Wycieczka Focusa – okolice Grudziądza

Zamek w Szymbarku zaczęto budować pod koniec XIV w. dla prepozyta, czyli zarządcy dóbr diecezji pomezańskiej. Po sekularyzacji Prus zamek przechodził w ręce różnych właścicieli, aż w końcu, w 1699 r. nabył go ród Finck von Finckenstein.

Był jego właścicielem aż do 1945 r. zanim jednak wkroczyła tam Armia Czerwona, rezydencja znalazła się w rękach oficerów SS. Finckensteinowie mieli dostatecznie dużo czasu, by wywieźć z zamku najbardziej wartościowe rzeczy, jednak mieszkańcy wioski sądzą, że było zupełnie inaczej: właściciele przypuszczali, że losy wojny wkrótce się odwrócą i że będą mogli wrócić do swej posiadłości. Dlatego swych najcenniejszych rzeczy nie wywieźli, a jedynie ukryli gdzieś w rozległych piwnicach zamku.

Po wojnie Finckensteinowie zamku nie odzyskali, jednak do Szymbarku wrócili. Mówiąc ściślej, na krótko przyjechała tutaj jego była właścicielka. Za czasów Gomułki zatrzymała się u jednego z mieszkańców wsi i przez kilka dni oglądała pomieszczenia zamku. Później wyjechała, ale wcześniej wydarzyło się coś niezwykłego. Pewnego dnia około godziny czwartej nad ranem ktoś z mieszkańców wioski widział ją z dwoma mężczyznami, gdy kręcili się po zamku. Z zamkowych piwnic wynieśli ponoć jakieś skrzynie i załadowali je do zaparkowanego opodal samochodu. Krótko potem, gdzieś na łąkach za wsią, skrzynie przeładowali do samolotu i natychmiast odlecieli. Kilka dni później do wioski przyjechało wojsko, a bezpieka rozpoczęła dochodzenie. Ludzi przesłuchiwano, ale ostatecznie nie zdołano wyjaśnić, co pani Finckenstein z zamku zabrała. Zupełnie inaczej zapamiętał tę sprawę były dyrektor PGR-u w Szymbarku, który zarządzał wtedy zamkiem. Otóż w 1947 r. zjawili się tu trzej mężczyźni, którzy podając się za pracowników Ministerstwa Kultury (posiadali ponoć stosowne dokumenty), przez jakiś czas kręcili się po zamku i zaglądali do piwnic. Wkrótce zniknęli, pozostawiając opróżnione miejsca tam, gdzie składowano węgiel. Syn miejscowego rybaka widział ich, jak pewnej nocy z zasypanych piwnic zamku wynieśli trzy skrzynie. Dyrektor PGR-u powiadomił o wszystkim władze i te wszczęły dochodzenie, niczego jednak nie ustalono. Tajemnica zamku w Szymbarku pozostaje więc nadal nieodkryta.

Kwidzyn – wizje pustelnicy

W średniowieczu wielu było takich ludzi. Modlili się żarliwie i żyli w ascezie gdzieś na odludziu. W tamtych czasach uważano to za jedną z dróg prowadzących do zbawienia i wielu było chętnych, by tą drogą podążać. Także w Prusach nie brakowało ascetów, jednak nie każdy mógł zyskać poparcie władz kościelnych dla swych poczynań. To, co spotkało Dorotę z Mątowów, było niemałym wyróżnieniem. 2 maja 1393 r., za zgodą biskupa i całej kapituły, została zamurowana w niewielkiej celi przy ołtarzu katedry w Kwidzynie. W murze, który oddzielał ją od świata, pozostawiono tylko niewielki otwór, by mogła uczestniczyć w mszach i przyjmować komunię. Dorota miała wizje. Widywała piekło, czyściec i raj, potrafiła też przewidywać przyszłość, jaka czeka niektórych ludzi w świecie wiecznym. Wizje te zdradzała Janowi, jednemu z kwidzyńskich kanoników, a ten skrzętnie je spisywał. Zachowane do dnia dzisiejszego w jednym z archiwów, są znakomitym zwierciadłem tamtych czasów. O Krzyżakach Dorota nie wypowiadała się najlepiej, a najbardziej dostało się wielkiemu mistrzowi Konradowi von Wallenrodowi. Dorota twierdziła, że widziała go w piekle, zarzucała mu też bezbożność. Kanonik Jan skrzętnie to zapisał. Skąd wziął się tak fatalny osąd zakonu krzyżackiego? Czy rzeczywiście pochodził od Doroty, prostej kobiety z Gdańska? Wątpliwe, by żona rzemieślnika orientowała się w polityce. Na dodatek gdy była jeszcze w Gdańsku, grożono jej spaleniem na stosie. Przychylnie przyjęto ją dopiero w Kwidzynie, właśnie wśród ludzi bezpośrednio z zakonem związanych. Czyżby polityczny wydźwięk wizji św. Doroty był wytworem ich interpretatora, czyli kanonika Jana? Wielki mistrz Konrad von Wallenrod nie cieszył się sympatią biskupa i kapituły pomezańskiej. Tutejsze duchowieństwo miało do niego wiele pretensji. Chodziło głównie o pieniądze i posiadłości ziemskie, ale nie tylko. Otóż okazuje się, że wielki mistrz duchowieństwa zbytnio nie miłował, a na dodatek ulegał heretyckim poglądom niejakiego Leandera, którego gościł ponoć w Malborku. Leander pochodził podobno z Francji, z miasta Saintes. Za głoszenie sprzecznych z nauką Kościoła poglądów został tam skazany na śmierć, ale zdołał zbiec i przez Czechy dotarł do Prus.

