Zęby Wikingów

 Dla urody cierpieli nieznośny ból.

 

 

 

 

 

 

Jaką tajemnicę zabrał do grobu mistrz makabry?
Co roku, w rocznicę śmierci Edgara Allana Poe, tajemniczy mężczyzna odwiedzał grób poety i składał na nim trzy róże oraz wypitą do połowy butelkę najlepszego koniaku. Odziany na czarno, w kapeluszu z szerokim rondem i twarzą owiniętą szalikiem, podpierając się okutą srebrem laską, przychodził na cmentarz tuż przed świtem. Po raz pierwszy pojawił się w 1949 r., w setną rocznicę śmierci poety.

Do tej pory nie udało się ustalić tożsamości tego niezwykłego wielbiciela, którego amerykańska prasa ochrzciła mianem „Poe Toaster”. Nie wiadomo też, co się z nim stało. Dlaczego przestał przychodzić po 60 latach? Zmarł? Jeff Jerome, kurator muzeum Poego w Baltimore, który co roku obserwował zagadkową ceremonię w noc urodzin Poego, zaważył jednak, że na przełomie tysiącleci starszego dżentelmena zastąpił młodszy mężczyzna o ciemnych włosach. A może „Toaster” uznał, że jego misja, próba zwrócenia uwagi na tajemnicze okoliczności zgonu Poego, została wypełniona?
Mistrz tajemnicy i makabry, twórca pierwszej w historii literatury powieści detektywistycznej, nie mógłby wymarzyć sobie bardziej tajemniczych okoliczności własnej śmierci. Nadal nie znana jest jej bezpośrednia przyczyna. Nikt też nie potrafi odtworzyć wydarzeń z ostatnich dni życia poety.

Na tydzień przed śmiercią Poe wyruszył z Nowego Jorku w objazd z serią wykładów. Prawdopodobnie dotarł tylko do pierwszego celu swojej podróży, Baltimore. Ślad po nim zaginął 28 września, aż do 3 października, kiedy niejaki Joseph Walker znalazł go na ulicy miasta. Poe był w stanie delirium, brudny i miał na sobie cudze, złachmanione ubranie. Został przewieziony do szpitala Washington College, gdzie zmarł po czterech dniach.

Poe odzyskał przytomność w szpitalu, ale nie był wstanie wytłumaczyć, co się z nim stało. Halucynował, wydawało mu się, że ciągle żyje jego zmarła przed 2 laty żona, nie wiedział, co stało się z jego kufrem. Ponadto wielokrotnie wzywał jakiegoś „Reynoldsa”. Problem w tym, że ani Poe, ani jego rodzina i przyjaciele, nie znali nikogo o takim nazwisku.
Większość informacji na temat ostatnich dni życia oraz zgonu poety pochodzi od lekarza, który towarzyszył mu w Washington College, Johna Josepha Morana. Pech chciał, że lekarz okazał się niepoprawnym fantastą. W jego licznych relacjach ze śmierci Poego (wygłosił na ten temat publiczne wykłady, napisał książkę, opisywał też wydarzenia w listach) tak zagmatwał fakty, że nie można oddzielić ich od fikcji. Moran w jednym miejscu twierdził, że Poego przyjęto do szpitala 3 października, innym razem, że miało to miejsce 6, lub nawet 7 października (w dniu śmierci). Podobne nieścisłości dotyczą czasu zgonu. Nie odnaleziono żadnych szpitalnych dokumentów, które potwierdziłyby jedną z wersji. Niewykluczone, że „Reynolds” także był wymysłem Morana.

Wielu biografów twierdzi, że Poe zapił się na śmierć. Jednak fakty przemawiają przeciwko alkoholowemu delirium. Poe upijał się notorycznie w czasie choroby i po śmierci żony w 1847 r., ale na kilka miesięcy przed śmiercią wstąpił w szeregi towarzystwa Synów Trzeźwości. Także doktor Moran nie wyczuł od nieprzytomnego zapachu alkoholu.

