Z miejsca na miejsce

Zdawałoby się, że jak już dom stoi, to żadna siła go nie ruszy (chyba że tornado albo trzęsienie ziemi). Tymczasem na całym świecie ludzie przenoszą wielkie budowle z miejsca na miejsce i to w całości. Ba! Szykuje się nawet przeprowadzka miasta!

Romański kościół w maleńkim Heuersdorfie niedaleko Lipska miał pecha. 700 lat temu stanął na ziemi bogatej w węgiel brunatny. Przemysłowcy z kompanii wydobywczej Mibrag nie mieli litości. Tak długo walczyli o liczące 50 mln ton pokłady cennego surowca, że w końcu dopięli swego. 25 października ważący 750 ton kamienny kościółek, wysoki na 20 metrów, w całości został odpiłowany od podłoża, posadzony na 160-kołowej platformie i przewieziony na plac Marcina Lutra w mieście Borna, oddalonym o 12 km. Niezwykła podróż trwała sześć dni i zakończyła się 31 października w Święto Reformacji. Georg Milbradt, premier Saksonii, wyraził nadzieję, że w nowym miejscu kościół będzie służył wiernym jeszcze dłużej, a Mibrag zapłacił rachunek za niecodzienną przeprowadzkę opiewający na trzy miliony euro.

PRZEMEBLOWANIE W STOLICY

Oczywiście znane są przypadki rozbierania całych budowli i transportowania ich cegła po cegle na nowe miejsce. Tak przewędrowało już parę europejskich zamków z Europy do USA czy Pivski Monastyr w Czarnogórze. Po kawałku przeniesiono też świątynię Izydy w Egipcie, gdy rozbudowa tamy w Asuanie spowodowała podtopienie przez wody Nilu wyspy File. Ale rozbiórka i składanie od nowa to jednak nie to samo, co przenosiny budynku w całości.

Każdy przenoszony budynek wymaga osobnego potraktowania. Pod uwagę bierze się kształt, materiał, z którego jest zrobiony, rodzaj podłoża, poziom wód gruntowych. Podczas przesuwania najważniejsze jest odpowiednie usztywnienie obiektu – z tego względu najwygodniej przesuwać budynek drewniany.

Zaskakująco wiele takich przeprowadzek zorganizowano w Warszawie. Najbardziej znane było przesunięcie kościoła Narodzenia Najświętszej Marii Panny przy ulicy Świerczewskiego (obecnie aleja Solidarności). Kościół stał na przedłużeniu trasy W-Z i uniemożliwiał poszerzenie jezdni. W nocy z 30 listopada na 1 grudnia 1962 roku kościół przejechał na stalowych rolkach 21 metrów na północ. Mimo że przy okazji rozebrano sąsiedni klasztor, i tak była to duża kurtuazja ze strony państwa, mało sprzyjającego Kościołowi. Jednak polityczny koszt zburzenia świątyni uznano za zbyt wysoki, obawiano się też gwałtownej reakcji warszawiaków, gdyby próba przesunięcia kościoła zakończyła się katastrofą. Termin operacji trzymano w tajemnicy, a miejsce akcji otaczał kordon milicjantów, nie dopuszczając gapiów. Na pamiątkę wydarzenia, w nowej jezdni zaznaczono kostką obrys dawnej lokalizacji kościoła. Niestety, kilka lat temu, podczas remontu nawierzchni, kostka znikła, a ułożenie nowej jakoś nikomu nie przyszło do głowy.

Osiem lat później podobną operację przeprowadzono w rejonie placu Żelaznej Bramy. Zakończenie Osi Saskiej wypadało na średnio atrakcyjnej Hali Gwardii, zdecydowano więc, że dobrym pomysłem będzie zamknąć perspektywę osi, obracając o 78 stopni stojący przy ulicy Ptasiej pałac Lubomirskich, kierując jego fasadę w stronę Grobu Nieznanego Żołnierza. Pałac obrócił się na wielkiej kratownicy po specjalnie przygotowanej betonowej podłodze. Zajęło mu to kilka miesięcy. Operację na pewien czas wstrzymano, gdy przejeżdżająca nieopodal delegacja najwyższych władz państwowych zainteresowała się sensem ekonomicznym przedsięwzięcia. Było już jednak za późno na protesty.

WIEŻA I CAŁE MIASTO

Przesuwanie zabytków czy budowli sakralnych wydaje się naturalne – dziedzictwo, ochrona prawna itd. Ale czasem trzeba przesunąć budynek zupełnie współczesny. Taką nietypową przygodę przeżyła trzy lata temu nowa wieża kontrolna londyńskiego lotniska Heathrow. Nie przenoszono jej dlatego, że musiała ustąpić miejsca autostradzie. Po prostu budowa wieży na miejscu spowodowałaby blokadę jednego pasa, a tym samym paraliż lotniska i olbrzymie straty. Zatem wieżę (o docelowej wysokości 87 metrów) budowano po kawałku w pobliżu lotniska. Potem nocami, po sezonie, wykorzystując mniejszy ruch, przewożono na właściwe miejsce fragmenty podstawy, głównego masztu, a w końcu ważącą 900 ton 27-metrową kopułę o kształcie odwróconego stożka.

