Wciąż nie wiadomo, kto zabił studenta Wojciecha Króla. “Po strzale spojrzał prosto w moją twarz. Bałam się, że strzeli do mnie”

W 1996 roku student pierwszego roku Politechniki Warszawskiej zginął od strzału na oślep. Był świadkiem ucieczki bandytów. Ofiarą mógł paść każdy przechodzień. Oskarżony o śmiertelne postrzelenie Mariusz S., pseudonim Tajson, uwiarygodnił przed sądem swoje alibi. Czy śledczy wrócą kiedyś do tej sprawy?

To był jeden z najgłośniejszych procesów połowy lat 90. Mariusz S., oskarżony o zabójstwo studenta Wojciecha Króla, został uniewinniony. Na początku śledztwa tymczasowo aresztowanego Tajsona rozpoznali świadkowie. Prokurator powołał biegłego z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie. Zapach Mariusza S. zidentyfikowały specjalne psy policyjne. Eksperymenty powtórzono kilkakrotnie, brało w nich udział pięć psów, specjalnie przeszkolonych do rozpoznawania zapachów ludzkich.

W trakcie wieloletniego procesu biegli z Zakładu Techniki Kryminalistycznej Centrum Szkolenia Policji w Legionowie zakwestionowali opinię swoich kolegów po fachu z Lublina. Ich zdaniem „błędy nie pozwalają na uznanie wyników badań osmologicznych za wiarygodne”. Błędy polegały m.in. na tym, że psy nie miały atestów, były prowadzone na smyczy, a szereg selekcyjny został ustawiony niewłaściwie.

Jednak prowadzący dochodzenie prokurator Krzysztof Stańczuk nie miał wątpliwości. Jego zdaniem psy dokonały właściwej identyfikacji.

 

W biały dzień, w centrum Warszawy

17 marca 1996 roku Robert Gołąb i jego dziewczyna Katarzyna Kowalska jak co tydzień byli na giełdzie komputerowej, gdzie handlowali podzespołami. Na Lwowskiej 7, przy bramie swojej posesji, Gołąb zaparkował samochód.

 

Z kolegą wynosił kartony do mieszkania, Katarzyna czekała przy aucie. Widziała dwóch młodych mężczyzn stojących przy pobliskim sklepie, coś pili. Zapamiętała, że jeden nosił buty typu traperki, grubą kurtkę do pasa i obcisłe spodnie. Krępy, miał śniadą cerę i ciemny zarost. Drugi, szatyn o jasnej karnacji, też był w traperkach. Nagle wyskoczyli z bramy i zaczęli biec.

 

– Po chwili w bramie pojawił się Robert. Miał zakrwawioną twarz. Powiedział cicho: pomocy, łapcie ich, złodzieje – zeznawała na policji Katarzyna.

Bandyci bili go, kopali, rzucili o ziemię. Jeden z nich przystawił mu pistolet do skroni i ukradł saszetkę z utargiem – 10 tys. starych zł.

Sąsiad z Lwowskiej Tadeusz Kowalski ruszył w pogoń za bandytami. – Łapcie ich, złodzieje! – krzyczał.

Katarzyna biegła razem z nim ul. Lwowską. Nie tracili z oczu uciekających. Na końcu ulicy, od strony pl. Politechniki pojawił się młody mężczyzna. Na okrzyk „łapać ich”, chłopak obejrzał się. Nie zdążył zrobić kroku, gdy padł strzał. Sąsiad zatrzymał się przy leżącym – wezwał pogotowie i policję.

– Z całą stanowczością stwierdzam, że jestem w stanie rozpoznać człowieka, który strzelał – powiedziała w dniu napadu i morderstwa Katarzyna Kowalska.

 

Inny świadek zdarzenia, Anna Bartczak, znalazła się w odległości trzech metrów od biegnących mężczyzn. Nie miała wówczas wątpliwości, że strzelał brunet. Była go w stanie  rozpoznać, drugiego nie:

 

– Po strzale schował rękę do kieszeni kurtki. Spojrzał prosto w moją twarz. Bałam się, że strzeli do mnie.

Podeszła do leżącego na chodniku studenta. Nie widziała krwi, słyszała, jak jęczał.

 

Katarzyna Kowalska widziała, jak dwóch uciekających mężczyzn wsiadło do taksówki, niebieskiego fiata 125 p. Jak wynika ze śledztwa, dołączył do nich trzeci, Mariusz C., który wcześniej stał „na czujce”.

