Zarażeni czerwonką

Bolszewicy wiedzieli o polskiej armii więcej niż niejeden nasz generał. Do szpiegowania na rzecz Moskwy nie brakowało chętnych w II RP

Sowieckie agencje wywiadowcze INO Czeka, GPU, OGPU, NKWD (zagraniczna służba tajnej sowieckiej policji, której nazwy zmieniały się z latami), Razwiedupr (wywiad wojskowy) i Służba Łączności Międzynarodówki Komunistycznej – stworzyły najsprawniejszą siatkę wywiadowczą – ocenia historyk Paweł Wieczorkiewicz („Uwagi o działalności agentury sowieckiej na odcinku polskim po roku 1921”). – Rosjanie dysponowali nieograniczonymi funduszami, stosowali najbardziej brutalne, pozbawione jakichkolwiek hamulców środki działalności oraz ideowy najczęściej sposób werbunku – twierdzi Wieczorkiewicz.

KOZACKI ZDRAJCA

Wieczorem 20 maja 1930 r. agent kontrwywiadu o pseudonimie „Wacek” wraz z kolegą jak zwykle obserwowali bramę sowieckiego poselstwa przy ul. Pięknej 15. Mieli śledzić wyjeżdżające stamtąd auta. Brama otworzyła się i wytoczył się samochód poselstwa, w którym siedział znany wywiadowcom pracownik poselstwa Griebieńszczykow. „Wacek” wziął rower i pojechał za autem. Przyhamowało ono nagle na ul. Hożej i wskoczył do niego mężczyzna w jasnym płaszczu. Pojazd przyspieszył i zniknął „Wackowi” z oczu. Wywiadowca złożył meldunek przełożonym w inwigilującej poselstwo specjalnej ekspozyturze kontrwywiadu o kryptonimie „Warszawa”. Wzmocniono obserwację poselstwa. 1 czerwca agent „Grabczyk” zauważył, że do auta poselstwa wsiadł na ul. Hożej mężczyzna w mundurze polskiego majora. Wywiadowcom pokazano fotografie wszystkich majorów służących w Warszawie. W jednym z nich rozpoznali człowieka, który wsiadł do auta. Był to major Piotr Demkowski, zatrudniony w Sztabie Głównym w komórce logistycznej. Od tej pory major, mieszkający w domu przy ul. Franciszkańskiej, był obserwowany dzień i noc bez przerwy. Okazało się, że odbywał on długie spacery po mieście. Oglądał się za kobietami.

Demkowski, liczący 35 lat, był człowiekiem mało towarzyskim, nie utrzymywał kontaktów w oficerskim środowisku. Urodził się w Rosji, służył w wojsku carskim w oddziałach kozackich, był ożeniony z Rosjanką, z którą miał dwie córki. Ukończył we Francji Wyższą Szkołę Wojenną. Przeszedł przez kilka garnizonów; kilka lat spędził w warszawskim Dowództwie Okręgu Korpusu. Od 1930 r. pracował w Sztabie Głównym, zarabiał 700 zł miesięcznie.