Ale to wszystko nic w porównaniu z planami Szwedów, którzy chcą przenieść… całe miasto! Chodzi o słynną Kirunę – o której kiedyś uczono w szkołach, że jest najbardziej rozległym miastem na świecie (od 1970 roku Kiruna to tylko zabudowa miejska w centrum). Miasto żyje z olbrzymich złóż rudy żelaza. Wydobywany przez dziesiątki lat surowiec może stać się jednak zabójczy. Główne pokłady rudy znajdują się właśnie pod miastem i eksploatacja złóż prowadzi do powstawania pod ziemią coraz większej dziury. Cała miejscowość prędzej czy później zwyczajnie się zawali. Proces zapadania się gruntu nie jest tam niczym nowym, pierwszy kawałek Kiruny zniknął już w latach 60., podobnie jak część jeziora Luossajärvi. W styczniu 2007 roku władze zdecydowały o przeniesieniu miasta o kilka kilometrów. Możliwie dużo budynków zostanie przetransportowanych w całości na wielkich platformach. Dużym wyzwaniem będzie przeprowadzka ratusza i drewnianego kościoła z 1913 roku. Część domów jednak z pewnością zostanie zburzona, a ich lokatorzy przeniosą się do nowych.

Wysiedlanie małych miejscowości pod inwestycje zdarza się na całym świecie, ale skala zmian w Kirunie jest nieprawdopodobna. Miasto otrzyma zupełnie nowe centrum, nowy układ urbanistyczny. Trzeba również zbudować od zera wodociągi i kanalizację, bo stary system się zawali. Trzeba będzie też na nowo wytyczyć odcinek linii kolejowej i drogi E10 prowadzącej do Narwiku – to najdroższe pozycje w kosztorysie. Całkowite koszty przeprowadzki mają wynieść ponad cztery miliardy koron. Przeniesienie jednego szwedzkiego domu kosztuje milion koron.

PRZESUNIĘCIE LISTOPADOWE

 

W operacji przesunięcia kościoła nocą z 30 listopada na 1 grudnia 1962 roku brała udział dr Maria Byczkowska z Politechniki Warszawskiej. Tak wspomina ten dzień:

Kościół był przesuwany na poziomie piwnic. Nie ruszając stropu, w ściany piwnicy wbito 16 żelbetowych belek. Potem wzdłuż osi kościoła ułożono torowisko, pasy żelbetowe z umieszczonymi na nich kilkoma szynami kolejowymi. Szyny były precyzyjnie ułożone, z dokładnością 0,2 mm na długości 21 metrów. Na tych szynach co 30 cm ułożono rolki zrobione z osi parowozowych. Na rolki z kolei położono stalowe belki, umieszczone prostopadle do tych żelbetowych żeber w piwnicy. Między nimi było jakieś siedem centymetrów różnicy, w to miejsce wbito więc kliny stalowe i w ten sposób kościół oparł się na torowisku. Wtedy odkuto ściany w poziomie torowiska, odczepiając kościół od starych fundamentów. Budynek był gotowy do przesunięcia. A zrobiono to ręcznie! Szesnaście osób obracających korby czterech wciągarek, przesunęło budynek ważący 6800 ton. Ciekawe, że kościół był cały czas czynny, Najświętszy Sakrament wyniesiono jednak na kilka godzin, bo nie było gwarancji, że nic się nie stanie. Podczas przesuwania można było nawet wejść do środka i się przejechać. Na miejscu podmurowano podcięte fundamenty i usunięto szyny. Belki wzmacniające w piwnicy zostały do dzisiaj.

Najwięcej kłopotów było ze wzmocnieniem kościoła, ponieważ w czasie powstania w getcie został spalony i pękł na sześć części. Od wzmocnienia trzeba było zacząć. Na poziomie strychu wykonano żelbetowe sklepienie, taką czapę. W środku kościoła między filarami zrobiono stalowe kratownice, które rozpierały filary nośne, a równolegle przeciągnięto liny, zakotwione na zewnątrz, które z kolei ściągały konstrukcję. W ten sposób udało się utrzymać dużą stateczność w środku. Przesunięcie odbyło się w nocy i trwało 3 godziny 55 minut, trzeba było wstrzymać ruch, który mógłby zakłócić pomiary – trzy metry od wykopu biegły tory tramwajowe.

Na świecie przesuwano już wiele normalnych budynków, ale to jest o wiele prostsze – one co trzy, cztery metry mają stropy. A kościół to ciężka budowla, na dodatek pusta w środku, z wysoko umieszczonym środkiem ciężkości.

Generalnie każdy obiekt lepiej przesuwać wzdłuż osi podłużnej, bo wtedy potrzeba mniej torowisk. Z reguły przesuwa się na poziomie piwnicy, ratując w ten sposób parter. Chyba że warunki gruntowe na to nie pozwalają. Warszawski Muranów to jedna z najwyżej położonych dzielnic miasta i nie ma tam wód gruntowych. Dlatego w trzymetrowym wykopie nie było konieczności odwodnienia. Czasem odcina się budynek wyżej właśnie dlatego, że odwodnienie jest zbyt drogie. Metodą podobną do naszej przesunięto piec w hucie w Rudzie Śląskiej, ich inżynier obserwował naszą operację. Budowa takiego pieca jest czasochłonna, więc żeby nie przerywać na długo produkcji, zbudowano go obok i w ciągu jednej nocy rozebrano stary piec i nasunięto nowy.

Max Suski

Dziennikarz i publicysta, publikował m.in. w „Przekroju”, „Gazecie Wyborczej”, „Machinie”. Fan Erica Rohmera, Michela Houellebecqa.