Wojna na ślinę. Dlaczego ludzie się opluwają?

„Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” – mówią słowa patriotycznej „Roty”. Choć fizycznie bardziej boli kuksaniec, to oplucie jest dla człowieka najgorszą ze zniewag. Dlaczego?

Nerwowo było już podczas przygotowań do  lutowej walki o mistrzowski pas World Boxing Council w wadze ciężkiej, która miała się odbyć w Monachium. Brytyjczyk  Dereck Chisora i ukraiński gigant Witalij Kliczko szykowali się do bokserskiego starcia, kiedy podczas oficjalnego ważenia Chisora spoliczkował rywala. Dwa dni później Brytyjczyk przed walką napił się wody i opluł stojącego przy ringu Władymira, brata Witalija. Mimo to walkę przegrał na punkty. „To okropne i niesportowe zachowanie. Za spoliczkowanie Witalija zapłaci 50 tys. dolarów, za oplucie Władymira 25 tys.” – powiedział prezes Niemieckiego Związku Bokserskiego Thomas Puetz. „Monachijska porażka” – komentowały następnego dnia gazety. „Chisora zachowuje się jak dzieciak ze slumsów” – pisali internauci. A Adam Booth, trener innego brytyjskiego zabijaki Davida Haye’a, określił zachowanie Chisory jako „zawodowe samobójstwo”.

W sportowym świecie to nie pierwszyzna. Opluwanie przeciwnika, żeby go poniżyć i rozsierdzić, praktykują często futboliści. W roku 2003 Sinisa Mihajlovic z włoskiego klubu Lazio  napluł do ucha piłkarzowi z Chelsea Adrianowi Mutu. Miesiąc wcześniej David Beckham, kapitan angielskiej drużyny narodowej, został oskarżony przez tureckiego zawodnika Alpay Özalana o oplucie godła na jego koszulce. Beckham zaprzeczył i skończyło się na medialnej wymianie zdań. Ale plucie na boisku, jeśli zostało udokumentowane, może być dla plującego kosztowne. 5 tysięcy funtów kary zapłacił kilka lat temu gracz Arsenalu Dennis Bergkamp za oplucie zawodnika klubu Blackburn Nils-Erica Johanssena. Inny zawodnik z drużyny angielskich Czerwonych, Patrick Vieira, za notoryczne plucie na przeciwników i boisko dostał karę 45 tys. funtów i zakaz gry w sześciu meczach. Cztery lata temu tytuł „brytyjskiego króla plucia” otrzymał piłkarz Manchester United Wayne Rooney, który często dekorował śliną murawę. W 2008 r. został skazany za oplucie paparazzi.

„Mamy dość plujących jak lamy sportowców i celebrytów. Oni mają być wzorem dla fanów, a nie promować aspołeczne, wulgarne zachowania” – tłumaczyli urzędnicy z londyńskiej dzielnicy Enfield, którzy w 2004 roku zaproponowali wprowadzenie rozporządzenia o zakazie plucia w miejscach publicznych pod groźbą kary finansowej.

Ślina czy błoto?

Plują jednak nie tylko sportowcy. Przekonała się o tym amerykańska sekretarz stanu Madeleine Albright, kiedy w 2003 roku odwiedziła oksfordzką księgarnię. Przywitała ją ponad setka protestujących. W pewnym momencie do podpisującej książki Albright podszedł  mężczyzna w okularach i splunął na stolik sztuczną krwią. Z jeszcze większym oburzeniem plucie spotkało się w Izraelu, gdzie podczas uroczystości ku pamięci zamordowanego prezydenta Icchaka Rabina jeden z mężczyzn ostentacyjnie splunął trzy razy na jego pomnik. Został później aresztowany i publicznie potępiony. W latach 90. w Wielkiej Brytanii zwyczajowo opluwano kierowców autobusów, które się spóźniały. Było to tak nieznośne, że prowadzących pojazd wyposażono w specjalne urządzenie do pobierania próbki DNA ze śliny, na podstawie której można było plującego odnaleźć i ukarać. Takie przypadki zdarzają się też w Polsce. Na początku tego roku sąd skazał pewnego przedsiębiorcę na osiem miesięcy pracy społecznej za oplucie burmistrza Bochni Bogdana Kosturkiewicza. Cała Polska śledziła też relację z wydarzeń 11 listopada, kiedy to jeden z niemieckich antyfaszystów miał napluć na mundur polskiego żołnierza.