11 lipca 1931 r. agenci śledzili Demkowskiego od rana. Po pracy wrócił do domu z wypchaną teczką. Pod wieczór wyszedł ubrany po cywilnemu, także z teczką. Pojechał do Centralnej Biblioteki Wojskowej, gdzie przeglądał różne materiały i robił notatki. Po dwóch godzinach wyszedł i tramwajem dojechał na róg Polnej i Nowowiejskiej. Tutaj wysiadł i wolno szedł ulicą Polną. Nagle do chodnika podjechało auto i Demkowski szybko do niego wsiadł. Był to samochód poselstwa sowieckiego. Samochód został zablokowany przez dwa pojazdy z agentami kontrwywiadu, którzy śledzili zarówno sowieckie auto, jak i Demkowskiego. Kierujący akcją porucznik Jerzy Dziewulski otworzył drzwi samochodu. Na tylnej kanapie siedzieli: Demkowski i znany Dziewulskiemu zastępca sowieckiego attaché wojskowego – pułkownik Bazyli Bogowoj. Między nimi leżała otwarta teczka i tajne dokumenty mobilizacyjne. Demkowskiego wyciągnięto z samochodu. Bogowoj wylegitymował się paszportem dyplomatycznym i został zwolniony, pojechał do poselstwa i zaczął się pakować. Jego misja w Warszawie dobiegła końca. Jeszcze w dniu zatrzymania odbyło się pierwsze przesłuchanie majora Demkowskiego; wraz z oficerami kontrwywiadu przesłuchiwał go szef Oddziału II płk Tadeusz Pełczyński. Demkowski zeznał, że od dawna miał lewicowe przekonania. Jego brat i siostra żyli w ZSRR i byli komunistami. Ale został szpiegiem przez przypadek. W kwietniu 1930 roku poszedł do sowieckiego poselstwa, aby załatwić wyjazd ojca z ZSRR. Wtedy spotkał Bogowoja, którego poznał kilka lat wcześniej podczas manewrów. Bogowoj obiecał pomóc w sprawie ojca. Kilkakrotnie spotykali się w poselstwie. Demkowski przyznał, że pierwszy zaproponował, iż będzie dostarczał dokumenty, które mogą być interesujące dla Bogowoja. Nie chciał za to wynagrodzenia, co zaskoczyło i zdziwiło attaché. Demkowski wynosił dokumenty z pracy, spotykał się z Bogowojem w umówionych wcześniej miejscach. Attaché wiózł papiery do poselstwa i po przefotografowaniu jeszcze tego samego dnia oddawał je majorowi. Demkowski zapewnił, że działał samodzielnie.

„Należy sądzić, że o jego zdradzie zdecydowały raczej przesłanki natury politycznej” – uważa Andrzej Pepłoński, autor książki „Kontrwywiad II Rzeczypospolitej” (Warszawa 2002). Po tygodniu od zatrzymania, 17 lipca, Demkowski stanął przed sądem wojskowym, mającym siedzibę przy więzieniu na ul. Dzikiej. Rozprawa była tajna. Został skazany na karę śmierci.

Warszawskie gazety pisały o aferze z majorem w roli głównej od 17 lipca, opatrując teksty sensacyjnymi tytułami. Żona Demkowskiego przesłała do agencji prasowej „Iskra” oświadczenie, w którym zawiadamiała: „Odseparowuję się zupełnie i na zawsze od męża mojego, mjr. dypl. Piotra Demkowskiego z uwagi na różnicę przekonań etycznych moich i mojego męża, oraz z powodu ciężkiego i hańbiącego zarzutu, jaki zawisnął na jego osobie, o czym dowiedziałam się dopiero obecnie”.

Prezydent odmówił ułaskawienia. Demkowskiego przewieziono do warszawskiej Cytadeli, na miejsce egzekucji. Oczekiwał na niego już wykopany grób, obok którego stała trumna z desek. Nad grobem był słupek, do którego przywiązano skazanego. Pluton egzekucyjny stanął w odległości 15 metrów. Padła komenda, potem salwa. O godzinie 19.05 18 lipca 1931 r. lekarz stwierdził zgon byłego majora  Piotra Demkowskiego. Zachowała się fotografia jego grobu zrobiona po egzekucji.

WESOŁY ROTMISTRZ

 

Rotmistrz Władysław Borakowski został rozstrzelany za szpiegostwo dla Związku Sowieckiego w 1934 r. Jak na ułana przystało, lubił się bawić: dancingi, wódka, karty, kobiety. Podobno był przystojny i dobrze tańczył. Podczas wojny polsko-sowieckiej został dwukrotnie ranny, odznaczono go trzykrotnie Krzyżem Walecznych. Ponieważ jego tryb życia wywoływał skandale, koledzy załatwili mu spokojną pracę za biurkiem w Oddziale II. Znał doskonale język rosyjski, więc tłumaczył sowieckie dokumenty. Wesołe życie rotmistrza zaczynało się, gdy wychodził z pracy w Biurze Studiów Referatu „Rosja Sowiecka”.

