Zbrodnie ze śmietnika

Wśród odpadków wrocławskiej Akademii Medycznej znaleziono unikatową kolekcję zdjęć przedstawiających przedwojenne zbrodnie. Kolekcja… odbiera oddech!

Nóż, siekiera, pistolet. Narzędzia, którymi posługują się mordercy, nie zmieniły się w ciągu ostatniego stulecia. Różnica jest jedna. Kiedyś ofiary częściej były kneblowane. Ale i w miastach było wtedy ciszej, ludzie byli wrażliwsi na podejrzane krzyki, a zbrodnia robiła większe wrażenie. Opowiadają o tym zdjęcia. To pełen przekrój przedwojennych zbrodni, głównie z jednego miasta. Sfotografowali je niemieccy lekarze i policjanci, a odnalazł prof. Tadeusz Dobosz, kierownik Zakładu Technik Molekularnych wrocławskiej Akademii Medycznej. Szklane fotogramy wygrzebał – i to dosłownie – ze śmietnika swojej uczelni. Część z nich przywołuje mroczną atmosferę z kryminałów Marka Krajewskiego, których akcja toczy się najczęściej w podłych zaułkach Breslau. 

„Fotogramów było prawie tysiąc, wielkości 9 na 12 cm. Służyły studentom jako materiały dydaktyczne. Pewnego dnia zepsuł się epidiaskop, na którym można je było oglądać, ktoś więc podjął decyzję, żeby wszystkie wyrzucić na śmietnik. Poczekałem do wieczora i kiedy się ściemniło, pozbierałem te, które się nie potłukły” – wspomina prof. Tadeusz Dobosz. O znalezionych w latach 80. zdjęciach zrobiło się głośno dopiero niedawno, gdy naukowiec przekazał je Muzeum Medycyny Sądowej we Wrocławiu. 

Kanibal z Ziębic

Najstarsze szklane fotogramy pochodzą z 1900 r. Pokazują nie tylko ofiary okrutnych morderstw, ale i prosektorium, preparaty, sfałszowane dokumenty oraz rysunki z rekonstrukcjami zbrodni. Większość ma niezwykle drastyczny charakter, choć są i takie ciekawostki jak autograf Owidiusza. 

Nie udało się ustalić, co stało się w mieszkaniu, w którym znaleziono czwórkę uduszonych bądź powieszonych dzieci. Na przedwojennym zdjęciu leżą, jedno obok drugiego, na stole sekcyjnym. Trudno sobie wyobrazić, co zalęgło się w głowie mordercy, który podziurawił nożem ciało niemowlaka w kilkuset miejscach. Nie wiadomo też, dlaczego morderca wyrąbał jednej z ofiar na czubku głowy swastykę. Udało się natomiast rozpoznać wnętrze domu, pełne upiornych narzędzi. To mieszkanie pierwszego opisanego seryjnego mordercy – Karla Denke z Ziębic na Dolnym Śląsku.  

21 grudnia 1924 r. około godziny 13 na komisariat policji w Ziębicach (wówczas Münsterberg) zgłosił się włóczęga. Twierdził, że zaatakował go Karl Denke, znany w Ziębicach handlarz. Denke zawlókł żebraka do mieszkania i tam chciał go zabić. Jeszcze tego samego dnia handlarz został zatrzymany. Nie stawiał oporu, a wieczorem powiesił się w  areszcie na pętli zrobionej z chustki do nosa. W Wigilię Bożego Narodzenia do domu Denkego weszli policjanci, żeby zabezpieczyć mienie po zmarłym. Ich wizyta miała przynieść przerażające rozwiązanie zagadki, nad którą biedzono się od kilkunastu lat. Co jakiś czas w Ziębicach znikali przyjezdni, głównie włóczędzy i żebracy. Ich szczątki odnaleziono właśnie w mieszkaniu handlarza. 

Rekonstrukcja zbrodni

Na półkach stały  naczynia z zapeklowanym mięsem (badania wykazały potem, że było to mięso ludzkie). Na ścianie oprawca zostawił kilkadziesiąt rzemieni, sznurowadeł, szelek z ludzkiej skóry.

Przerażeni policjanci oglądali maszynę do wyrabiania mydła i do obrabiania kości. Nikt nie miał wątpliwości: Karl Denke mordował i w obrzydliwy sposób wykorzystywał ciała ofiar. Później policja ustali, że morderca sprzedawał ludzkie mięso na targu w postaci wyrobów spożywczych. Nie wiadomo, czy sam je spożywał, czy nie. Nigdy nie ustalono liczby ofiar – ocenia się ją na 20–40 osób. Ziębicka fabryka konserw Seidla zaczęła mieć nawet kłopoty, bo pojawiła się plotka, że zakłady korzystały z mięsa, które sprzedawał Denke. 