Co nieprzyzwoitego jest w odrobinie flegmy i śliny, że ma taką siłę rażenia? Przecież spoliczkowanie czy kuksaniec bolą bardziej, tak samo jak obrzucenie kogoś kamieniami czy wyzwiskami. Odrobina śliny jest też łatwiejsza do wyczyszczenia niż rozbite jajko czy błoto. A jednak to oplucie znajduje się na szczycie obraźliwych zachowań. „Ślina to inaczej brud i zanieczyszczenie, czyli zarazki i bakterie. Obrzydzenie wobec czyjejś śliny wiąże się z lękiem przed chaosem. Z drugiej strony, usuwanie brudu, np. wycieranie nosa w chusteczkę czy plucie do spluwaczki, kojarzy się z porządkiem” – pisze w książce „Czystość i zmaza” brytyjska antropolog Mary Douglas. Inny brytyjski badacz Edmund Leach twierdził, że wydzieliny ludzkie określają znaczenie ludzkiej mitologii zachowań i mają charakter mediacyjny. Co to oznacza, wyjaśnia w książce „Antropologia kultury wsi polskiej XIX wieku” antropolog, etnolog i  znany polski publicysta Ludwik Stomma: „Wydzieliny są usytuowane w opozycjach, np. życie–śmierć. Komplikują ustanowienie jednolitej, uporządkowanej wizji świata, dlatego obejmowane są w kulturze zakazami i stają się tabu. Logicznie rzecz biorąc, nie ma istotnej różnicy między obrzuceniem kogoś gliną a opluciem; niemniej właśnie oplucie uważane będzie we wszystkich kulturach kręgu indoeuropejskiego za hańbiącą zniewagę”.  

 

Lepkie profanum

To rzeczywiście logiczne. Samo słowo „pluć” ocieka pogardą i brakiem szacunku. Oczywiście, obrzucenie kogoś innymi wydzielinami byłoby wejściem jeszcze głębiej w świat profanum, ale splunięcie jest prostsze. I jak podkreśla Stomma – nieoczekiwane. Splunąć można bez przygotowania, spontanicznie. Ofiara najczęściej nie będzie się tego spodziewać, a po chwili zostanie zmuszona ocierać ślinę z twarzy, co samo w sobie już jest upokarzające. „Oplucie kogoś własną wydzieliną uważane jest za bardziej obraźliwe niż przemoc” – zgadza się prof. Ross Coomber, socjolog z uniwersytetu w Plymouth, który naukowo bada społeczne aspekty plucia. „Oplucie przeciwnika to prowokacja i konfrontacja w jednym. Jednocześnie nie jest to klasyczna forma przemocy, dlatego dużo trudniej ją ocenić z punktu widzenia prawa. Obraża, ale nie powoduje obrażeń”.

Brytyjscy historycy obarczają gwiazdy punk rocka winą za popularyzację tego obyczaju. W latach 70. podczas koncertów pluto na scenę tak mocno, że gitarzyści musieli przerywać grę i wycierać sprzęt. Jon Savage, autor książki „England’s Dreaming”, wspomina jednak, że plucie początkowo uznawano w świecie muzycznym za wyraz solidarności. Nie wiadomo, kiedy opluwanie stało się obelgą. „Prawdopodobnie podczas jednego z koncertów lider zespołu splunął w odpowiedzi na tłum słuchających. Dla widzów sytuacja „my grupowo plujący” była OK, ale „my opluwani” – już nie – wspomina w książce Savage, przywołując też historię wokalisty punkowego Joe Strummera, który w  ten sposób zaraził się od jednego z plujących widzów żółtaczką.

Mark O’Dowd, szkocki prawnik i inicjator akcji „Narodowy Dzień Dobrych Manier”, uważa jednak, że w Europie plucie powinno być bardziej stygmatyzowane, ponieważ to kolejny przykład brutalizacji życia publicznego. „Pamiętam, jak służyłem w brytyjskiej armii wiele lat temu. Uczono nas wtedy plucia przeciwnikowi w twarz, kiedy tylko mieliśmy podejrzenie, że może nas zaatakować. Chodziło o to, żeby go upokorzyć i wzbudzić gniew, a dzięki temu zyskać przewagę. Obawiam się, że im więcej przypadków publicznego opluwania się, tym trudniej wychowywać szanujących się obywateli”.