Wsłuchując się w czi. “Poczuć się dobrze i już tak zostać”

Przez miesiąc zaprzyjaźniałem się w Chinach z energią życia nazywaną czi. Dzięki medytacji czi-gong można dotknąć jej w powietrzu palcami, a potem poczuć we wnętrzu ciała. Przez to zbliżyć się trochę do tego, co dla Chińczyków najważniejsze – niewypowiedzianego słowami Tao.

W Hexianju, centrum czi-gongu na tropikalnej wyspie Hainan, pewne zachowania zwrócą niechybnie uwagę nauczycieli. Takie, których w naszym świecie nikt nie zauważa. Na przykład siedzenie w fotelu ze smętną miną. „Czego się martwisz? Przestań. Szkodzisz swojemu ciału” – mówi, promieniejąc uśmiechem, Jianshe, mistrz czi-gong i twórca centrum. Niby proste słowa, a uderzają w głowę jak młotek. Niewinna chwila zmartwienia, z umysłem, który odleciał w przyszłość, nie jest taka niewinna. Zawsze, kiedy się czymś martwiłem, szkodziłem swojemu ciału. Cud, że jeszcze żyję.

Jianshe nauczył już kilkunastu ludzi (z różnych kontynentów), jak nie martwić się w ogóle. Dawni znajomi uważają ich za dziwaków. Niemartwienie się w ogóle odbiega od naszych norm kulturowych i wzbudza zaniepokojenie bliźnich. Technika, która do tego prowadzi, jest prosta. „Czi-gong to nic takiego. Musisz się tylko rozluźnić i poczuć dobrze” – tłumaczy Jianshe. „A potem już tak zostać”.

Czi w człowieku

Pięć tysięcy lat – tyle mniej więcej liczy sobie praktyka taoistyczna, ścieżka otwierania świadomości na coraz bardziej subtelne poziomy, by w końcu dotrzeć do Tao, źródła, z którego – zdaniem taoistów – wywodzi się cały wszechświat. Technikę wspierali władcy, uprawiali szamani, doskonalili harujący na swoich poletkach chłopi, którzy podpatrywali w naturze cykle sadzenia, wzrostu i żniw oraz życia i śmierci. Stąd różne style układów ruchów opartych na czi-gong: kąpiącej się kaczki, małpy wiszącej na drzewie, starego niedźwiedzia albo czapli w locie. Czi-gong łączy medytację, sztukę oddychania i ćwiczenia fizyczne. Starożytni uczyli różnych technik, na przykład takiej: zbierasz ślinę, przekształcasz jej esencję w czi, potem esencję czi w ducha, a ducha w całkowitą pustkę, podstawę wszelkiego istnienia, by na końcu powrócić do nieistnienia (szkoła pustelników). Albo takiej: kultywujesz czi tak długo, aż cię przepełnia, uczysz się kierować ciepło w różne części ciała i kanały energii, a to prowadzi do zdrowia, harmonii z naturą i przebudzenia (szkoła przenoszenia czi).

Według taoizmu świadomość człowieka ma zdolność do bezpośredniej wymiany informacji z każdym zjawiskiem we wszechświecie. Czi w nas to ta sama energia życia, która sprawia, że kwiaty rozkwitają, a plankton kieruje się w stronę słońca. Tylko że w przypadku Homo sapiens trzeba się do tej energii ponownie dokopać, wydobyć ją spod gruzów neurotycznych myśli i ograniczonej wizji, według której każdy z nas jest osobnym bytem. Czi-gong uczy, jak się dostroić do czi. Powstały tysiące stylów czi-gong. Niektóre z nich tworzyły pojedyncze rodziny i przekazywały jako swój sekret z pokolenia na pokolenia przez setki lat, jak u nas przepisy na ciasto. Niespisane popadały w zapomnienie. Wielu mistrzów czi-gong zginęło podczas rewolucji bokserów (1898–1900), kiedy Chińczycy zbuntowali się przeciw Brytyjczykom. Wierzyli, że czi-gong chroni przed kulami z broni palnej. Zawiedli się.

