stały czy zmienny – spierali się Thomas Edison i Nicola Tesla. James Watson i Francis Crick być może nie zostaliby odkrywcami helisy DNA, gdyby nie czuli gorącego oddechu napływającego z drugiej strony globu – w tym samym czasie co oni nad budową cząsteczki dziedziczenia pracował słynny Linus Pauling z Pasadeny. Brytyjczyków rywalizacja tak zmotywowała, że po miesiącach siedzenia po nocach to oni pierwsi skonstruowali poprawny model DNA.

Naturalnym obszarem konkurowania jest sport, tutaj jednak rywalizacja bywa znacznie bardziej zacięta. Historia niemal każdej dyscypliny zawiera przykłady współzawodnictwa, które przekroczyło wymiar przyjacielskich zmagań i zawędrowało poza granice rozsądku, uczciwości i bezpieczeństwa.

Robert Scott i Roald Amundsen ścigali się tak ostro o to, który pierwszy stanie na biegunie południowym, że Amerykanin przepłacił to życiem. Chęć pokonania Borysa Spasskiego w szachach wpędziła Bobby’ego Fishera w chorobę psychiczną. Rywalizacja między mistrzami Formuły 1 Nikim Laudą a Jamesem Huntem przyczyniła się do wypadku Laudy, z której wyszedł oszpecony na resztę życia. Najdalej posunęła się łyżwiarka Tonya Harding, która zleciła byłemu mężowi napaść na swoją największą rywalkę Nancy Kerrigan. Harding została za to ukarana dożywotnim zakazem startów.

 

Jak pokazują badania, wyżej opisane zachowania wyróżniają jedynie ich skrajne formy – jednak nie sama skłonność do rywalizacji jako taka. Wykazuje ją każdy z nas, niezależnie od płci. Co więcej, mając alternatywy, najchętniej wybieramy właśnie konkurowanie.

Fińscy biolodzy ewolucyjni Mikael Puurtinen i Tapio Mappes udowodnili w 2014 r., że grupa przypadkowo dobranych nieznajomych mając do wyboru rywalizowanie, współpracę lub zachowanie neutralne wobec innej grupy – najczęściej wybierze rywalizację. Stanie się tak nawet wówczas, gdy eksperyment skonstruuje się tak, by najbardziej opłacalna dla grupy była współpraca z innymi.

CO NAKRĘCA RYWALIZACJĘ?

Magda Salik, FOCUS: Ostatnio grupa moich kolegów wzięła udział w konkursie dla białych kołnierzyków. Pięcioosobowy zespół rywalizował z innymi o to, która grupa przez dwa miesiące przejedzie więcej kilometrów na rowerach. Koledzy dojeżdżają rowerami do pracy, więc na początku postanowili po prostu rejestrować codzienne aktywności. Jednak wkrótce coś im się stało: zaczęli jeździć do pracy dłuższą drogą, wieczorem, a także w weekendy. Wstawali o świcie i byli gotowi wyjść na rower o północy, jeśli spostrzegali, że rywale depczą im po piętach. Z czasem wszystko – przyjaciół, rodzinę, hobby – podporządkowali konkursowi. Na koniec urządzili ultramaraton i przez 36 godzin jeździli w kółko między dwoma mostami w Warszawie… Spali tylko dwie godziny w samochodzie zaparkowanym pod jednym z mostów. Co nimi powodowało?

Mikael Puurtinen – bada związki między międzygrupową rywalizacją a współpracą wewnątrz grupy. Pracuje na University of Jyväskylä.:
– Zakładam, że to byli mężczyźni? Mężczyźni interesują się sportami grupowymi i chętnie angażują się w fizyczne aktywności z kolegami. Podejrzewam, że tego rodzaju zachowania były selekcjonowane ewolucyjnie – jak polowania w grupach czy udział w walkach międzyplemiennych – ponieważ stanowiły główne sposoby na osiągnięcie reprodukcyjnego sukcesu. Koledzy zaangażowali się w rywalizację niemal bezgranicznie, tymczasem to był konkurs o honor, bez żadnych nagród. W męskiej grupie ważne jest, by bronić swojej reputacji i podtrzymywać wizerunek wartościowego członka społeczności. Ci, którzy o to nie dbają, są zawstydzani lub wyśmiewani. W takiej grupie prędko pojawia się presja społeczna i wewnętrzna konkurencja napędzająca takie zachowania, jakie pani zaobserwowała. Ci z pani kolegów, którzy byli lepsi od innych, zaczęli czerpać satysfakcję z udziału w zawodach, bo dało to im okazję do popisania się i zdominowania innych (w przyjacielski sposób).