Na zabawowego rotmistrza, obtańcowującego fordanserki, zwrócił uwagę współpracownik wywiadu sowieckiego o nazwisku Bakowski. Jak podaje Andrzej Pepłoński, Bakowski należał kiedyś do Polskiej Organizacji Wojskowej, działał w Bezpartyjnym Bloku Wspierania Rządu, miał kontakty z politykami, między innymi z najbliższym współpracownikiem marszałka Piłsudskiego – Walerym Sławkiem. Bakowski otrzymał od sowieckich mocodawców zadanie zwerbowanie oficera ze Sztabu Głównego lub z Głównego Inspektoratu Sił Zbrojnych. Czyhał na ofiary na dancingach.

Rotmistrza zaczepił w knajpie, poznali się przy kieliszku. Gdy werbownik dowiedział się, że rotmistrz pracuje w „Dwójce”, został jego przyjacielem i zaczął płacić za niego rachunki, co oficerowi bardzo odpowiadało. Wkrótce Bakowski przedstawił Borakowskiemu atrakcyjną młodą kobietę. Została jego przyjaciółką. Podawała, że nazywa się Tosia Majewska, i była sowiecką agentką, czego oczywiście rotmistrz nie podejrzewał. Piękna Tosia z Bakowskim zaproponowali rotmistrzowi wyprawę do Sopotu, gdzie funkcjonowało słynne kasyno. W Sopocie bawiono się na całego i wkrótce Borakowski został bez pieniędzy. Wtedy Bakowski zaproponował wyjazd do Wolnego Miasta Gdańska, gdzie miał znajomego „finansistę”. W tej roli wystąpił niejaki Ładowski, Polak w służbie sowieckiego wywiadu, zresztą kochanek Majewskiej, który dla dobra służby dzielił się nią z rotmistrzem.

„Finansista” Ładowski pożyczył pieniądze, ale rotmistrz musiał podpisać pokwitowanie. Z gotówką wesoła kompania wróciła do Sopotu. Kiedy wszystko ponownie przepili i przegrali, udali się po pomoc do „finansisty”. Tym razem przedstawił się on Borakowskiemu jako jeden z kierowników Stowarzyszenia Walki z Bolszewizmem i zaproponował pracę dla tej organizacji. Rotmistrz chętnie się zgodził. Wtedy Ładowski poprosił, by zreferował mu, czego dowiedział się o Rosji Sowieckiej podczas pracy w Oddziale II. Borakowski zaczął mieć wątpliwości, czy to nie będzie szpiegostwo, ale uspokojono go, iż chodzi jedynie o ogólną informację. Rotmistrz tym razem też dostał pieniądze, co pokwitował. Borakowski i Bakowski po przegraniu kolejnej pożyczki wrócili do Warszawy. Rotmistrz nadal bywał na dancingach, a rachunki płacił Bakowski. Ale któregoś dnia wyliczył, ile wydał na rotmistrza, i poprosił o uregulowanie długu. Borakowski pieniędzy nie miał. Bakowski zagroził mu, że poinformuje jego przełożonych o współpracy z wywiadem sowieckim, i zaproponował, aby rotmistrz podpisał zgodę na współpracę, wtedy skończą się jego kłopoty finansowe. Borakowski został agentem sowieckiego wywiadu, będąc pracownikiem referatu, który Rosją się zajmował. Przez jego ręce przechodziły m.in. raporty polskiego attaché wojskowego w Moskwie, który oprócz oficjalnej funkcji nadzorował polską agenturę. Na podstawie dokumentów, które Borakowski wyniósł do przefotografowania z siedziby Oddziału II, attaché został wydalony z Moskwy.