Sama postawa to już czi-gong: zrelaksowane ciało, lekko zgięte nogi, luźna, lekko cofnięta pierś, dół kręgosłupa wysunięty do przodu. To przeciwieństwo postawy, w której staje żołnierz przed swoim dowódcą: z wypiętą piersią, sztywnymi nogami i napiętym karkiem. Amerykański nauczyciel czi-gongu Kenneth Cohen twierdzi, że postawa adepta tej sztuki wyraża wolność i kontakt z naturą poprzez ziemię, za to postawa żołnierza została tak wymyślona, żeby odciąć człowieka od autonomii i niezależności, zamieniając go w maszynkę do wykonywania poleceń. Żołnierz traci kontakt z podświadomością i swoimi głębokimi odczuciami. Lekkie pchnięcie jest w stanie go przewrócić, a rzucony rozkaz wysłać do akcji. To samo lekkie pchnięcie sprawi, że adept czi-gong tylko się zachwieje, nie odda się w kontrolę cudzej woli.

W centrum Hexianju stoimy w postawie czi-gong na zakończenie dnia, zdarza się, że nawet godzinę. Bywa, że na drżących nogach i pragnąc tylko jednego: żeby to ćwiczenie już się skończyło. Nawet w tej pozycji można się jednak rozluźnić – a to jedyny sposób, żeby usłyszeć czi. Zaciśnięte zęby i napięte mięśnie to uniemożliwiają. Mamy robić wszystko z jak najmniejszym wysiłkiem. Energia zaoszczędzona na zewnątrz przydaje się do uwrażliwienia wnętrza, które dzięki temu samo dostroi nas do natury, czyli do Tao. Rozluźnienie to cudowny klucz, który otwiera ciasną klatkę nawyków mentalnych i fizycznych.

Ta oszczędność obowiązuje nawet wtedy, gdy czi-gong stosuje się w sztukach walki. Jej zakres oddaje paradoks: „Jeśli przeciwnik się nie rusza, ja też się nie ruszam. Jeśli on wykonuje najmniejszy nawet ruch, ja wykonuję ruch pierwszy”. W układzie ruchów składających się na czi-gong Zhi-neng, którego nauczają w centrum na Hainan, uczymy się, jak doprowadzić do wymiany energii z kosmosem, wolnymi ruchami dłoni, obrazem w umyśle, wysyłając w przestrzeń nasze czi, a potem absorbując czi natury. Czi ma przepływać przez ciało swobodnie.

Już po kilku ćwiczeniach pojawiają się nowe doznania. Przestrzeń między dłońmi staje się gęstsza, jakby była wodą, a nie powietrzem. Między prawą a lewą dłonią pojawia się delikatne zjawisko przyciągania-odpychania, jakbym trzymał magnesy. Wkrótce czi czuję w brzuchu, w postaci regularnych szmerów i wibracji.

 

Strach przed czi

Październik 1989, Pekin. Jianshe ma powody do zmartwień, a że nie jest jeszcze mistrzem ani nawet adeptem czi-gong, to martwi się i to poważnie. Ma 29 lat. I właściwie to wszystko, co ma. Nie ma pracy, nie ma pieniędzy. Nie ma perspektyw. Zapisał się na kurs masażu, ale czy to na pewno da mu fach, za który zapłacą ludzie? W przerwie w zajęciach kolega pokazuje mu kilka ćwiczeń czi-gong. Kilka lat później Jianshe zostaje uczniem w centrum Hua Xia w Pekinie. „Ćwiczenia w pełnym słońcu. Spanie w dziewięciu w ciasnej klitce. Pot, poczucie głodu, którego nie da się zaspokoić mikroskopijnymi porcjami ryżu” – wspomina Jianshe swój trening w Pekinie.

Pewnego dnia nauczyciele prowadzą Jianshe na oddział szpitalny, do człowieka, który umiera na raka. Ma go wyleczyć. Nie wie jak. Śle mu tyle czi, ile tylko jest w stanie zebrać z kosmosu. Szkoda mu nieszczęśnika. Ma pecha, że trafił na nowicjusza takiego jak ja – myśli. Trzy miesiące później, na zakończenie roku, studenci, nauczyciele i pacjenci publicznie mówią o swoich doświadczeniach. Jianshe musi przytrzymać się krzesła, żeby z niego nie spaść. Na mównicę wchodzi chory na raka, którego w myślach dawno pogrzebał.