Niewykluczone, że Poe padł ofiarą popularnego w połowie XIX wieku oszustwa wyborczego. Dzień 3 października, kiedy znaleziono go w stanie delirium, był w Baltimore dniem wyborów. Grupy zorganizowanych gangsterów porywały mężczyzn, włóczęgów i szanowanych obywateli. Ofiary pojono do nieprzytomności alkoholem, bito, zastraszano, nierzadko faszerowano narkotykami, a następnie prowadzono od lokali wyborczych, aby wielokrotnie oddawali glosy. Wśród zmaltretowanych mężczyzn zanotowano niejeden zgon. Poe był osłabiony depresją, alkoholem i chorobami, jego organizm mógł nie wytrzymać wielkiej porcji alkoholu, narkotyków i bicia. Przeciw tej teorii przemawia jednak fakt, że Poe był w Baltimore popularną postacią i mógł zostać rozpoznany w lokalach wyborczych.

W 1996 roku Michael Benitez, kardiolog z uniwersytetu Stanu Maryland przedstawił przekonujące dowody świadczące o tym, że Poe zmarł na wściekliznę. Symptomy zanotowane podczas ostatnich dni życia Poego potwierdzają tę teorię. Okresy delirium i halucynacji przeplatały się z całymi godzinami, kiedy chory był spokojny. Ostatniej fazie wścieklizny towarzyszą – zarejestrowane także u Poego – wahania pulsu, potliwości i temperatury ciała. Z notatek lekarzy wynika też, że Poe miał kłopoty z piciem wody; wodowstręt jest typowym objawem wścieklizny. Poe mógł zostać zakażony chorobą nawet wiele miesięcy wcześniej, badania pokazują, że objawy nierzadko pojawiają się nawet po roku od ugryzienia.
Poe został pochowany na małym cmentarzyku na tyłach Westminster Hall w Baltimore. W 1875 r. jego szczątki przeniesiono do większego grobu, gdzie spoczął razem ze swoją żoną Virginią. Możliwe jednak, że ekshumowano inne ciało; starszy pochówek nie miał nagrobka, ani tabliczki z imieniem. Zwłoki Poego mogły zostać ukradzione przez studentów medycyny; zaniedbany cmentarz Westminster cieszył się złą sławą dogodnego miejsca do pozyskiwania ciał do uniwersyteckiego prosektorium.

W 2007 roku do odwiedzania grobu poety przyznał się 92-letni wówczas Sam Porpora, historyk w kościele prezbiterialnym Westminster  w Baltimore, na którego terenie znajduje się grób Poego. Jednak Porpora twierdzi, że zaczął odwiedzać grób Poego w latach 60., podczas gdy ze starych wydań baltimorskich gazet wiadomo, że „Toaster” po raz pierwszy pojawił się w 1949 r. Tajemniczym gościem mógł być też David Franks, znany w Baltimore dowcipniś i artysta. Franks zmarł 14 stycznia 2010 r. Być może właśnie dlatego „Toaster” przestał pojawiać się na grobie. Jednak w 1949 r., kiedy tradycja się narodziła, Franks miał zaledwie 11 miesięcy.

Co roku na cmentarzu przy kościele  Westminster w Baltimore gromadzą się tłumy. Dotychczas nikt nie podjął próby zidentyfikowania tajemniczego osobnika. Zniszczyłoby to tajemnicę i legendę.

Gdzie odnaleziono najstarszą goliznę świata?
Najstarszy wizerunek nagiej kobiety pochodzący z epoki kamiennej i datowany na ok. 12 tysięcy lat odnaleziono w Niemczech, w jaskini niedaleko Bamberga w Bawarii. Archeolodzy odkryli w niej ryty i formy skalne będące oczywistymi symbolami erotycznymi. Naukowcy uważają, że grota, w której znaleziono ryty, była używana do rytuałów związanych z kultem płodności.

Do kogo należał XVII-wieczny statek odnaleziony u wybrzeży Panamy?
Do Henry’ego Morgana, legendarnego pirata, unieśmiertelnionego jako Kapitan Blood w książce Gabriela Sabatiniego. Statek rozbił się w 1671 r., kiedy kapitan Morgan płynął na podbój Panamy. Wrak odnaleźli archeolodzy z uniwersytetu stanowego w Teksasie. Według nich był to prawdopodobnie  klasyczny „wypadek kilka metrów od domu”. Ludzie Morgana, podnieceni faktem, że widzą już brzeg, nie zauważyli podmorskiej rafy.

Henry Morgan nie zginął podczas katastrofy. Zmarł wiele lat później, jako jeden z nielicznych piratów, śmiercią naturalną. Wkrótce po rozbiciu statku porzucił pirackie rzemiosło. Otrzymał nawet od angielskiego króla Karola II tytuł szlachecki oraz stanowisko wicegubernatora Jamajki. Stał się zaciekłym wrogiem piratów i aż do śmierci w 1688 r. toczył z nimi bitwy.

Ile kosztuje 1000-letni pierścień z szafirem?
Złoty pierścień z szafirem zakupiony kilka miesiecy temu przez muzeum w Yorkshire został wyceniony na 35 tysięcy funtów. Odnaleziony za pomocą detektora metalu pierścień pochodzi prawdopodobnie z X-XI wieku. To zaledwie drugi wczesnośredniowieczny szafir znany w Anglii; pierwszy nosi królowa w koronie, której używa na otwarcie sesji parlamentu. Historycy przypuszczają, że pierścień należał do jakiejś ważnej osobistości, być może anglosaskiego Arcybiskupa Yorku.

Szafiry uchodziły w średniowieczu za kamienie magiczne, chroniące królów i innych członków elity przed skrytobójstwem. Szczególnie ceniono je jako środek przeciwko truciźnie. Właściwości kamienia sprawdzano, zawieszając go nad pająkiem; jeśli insekt padł martwy, szafir był doskonalej jakości. Szafiry uważano również za strażników moralności, zdolnych do uwalniania właściciela od cielesnych żądz.

Czy Wikingowie plombowali zęby?
Wiking z plombami? Ależ tak, tylko że nie dla zdrowia, a dla urody. Archeolodzy odkryli ciało Wikinga, którego przednie zęby noszą ślady sztucznie wyżłobionych rowków, które prawdopodobnie były wypełnione pastą w kontrastowym do szkliwa kolorze. Badacze nie wiedzą, czy ta ozdoba miała podkreślać status wojownika czy wywoływać postrach u wrogów.

Podobne zabiegi „upiększające’ znane są też z innych części świata. Zęby jednego najsłynniejszych władców Majów K’inicha Janaab’ Pakala, zwanego Pakalem Wielkim zostały spiłowane do kształtu przypominającego odwróconą literę T. Wśród członków elity Majów dekoracja zębów była bardzo popularna. Kobiety najczęściej kazały nawiercać sobie przednią ściankę zęba i umieszczać w niej maleńkie dyski wykonane z jadeitu, hematytu i turkusów, przytwierdzone klejem roślinnym tak silnym, że w archeolodzy wciąż znajdują je w odkopywanych szkieletach. Zdarzało się, że w pojedynczym zębie umieszczano nawet trzy takie klejnoty. Nawiercenie często sięgało zębiny, powodując niekończący się ból. Jest rzeczą wątpliwą, by Majowie albo Wikingowie stosowali znieczulenie.

Gdzie mieścił się najstarszy londyński pub?
Szesnastowieczna tawerna „Pod trzema kadziami” znajdowała się niedaleko stacji kolejowej Holborn. Lokal był wielokrotnie odbudowywany, aż w końcu został zasypany ziemią podczas budowy wiaduktu Holborn w XIX wieku. Niektóre części budynku zachowane są tak dobrze, że można zajrzeć do środka przez to samo okno, przez które zaglądali poddani króla Henryka VIII.

Dotychczas odsłonięto mieszczący się w piwnicy bar. Pub miał też własny browar, do którego kierowano kanałem wodę z rzeki Fleet. U  podnóża schodów, na ścianie, archeolodzy odsłonili inskrypcje „Lotte”, prawdopodobnie część imienia Charlotte. Zwyczaj bazgrania po ścianach po pijaku jest najwyraźniej bardzo stary.

Która cywilizacja została zmieciona przez fale?
Przed 9 tysiącami lat ludzie mieszkali w jaskiniach, w najlepszym wypadku w szałasach. Czy możliwe, żeby w tym samym czasie wznosili rozległe miasta? Większość archeologów twierdzi, że nie. Podmorskie badania w zatoce Khambhat u zachodnich wybrzeży Indii, a także w innych rejonach świata pokazują, że większość może nie mieć racji.
Odkrycia w zatoce Khambhat dokonano przypadkiem. Oceanolodzy prowadzący monitoring zanieczyszczenia wody oceanicznej zobaczyli na ekranie sonaru obrazy regularnych, potężnych struktur, kryjących się na morskim dnie, na głębokości prawie 40 metrów. Kwartały niskich, czworokątnych domów poprzecinanego były regularnymi ulicami. Za pomocą sondy wydobyto na powierzchnię przedmioty niewątpliwie wykonane ręką ludzką. Paciorki, fragmenty figurek i naczyń okazały się podobne do tych znanych z Mohendżo Daro i innych stanowisk kultury doliny Indusu, która rozkwitła na terenie północno-zachodnich Indii ok. 4500 lat temu. Jednak wyłowiony z miasta fragment drewna, datowany metodą radiowęglową, sugeruje, że znaleziska pochodzą sprzed co najmniej 9000 lat. A to znaczyłoby, że miasto zalane przez wody zatoki Khambhat jest starsze od najstarszych znanych dotychczas osad o co najmniej 4000 lat! Jest starsze niż piramidy, starsze niż pierwsze ślady pisma w dolinie Tygrysu i Eufratu, starsze niż cała cywilizacja chińska!

Ten zaskakujący wynik znalazł potwierdzenie w wynikach badań hydrogeologów z uniwersytetu w Durham w Anglii, którzy na podstawie obliczania zmian poziomu morza potrafią zrekonstruować dawną linię brzegową kontynentów. Wybrzeże Indii wokół zatoki Khambhat znalazło się pod wodą po zakończeniu ostatniego wielkiego zlodowacenia nie później niż 7,7-6,9 tysięcy lat temu.

Podobne doniesienia o zatopionych miastach dobiegają z innych części świata. Głębiny Cabo de San Antonio u wybrzeży Kuby kryją na głębokości ponad 600 metrów ruiny nieznanej amerykańskiej cywilizacji. Geolog Manuel Iturralde z kubańskiego Muzeum Historii Naturalnej twierdzi, że nie mogą to być naturalne formacje geologiczne. W południowych Indiach, niedaleko miejscowości Mahabalipuram  nad Zatoką Bengalską również odkryto zatopione ruiny. Lokalna legenda głosi, że istniało tam 7 świątyń, z których 6 zostało pochłoniętych przez morskie fale. U wybrzeży Japonii, niedaleko Yonaguni, niewielkiej wysepki na południowy zachód od Okinawy, nurkowie odkryli struktury przypominające schodkowe piramidy, lub zigguraty. Profesor Masaki Kimura, geolog z uniwersytetu Ryukyu w Okinawie jest przekonany, że są to dzieła rąk ludzkich, a geolog z uniwersytetu tokijskiego Teruaki Ishii ocenił ich wiek na ok. 10 tysięcy lat. Jednak mieszkańcy Wysp Japońskich przed 10 tysiącami lat prowadzili jeszcze łowiecki i zbieracki tryb życia. Na lądzie nie ma z tego okresu żadnych śladów zaawansowanej cywilizacji. Podobnie na Półwyspie Indyjskim, gdzie dopiero po 2500 p.n.e. ludzie zaczęli wznosić rozlegle miasta.

Za najstarsze miasto świata uchodzi Jerycho nad Jordanem, zbudowane ok. 8 tysięcy lat p.n.e. Jednak Jerycho jest wyjątkiem. Prawdziwy „wybuch” cywilizacji w różnych częściach Starego Świata miał miejsce dopiero ok. 3000 p.n.e., kiedy w dolinach rzek Eufratu i Tygrysu powstały sumeryjskie miasta, a Egipt  został zjednoczony pod panowaniem władcy imieniem Narmer.

Archeologom trudno jest pogodzić się z myślą, że na naszej planecie mogła istnieć cywilizacja, o której oni nie mają pojęcia. Jednak strony gatunek ludzki istnieje od ponad 100 tysięcy lat. Dlaczego więc człowiek strawił ponad 95 tysięcy lat na niczym i dopiero „niedawno” wziął się do roboty?

Graham Hancock, autor książki „Ślady palców bogów” i licznych  kontrowersyjnych teorii uważa, że cywilizacja w Mezopotamii nie mogła pojawić się nagle, niczym królik z kapelusza, i musiała być poprzedzona tysiącleciami rozwoju. Jego zdaniem te część wybrzeży dawnych kontynentów znalazła się pod wodą pod koniec ostatniej epoki lodowcowej, pomiędzy 17 i 7 tysięcy lat temu, kiedy wielkie masy lodu zaczęły gwałtownie topnieć.. najstarsze cywilizacje mogły ulec zagładzie podczas katastrofy geologicznej, która przetrwała w mitach jako potop.

Takie legendy znane są ze wszystkich kontynentów. Historia o Noem i jego arce, zapisana w Biblii, nie jest najstarsza. O wiele wcześniejsze są podania o  Utnapisztimie z miasta Szurupak nad brzegami Eufratu, który uratował siebie, swoją żonę i liczne zwierzęta z potopu, jaki zesłał na ziemię rozgniewany bóg Enlil. Jeszcze wcześniej, w starożytnym Sumerze, opowiadano o herosie Ziusudrze. Mit o potopie znali też Indianie, Chińczycy, starożytni Grecy, mieszkańcy Australii, południowej Azji i wysp Pacyfiku.

Legenda o zatopieniu całego świata znana była także w Indiach. Najstarsza z ksiąg wedyjskich, Rigveda opisuje historię mężczyzny zwanego Manu, czyli po prostu – Człowiek. Manu, ostrzeżony przed nadciągającym potopem przez rybę, podobnie jak Noe zbudował wielką łódź i był świadkiem zniszczenia całej cywilizacji. Nie wiadomo dokładnie, jak stara jest legenda o Manu. Zazwyczaj powstanie Rigvedy datuje się na ok. 1500 p.n.e., możliwe jednak, że księga jest o wiele starsza.
Niedawno przeprowadzone badania potwierdziły, że niektóre z opisów Rigvedy mogą być prawdziwe. Na przykład fragment dotyczący ogromnej rzeki Saraswati mającej źródło w stokach Himalajów, a ujście w morzu koło Indii. Dzisiaj nie istnieje tam żadna rzeka, przez wiele lat uważano więc, że przedstawiony pejzaż jest mitologiczny lub symboliczny. Kilka lat temu studia zdjęć satelitarnych ujawniły jednak istnienie suchego koryta ogromnej rzeki biegnącej od Himalajów i wpadającej do… Zatoki Khambhat.