Za każdym „samotnym geniuszem” kryje się ktoś, kto go wspiera. Tak działa twórcza moc duetów

Wszyscy wiedzą, kim jest Vincent van Gogh, ale czy ktoś zna jego brata Theo? Wiadomo, że George Lucas zrobił „Gwiezdne wojny”, ale jaką rolę grała w nich jego żona Marcia Lukas? Są takie duety, które nigdy nie przedostały się do masowej świadomości. A gdyby nie twórcza moc dwóch osobowości nigdy nie powstałyby tak wielkie dzieła.

Gdyby nie wymiana korespondencji z Theo, stanowiąca ogromną inspirację dla Vincenta, zapewne wiele jego dzieł nigdy by nie powstało. „Gwiezdne wojny” George’a Lucasa wiele zawdzięczały jego związkowi z Marcią Lucas, zdobywczynią Oscara za montaż. Marcię nazywano „tajną bronią” jej ówczesnego męża. Mark Hamill, odtwórca roli Luca Skywalkera, mówił o niej: „Była sercem i duszą tych filmów”. Ale po rozwodzie Lucasów rzadko o jej roli wspominano.

„Para jest podstawową jednostką twórczą – twierdzi stanowczo Joshua Wolf Shenk w książce „Siła duetów”. – Prawdopodobnie jesteśmy już tak stworzeni, że potrafimy współpracować bardziej otwarcie i głębiej z pojedynczą osobą niż z jakąkolwiek grupą, być może dlatego, że nasza psychika kształtuje się w relacjach jeden na jeden z opiekunami”.

 

TWÓRCZA PRZYJAŹŃ

„Diada jest najpłynniejszą i najelastyczniejszą formą relacji – uważa Joshua Wolf Shenk. „Dwie osoby mogą niemal z marszu stworzyć własną społeczność. Jeżeli dodamy do tego jedną lub więcej osób, sytuacja staje się bardziej stabilna, lecz owa stabilność wraz z usztywnianiem się ról i władzy może dławić twórczość. Trzy nogi sprawiają, że stół stabilnie stoi w miejscu. Dwie nogi są stworzone do chodzenia czy biegania (lub skakania czy przewracania się)”. To dlatego John Lennon bez Paula McCartneya nie zdołałby stworzyć fenomenu Beatlesów, Steve Jobs bez Steve’a Wozniaka nie zbudowałby Apple’a, a Marcin Prokop bez złośliwości Doroty Wellman straciłby połowę swojego uroku.

Prokop i Wellman nie ukrywają, że na antenie nie byliby we dwoje tak zgrani, gdyby się nie lubili poza studiem telewizyjnym. „To nasze bycie w telewizji nie różni się niczym od naszego bycia w innej przestrzeni, a to, że ktoś nas podgląda kamerą, to tylko dodatek do tej relacji, a nie na odwrót. I to jest – myślę – klucz naszej medialnej długowieczności. My się nie poznaliśmy przez telewizję, czy dzięki telewizji, tylko dużo wcześniej i to poza nią. Dopiero później zaczęliśmy razem w niej pracować” – mówił Marcin Prokop w wywiadzie dla jednego z dzienników. Zdaniem Doroty Wellman kluczem do ich sukcesu jest to, że w ogóle nie rywalizują ze sobą, w przeciwieństwie do wielu innych telewizyjnych par. Ich pierwsze spotkanie może nie było zbyt udane, bo kiedy zaczęli razem pracować w gazecie kobiecej zajmującej się życiem celebrytów, najpierw obchodzili się z daleka, potem się pokłócili, by w końcu zorientować się, że łączy ich podobne poczucie humoru. I tak im zostało. Wielbiciele tej pary modlą się, by trwało to wiecznie.

 

ZASADA PODOBIEŃSTWA

Pierwsze spotkanie superduetu często polega na rozmowie, której żadna ze stron nie ma ochoty skończyć. Psychiatra Carl Gustav Jung pisał, że kiedy spotkał się z Zygmuntem Freudem, „rozmawiali trzynaście godzin bez przerwy”. Steve Wozniak wspominał: „Siedzieliśmy ze Steve’em Jobsem na chodniku przed domem jakiś niebywale długi czas, po prostu gadając”. Podobnie było ze spotkaniem Johna Lennona i Paula McCartneya. Pewnego ciepłego dnia w lipcu 1959 roku McCartney wpadł zobaczyć zespół Quarry Men na jarmarku na placu za kościołem św. Piotra w Woolton, przedmieściu Liverpoolu. Spotkał się z przyjacielem Ivanem Vaughanem. A on przedstawił Paula członkom zespołu i jego liderowi Johnowi Lennonowi. Okazało się, że Paul i John mieli wspólny repertuar – piosenki z Radia Luxembourg, m.in. utwór „Come Go with Me” zespołu Del Vikings.

Według badacza historii Beatlesów Marka Lewisohna to nie była tylko piosenka, którą obaj znali. To była piosenka, którą znali nieliczni. Ukryty skarb, wspólna tajemnica. Zaczęli o niej rozmawiać i nagle okazało się, że czują się jak jednojajowe bliźniaki z dwóch krańców miasta. Obaj pochodzili z rodzin o irlandzkich korzeniach, łączył ich też lokalny żargon, w którym gear oznaczało „great”, a soft – „stupid”, byli nawet podobnej postury. „John i Paul są klasyczną ilustracją homofilii, dosłownie »miłości do tego samego«.