 

Taksówkarz Jacek Meliński montował radio, gdy nagle do auta z impetem wsiadło trzech mężczyzn. Ten, który siadł na przednim siedzeniu, przekręcił kluczyk w stacyjce.

 

– Jedź szybko, ojciec mnie goni – krzyczał.

 

– Nie rozmawiali ze sobą, ale widać było, że są zdenerwowani – zeznawał taksówkarz. W jego fiacie policyjne psy natrafiły na ślady zapachowe, wskazujące na winę podejrzanych.

 

Kiedy przyjechało pogotowie, student nie żył. Pocisk przeszył jego kręgosłup na wylot.

 

Pił wodę oligoceńską

Karol Kapusta mieszkał w akademiku, w jednym pokoju z Wojtkiem Królem. Tak opisywał kolegę: – Bardzo spokojny, dużo się uczył. Chyba nie miał znajomych spoza akademika. Nigdzie nie chodził, z nikim się nie umawiał.

 

Tego dnia wieczorem Karol wrócił od rodziców z Radomia. Był zaskoczony, że Wojtka nie ma w pokoju. Na łóżku leżały rozłożone książki. Myślał, że na chwilę przerwał naukę. Poszedł do kościoła przy pl. Zbawiciela, sądząc, że tam go spotka. Kiedy wrócił, Wojtka nadal nie było. Od kolegi dowiedział się, że wyszedł około południa. Ktoś inny przekazał mu informację z wiadomości radiowych, że zabito studenta politechniki, mieszkającego w pobliskim akademiku. Inny kolega widział newsa w TVP – na chodniku leżały zwłoki, czymś przykryte. Obok były czarne buty i plecak.

 

– Wojtek nigdy nie pił wody z kranu. Razem chodziliśmy na Wilczą po wodę oligoceńską. Tego dnia w pokoju nie było baniaka. Myślę, że Wojtek wracał Lwowską z wodą – mówił w śledztwie Karol.

 

Śledczy pracowali pod presją opinii społecznej. Za wykrycie sprawców kilkunastu policjantów zostało suto nagrodzonych. 25 tys. osób wzięło udział w manifestacji „To mógł być każdy z nas” przeciw przemocy i bezsilności policji oraz prokuratury.

 

Na podstawie opinii świadków wykonano portrety pamięciowe podejrzanych. Taksówkarz Jacek Meliński zapamiętał ranę, zadrapanie na lewym policzku pasażera siedzącego z przodu. Nie potrafił jednak zdecydować, jaką miał twarz – „pełna, smukła jakaś” – stwierdził.

 

Starszy posterunkowy Tomasz Słaby był w mieszkaniu Mariusza S. krótko po morderstwie studenta. Słyszał od jednego z policjantów, że rysopis pamięciowy przedstawia właśnie jego. Sam potwierdził podobieństwo.

 

Mariusz S. i Artur K. zostali tymczasowo aresztowani. Później w ręce policji wpadł Mariusz C. Wszystko wskazywało na to, że też brał udział w zdarzeniu. W kamienicy, gdzie mieszkał niegdyś z matką, policjanci wtargnęli do pomieszczenia gospodarczego. Był to skład narzędzi służących do popełniania przestępstw – łomy, nożyce, kominiarki.

 

W śledztwie pojawił się „as z rękawa”, świadek incognito. Zadzwonił do komisarza Andrzeja Kraski z KSP.

– Mógł mieć 40–45 lat. Prosił o anonimowość – mówił śledczy.

– Chcę wskazać osobę, której portret pamięciowy był opublikowany w prasie. Ma mniej tłustą twarz niż na portrecie – oznajmił.

 

Wskazał Tajsona, którego rzekomo zna z widzenia, z okolicznego baru. To rejon tzw. Dzikiego Zachodu (ul. Wronia na Woli). Zaznaczył, że Tajson nie ma nic wspólnego z boksem. Jest bezwzględnym, brutalnym bandytą. Powiedział, że on jest zabójcą studenta.

 

Tajson: wykształcenie podstawowe, z zawodu mechanik maszyn i urządzeń przemysłowych. Pracował wtedy jako ochroniarz w pubie „Rafael”.

 

Alibi oskarżonych i zeznania świadków

Mariusz C. bronił się, argumentując, że tego dnia był w szpitalu, gdzie z kolegą odbierał jego dziewczynę z noworodkiem. Potem ze swoją konkubiną Sylwią odwiedził matkę. Tajsona zna z widzenia, z pubu „Rafael”. Nie wiedział, że pracuje tam jako ochroniarz. Artura K. poznał na automatach, ale w innym miejscu. Nożycami do cięcia metalu miał założyć kraty w mieszkaniu Sylwii. Nie zaprzeczył, że ma sprawę za nielegalne posiadanie broni.