DROGI PUŁKOWNIK

W 1936 r. polski kontrwywiad zatrzymał mężczyznę często podróżującego między Pragą czeską a Warszawą. Był to kurier sowieckiej placówki wywiadowczej w Pradze. W Warszawie spotykał się z Sewerynem Kruszyńskim. Obaj zostali aresztowani. Kruszyński w 1921 r. zaoferował współpracę wojskowemu attaché sowieckiego poselstwa w Warszawie. Od 1926 r. kierowała nim placówka w Pradze czeskiej. Chcąc ocalić życie, podał, kogo zwerbował. Jedno z nazwisk zaszokowało przesłuchujących. Kruszyński zeznał, że w drugiej połowie lat dwudziestych zwerbował ówczesnego majora Ludwika Lepiarza, wtedy kierownika sekcji w departamencie organizacyjnym Ministerstwa Spraw Wojskowych. Był to zasłużony oficer I Brygady Legionów (służył w 5. Pułku Piechoty). Pochodził z Wieliczki i w sierpniu 1914 r. wraz z grupą około 40 członków Związku Strzeleckiego pomaszerował do Krakowa, aby wstąpić do Legionów. I Brygadą dowodził osobiście Józef Piłsudski. Lepiarz w latach 1918–1920 został odznaczony czterokrotnie Krzyżem Walecznych i orderem Virtuti Militari. Ukończył we Francji Wyższą Szkołę Wojenną. Z ministerstwa Lepiarz przeszedł na stanowisko zastępcy, a potem szefa sztabu Dowództwa Okręgu Korpusu we Lwowie.

Kruszyński kandydatów na szpiegów szukał w restauracjach, w których biesiadowali wojskowi (występował jako były oficer i kawaler Virtuti Militari). Zwrócił uwagę na jednego z bywalców w stopniu majora. Był to Ludwik Lepiarz. Panowie poznali się i zaczęli wspólnie popijać. Fundatorem z reguły był Kruszyński. Gdy majorowi zabrakło pieniędzy na zapłacenie rachunku, Kruszyński ofiarował mu tysiąc złotych. Podczas kolejnej biesiady poprosił o spis adresów jednostek wojskowych w Polsce, gdyż, jak twierdził, potrzebuje ich do celów handlowych. Lepiarz dał mu Ordre de Bataille Wojska Polskiego na czas pokoju. To był ściśle tajny plan organizacyjny armii – marzenie wywiadów. Znajdowało się w nim wszystko: miejsca stacjonowania jednostek, liczba żołnierzy, uzbrojenie, kadra oficerska. Kruszyński dokument oddał Lepiarzowi, ale go oczywiście sfotografował. W knajpie, gdy Lepiarz był mocno pijany, Kruszyński zaproponował mu współpracę z sowieckim wywiadem za duże pieniądze. Major odmówił i pił dalej. Gdy wytrzeźwiał, Kruszyński, grożąc skompromitowaniem majora, pokazał mu fotokopie O. de B. Lepiarz w końcu zgodził się.

Najwięcej dokumentów major dostarczył w ciągu 2 pierwszych lat współpracy. „Był niezwykle wysoko opłacany” – twierdzi Andrzej Pepłoński („Wywiad polski w ZSRR 1921–1939”, Warszawa 1996), powołując się na ustalenia majora Brestlina z kontrwywiadu O.II. Lepiarz otrzymywał miesięcznie około 3 tysięcy dolarów (czyli ok. 12 tys. zł! Pensje nauczyciela i policjanta wynosiły wtedy 150–250 zł). Musiał więc dostarczać sowieckiemu wywiadowi naprawdę ważne dokumenty. W ministerstwie miał zapewne dostęp do większości informacji o stanie polskiej armii. Na stanowisku szefa sztabu we Lwowie, na terenie graniczącym z Sowietami, Lepiarz dysponował pełną wiedzą o planach obronnych południowo-wschodniej Polski. Tak doskonale umiejscowionego szpiega nigdy nie miał wywiad niemiecki. „Lepiarz współpracował z wywiadem sowieckim ok. 8 lat, nie będąc podejrzewany przez polski kontrwywiad” – podaje Pepłoński. Pod koniec widocznie nie miał nic atrakcyjnego do sprzedania, bo nieregularnie dostawał szpiegowską jałmużnę 50–200 dolarów. Sowiecki wywiad pilnował, aby nie zabrakło mu pieniędzy na alkohol.