Z ewolucyjnego punktu widzenia – najpierw nauczyliśmy się rywalizować czy współpracować ze sobą?

– Spekulowałbym, że ludzka umiejętność współpracy rozwinęła się, ponieważ wspólnie dbaliśmy o potomstwo. Czyli rozwinęła się w kontekście rodzinnym, a potem te umiejętności zostały wykorzystane w rywalizacji między grupami. I te grupy, których członkowie potrafili lepiej ze sobą współpracować, zastępowały grupy, które nie rozwinęły dostatecznie zdolności kooperacji.

Wyjaśnia: Prof. Dariusz Doliński – pracuje na Uniwersytecie Humanistycznospołecznym SWPS, współautor książki „Posłuszni do bólu”.

– Pochłonęła ich pułapka konsekwencji. Jeśli ludzie rozpoczną jakieś działanie, mają tendencję do kontynuowania tego działania nawet wtedy, gdy przestaje mieć ono sens. Klasyczny przykład to konstrukcja samolotu Concorde. Idea pojawiła się na początku lat 60. XX w. – wówczas ropa była tania, więc pomysł oceniono jako opłacalny i wydano na prace projektowe ponad miliard funtów. Dziesięć lat później należało podjąć decyzję o zamówieniu 16 samolotów, które miały kosztować ponad 600 mln funtów. Tylko że w ciągu tamtej dekady nastąpił wielokrotny wzrost ceny ropy – i okazało się, że już nie tylko sama konstrukcja, ale nawet lot samolotem Concorde będzie deficytowy. Wpływy z biletów oszacowano jako niższe niż koszty obsługi pokładowej, paliwa itp. Mimo to zapadła decyzja o budowaniu samolotów. Gdybyśmy przyjęli hipotetycznie, że nie wpakowano tego miliarda dwustu milionów funtów w prace przygotowawcze, sprawa byłaby absolutnie oczywista – nie robimy tego, to nie ma sensu. Ale ponieważ już wpakowaliśmy miliard, to kontynuujemy.

 

Magdalena Salik, FOCUS: Moi koledzy mieli też konkurentów, grupę, która deptała im po piętach.

– To ich nakręcało jeszcze bardziej. Efekt rywalizacji nasila mechanizm utopionych kosztów. Wyjaśnia to paradoks licytacji dolara. Przyjmijmy, że cena wywoławcza to 25 centów, przeskok licytacyjny też wynosi 25 centów. Bez względu na to, czy wygra się licytację, czy nie, płaci się najwyższą zadeklarowaną kwotę. Gdy grają dwie osoby, jedna proponuje 25 centów, druga 50, pierwsza podnosi do 75, druga proponuje dolara. Pierwsza jest wówczas w takiej sytuacji, że albo przegra (i straci 75 centów), albo zaproponuje za dolara dolar dwadzieścia pięć. Racjonalne wydawałoby się zaproponowanie dolar dwadzieścia pięć, bo wówczas traci się tylko 25 centów. Ale dla drugiej osoby racjonalne jest wówczas zaproponowanie dolar pięćdziesiąt – bo wówczas na czysto traci tylko 50 centów, a nie dolara. Tyle że pierwsza osoba zaproponuje wówczas 1,75, a druga – dwa dolary. W tym eksperymencie ludzie średnio dochodzą do siedmiu, ośmiu dolarów (które chcą oddać za jednego dolara!). Najbardziej zajadli – do 20 dolarów.

Czy to nie dowód, że rywalizacja odbiera nam zdolność racjonalnego myślenia?

