Zniszczyć Pierwszego

W ciągu ponad 40 lat istnienia Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej aż sześciokrotnie zmieniał się jej przywódca. To rekord w demoludach. Zdecydowana większość sekretarzy odeszła ze stanowiska „ze względu na zły stan zdrowia”. Regułą przy zmianie władzy w Polsce była absolutna tajność i zapewnienie sobie przez nową ekipę akceptacji Moskwy

Po raz pierwszy Polacy mieli okazję poznać tak szczegółowo stan zdrowia swojego przywódcy. W poniedziałek, 21 grudnia 1970 roku, „Trybuna Ludu” napisała: „Od kilku tygodni wystąpiły u Władysława Gomułki zaburzenia w zakresie układu krążenia, powodujące przemijające zakłócenia sprawności widzenia. […] 19 grudnia w godzinach rannych powyższe dolegliwości pojawiły się ponownie w stopniu nasilonym. Rozpoznano podwyższenie ciśnienia tętniczego, zaburzenia krążenia prowadzące do przejściowego upośledzenia widzenia oraz stan ogólnego przemęczenia. Konsylium zaleciło kontynuowanie leczenia szpitalnego. Leczenie będzie wymagało dłuższego okresu czasu”.

Z powyższą notatką sąsiadowały gratulacje dla nowo wybranego I sekretarza Edwarda Gierka. Jednak po dziesięciu latach także jego zdrowie nadwyrężyły trudy władzy. „W dniu 5 września 1980 r. w godzinach rannych u pierwszego sekretarza KC PZPR wystąpiły poważne zaburzenia czynności serca. Konsylium lekarskie uznało za konieczne leczenie w szpitalu” – zawiadomiła „Trybuna Ludu”, obwieszczając zarazem wybór Stanisława Kani na stanowisko przywódcy partii.

NIEPARZYŚCI KONTRA PARZYŚCI

Podczas gdy w demokracjach parlamentarnych ustąpienie prezydenta lub premiera zawsze rozgrywa się w konwencji politycznego show, w PRL działo się dokładnie na odwrót: o wymianie rządzącej ekipy Polacy dowiadywali się z lakonicznych komunikatów. Gdy dochodziło do przesilenia, gazety – zamiast, jak zwykle, streszczać przebieg partyjnych narad i konferencji – całą uwagę poświęcały kryzysowi we Francji lub napiętej sytuacji w Wietnamie. Kulisy przewrotów pałacowych stanowiły pilnie strzeżoną tajemnicę systemu.

Naturalnie to, co nieobecne w propagandzie, stanowiło temat plotek i dowcipów. Możliwy upadek panującego przywódcy partii i kwestia tego, kto obejmie po nim schedę, rozpalały wyobraźnię Polaków. Gdy w marcu 1968 roku studenci skandowali hasła na cześć Praskiej Wiosny, ulica ukuła powiedzonko: „Cała Polska czeka na swego Dubčeka, ale chodzi szmerek, że to będzie Gierek”. Dwa lata później, kiedy kierownictwo partii po protestach na Wybrzeżu w popłochu zwoływało Plenum KC, warszawiacy opowiadali sobie dowcip: „Jaki komunikat nadają megafony na Dworcu Głównym, gdy podjeżdża pociąg z Katowic [gdzie Gierek był szefem organizacji partyjnej]? Proszę odsunąć się od stanowisk…”.

Przez kolejne dekady PRL oficjalne media kreowały mit o nieomylności kierownictwa, a zwłaszcza o pełnym i bezwarunkowym poparciu, jakim cieszy się ono ze strony społeczeństwa. Kryzysy polityczne targające krajami kapitalistycznymi nie mogły – w myśl tej logiki – przydarzyć się w socjalizmie, w którym nie zachodził konflikt interesów między władzą i społeczeństwem. Swobodną grę sił politycznych zastąpiono dyktaturą proletariatu. Upadek „pierwszego” zaprzeczał dogmatowi mówiącemu, że trwałość systemu zasadza się na niezmienności przywódców.