 

– Znalazłem ją na boisku szkolnym. Chodziłem z nią na siłownię, to była ostra „cezetka” – bronił się w śledztwie.

 

 

Świadek Katarzyna Kowalska, po miesiącu od zdarzenia, podczas okazania rozpoznała buty (głównie podeszwę), jakie miał uciekający mężczyzna. Ten, który strzelił do studenta. Z portretu pamięciowego podobny był do Mariusza S., Tajsona.

 

Prokuratura Wojewódzka oświadcza: „W wyniku przeprowadzonych okazań oraz ekspertyz kryminalistycznych ustalono, że jednym ze sprawców, biorących udział w napadzie na Roberta Gołąba oraz zastrzeleniu Wojciecha Króla, jest Mariusz S”.

 

Tajson ma alibi. W dniu napadu i morderstwa był u swojej ciężarnej dziewczyny. Jadł obiad, oglądał telewizję. Pisze z aresztu do prokuratury, by przysłano mu uzasadnienie zarzutów. Nie wie, dlaczego siedzi w areszcie, bo jest niewinny.

 

Decyzję o przedłużeniu tymczasowego aresztowania Sąd Apelacyjny uzasadnił: „Postawiono uprawdopodobniony zgromadzonymi w sprawie dowodami zarzut popełnienia zbrodni”.

 

Mariusz S. był wcześniej dwukrotnie karany. Artur K. odmówił składania wyjaśnień. Stwierdził, że nie pamięta Tajsona. Też był już karany.

 

Wszyscy trzej nie przyznali się do zarzutów. Zaprzeczyli, że byli tego dnia na Lwowskiej, że bywali na giełdzie komputerowej i w pubie „Rafael”. Ale świadkowie twierdzili coś wręcz przeciwnego. Badania osmologiczne potwierdziły, że podejrzani się znają.

 

Mariusz S. i Artur K. zostali poddani badaniom wariograficznym (tzw. wykrywaczem kłamstw). Zanim wyrazili zgodę na podłączenie ich czujnikami do wariografu, zadawali mnóstwo pytań. Badania miały określić, czy w systemie nerwowym oskarżonych zarejestrowane zostały ślady pamięciowe i emocjonalne, związane z rozbojem i śmiertelnym postrzeleniem. Pytania testowe oparto na aktach śledztwa. Na pytanie – dlaczego są podejrzani, odpowiadają:

 

Tajson: – Wiem od policji, że rzekomo ktoś miał mnie rozpoznać jako sprawcę, w pubie na Ogrodowej.

 

Artur K.: – Bo jestem znany policji i być może jest jakieś moje podobieństwo do faktycznych sprawców.

 

W trakcie badań u Mariusza S. nastąpiły silne zmiany psychofizjologiczne. Zmiany emocjonalne w oddechu, ciśnieniu i tętnie krwi występowały przy odpowiedziach na niektóre pytania.

 

Z opinii biegłego: „Mariusz S. starał się utrudniać odczyt swoich reakcji przy wybranej i skreślonej na kartce cyfrze, poprzez koncentrowanie swojej uwagi na innej cyfrze. W trakcie badania miał napięte mięśnie, cmokał, mruczał, zamykał powieki itp.”.

 

Po badaniu powiedział: – Czuję, że jestem utopiony w tę sprawę, jakby to mnie dotyczyło, chociaż tego nie zrobiłem.

 

Po innym teście stwierdził: – Widzę po zapisie, że wychodzi negatywnie, mam wycinki prasowe i jestem zatrzymany, dlatego tak wychodzi.

 

Innym razem, kiedy starał się izolować psychicznie, uciekać myślami od przedmiotu sprawy, konkludował: – To po to, żeby mnie wrobić, dlatego te kreski tak skaczą.

 

Artur K. przy większości pytań zamykał powieki. „Stosował taktykę obronną, tzw. izolację psychiczną” – ocenił biegły.

 

Wyniki badań dotyczące Mariusza S.: „Prawdopodobna identyfikacja pozytywna, tzn., że może być bezpośrednio i rzeczywiście związany z rozbojem i postrzałem. Artur K. może być związany z rozbojem”.

