Żołnierze czarnego papieża. Tych braci obawiał się każdy

Jezuicka zaraza chodzi wielkimi krokami, po drodze zieje trującym tchnieniem na miasta, prowincje, królestwa – tych słów nie napisał zajadły przeciwnik Kościoła, lecz zatroskany o jego sprawy polski katolik. Jezuitów wypędzono z ponad 50 krajów i prowincji. W Polsce nigdy do tego nie doszło, ale to nasi przodkowie jako jedni z pierwszych przypisali im podstępne dążenie do zniszczenia starego świata w celu przejęcia władzy nad nowym.

Jezuitów bali się wszyscy: i heretycy, i duchowni Kościoła katolickiego. Czarna legenda przypisywała im skłonność do spiskowania i okrucieństwa. Czy rzeczywiście jezuici zasłużyli na taką opinię?

Anonimowy autor wyjaśniał, dlaczego są tak niebezpieczni: „Czyż nie widzicie, że (…) chcą wedle swego zdania dyktować nam obiór króla i królewski majestat uczynić swym powolnym narzędziem? Że zmierzają do wywrócenia Kościoła rzymskiego i jego nauki, że godzą w uświęcone tradycją prawa i obyczaje Rzeczypospolitej”, która w wyniku ich knowań już „zaraziła się zwyczajami francuskimi, włoskimi, hiszpańskimi i z wyżyn świetności swej stoczyła się do stanu żałosnego”.

W tym krótkim tekście mieści się wszystko, co pobudza wyobraźnię zwolenników teorii spiskowych: zamach na narodową tradycję, podważanie wartości religijnych, szerzenie obcych, a więc zgubnych wpływów, doprowadzanie kraju do upadku, by tym łatwiej przejąć nad nim kontrolę.

Budzące grozę oskarżenia nabrały jeszcze większej siły rażenia, gdy – również w Polsce – ukazała się książeczka o wymownym tytule „Monita Secreta Societatis Jesu” (Sekretne rady Towarzystwa Jezusowego). Według towarzyszącego jej komentarza miała to być wykradziona instrukcja generała zakonu Claudia Aquavivy skierowana do jego podwładnych. Historykom udało się ustalić, że twórcą fałszywki był wydalony z zakonu Hieronim Zahorowski, który mścił się na współbraciach. W tekście, który krążył po całej Europie i stał się dla antyjezuitów tym, czym „protokoły Mędrców Syjonu” dla antysemitów, generał instruował podwładnych, jak przejmować kontrolę nad królami, oszukiwać biskupów, wyłudzać pieniądze od bogatych i mamić młodzież. Szczegółowe zalecenia dotyczyły na przykład sposobów odwodzenia zamożnych wdów od ponownego zamążpójścia i nakłaniania ich do zapisywania w testamencie całego majątku zakonowi.

 

BLADZI, WYCHUDZENI

Jezuici nigdy nie ukrywali, że chcą zmieniać świat. O ich ambicjach świadczył już wybór nazwy, w której jako pierwszy zakon w historii odważyli się użyć imienia Jezusa. Oficjalnie zainaugurowali działalność w roku 1540, po zatwierdzeniu przez papieża Pawła III konstytucji Towarzystwa Jezusowego – Societas Jesu. Ale ich historia zaczęła się nieco wcześniej.

15 sierpnia 1534 roku siedmiu studentów i magistrów paryskiej Sorbony złożyło uroczyste ślubowanie, że od tego momentu będą żyć w ubóstwie i czystości, a dalsze lata poświęcą służbie Kościołowi, głoszeniu Ewangelii i nawracaniu niewiernych. Niekwestionowanym przywódcą grupy założycielskiej był 43-letni Bask Inigo Lopez de Loyola, który po złożeniu ślubów przybrał imię jednego z Ojców Kościoła, biskupa Ignacego z Antiochii.

Loyola pochodził z rodziny szlacheckiej, ale jako trzynaste pod względem starszeństwa dziecko nie miał żadnych szans na przejęcie rodowego majątku. Pozostawały mu zatem dwie drogi – kariera wojskowa lub duchowna. Wybrał pierwszą, dosłużył się rangi oficerskiej, a przy okazji zyskał opinię niezłego zabijaki i hulaki. W wieku 30 lat został ciężko ranny w bitwie z Francuzami pod Pampeluną, kula armatnia strzaskała mu nogi. Przeżył, ale kości zrastały się źle, na jego żądanie lekarze dwukrotnie je łamali, mimo to do końca życia utykał.