Nic dziwnego, że komunistyczna propaganda dokonywała nadludzkich wysiłków, aby powtarzające się konwulsje systemu przedstawić jako wyraz politycznej mądrości PZPR. Jacek Fedorowicz pisał w latach 80. w podziemnej prasie o „konieczności zachowania czegoś w rodzaju dobrego imienia dynastii”. Ironizował: „O władcy poprzednim trzeba mówić źle, bo przecież zastąpiło się go dla dobra klasy robotniczej, nie można jednak mówić źle o wszystkich poprzednikach, bo wynikałby z tego nieciekawy obraz władzy jako całości. Mówi się więc źle zawsze o poprzedniku, czyli o ostatnim, a dobrze o przedostatnim. Licząc w tył, władcy dzielą się na nieparzystych i parzystych. Nieparzyści są źli, parzyści dobrzy. Z tego niepodważalnego prawa wynika, że dobrze o Gierku i Jaroszewiczu będą z pewnością mówić następcy dzisiejszej ekipy. A co będą mówili o sprawującej właśnie władzę, to aż się boję powiedzieć”.

Zmiany u steru partii i państwa odbywały się w PRL najczęściej spośród wszystkich państw bloku. Większość szefów partii komunistycznych sprawowała funkcję nie krócej niż przez dwie dekady, niewątpliwym rekordzistą był Todor Żiwkow, który przez prawie 40 lat stał na czele państwa bułgarskiego.

Sytuacja Polski była na tym tle wyjątkowa. Po roku 1944 do zmiany na stanowisku I sekretarza doszło aż sześciokrotnie (było w sumie siedmiu „pierwszych”). Tylko raz – mowa o śmierci Bolesława Bieruta w 1956 r. – u podstaw tego wydarzenia nie leżał kryzys polityczny. Władysław Gomułka (w 1970 r.) i Edward Gierek (w 1980 r.) stracili władzę w wyniku masowych protestów społecznych, które zachwiały stabilnością państwa. Na dobrowolne dymisje Edwarda Ochaba i Stanisława Kani (w 1956 i 1981 r.) wpłynął z kolei brak poparcia ze strony większości członków Komitetu Centralnego, a także zwykły strach przed wzięciem odpowiedzialności za państwo, które zdawało się stać na skraju wojny domowej.

Dopiero protokoły i stenogramy posiedzeń najwyższych władz partii – wydobyte z kas pancernych na początku lat 90. – rzucają światło na kulisy wewnątrzpartyjnych rozgrywek. W połączeniu z publikowanymi na przestrzeni ostatnich lat dziennikami i wspomnieniami peerelowskich dygnitarzy pozwalają odtworzyć okoliczności, w jakich komunistyczni przywódcy schodzili ze sceny; pokazują ostatnie godziny spędzone przez nich w „Białym Domu”, czyli Domu Partii.

Rywalizacja o przywództwo odbywała się w PZPR w całkowitym oderwaniu od jakichkolwiek spisanych praw. Od roku 1952, kiedy zniesiono prezydenturę, oficjalny tytuł głowy państwa, używany także podczas wizyt zagranicznych, brzmiał: „I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR”. Problem w tym, że takie stanowisko formalnie nie istniało. Nie wspominała o nim nie tylko konstytucja, ale nawet statut PZPR. Najwyższy dostojnik PRL, podobnie jak wódz w państwach plemiennych, sprawował władzę w oparciu o prawo zwyczajowe.

 

KROKODYLE ŁZY WZRUSZENIA

Chociaż przepisy partyjne nakazywały, aby wszystkie głosowania odbywały się w trybie tajnym, wyboru przywódcy dokonywano najczęściej jawnie, właściwie – przez aklamację. Niekiedy ceremonia taka bardziej przypominała składanie życzeń jubilatowi niż akt polityczny. W listopadzie 1968 r. odbywał się V Zjazd PZPR, podczas którego zatwierdzano władze partyjne. „Na koniec przystąpiono do wyboru I sekretarza – napisał w swym dzienniku Mieczysław Rakowski. – Gierek zgłosił Gomułkę, co było oczywiste. Wiesław wyraźnie się wzruszył. Zaczął dziękować za zaufanie, mówił coś o tym, że już trzy kadencje przewodniczy partii, potem, że nie wie, ile jeszcze życia mu pozostało, bo każdy człowiek jest śmiertelny, że na każdego przychodzi kres i w tym momencie bardzo wzruszony przerwał i łzy stanęły mu w oczach. Wszyscy wstali i zgotowali mu ogromną owację”.