Grudziądz – podziemia mrocznej twierdzy

 

Cytadela Grudziądz położona jest na skarpie wiślanej w odległości 1,5 km na północ od centrum miasta. Jest to fascynujące miejsce już choćby z tego powodu, że dostęp do niego jest bardzo ograniczony. Cytadela to czynny obiektem wojskowym, w którym stacjonuje jednostka 1123. Ma ponurą historię, wiele w niej tragicznych momentów. Budowę cytadeli zlecił król pruski Fryderyk II po pierwszym rozbiorze Polski. Miała być gotowa w roku 1780, ale choć pracowało przy niej prawie 7000 osób, plan okazał się niemożliwy do zrealizowania. Nie dość, że warunki naturalne nie były sprzyjające, to po prostu w okolicy zabrakło cegły. Zmusiło to budowniczych do rozebrania dawnych zamków krzyżackich w Rogoźnie i Grudziądzu, ale i tego było mało. Sprowadzono więc z Prus 180 cegielników i rozbudowano lokalną cegielnię. W sumie budowla pochłonęła 11 mln cegieł.

Dziś z cytadeli zachowała się jedynie część umocnień, w tym donżon z obwałowaniem, dwiema bramami i pochylnią, pięć bastionów, cztery raweliny, chodnik w przeciwskarpie oraz chodniki przeciwminowe. Jest tu jednak wiele miejsc od lat zapomnianych, zamieszkanych jedynie przez nietoperze, gdzie od ponad pół wieku nie dotarł promień światła. Dla miłośników przygód, tajemnic i skarbów to one są najbardziej interesujące. Wielu śmiałków wbrew zakazom i ostrzeżeniom zapuszcza się w wilgotne ciemne wnętrza, publikując potem jak użytkownik „soma” na stronie www.odkrywca-online.com, zapierające dech w piersiach relacje: „Od kilku lat penetrujemy te podziemia i mówiąc szczerze – nigdy przedtem takiego czegoś nie widziałem. Nie chodzi o same tunele, bo te ma każda twierdza z przełomu XVIII i XIX wieku, ale o to, co tam leży. W niektórych partiach podziemi (o nich WP nawet nie ma pojęcia) ostatni raz ziemię dotykały podkute niemieckie żołnierskie buty. Znaleźliśmy tam legendarne (wykluczane przez znawców tematu, a wspominane jedynie w opisach jakiegoś radzieckiego dowódcy) tunele wychodzące na zewnątrz umocnień (…). Znaleźliśmy poziom podziemi, który oficjalnie nie istnieje. W tunelach wala się sprzęt niemiecki, portfele, ekwipunek, resztki amunicji, hełmy. Walają się niemieckie papiery, w ścianach i podłogach widnieją dziury po skrytkach, na ziemi porozwalane niemieckie skrzynki, panzerfausty, czasem instrukcje do broni, butelki z epoki. Na odkrycie czekają podziemia Dzieła Rogowego (tzw. Stara Cytadela z mnóstwem legend). Warto tam szukać, tylko… nadal jest to nielegalne”.

Dawniej przewodnicy po twierdzy częstowali zwiedzających legendą o architekcie francuskim, który na zamówienie króla Prus zbudował cytadelę. Krótko po zakończeniu prac został zamordowany, ponieważ Prusacy obawiali się, że zdradzi jej tajemnice wojskom napoleońskim. Legenda niesie ziarno prawdy. Budowniczy fortecy Paul von Contenbach Francuzem wprawdzie nie był, był nim natomiast baron Courbier, który w 1807 r. dowodził obroną cytadeli przed… Napoleonem. Pochodził z rodu francuskich hugenotów, których wygnały z Francji prześladowania religijne. Armia napoleońska przypuściła na cytadelę wiele szturmów, ale wszystkie zostały odparte. Posłów z propozycją poddania się Francuzi przysłali już na początku oblężenia. Twierdzili, że skoro król pruski abdykował, to dalszy opór jest bezsensowny. Courbier odpowiedział im: „Króla Prus może już nie ma, ale jest jeszcze król Grudziądza” i odmówił poddania twierdzy. W ten sposób cytadela w Grudziądzu jako jedyna twierdza pruska oparła się armii napoleońskiej.