– Tak, jednak rywalizacja nie jest zła sama w sobie. Złe jest to, że ludzie zaczynają rywalizować niejako automatycznie. Niestety w społeczeństwach silnie rywalizujących, gdzie już dzieci uczą się konkurowania, opcja „rywalizuję” jest wybierana niemal bezwiednie. I zarówno wtedy, gdy ma to sens, jak i wtedy, gdy jest to autodestruktywne i dla jednostki, i dla grupy.

CZEGO NAUCZONO JASIA

Skłonność do rywalizacji pojawia się w nas niemal automatycznie, jednak wcale nie oznacza to, że mamy ją w genach. Wręcz przeciwnie. „Zachowania rywalizacyjne są wyuczone – twierdzi prof. Dariusz Doliński, psycholog społeczny z Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS. – Naukowych dowodów na to dostarczyły np. badania nad dziećmi – dwuletnimi, trzy-, cztero-, pięcio- aż do ośmioletnich. Dzieci miały bawić się spontanicznie, a naukowcy nagrywali zabawę i analizowali, czy w czasie zabawy dzieci częściej współpracowały czy rywalizowały ze sobą. Okazało się, że w każdej z grup więcej było zachowań kooperacyjnych. Jednak im starsze były dzieci, tym w zabawach częściej pojawiała się rywalizacja”.

Dlaczego tak się działo? Autorzy badań wyjaśniają to wpływem socjalizacji. Czyli to rodzice i inni dorośli, których obserwowaliśmy w dzieciństwie, nauczyli nas rywalizować ze sobą.

„Co ciekawe, w antropologii opisywane były też społeczności, które nie znały rywalizacji – opowiada prof. Doliński. – Np. amerykańscy Indianie Zuni. Gdy po raz pierwszy spotkali się z białymi ludźmi i biali namawiali ich, by np. zrobili sobie wyścig na sto jardów, Indianie dziwili się: a po co? Przecież to jest bezsensowne! Argumentowali tak: muszę biegać dostatecznie szybko, by dogonić ranne zwierzę albo żeby uciec przed drapieżnikiem.

A to czy będę biegał wolniej czy szybciej od innego Zuni, nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Proszę zauważyć – podsumowuje profesor Doliński – że nie sposób odmówić racjonalności tego typu rozumowaniu”.

ZBÓJCY Z JASKINI

To, dlaczego tak chętnie rywalizujemy z innymi, w pewnych sytuacjach jest oczywiste. Zawziętymi konkurentami stajemy się, gdy dochodzi do konfliktu interesów, czyli gdy ilość dóbr, na których nam zależy, jest ograniczona. Mówi o tym tzw. realistyczna teoria konfliktu stworzona przez amerykańkiego psychologa tureckiego pochodzenia Mauzafera Sherifa. Według niej konkurując

z innymi o zasoby, sięgamy po stereotypy, dopuszczamy się dyskryminacji, a nawet agresji.

Tę brzydką twarz konkurowania pokazał słynny eksperyment Sherifa z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, znany jako jaskinia zbójców. Tak po angielsku (Robbers Cave) nazywał się park stanowy, gdzie Sherif wywiózł na obóz dwie grupy 12-letnich chłopców. Przez kilka pierwszych dni grupy nie miały ze sobą kontaktu, potem jednak eksperymentatorzy nagle poinformowali każdą z nich, że w okolicy znajdują się konkurenci.

Jak dzieci zachowają się wobec siebie? Polubią się czy uznają za wrogów? Okazało się, że zaczęły ostro rywalizować. Najpierw wybrały sobie nazwy i wyłoniły przywódców. Później pojawiły się wzajemne oskarżenia i pomówienia oraz wrogie incydenty. Gdy doszło do nocnych rajdów na terytorium przeciwnika i przechwycenia oraz niszczenia proporców drugiej grupy – naukowcy skończyli ten etap eksperymentu (w jego drugiej części udało im się pogodzić ze sobą zwaśnione strony).

 

Badanie to, pokazujące nakręcanie się spirali konfliktu, ostatnio skrytykowała Gina Perry. W książce „The Lost Boys” Perry zarzuciła Sherifowi m.in. celowe podsycanie konfliktu między dziećmi. Nie oznacza to jednak, że Sherif mylił się, wiążąc rywalizację z narastającą wrogością. „Istnieje wiele innych spektakularnych badań pokazujących, że rywalizacja jest źródłem agresji – mówi prof. Doliński.