Nowe zasady wprowadzono dopiero podczas IX Zjazdu w 1981 r. Odtąd partia miała być na wskroś demokratyczna. „Zjazd wybiera w głosowaniu tajnym Komitet Centralny i I sekretarza KC – zapisano w statucie – każdorazowo ustala liczbę członków i zastępców członków Komitetu Centralnego i Biura Politycznego oraz sekretarzy”.

Jednak przyszłość pokazała, że szeregowi członkowie partii nadal nie mają nic do powiedzenia w sprawie obsady najwyższych stanowisk. W październiku 1981 r. Biuro Polityczne zdecydowało się ratować autorytet władz partyjnych przez zastąpienie Kani Jaruzelskim. Komitet Centralny, zdominowany przez „twardogłowych” , bez problemu zatwierdził tę decyzję. O statutowym obowiązku zwrócenia się w sprawie nominacji do zjazdu delegatów najwyraźniej zapomniano. W efekcie powtórzyła się sytuacja z minionych lat: I sekretarz znów rządził, opierając się na koteryjnych układach, bez formalnej legitymacji. Co więcej, tym razem rządził wbrew prawu. Aż trudno uwierzyć, że z punktu widzenia statutu PZPR w latach 80. na stanowisku I sekretarza istniał vacat.

Pierwszym przewrotem pałacowym PRL (choć jeszcze przed powstaniem PZPR) była dymisja Gomułki, który w 1948 r. utracił stanowisko sekretarza generalnego partii na fali ideologicznej czystki, rozpętanej przez Stalina. Upadek „Wiesława” trwał 4 dni – podczas posiedzenia Plenum KC między 31 sierpnia a 3 września 1948 r., poświęconego „przezwyciężeniu odchylenia prawicowonacjonalistycznego w kierownictwie partii”. Wydawać by się mogło, że nic prostszego niż przegłosować dymisję szefa partii. W atmosferze terroru towarzysze na sali bez wahania poparliby wszystko, czego życzyła sobie Moskwa. Na przeszkodzie stał jednak polityczny rytuał, który nakazywał ustępującemu przywódcy samemu złożyć głowę pod topór.

Gomułkę zmuszono, by pokajał się za rzekomą herezję, podziękował swoim prześladowcom i sam ustąpił z urzędu. „Wiesław” trzykrotnie wchodził na mównicę, za każdym razem coraz obficiej posypując głowę popiołem. „Chciałem podkreślić, że wdzięczny jestem towarzyszom za krytykę – mówił Gomułka, składając rezygnację. – Po trzydniowej dyskusji poznałem na własnym przykładzie prawdę o wypadaniu z wozu na historycznych zakrętach. Zrozumiałem, na czym polegają moje błędy, na czym polega istota odchylenia prawicowonacjonalistycznego”.

Dopiero dwadzieścia lat później zdradził swym najbliższym współpracownikom, ile kosztowały go wydarzenia tamtych dni. „Ja zająłem określone stanowisko – oświadczył Gomułka podczas narady sekretarzy wojewódzkich w marcu 1968 r. – powiedziałem [Bierutowi] tak: towarzysze ja się z waszą polityką nie zgadzam, ale ja wiem, że każdy kryzys w partii jest niedobry dla partii, dlatego ja proponuję, [że] ja muszę zejść [ze stanowiska], ale proponuję, żebym ja zeszedł tak, ażeby to jak najmniej w partii było odczute. Ależ, oni się nie zgodzili, nie, nie bratku, ty tak nie zejdziesz, ty musisz wyrzygać wszystko, my ciebie złamiemy. Ot i łamali, łamali wiele lat i wówczas, kiedy na wolności byłem, dzień w dzień, ochronę mnie wzmocnili jeszcze, żeby na ciebie ktoś nie zrobił zamachu, bo to na nas wówczas będzie. Szarpali nerwy i później przez wiele lat trzymali [w więzieniu] i szarpali nerwy. Towarzysze powiadam wam, trzeba mieć dużo hartu, dużo idei, trzeba być do głębi komunistą, ażeby to wszystko wytrzymać. Ja to wszystko wytrzymałem, chociaż prosiłem Boga o śmierć, bo miałem dosyć”.