Lata później, w 1999 r., na życzenie mistrza Minga Penga, twórcy czi-gong Zhineng, Jianshe zostaje jednym z nauczycieli w centrum. W tym samym czasie Komunistyczna Partia Chin, wystraszona popularnością ruchu Falun Gong, promującego rodzaj czi-gong, który uprawiają dziesiątki milionów Chińczyków, wpisuje ten ruch na listę wrogów ustroju. Z dnia na dzień czi-gong w Chinach staje się przestępstwem, a nauczyciel tej sztuki wrogiem narodu. To koniec centrum w Pekinie. Po latach przymusowego rozbratu z uczeniem Jianshe wraz z trójką innych nauczycieli pojawia się na wyspie Hainan. Uczą w parkach, w końcu zakładają centrum. Ściga ich policja, ale chroni miejscowy dygnitarz, zakochany w czi-gong. Udaje im się przetrwać i zdobyć klientów z Zachodu. Dzisiaj centrum Hexianju rozkwita.

Świeżo złamana kość

Z badań Instytutu Nadciśnienia w Szanghaju: dwie grupy pacjentów (122 praktykujących czi-gong i 120 w grupie kontrolnej) przez 30 lat przyjmowały standardowe leki na nadciśnienie. Po 30 latach nie żyło 47,76 proc. członków grupy kontrolnej i tylko 25,41 proc. grupy ćwiczącej. W pierwszej grupie zawału doświadczyło 40,83 proc., w drugiej 20,49 proc. To najdłużej trwające badania naukowe nad czi-gong. Ale Chińczycy zrobili dziesiątki innych badań, wykazujących niezwykłe skutki metody. I choć część zachodnich naukowców kwestionuje ich metodologię, to wyniki wykraczają daleko poza błąd statystyczny. Nie dotyczą tylko nadciśnienia. Długoletnia praktyka czi-gong wpływa dobroczynnie na wiele oznak starzenia: zwiększa witalność, reguluje ciśnienie krwi, obniża poziom cholesterolu, poprawia pracę nerek, pamięć, czas reakcji, elastyczność skóry, gęstość szpiku kostnego, działanie układu odpornościowego. Pozwala zdolnościom widzenia i słyszenia dłużej opierać się działaniu czasu.

Z badań Instytutu Nadciśnienia w Szanghaju: dwie grupy pacjentów (122 praktykujących czi-gong i 120 w grupie kontrolnej) przez 30 lat przyjmowały standardowe leki na nadciśnienie. Po 30 latach nie żyło 47,76 proc. członków grupy kontrolnej i tylko 25,41 proc. grupy ćwiczącej. W pierwszej grupie zawału doświadczyło 40,83 proc., w drugiej 20,49 proc. To najdłużej trwające badania naukowe nad czi-gong. Ale Chińczycy zrobili dziesiątki innych badań, wykazujących niezwykłe skutki metody. I choć część zachodnich naukowców kwestionuje ich metodologię, to wyniki wykraczają daleko poza błąd statystyczny. Nie dotyczą tylko nadciśnienia. Długoletnia praktyka czi-gong wpływa dobroczynnie na wiele oznak starzenia: zwiększa witalność, reguluje ciśnienie krwi, obniża poziom cholesterolu, poprawia pracę nerek, pamięć, czas reakcji, elastyczność skóry, gęstość szpiku kostnego, działanie układu odpornościowego. Pozwala zdolnościom widzenia i słyszenia dłużej opierać się działaniu czasu

Jegomistrz Ming Peng pisze tak: „Medytacja to nasz naturalny stan. To jedynie nasze używanie lub raczej naduży-wanie możliwości poznawczych świadomości sprawiło, że wydaje się on czymś rzadkim i nieuchwytnym. Tak jak wzbu-rzona woda sama uspokaja się, kiedy wiatr przestaje wiać, powierzchnia naszego umysłu uspokaja się, kiedy nie jesteśmy kompulsywnie zależni od myślenia”. Jego zdaniem za bardzo przyzwyczailiśmy się do napięcia. Nie znamy stanów bez niego. Stało się częścią naszej tożsamości. 