W czasie długiej rekonwalescencji czytał żywoty świętych, rozmyślał nad nimi, doznawał mistycznych objawień. I z jednej skrajności popadł w drugą – z wojowniczego hidalga zmienił się w ascetę. Pościł tak intensywnie, że niemal zagłodził się na śmierć. Po odzyskaniu zdrowia odbył dziękczynną pielgrzymkę do sanktuarium maryjnego w Montserrat, złożył tam jako wotum swoją broń, rozdał ubrania żebrakom i wyruszył do Ziemi Świętej z zamiarem nawracania muzułmanów.

Paweł III wysoko ocenił wiedzę, talent i zapał Ignacego i jego duchowych przyjaciół. Uznał, że lepiej niż w Palestynie przysłużą się Kościołowi w Rzymie, wspierając go w zmaganiach z reformacją. Dla protestantów szybko stali się trudnym i niewygodnym przeciwnikiem. W odróżnieniu od kiepsko wyedukowanych księży i mnichów, jezuici pod względem znajomości Biblii i doktryny chrześcijańskiej nie ustępowali największym luterańskim czy kalwińskim erudytom.

 

ZBROJNE RAMIĘ PAPIESTWA

Gdy polemistom zabrakło rzeczowych argumentów, sięgali po propagandę. Z protestanckich drukarni w Niemczech i Szwajcarii wychodziły broszury, z których czytelnicy mogli się dowiedzieć, że „jezuici są zazwyczaj bladzi i wychudzeni, ukrywają prawdziwe zamiary, nie patrząc rozmówcy w oczy, lecz udając fałszywą pokorę, wbijają wzrok w ziemię”. Oto jak kształtował się stereotyp, który okazał się tak trwały, że jeszcze dziś przymiotnik „jezuicki” jest synonimem obłudy, dwulicowości i intryganctwa.

Przypisanie tych cech jezuitom nie wzięło się znikąd. Było rezultatem obserwacji ich zachowań, tyle że bez rozumienia przyczyn i sensu. Ignacy Loyola wprowadził bowiem do działalności misyjnej nowatorskie metody, które dziś określa się jako socjotechnikę. Zerwał z tradycją odgórnego pouczania przez duchownych, straszenia piekłem czy nawracania siłą. Zamiast tego zalecał umiejętne dostosowywanie się do poziomu rozmówcy, tak by ten poczuł się doceniony i dowartościowany. Niezwykle pomocna okazała się sformułowana przez jezuickich teologów zasada, według której „czystość intencji może stanowić usprawiedliwienie dla czynów sprzecznych z moralnością i prawem ludzkim”.

W przekładzie na język praktyki oznaczało to, że władca, który w imię wyższych racji popełniał ciężkie grzechy – kłamał, wypowiadał wojny, skazywał na śmierć – mógł liczyć na wyrozumiałość. Dzięki takiej taktyce jezuici w większości katolickich monarchii stali się nadwornymi spowiednikami królów i najważniejszych dostojników.

 

Wybierano ich, gdyż nakładali łagodniejsze pokuty i rozgrzeszali z niemal każdej winy. Stały dostęp do władców i znajomość ich sekretów dawały jezuitom olbrzymie możliwości wpływania na podejmowane decyzje. Opracowując regułę zakonu, Ignacy Loyola odwołał się także do swych doświadczeń wojskowych. Wrogowie Towarzystwa Jezusowego nazywali je zbrojnym ramieniem papiestwa, a jego członkowie nie protestowali. Wręcz przeciwnie, sami chętnie używali terminologii militarnej, mówili o sobie, że są żołnierzami Chrystusa, prowadzili kampanie ewangelizacyjne, przełożonego zakonu tytułowali generałem. Oprócz trzech klasycznych ślubów zakonnych: czystości, ubóstwa i dyscypliny składali czwarty, zobowiązujący do absolutnego posłuszeństwa papieżowi. Czyniło to z nich faktycznie bardzo sprawne narzędzie w ręku Ojca Świętego.