 

Ugięły się pode mną nogi

W postępowaniu przygotowawczym Robert Gołąb rozpoznał Artura K., który przystawił mu pistolet do skroni, kopał, bił. Później podczas okazania podejrzanego i kilku mężczyzn był pewien, że to on, choć jak zaznaczył, nie ma pamięci do twarzy:

 

– Ugięły się pode mną nogi, zrobiło mi się gorąco – zeznał.

 

Był jedynym świadkiem, który na 100 procent zidentyfikował bandytę.

 

Proces rozpoczął się ponad rok od zdarzenia. Świadkowie przestępstwa mieli odpowiedzieć na pytanie sądu – czy są w stanie rozpoznać oskarżonych. Robert Gołąb miał wątpliwości. Jego kolega Nikodem Zieliński, który w dniu napadu i strzelaniny stał z nim przy samochodzie i widział kilku mężczyzn, powiedział:

 

– Raczej nie, nie widziałem ich, nie spotkałem.

 

Gabriela Kierzkowska razem z mężem i dziećmi widziała akcję od samego początku. Była obok studenta, gdy konał. Zapamiętała tylko odzież uciekających mężczyzn, kształt ich sylwetek i wyciągniętą rękę oddającego strzał.

 

– Nie przypominam sobie żadnej z tych twarzy. Może są podobni do portretów pamięciowych, ale twarzy nie rozpoznaję – zeznała.

 

Jerzy, mąż Gabrieli Kierzkowskiej, również nie rozpoznał oskarżonych.

 

Lidia Goetting zeznała: – Oskarżeni mają podobne sylwetki. Ten typ pana pulchnego, wskazała na Mariusza C.,  jest podobny do tego, co biegł.

 

Pod koniec 1997 r. Sąd Wojewódzki uchylił areszt tymczasowy Mariuszowi S. i Arturowi K. Prokurator został napiętnowany przez sąd za braki śledztwa. Dostał następujące wytyczne od przewodniczącej składu orzekającego sędzi Barbary Piwnik: „Powinien szukać dalszych dowodów winy oskarżonych. Odpowiedzieć na pytanie – czy w tym zdarzeniu nie brały udziału inne osoby, których nie objęto aktem oskarżenia? Zlecić kolejne eksperymenty osmologiczne”.

 

Sąd zakwestionował większość zgromadzonego materiału dowodowego – m.in. wiarygodność badań wariografem, zeznania Katarzyny Kowalskiej, która rozpoznała buty jednego z bandytów, zeznania Roberta Gołąba, który rozpoznał Artura K. Sąd nie wziął pod uwagę zeznań świadka incognito. To ktoś, kto w 1997 r. poznał Tajsona na spacerniaku w areszcie śledczym. Chwalił mu się rzekomo, jak wybrnie ze sprawy na Lwowskiej:

 

– Mówił mi, że broni nie znajdą, bo dawno pływa w Wiśle. Nie zostanie skazany, bo nie ma świadków.

 

Student był tylko „społecznikiem”, czyli przypadkową ofiarą. Tajson, według relacji świadka incognito, celował do goniącego go ochroniarza: –

 

Żałuję, kurwa, że nie zabiłem ochroniarza. Po co ten „społeczniak” chciał nas łapać? To nie jego sprawa.

 

Oskarżyciel bronił materiału dowodowego przed sądem apelacyjnym. Decyzję o uchyleniu aresztu tymczasowego uznał za niesłuszną. „Przebywając na wolności skutecznie mogą uniemożliwiać dalsze czynności procesowe. Uzasadnia to ich zachowanie podczas śledztwa i procesu. Często zmieniali swój wygląd – zapuszczali i golili brody, strzygli się na krótko” – to zdaniem prokuratora świadczy o chęci utrudnienia identyfikacji przez świadków.

 

Sąd apelacyjny odrzucił zażalenie prokuratury i utrzymał w mocy słuszność decyzji sądu wojewódzkiego. W 1999 r. sąd okręgowy, z tą samą przewodniczącą składu orzekającego Barbarą Piwnik, uniewinnił wszystkich oskarżonych. Zwolnił ich też od ponoszenia kosztów procesu.

 

W opasłym uzasadnieniu wyroku przewodnicząca wskazała kardynalne błędy śledztwa: „Proces poszlakowy to nie jest proces oparty na domysłach i życzeniach prokuratury”.

 

W 2005 r., po wieloletnim procesie, rozpatrywanym we wszystkich instancjach, został skazany Artur K. Skazano go na 5 lat odsiadki.