UPADEK Z DWÓCH FOTELI

 

Mówiąc te słowa, Gomułka nie miał świadomości, że dwa lata później przyjdzie mu opuścić gabinet szefa partii w nie mniej dramatycznych okolicznościach. Gdy w grudniu 1970 roku na wieść o planowanych podwyżkach cen stoczniowcy wyszli na ulicę, I sekretarz skierował przeciwko nim wojsko. Szybko okazało się jednak, że sytuacja wymyka się spod kontroli.

„W całym kraju zostały rozdysponowane i uruchomione prawie wszystkie wojska lądowe – raportował na posiedzeniu Biura Politycznego gen. Wojciech Jaruzelski. – Dywizje zostały skierowane do rejonów wokół wielkich miast. Opracowany został plan ochrony i obrony Warszawy. Wojsko nie jest jednak w stanie, w wypadku poważniejszych wydarzeń, zagwarantować bezpieczeństwa w stolicy, gdyż dysponuje tutaj stosunkowo niedużymi siłami. Podczas gdy w Gdańsku i Gdyni zaangażowane jest około 350 czołgów i 600 transporterów, w Warszawie znajduje się aktualnie tylko 40 transporterów. Pozostające jeszcze w dyspozycji dywizje nie mają pełnego składu osobowego, gdyż są to dywizje skadrowane. Ewentualna mobilizacja byłaby długotrwała i niebezpieczna. Przewiduje się specjalną ochronę centralnego rejonu stolicy, obejmującego gmach KC, URM i inne. W wypadku zmasowanego ataku ta osłona byłaby jednak za słaba. Gdyby w Warszawie rozpoczęły się zajścia w takiej skali jak w Gdańsku i Szczecinie, wojsko nie ma fizycznej możliwości przeciwstawienia się skutecznie”.

Otoczenie Gomułki, jeszcze kilka dni temu prześcigające się w okazywaniu mu lojalności, teraz zrozumiało, że czas „Wiesława” dobiegł już końca. Spiskowcy postanowili wykorzystać niezadowolenie Moskwy z rozwoju wydarzeń w Polsce, a także załamanie nerwowe I sekretarza (które mogło też być próbą ucieczki w chorobę przed polityczną odpowiedzialnością za ofiary śmiertelne na Wybrzeżu). Stanisław Kania i wiceminister spraw wewnętrznych Franciszek Szlachcic potajemnie udali się rządowym samochodem w nocną podróż do Katowic, gdzie bez trudu uzyskali zgodę Gierka na objęcie schedy po Gomułce. Nazajutrz przystąpili do ataku.

Wypadki, które rozegrały się w ciągu kilkunastu późniejszych godzin, Gomułka ze szczegółami przedstawił na początku stycznia 1971 r. w liście do KC. Przez następne dwadzieścia lat dokument ten stanowił jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic systemu.