– Na przykład badania w firmach. Najpierw bada się klimat organizacyjny firm i wyróżnia się te sprzyjające rywalizacji, kooperacji i indywidualizmowi. Następnie ocenia się relacje społeczne: przede wszystkim nasilenie emocji negatywnych, zazdrości, złości, lęku. Okazuje się, że są one zdecydowanie silniejsze w tych firmach, gdzie promuje się rywalizację”.

Inne wady konkurowania? Utrudnia uczenie się. Badania pokazują, że jeśli mamy przyswajać wiedzę, współzawodnicząc z innymi, idzie nam znacznie gorzej, niż gdybyśmy nie rywalizowali. Konkurowanie wpływa negatywnie również na samoocenę, zwłaszcza u małych dzieci. Jeśli ścigamy się z innymi, zwycięzców zawsze będzie o wiele mniej niż przegranych. I – siłą rzeczy – ci drudzy po zakończeniu rywalizacji poczują się źle.

Równie negatywnie jak na samopoczucie rywalizacja wpływa na kreatywność. „W pewnych badaniach dzieci miały stworzyć dzieło plastyczne – opowiada prof. Doliński. – Tematem było moje miasto za 50 lat. Część dzieci otrzymała polecenie, by zrobiły to najlepiej, jak potrafią.

Drugiej części powiedziano, że wezmą udział w konkursie i że muszą się postarać, by wygrać. Później prace obu grup ocenili artyści. Okazało się, że dzieci, które rywalizowały, bardzo się starały – ich prace oceniono jako bardziej dopracowane – ale ich poziom kreatywności był niższy”. Największym przeciwnikiem rywalizacji – szczególnie jako elementu wychowawczego – był Alfie Kohn, ekspert edukacyjny, który zasłynął książką „Wychowanie bez nagród i kar”. W niewydanej w Polsce pracy „No Contest. The Case Against Competition” Kohn stwierdził, że coś takiego jak zdrowa rywalizacja w ogóle nie istnieje.

W GRUPIE WESELEJ

Ale czy na pewno? Prof. Tadeusz Tyszka z Akademii Leona Koźmińskiego w pracy „Jasne strony rywalizacji” (opublikowanej w „Przeglądzie psychologicznym” w 1998 r.) pisał, że konkurowanie może mieć pozytywny wpływ na pracowników: wnosi ożywienie, pozwala uporać się z nudą, wprowadza podniecenie i radość z działania. Podobne wnioski wypływają z badań nad znaczeniem rywalizacji w sporcie. Amerykański psycholog i trener John Tauer zauważył, że jeśli dać dzieciom piłki do koszykówki i kazać im zdobywać punkty z rzutów osobistych, więcej radości sprawi im konkurowanie z grupą innych dzieci niż trening indywidualny.

Konkurowanie może też motywować do działań prospołecznych. Amerykański psycholog społeczny Sander van der Linden obserwował grupy studentów z różnych części kampusu Uniwersytetu Princeton, które rywalizowały ze sobą w corocznym konkursie na oszczędzanie energii. Spostrzegł, że podczas konkursu ilość energii zużywanej przez uniwersytet znacząco spadała. Jednak zauważył też, że studenci dbali o środowisko tylko podczas zawodów. Gdy konkurs się kończył, Princeton znów zużywał tyle prądu co wcześniej.

„Oczywiście, rywalizacja może mieć jasne strony – podsumowuje prof. Doliński. – Np. stymuluje postęp ekonomiczny. Nie wyobrażam sobie, by bez rywalizacji społeczeństwa osiągnęły tak wysoki poziom cywilizacyjny, jaki mamy obecnie. Czasami rywalizacja skłania nas też do rozwoju osobistego, bo chcemy być lepsi. Problem polega jednak na tym, czy – powtarzając pytanie Indian Zuni – koniecznie musimy być lepsi od kogoś? A być może rozwijalibyśmy się równie dobrze, gdybyśmy chcieli być lepsi od samych siebie?”.