Czi-gong nie jest jedynie techniką rozluźnienia i uważności. To otwarcie na inną rzeczywistość. Jak pisze Ming Peng: „W tym życiu zawarta jest, obok innych rzeczy, nieskończona przestrzeń, wymiar bez granic, który z łatwością może pomieścić i przyswoić to, co tak ciasno tłoczy, torturuje i dusi nas wewnątrz naszych małych ciał i umysłów”. Instrukcje w centrum Hexianju nie mają takiego metafizycznego ciężaru. Jianshe rzuca: „Bądź jak Meryl Streep”. – „Słucham?” – „Ona nie gra Margaret Thatcher. Ona jest Margaret Thatcher”. Innym razem: „To ty jesteś mistrzem” albo: „Bądź dzieckiem”. Gdy patrzy, jak ćwiczę: „Nigdy nie opanujesz czi-gong, jeśli będziesz próbował nauczyć się techniki”, „Traktuj siebie jak kogoś, kto jest najlepszy na świecie”. Czasem dłużej: „Ludzie nie umierają na raka. Oni umierają na zamartwianie się, samotność, skupienie na tym, co w świecie złe. Ludzie w Chinach chorują teraz częściej niż kiedyś. Powód jest prosty: nikt się nimi nie interesuje, a przecież człowiek karmi się uwagą innych. Czi-gong rozwiązuje ten problem. Dzięki niemu masz czyjeś zainteresowanie 24 godziny na dobę. Jak to czyje? Wszechświata”.

 

Czi: aktywacja

Piąta rano, wynajęte mieszkanie na blokowisku w Singapurze. Stoję na luźnych nogach, maksymalnie zrelaksowany, tak jak umówiłem się z mistrzem. W stanie Nowy Jork w USA jest piąta po południu. Tienko Ting, autor książki „Naturalny ruch czi”, jest tylko świadomy obecności mojej i dziewięciu innych osób w różnych częściach świata, które zdecydowały się poddać zdalnej aktywacji czi. Nie robi nic. Aktywacja odbywa się sama z siebie – na mocy naturalnych procesów.

W głowie mam niewiele myśli (jak chciał Tienko), ale te, które w niej pozostały, są raczej sceptyczne. Teorię naturalnego ruchu czi Tienko wyłożył w swojej książce. Według niej każdy system w przyrodzie, w tym nasz układ psychofizyczny, dąży na mocy naturalnych praw do zachowania równowagi. Czi w człowieku zawsze chce doprowadzić do równowagi lub przynajmniej pseudorównowagi (równowagi na niskim poziomie) naszych duchowych i cielesnych energii. Kiedy znamy to prawo, możemy pracować z nim medytacyjnie. Książka ma sens, nie zawiera błędów logicznych i zgadza się z moją praktyką medytacyjną. Mimo to zdalna aktywacja pachnie taniutkim New Age prosto z USA.

Do momentu kiedy moje ciało zaczyna się ruszać, bez udziału woli. Przez sekundę do głowy przychodzą mi obrazy z „Egzorcysty”, ale do łagodnych ruchów ciała łatwo się dostroić, a potem – wykonując je – rozluźnić. Ciało kołysze się rytmicznie, ręce uderzają lekko o boki i ramiona. Po godzinie – zgodnie z instrukcjami – kończę.

„Co się właściwie ze mną działo?” – pytam Tienko kilka dni później na Skypie. „Do końca nie wiem, na czym polega ten proces, cały czas go odkrywam. Sam kiedyś zostałem aktywowany i odkryłem, że mogę aktywować innych ludzi. Mam kilka teorii. Żyjemy w polu czi, które umożliwia obieg informacji inny niż kontakt bezpośredni albo za pomocą urządzeń. To natura sprawiła, że ruchy twojego ciała były, jakie były. Ruszałeś się w sposób, który jest najlepszy dla twojego ciała”. Na do widzenia Tienko Ting mówi to samo, co wszyscy na-uczyciele: „Jednorazowe zdarzenie, nawet aktywacja czi, niewiele zmienia. Ważna jest regularna praktyka. Pamiętaj”.