„Na sobotę 19 grudnia zwołałem posiedzenie BP w pełnym składzie jego członków – relacjonował I sekretarz. – Z rana zadzwonił do mnie tow. [Józef] Tejchma. »Chcę rozmawiać z Wami w cztery oczy« – mówił tow. Tejchma. Zgodziłem się z tym i poprosiłem go, aby przyszedł za 15 minut. Przybył tow. Tejchma zajmując miejsce, na którym zwykł siadać. Stan mego zdrowia był taki, że najlepiej się jeszcze czułem zajmując dwa fotele. Od kilku dni siedziałem na jednym w pozycji półleżącej, na drugim opierałem moje nogi. […] Gdy zapytałem, o co mu chodzi, wzburzony wewnętrznie, zdenerwowanym głosem zaczął mówić: »Jeśli chcecie uratować swoją twarz, powinniście złożyć rezygnację ze stanowiska I sekretarza KC, nie wiecie, co się dzieje w tym gmachu i w Warszawie«. […] Wypowiedzi tej, której treść oddaję jak najbardziej wiernie, wysłuchałem z pełnym spokojem. Odpowiedziałem tow. Tejchmie, że proponowane przez niego rozwiązanie jest rzeczą najłatwiejszą do przeprowadzenia, że o odejściu ze stanowiska I sekretarza myślałem już poprzednio. Zdrowie mam już sterane, wszedłem w wiek emerytalny i osobiście dla mnie opuszczenie tego posterunku nie stanowi żadnej kwestii, odpowiada mi (choć uważam, że schodzenie z posterunku i w takim momencie równa się dezercji). Chodzi jednak o to, jakie konsekwencje pociągnąć może taki krok dla partii i kraju. […] Zapytałem go, w czyim imieniu wyszedł wobec mnie z tą propozycją i z kim ją uzgodnił. Odparł ze złością, że przemawia we własnym imieniu. Było dla mnie jasne, ze kłamie”.

„Wiesław”, czując, że jego palatynowie odwrócili się od niego, nie odważył się stawić im czoła. Kiedy członkowie najwyższych władz zebrali się już w sali posiedzeń Biura Politycznego, I sekretarz postanowił schronić się w szpitalu.

„[Posiedzenie] otworzył [premier Józef] Cyrankiewicz, po czym do sali posiedzeń wszedł Gomułka wraz z lekarzem – wspominał po latach Gierek. – Lekarz powiedział o chorobie Pierwszego: miał on wylew, czerwoną gałkę oczną i nienaturalny grymas twarzy. Sam Gomułka powiedział wówczas, że jego leczenie przez pewien czas potrwa. W tym okresie – stwierdził – powinniśmy rozwiązać stojące przed krajem problemy, przy czym on uważa, iż należy wycofać się z podwyżek. […] To powiedziawszy opuścił salę posiedzeń. […] Rozpoczęła się gorąca dyskusja”. Jeśli Gomułka liczył, że uda mu się przeczekać kryzys w lecznicy rządowej, aby potem znów przejąć ster państwa – srodze się zawiódł. „[Następnego dnia] w południe Cyrankiewicz i Kliszko udali się do Gomułki – zanotował w swoim dzienniku Rakowski. – Cyrankiewicz przedstawił mu wyniki posiedzenia BP. Gomułka zapytał: »A więc na czas choroby ma mnie zastępować Gierek?«. Na to Cyrankiewicz: »Nie, Wiesław. KC nie zgodzi się na takie rozwiązanie«. Gomułka: »To znaczy, że powinienem zrezygnować? Czy tak? A więc rezygnuję«”. W ten sposób zakończył się 14-letni okres rządów Gomułki.

„Wiesław” nigdy nie wybaczył „zdrajcom”: Kani, Tejchmie, Szlachcicowi, Gierkowi, ale przede wszystkim Cyrankiewiczowi, który zażądał od niego zrzeczenia się władzy na piśmie. Gomułka podpisał, po czym oświadczył premierowi, że wyrzuci go za drzwi, jeśli ten jeszcze kiedykolwiek złoży mu wizytę.