„Wśród znalezionych zdjęć znajdują się nie tylko fotografie domu Denkego, ale także narzędzi jego zbrodni, ponadto kolekcjonowane przez niego fragmenty szczątków ofiar” – opowiada prof. Dobosz. Sprawa Denkego to jedyny casus, który daje się zidentyfikować. Ofiary i sprawcy z pozostałych zdjęć pozostają anonimowi. „Z fotografii można wnioskować, że w czasach Hitlera, gdy aborcja była czynem kryminalnym, zapewne częściej dochodziło do przypadków dzieciobójstwa. Intencje prawodawcy to jedno, a realne życie to całkiem inna sprawa” – dodaje prof. Dobosz. 

Dzisiaj, gdy technika poszła naprzód, miejsce zbrodni jest fotografowane, a sama zbrodnia rekonstruowana i rejestrowana na filmie. Na początku XX w. zdarzenie kryminalne odtwarzane było za pomocą rysunku. Stąd kolorowe „opowiastki”, które przedstawiają kolejność działań złoczyńcy. Spore wrażenie w odnalezionej kolekcji robią też rysunki przypadków powieszeń, szczególnie dwa. W 1923 roku węgierska para powiesiła się na jednej pętli, siedząc pod drzewem. Mężczyzna obejmował kobietę w  chwili śmierci. Szokujący jest szkic pary powieszonej przez mordercę po dwóch stronach drzwi, tak że sznur przerzucony jest ponad drzwiami, a pętle ofiar zaciskają się wzajemnie pod ich ciężarem.  Okrucieństwo i pomysłowość oprawców czasem zdają się nie mieć granic.

Areszt za przebieranki?

Najwybitniejszym specjalistą medycyny sądowej spośród kierowników przedwojennego Instytutu we Wrocławiu był prof. Adolf Lesser, ale najbardziej znanym, zwłaszcza w Polsce, był prof. Gerhard Buhtz, w  1941 r. powołany do Wehrmachtu jako konsultant medycyny sądowej. Od 1 marca do 10 czerwca 1943 r. kierował zespołem, który prowadził ekshumacje oficerów zamordowanych w Katyniu. To z czasów Buhtza pochodzi prawdopodobnie większość zdjęć kolekcji prof. Dobosza.

 

„Buhtz był nazistą, być może stąd wzięły się zdjęcia, które prezentują różne typy ludzkie, a jest ich niemało w tym zbiorze” – mówi prof. Dobosz. Jednak Jakub Trnka, opiekun Muzeum Medycy Sądowej, uważa, że fotografie przedstawiające twarze w zbliżeniu, często ze szczegółami anatomicznymi, mogą mieć szerszy aspekt. „Wtedy pacjenci nie mieli takich praw jak dzisiaj, dlatego niektóre zdjęcia mogą trochę szokować – tłumaczy dr Trnka. – Dzisiaj wola pacjenta jest sprawą nadrzędną, w tamtych czasach lekarz nie pytał pacjenta o zgodę, nie informował go o wszystkim. Stąd w tej kolekcji zdjęcia transseksualistów, przykłady hermafrodytyzmu. Zdjęcia twarzy umożliwiające identyfikację osoby. Nie sądzę, żeby ktokolwiek zastanawiał się wtedy, czy w ogóle można zrobić taką fotografię”. „Proszę pamiętać, że w tamtych czasach przyczyny transseksualizmu nie były znane. Jeżeli więc przez przypadek, być może jako osoba zamieszana w jakąś sprawę kryminalną, transseksualista trafił do instytutu, robiono mu zdjęcie. To był też rodzaj ciekawostki” – mówi prof. Dobosz. Zdjęcia, które odnalazł, są zbyt drastyczne, żeby każdy mógł je oglądać. Dla studentów były kiedyś jednak idealnym materiałem dydaktycznym. Dziś są częścią historii i naukowiec chciałby, żeby ktoś poszedł śladem zdjęć, przypisując je do konkretnych historii. Jest na to jeden sposób: kwerenda przedwojennych kronik policyjnych w gazetach. Tragiczna śmierć czwórki dzieci z jednego z fotogramów musiała się odbić szerokim echem.  

Dla Tadeusza Dobosza „skarby ze śmietnika” mają również inny, dość szczególny charakter. „Urodziłem się 3 lata po wojnie, w roku Kongresu Intelektualistów we Wrocławiu. Nie przeżyłbym, gdyby nie zoperowali mnie dwaj wybitni lekarze, w tym Amerykanin zaproszony na Kongres. Gdy oglądałem zdjęcia martwych noworodków, urodzonych niedługo przede mną, naszła mnie refleksja, że równie dobrze, gdyby los zrządził inaczej, to jeden z nich mógłby prowadzić wykład, na którym prezentowałby mnie jako preparat”.