 

Wśród naczelnych podobieństwa oznaczają bezpieczeństwo, a w wysoko rozwiniętych mózgach taki komfort kładzie podwaliny pod relację. Ludzie czują się swobodniejsi, kiedy w grę wchodzą podobieństwa – w zakresie dochodów, wykształcenia, wyglądu, pochodzenia” – uważa Joshua Wolf Shenk. 

Ale bywa i tak, że słowa nie są potrzebne. Bruce Springsteen i nieżyjący już saksofonista Clarence Clemons spotkali się w barze w Asbury Park w New Jersey. Clemons opowiadał: „Bruce i ja spojrzeliśmy po sobie, niczego nie musieliśmy mówić, po prostu wiedzieliśmy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy dla siebie brakującymi elementami”.

 

OD ZAWSZE RAZEM

Vincenta i Theo van Goghów, pierwsze i trzecie dziecko z sześciorga rodzeństwa, łączyła szczególna więź. Ich siostra Elizabeth wspominała, że Theo już jako chłopiec traktował Vincenta, jakby był „czymś więcej niż normalną ludzką istotą”. Theo kiedyś powiedział: „Podziwiałem go bardziej niż cokolwiek, co można sobie wyobrazić”.

Marcin i Zuzanna Bocianowie, rodzeństwo, byli skazani na bycie dream-teamem. On – mistrz Polski w snowboard crossie, dyscyplinie zaliczanej do olimpijskich, ona – młodsza od niego o cztery lata, choć pasjonuje się sportami ekstremalnymi, studiowała zarządzanie i pracuje w ambasadzie Tajwanu w Warszawie. W ich rodzinie stawiało się na wspólne spędzanie czasu, rodzice wychowywali ich tak, żeby na każdym kroku się wspierali. „Moja siostra zawsze, niezależnie  od tego, w jakie tarapaty się wpakowałem, stawała po mojej stronie. Tak samo było ze mną” – mówi Marcin. Zuzia pomaga mu realizować nawet najbardziej szalone pomysły. Przykładem jest akcja „Panda Narty”, podczas której prowadzili zbiórkę sprzętu narciarskiego i snowboardowego dla dzieci z rodzinnych domów dziecka. „Zuzia jest moim dopełnieniem, ja jestem chaotyczny i niepoukładany, a ona twardo stoi na ziemi. Potrafi mnie uspokoić. Łączy nas z kolei zamiłowanie do działania” – mówi Marcin Bocian. I dodaje: „Siostra jest jedną z ważniejszych osób w moim życiu, gdziekolwiek bym był i cokolwiek bym robił, jestem w stanie rzucić wszystko w sekundę i ruszyć jej na ratunek. Wiem też, że tak samo to działa z jej strony. Bez niej nie zrobiłbym połowy rzeczy w życiu”.

 

RÓŻNICE, KTÓRE NAPĘDZAJĄ

„Osoby w takich wspaniałych tandemach są bardzo od siebie różne i niesamowicie podobne zarazem. Te równoczesne skrajności prowadzą do powstania głębokiej więzi i przestrzeni do ścierania się, które definiują twórczy duet” – pisze Joshua Wolf Shenk.

Twórcze duety scalają podobieństwa, ale najbardziej twórcza jest w nich różnica. Podobieństwa dają stabilność, różnice wprawiają w ruch i dostarczają napędu. Jak podkreśla autor „Siły duetów”, w analizie przeprowadzonej dla National Bureau of Economic Research przyglądano się dwóm powodom, dla których inwestorzy dostarczający kapitału wysokiego ryzyka decydują się na współkompetencjom oraz bliskości określanej przez wspólne pochodzenie etniczne czy prace w tej samej firmie.

Wykazano, że podobieństwa w zakresie kompetencji poprawiają wyniki, natomiast podobieństwa co do bliskości dramatycznie obniżają prawdopodobieństwo sukcesu ekonomicznego. – „Problemem nie jest samo podobieństwo – pisze Joshua Wolf Schenk. – Kłopot pojawia się wtedy, kiedy członkowie grupy tak samo zapatrują się na sytuacje i nie są zdolni oszacować ryzyka, jakie może się czaić za węgłem. Lojalność i oddanie mogą wziąć górę nad niezależnym myśleniem”. Co ciekawe, bliscy partnerzy – choć mogą się różnić charakterologicznie – maja podobną postawę ciała i zbliżone wzorce oddychania.

Robert Zajonc, psycholog, w badaniu z 1987 r. udowodnił też, że często używają tych samych mięśni w czasie robienia min. Podobnie unoszą brwi i mają podobny chód (nie, nie, nie mamy tu na myśli Flipa i Flapa).

Gdy spojrzymy na Antonine Samecka i Klare Kowtun, twórczynie brandu Risk made in Warsaw, które wprowadziły na salony tkaninę dresowa, można powiedzieć, że są inne… choć takie same. Spotkały się 10 lat temu podczas sesji fotograficznej, w ciągu pierwszych pięciu minut zorientowały się, ze chcą razem pracować. Parę lat potem założyły firmę. „Wzajemnie napędzamy się do coraz lepszego. Zamiast dbać każda o własne ego, skupiamy się na jakości pomysłu i realizacji” – mówi Antonina. „Chemia w naszym przypadku to różnica zdań – nie idealne podobieństwo, ale raczej uzupełnianie.

Z kwestionowania nawzajem swoich pomysłów mogą wyjść dwie dobre rzeczy – albo lepsze projekty, albo pewność, że te, które są, są dobre. No i poczucie, że z tą drugą osobą można zrobić więcej fajnego niż samemu”– śmieje się Klara. „Bez przeciwieństw nie ma postępu” – napisał William Blake w „Zaślubinach nieba i piekła”. I ten samotny geniusz miał całkowita racje.