SILNE BÓLE KOŁO MOSTKA

Na groteskę zakrawa fakt, że historia powtórzyła się po 10 latach. Kiedy w sierpniu 1980 r. krajem wstrząsnęła fala strajków, Gierek próbował ratować się za pomocą tych sam chwytów, co Gomułka. Podczas narady z sekretarzami wojewódzkimi pojawiły się sugestie, że konieczna jest zmiana kierownictwa – „gdy w gminie źle się dzieje, to odpowiada za to przede wszystkim wójt” – Gierek odparł wówczas, że owszem, nosi się z takim zamiarem, ale „towarzysze, nie zmienia się dowódcy w czasie bitwy”. Tego samego dnia okazało się, że część członków Biura Politycznego odbywa spotkania, na które nie zaprasza swojego szefa. Gierek – mimo że wobec współpracowników przyjmował pozę kapitana, który ostatni opuszcza okręt – wpadł w panikę. 5 września rozpoczęło się posiedzenie Sejmu, poświęcone sytuacji wewnętrznej. „Sesja była niezwykle interesująca, tzw. obrachunkowa – zanotował Rakowski. – Przemówienia były niezwykle ostre. Niektórzy posłowie jak w bęben walili w to, co było. […] Już przed południem w kuluarach zaczęła się rozchodzić wiadomość, że Gierek zachorował”.

„Pracowałem całą noc, aby przygotować się na posiedzenie Sejmu – napisał później I sekretarz. – Miałem tam być autorem ważnego wystąpienia. Nad ranem poczułem bardzo silne bóle koło mostka. Zaczynało mi brakować tchu. Nie zemdlałem, ale miałem wrażenie, że zbliża się koniec. Przeżycia ostatnich miesięcy dawały znać o sobie. Nie wpadając w panikę zbudziłem żonę i poprosiłem o sprowadzenie lekarza. Pół godziny później oficer dyżurny sprowadził karetkę reanimacyjną. [W szpitalu] Obstawiono mnie monitorami i przez osiem dni leżałem jak prawdziwy Łazarz. A potem przez dalszych osiem tygodni byłem w tej lecznicy pod najlepszą opieką personelu lekarskiego”.

W narracji Gierka, podobnie jak we wcześniejszych wspomnieniach Gomułki, uderza ton hipochondrii. Najwyraźniej stan zdrowia przesłania mu stan kraju. „Następnego dnia, dosyć wczesnym rankiem, zjawił się u mnie, najwyraźniej podniecony, Stanisław Kania. Mimo śladów niewyspania tryskał dobrym humorem, emanowało z niego zadowolenie z siebie. […] Leżałem na łóżku niemal nieruchomo, słaby jak niemowlę. Szczerze mówiąc bardziej wsłuchiwałem się w miarowe pip, pip… dochodzące z głośnika monitora kontrolującego moje serce, niż w to, co mówił człowiek, którego przez ostatnich dziesięć lat dźwigałem na najwyższe stopnie w hierarchii partyjnej. […] Pamiętam dobrze, jak z namaszczoną powagą poinformował mnie, że postanowiono ulżyć mi w moich ciężkich obowiązkach. A największy ciężar miał spocząć na jego barkach, bo wybrano go na moje miejsce pierwszym sekretarzem. Kiedy o tym mówił, nie umiał ukryć radości, choć przybrał minę żałobnika. Gdy atmosfera stała się nieprzyjemna – nie widziałem bowiem powodu, by uczestniczyć w jego radości – zapewnił mnie pośpiesznie, że skoro tylko wrócę do zdrowia, to zgodnie z intencją Komitetu Centralnego zostanę powołany na przewodniczącego partii. I tak wyglądało moje ostatnie spotkanie ze Stanisławem Kanią. Opuścił pokój i energicznym krokiem podążył uzdrawiać partię, ja zaś pozostałem sam na sam z monitorem. Wkrótce zorientowałem się, że jestem już persona non grata – wszelkie kontakty polityczne ze mną zostały urwane”.

Przez cały okres PRL obowiązywała tylko jedna żelazna reguła dotycząca „elekcji” kolejnych I sekretarzy – wszelkie zmiany na najwyższym szczeblu wymagały bądź akceptacji radzieckich towarzyszy, bądź były przez nich inicjowane.

DECYDUJĄCY GŁOS MOSKWY

 

Gierek utrzymywał po latach, że spiskowcy, którzy pozbawili go stanowiska, często musieli się posługiwać językiem rosyjskim: „Przed moją chorobą Stanisław Kania, bez mojej wiedzy, gdzieś na Białorusi, spotkał się z członkiem Biura Politycznego KPZR, ministrem spraw wewnętrznych ZSRR, późniejszym pierwszym sekretarzem partii radzieckiej Jurijem Andropowem. I wtedy najprawdopodobniej uzyskał on jego zgodę na zastąpienie przez Stanisława Kanię nieefektywnego Edwarda Gierka”.