Zwiedzanie wirtualne http://cytadela.4rbm.pl/. 3 maja i 11 listopada Dni Otwartej Cytadeli, pozostałe: po uzyskaniu pisemnej zgody dowódcy. Informacji szczegółowych udziela Roman Czajkowski, tel. 56 458 32 45

Brodnica – chorągiewka na dachu

W centrum Brodnicy, nieopodal komisariatu policji, wznoszą się ruiny dawnego zamku komturskiego wznoszonego przez 114 lat, od początku XIV wieku. Pierwszy zamieszkał w nim w 1337 r. komtur brodnicki Friedrich von Sprangenberg. Zamek zbudowany był na planie czworoboku – wewnętrzny dziedziniec okalały cztery skrzydła. Północny narożnik zamykała potężna 50-metrowa wieża strzegąca bramy prowadzącej do zamku. Całość otaczał niski mur, a w nim od strony rzeki Drwęcy ulokowana była czworokątna baszta. Leżąca na pograniczu ziemi chełmińskiej i michałowskiej Brodnica miała bardzo duże znaczenie strategiczne i ze względu na przewalające się nad nią zawieruchy historii znajdowała się w oku cyklonu. Walczyli o nią Polacy z Krzyżakami, atakowali Szwedzi podczas Potopu, chronili się tu konfederaci barscy. Spokój przyniosło dopiero panowanie pruskie po rozbiorach Polski, ale wtedy zamek okazał się tak dalece niepotrzebny, że stopniowo, cegła po cegle, zaczęto go rozbierać, aż pozostała z niego tylko ośmioboczna wieża. Dziś można ją zwiedzać, podobnie jak podziemia, w których mieści się Muzeum Regionalne. Wydawałoby się, że dawna komturia nie kryje w sobie żadnej tajemnicy. Tymczasem okazało się, że przez 400 lat kolejni właściciele, a ostatnio także polscy historycy mylili się w ocenie pewnego detalu architektonicznego wieńczącego wieżę zamkową. Chodzi o chorągiewkę (wiatrowskaz) bardzo misternej roboty. Przez prawie 400 lat uważano, że zdobiący ją wzór przedstawia herb miasta Brodnicy (obcięta ręka). Dopiero niedawno badacze przyjrzeli się chorągiewce dokładnie. Wtedy okazało się, że widnieją na niej herby Wazów, Gotlandii i Szwecji, czyli w kolejności: stylizowany snopek, stojący ukoronowany lew i trzy korony. Ponadto można odczytać na niej datę 1616 i inicjały AP (Anna Princeps). Siostra Zygmunta III Wazy przez kilkadziesiąt lat była związana z Brodnicą, dbała o to miasto i tutaj zmarła w 1625 r. Przez kilkaset lat mieszkańcy spoglądali na pozostawioną przez nią pamiątkę – nie widząc jej.

Informacje o zwiedzaniu www.muzeum.brodnica.pl

Chełmża – tajemnice pustelnicy

W kościele św. Trójcy w Chełmży znajduje się 11 ołtarzy. Jednym z nich jest ołtarz błogosławionej Jutty z Sangerhausen. Schody, które do niego prowadzą, wykonano z pociętej na części płyty nagrobnej wielkiego mistrza zakonu krzyżackiego Zygfryda von Feuchtwangena, który został pochowany w tej katedrze w 1311 r. Feuchtwangen jako pierwszy wielki mistrz zakonu krzyżackiego sprowadził się do Malborka. Jutta pochodziła z Niemiec, dokładniej z Turyngii. W Sangerhausen wyszła za mąż i miała potomstwo, kiedy jednak owdowiała, a jej dzieci były już dorosłe, opuściła rodzinne strony. Nie wiadomo, jakie wiatry przywiały ją w okolice Chełmży. Ponoć Turyngii nie opuściła dobrowolnie, a Prusy wybrała dlatego, że miała w zakonie kogoś z rodziny. Chodzi zapewne o wpływowego mistrza krajowego Inflant Anno von Sangerhausena. W 1256 r. został wybrany wielkim mistrzem zakonu. Jutta zamieszkała gdzieś poza murami Chełmży i wiodła tam żywot pustelniczy. Pozostając pod opieką kapituły, założyła najpierw kościół św. Jerzego, a później, wspólnie z innymi beginkami, niewielki szpitalik pod wezwaniem św. Jerzego. Tradycja wspomina okolicę odludną wśród lasów, gdzieś na terenie wsi Bielczyny, jednak badacze mówią raczej o terenie sąsiadującym z murami miejskimi Chełmży. Dokładniejszej lokalizacji nikt jednak podać nie potrafi. Jutta ponoć potrafiła przepowiadać przyszłość. Krzyżakom wywróżyła klęskę, jakiej doznali w 1260 r. w Kurlandii nad rzeką Durbą. Zmarła w maju 1260 r. i została pochowana na cmentarzu opodal założonego przez siebie szpitala, później jednak jej zwłoki sprowadzono do Chełmży i złożono w katedrze. Podjęto nawet kroki w celu jej kanonizacji, jednak ani zakon, ani też miejscowy biskup nie mieli dość pieniędzy, by ich starania zakończyły się sukcesem. Jutta pozostała więc jedynie osobą błogosławioną.

Chełmża, kościół św. Trójcy, ołtarz Jutty z Sangerhausen w południowej nawie kościoła.