Żył jak bohaterowie jego własnych książek. Dziś jest spokojny, ale…

Irvine Welsh, autor powieści “Trainspotting”, doskonale wie, o czym pisze. Przeszedł przez uzależnienie od narkotyków, zmieniał miejsca zamieszkania i zajęcia jak rękawiczki. Kontynuację dziejów jego postaci znajdziecie już w księgarniach.

Historie opowiadane przez Welsha są duszne, mroczne, a bohaterowie nurzają się po szyję w brudach własnych charakterów i ściekach miasta. Czasem nawet dosłownie (patrz słynna “toaletowa” scena z filmy “Trainspotting”). Wielu autorów używa stworzonych przez siebie postaci tylko po to by dać nam, czytelnikom, swoistą kamerę do oglądania świata, który stworzył oraz do poznania intrygi. Tu bohaterowie są na pierwszym planie i to oni będą historią, nie tylko biernymi obserwatorami. Trudno zresztą się dziwić, bo w większości przypadków są wzorowani na prawdziwych ludziach, których autor spotkał podczas burzliwej młodości w Edynburgu.

– Wielu z nich to moi znajomi, nawet bliscy przyjaciele – mówi Welsh – kiedy stworzysz postaci godne zapamiętania one same zaczną pisać swoje historie. Im lepiej je opracujesz, tym bardziej ożyją. 

To dobrze, bo przecież właśnie ich osobowości, znacznie bardziej niż perypetie, sprawiły, że książka i film (oba sprzed ponad 20 lat) zostały uznane za kultowe. Także w Polsce zbuntowane dzieciaki lat 90-tych, słuchające z jednej strony rocka (od punka przez grunge po britpop), z drugiej tryskającej świeżością brytyjskiej muzyki elektronicznej, zakochały się w filmie od pierwszego wejrzenia i wiele z nich sięgnęło po książkę. 

Minęło ponad 20 lat, grunge i britpop przeminęły, klubowa elektronika przeszła dziesiątki zmian, a zbuntowane dzieciaki dziś walczą nie z systemem, a kredytami mieszkaniowymi. W powieści i filmie “T2. Trainspotting” (oryginalnie wydanej pod tytułem “Porno”) także spotkamy edynburską czwórkę wiele lat poźniej. Jak się zmienili?

– Tak samo jak każdy, stali się znacznie nudniejsi, a z drugiej strony mniej wykańczający – odpowiada autor i dodaje, że to, czego możemy się od nich nauczyć to próba pokonania skostnienia we własnych ciasnych ramach przyzwyczajeń.

– Można mieć nadzieję, że w końcu po prostu znudzą nam się nasze własne błędy – dodaje.

Życie, czy “życie”, co wybierzesz?

“Wybierz życie” – to sformułowanie, które otwiera obie filmowe opowieści, a potem rozwija się do wybrania pracy, kredytu, gorączkowego poszukiwania akceptacji społeczeństwa czy to w rzeczywistości, czy (jak w drugiej części) w internecie i mediach społecznościowych.

W tym sformułowaniu jest tyle szkockiej ciętej ironii, ile tylko można zmieścić. Bo czy jest to jakakolwiek alternatywa? Wybór między duszeniem się w ciasnym gorsecie społecznych norm (kredyt, rodzina, praca, piątkowe piwko w barze – ale raczej jedno), a znacznie szybszym i dynamiczniejszym rozpadem i rozkładem wiecznej imprezy podlanej alkoholem i narkotykami? 

Sam Irvine Welsh zmagał się z uzależnieniem od heroiny, udało mu się je pokonać. Pytany o ten czas odpowiada z iście wyspiarską ironią. 

– Bierzcie dużo narkotyków, są dla was dobre. A jeśli nawet nie dużo – to choćby troszkę. Uważam, że wokół tego tematu jest za dużo szumu i histerii. Narkotyki to niewiele znacząca część codzienności – mówi. 

Dystans do siebie i innych to jedna z cech, które od razu dają o sobie znać w rozmowie z Welshem. Patrząc na jego biografię, ilość miast w których mieszkał, prac których się podejmował, czy wreszcie pamiętając o wychodzeniu z nałogu heroinowego można by pomyśleć: “ten facet naprawdę przeszedł drogą do piekła i z powrotem”. 

– Nie, ale raz pojechałem autobusem linii 32 do Wester Hailes – odpisuje na pytanie Welsh.