Głos Moskwy był w takich przypadkach decydujący. „Zastanówmy się, co robimy, reagujemy jak dzieci – tak Stefan Olszowski upominał członków Biura, którzy postulat zdymisjonowania Gierka podnieśli zbyt wcześnie, zanim potencjalni pretendenci zdążyli skomunikować się z „Wielkim Bratem”. – Nie widzę możliwości zwołania plenum dziś. Przedtem trzeba odbyć spotkanie z sojusznikami (utrzymać to w tajemnicy). To musi być bardzo poważna rozmowa. Trzeba też znać wszystkie elementy sytuacji międzynarodowej. A kto chce być tym I sekretarzem? Kto ma nim być? Towarzysze radzieccy myślą o nas z niepokojem”.

Nieliczne udostępnione stronie polskiej stenogramy z posiedzeń Politbiura świadczą, że radzieckie kierownictwo potrafiło szczerze rozmawiać z polskimi towarzyszami i, udzielając dobrych rad, nie oglądało się na konwenanse. Na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR w kwietniu 1981 r. Leonid Breżniew tak streścił swoją niedawną rozmowę telefoniczną z Kanią, poświęconą ocenie polskiego kierownictwa: „Powiedziałem: »Was trzeba nie krytykować, ale wziąć do ręki pałę. Wówczas, być może, zrozumielibyście«”.

Trzy lata później, również na posiedzeniu Politbiura, wysoki przedstawiciel KPZR Konstantin Rusakow wprost ujawnił, że to Moskwa decyduje, kto obejmie stanowisko I sekretarza. „Co się tyczy kierownictwa PZPR, to w sprawach kadrowych zrobiliśmy generalnie prawidłowy wybór – podsumował, komentując ówczesną sytuację w Polsce. – W danej sytuacji osoba Jaruzelskiego jest jedyną do przyjęcia do kierowania krajem”.

A co działo się, jeśli polscy towarzysze odważyli się na nieposłuszeństwo? Przykładem zdecydowanej reakcji Kremla jest historia niespodziewanej wizyty delegacji radzieckiej w Warszawie w październiku 1956 r. Powodem przybycia członków Politbiura z Chruszczowem na czele nie było – jak powszechnie się przypuszcza – wysunięcie kandydatury Gomułki, lecz fakt, że strona Polska uruchomiła mechanizm zmiany na stanowisku I sekretarza bez zgody Moskwy. Naruszeniem kardynalnych (choć niepisanych) zasad była „samowolna” dymisja Edwarda Ochaba – to właśnie ona rozjuszyła radzieckie kierownictwo. Na warszawskim lotnisku doszło do skandalu, kiedy to Chruszczow, wygrażając palcem, zaczął krzyczeć na Ochaba: „Etot nomier Wam nie projdiot, my gotowy na aktiwnoje wmieszatielstwo”. Następnie, wedle relacji świadków, zwrócił się do Gomułki: „My do was nic nie mamy, my was witamy, ale on – tu radziecki przywódca wskazał na Ochaba – on z nami tego nie uzgodnił”.

Warto zauważyć, że podczas gdy większość rozwiązań ustrojowych PRL skopiowano z sowieckiego wzorca, scenariusz przewrotu pałacowego stanowił oryginalny polski wkład w dorobek realnego socjalizmu. Podczas gdy w KPZR frakcje rywalizowały o władzę, gromadząc zwolenników w KC i lokalnych komitetach – a więc naśladując w pewnej mierze procesy polityczne, zachodzące w państwach demokratycznych – polski establishment wyspecjalizował się w sztuce okazywania pozornej lojalności i snucia subtelnych intryg, a nade wszystko – prowadzenia dwuznacznej gry z sowieckimi mocodawcami.

Więcej:PRLPZPR