„Wszystkie okoliczności sprawy nie zostały wyjaśnione, ponieważ po aresztowaniu przez kontrwywiad Lepiarz popełnił samobójstwo” – podsumował aferę Pepłoński.

AGENT Z NAJWYŻSZYCH SFER

 

W 2001 r. dwaj historycy rosyjscy Aleksander Papczinskij i Michaił Tumszys w pracy opartej na archiwalnych materiałach sowieckich tajnych służb podali informację szokującą dla ich polskich kolegów. Sowieckim agentem okazał się bowiem człowiek należący do elity wojskowo- politycznej II Rzeczypospolitej, polski attaché wojskowy w Moskwie w latach 1923–1927, major, późniejszy ppłk Tadeusz Kobylański.

Urodzony pod Kijowem, służył w armii rosyjskiej i wojsku polskim. Był jednym z adiutantów Piłsudskiego. Ukończył Wyższą Szkołę Wojenną we Francji. Od 1923 r. pracował w ambasadzie polskiej w Moskwie, kolejno jako: zastępca attaché wojskowego, kierownik attachatu, na koniec jego szef. Z racji stanowiska był na pewno oficerem Oddziału II. Tak zresztą określa go w swoich wspomnieniach ppłk Marian Romeyko.

Kobylański – według rosyjskich autorów – został zwerbowany w 1926 r. w Moskwie. Do Biura Polskiego przy Kominternie, kierowanego przez Zofię Dzierżyńską, zgłosił się pracownik polskiego attachatu, niejaki Kowalski i oświadczył, że jest gotów za duże pieniądze wydać ludzi pracujących w Sowietach dla polskiego wywiadu. Ofertę oczywiście przyjęto (za usługę podobno zapłacono mu ponad 10 tys. dolarów). Kowalskim zajął się Ignacy Sosnowski. Naprawdę nazywał się Ignacy Dobrzyński i był głównym rezydentem polskiego wywiadu w Rosji podczas wojny 1920 r. Ujęty w Moskwie, przeszedł na stronę bolszewików, wydał całą swoją siatkę i jako Sosnowski zaczął pracować dla specsłużb sowieckich. Tak się zasłużył, że nagrodzono go Orderem Czerwonego Sztandaru i został zastępcą szefa NKWD na Ukrainie. Dobrzyńskim-Sosnowskim zajmował się legendarny mistrz sowieckich służb specjalnych Artur Artuzow. Zaproponował, aby zwerbować Kobylańskiego. Kowalski powiedział, że ma on wielkie długi i skłonności homoseksualne (choć był żonaty). Według oceny OGPU Kobylański był karciarzem, hulaką, miewał afery miłosne i zajmował się w Moskwie różnymi spekulacjami. Podręcznikowy obiekt do werbunku.

Po czterech latach spędzonych w Moskwie Kobylański przeszedł do Ministerstwa Spraw Zagranicznych; był radcą ambasady polskiej w Bukareszcie, przygotowywał m.in. podróż marszałka Piłsudskiego do Egiptu w 1932 r. (zaproponował willę, w której zamieszkał marszałek; ciekawe, czy sowiecki wywiad założył w niej podsłuch?). W 1935 r. został naczelnikiem Wydziału Wschodniego Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a potem wicedyrektorem Departamentu Politycznego MSZ. Był doradcą ministra spraw zagranicznych Becka i prezydenta Mościckiego. Przyjaźnił się z synem Mościckiego Michałem (byli szwagrami). Była to więc ważna figura. Nie wiadomo, jakie informacje przekazywał Kobylański do Moskwy, w jaki sposób kontaktowano się z nim i jak długo pełnił funkcję agenta.