Każdy dowódca jednak wie, że sam rygor to za mało, by armia odnosiła zwycięstwa. Równie ważne jest głębokie przekonanie żołnierzy o słuszności sprawy, za którą walczą. – Powiedziałem Jezusowi „tak” i to mnie zobowiązuje – tę zasadę wpajano każdemu wstępującemu do zakonu, utwierdzając go w przekonaniu, że został osobiście powołany przez Chrystusa. Był więc wybrańcem Boga. Żeby się w tym ostatecznie utwierdzić, kandydat w ciągu dwóch pierwszych lat nowicjatu musiał uczyć się nie tylko podstaw niezbędnej do wypełniania misji wiedzy, ale także samodyscypliny. Służyły temu, opracowane przez Ignacego „Ćwiczenia duchowe”, czyli praktyki ascetyczne połączone z modlitwą, refleksją nad dotychczasowym życiem, wizualizacją popełnionych grzechów i cierpiącego za nie Jezusa. Ten trudny sprawdzian siły wiary i woli eliminował osoby przypadkowe; pozostawali jedynie ci, którzy naprawdę byli gotowi do poświęcenia wszystkiego Kościołowi i Towarzystwu. Niemal natychmiast po zatwierdzeniu reguły zakonnej przez papieża jezuici dotarli do większości państw europejskich, Indii, Chin, Japonii, Ameryki. W roku śmierci założyciela (1556) było ich już ponad tysiąc, sto lat później – ponad 20 tysięcy. Wielkie osiągnięcia budziły jednak nie tylko podziw, ale także zawiść i lęk.

Niepokój konserwatywnej polskiej szlachty skwapliwie podsycali mnisi z konkurencyjnych zakonów. Doskonale wykształceni, znający świat jezuici dostrzegali bowiem słabości ustroju Rzeczypospolitej i jej gospodarcze zacofanie. Wskazywali więc na konieczność wzmocnienia władzy centralnej, zamiany pańszczyzny na czynsz, przyznania praw mieszczanom. Szlachta odbierała to jednak jako zamach na swoje prawa i uświęconą tradycję, stąd brały się gwałtowne ataki, a nawet żądania zamknięcia przed nimi granic. Straszono, że są nowym wcieleniem Krzyżaków, tym razem w służbie Włoch i Hiszpanii.

Jezuici tylko na krótko zapomnieli o zaleceniu Ignacego Loyoli, by w ocenie każdej sytuacji nie kierować się emocjami i fanatyzmem, lecz chłodną analizą. Zrozumieli, że chcąc „cywilizować” Sarmatów, popełniają błąd. Wycofali się więc z projektów reform i skupili na zdobywaniu przychylności szlachty. Wystarczyło kilka lat, by zniknęły dawne lęki, a nuncjusz papieski mógł w roku 1607 pisać do Rzymu: „Herezję w Polsce złożono do grobu”. Kluczową rolę w tym zwycięstwie kontrreformacji nad protestantyzmem odegrało właśnie Towarzystwo Jezusowe.

 

SPISEK KONTRA SPISEK

Katoliccy fundamentaliści, niechętni Towarzystwu Jezusowemu, zwierali szeregi. Szczególnie ostro atakowali go francuscy janseniści skupieni wokół opactwa Port-Royal. Mieli w swoich szeregach intelektualistów tej miary, co Blaise Pascal, więc ich głos był dobrze słyszalny. A wytaczali naprawdę ciężkie oskarżenia, zarzucając jezuitom – poza odstępstwami od dogmatów wiary – tolerowanie, czy wręcz podżeganie do najgroźniejszych przestępstw. Powoływali się przy tym na ich teorię o usprawiedliwianiu czynów niemoralnych czystością intencji, co oznaczało, że każdą zbrodnię, nawet zamordowanie króla, można uznać za uzasadnioną. W tej walce kompromis był niemożliwy i jedna ze stron musiała przegrać. Zwyciężyli jezuici, który doprowadzili nie tylko do zakazu działalności jansenistów, ale nawet zrównania z ziemią budynków Port-Royal.

Pokonani pałali żądzą zemsty i wszelkimi sposobami utrwalali czarną legendę zakonu. