Zlecono mu namalowanie przeklętego obrazu. Wcześniej szkicował chorych i śmierć

Dusza za nieśmiertelność? Transakcja kusząca, ale nieopłacalna. Dowodem portret Doriana Graya.

Jakie to smutne – ja się zestarzeję i będę brzydki i odpychający. Ale portret ten na zawsze pozostanie młody […] Gdybyż mogło być przeciwnie! Gdybym ja pozostał wiecznie młody, a obraz się starzał […] Wszystko bym za to oddał! […] Oddałbym własną duszę! – powiedział na widok swojego portretu Dorian Gray, tytułowy bohater powieści Oscara Wilde’a. Gdyby wiedział, że jego życzenie się spełni, i gdyby przewidział konsekwencje, na pewno trzymałby buzię na kłódkę. Za późno. Portret zaczął się starzeć zamiast bohatera i „przejmował” wszystkie jego występki. Robił się coraz bardziej szpetny, a Dorian czuł się bezkarny: pił, hulał, krzywdził kobiety. Nawet mordował. W końcu przestał odróżniać dobro od zła, a po mieście zaczęły krążyć plotki o jego domniemanym pakcie z diabłem.

Powieść „Portret Doriana Graya” zainspirowała amerykańskiego reżysera Alberta Lewina, który w 1945 roku nakręcił na jej podstawie dramat o tym samym tytule. Potrzebny był mu jednak obraz. A właściwie obraz i artysta, który w trakcie zdjęć odpowiednio by go przerabiał. Wybór padł na Ivana Albrighta, amerykańskiego malarza realistycznego. Malował śmierć, duchy, przemijanie. Miał więc doświadczenie. Kiedy w 1917 roku Stany Zjednoczone przystąpiły do I wojny światowej, zatrudnił się w wojskowym szpitalu jako… ilustrator. Szkicował chorych, kaleki i śmierć. Ponure, chorobliwe i makabryczne szkice wpłynęły na jego późniejszą twórczość. Był mistrzem detalu: włosy sprawiają wrażenie, jakby każdy został namalowany oddzielnie, paznokcie, zęby i zmarszczki przypominają rysunki z atlasu anatomicznego. Nikt lepiej nie poradziłby sobie z oszpeceniem bohatera.

MISTRZ SZCZEGÓŁU

Albright Ivan Le Lorraine urodził się i wychował w Chicago (USA). Jako malarz zasłynął dbałością o szczegóły na swoich płótnach, a uwieczniał na nich najczęściej przemijanie, rozkład i problemy społeczne rodzinnego miasta. Obrazom nie nadawał tytułów, dopóki ich nie skończył, potem oprawiał je w ozdobne ramy. Miał obsesję na punkcie światła – w pomalowanej na czarno pracowni zakładał czarne ubrania, żeby odbijane od przedmiotów światło nie przeszkadzało mu w pracy. W ostatnich trzech latach życia namalował ponad 20 autoportretów, ostatni – już na łożu śmierci.

W 1946 roku „Portret Doriana Graya” otrzymał Oscara jako najlepszy film… czarno-biały. Jedynie sceny z obrazem są tam bowiem kolorowe. Na końcu, zgodnie z fabułą książki, Dorian postanowił zniszczyć ukrywany przez lata portret – dowód swoich przestępstw. Gdy zadał cios nożem, śmiertelnie się zranił. W obrazie była uwięziona dusza nieszczęśnika. Wtedy czar prysł: na płótnie znów widniał przystojny młodzieniec, a ciało leżące nieopodal okazało się zwłokami szpetnego starca. Przez rok po skończeniu zdjęć do filmu Albright pedantycznie wykańczał dzieło, które poza tajemnicami Doriana kryje także sekret autora obrazu. W rzeczywistości portret namalował bowiem portugalski malarz Henrique Medina de Barros (1901–1988). Albright jedynie go przerobił. Tak skutecznie, że nie został nawet ślad pędzla de Barrosa.

ECHA „DORIANA”

Oscar Wilde (1854–1900) – autor „Portretu Doriana Graya”, podobnie jak bohater powieści, żył w atmosferze skandalu. Był biseksualistą, zniewieściałość podkreślał długimi włosami i drwił z „męskich” sportów. Swoje mieszkanie przystrajał kwiatami, piórami i porcelaną. W 1895 roku został aresztowany za kontakty homoseksualne – zakazane wówczas w Wielkiej Brytanii – i skazany na dwa lata ciężkich robót. Jego żona ze wstydu zmieniła nazwisko i wyjechała z dziećmi z kraju. Wilde zmarł w biedzie, w podrzędnym paryskim hoteliku, na zapalenie opon mózgowych.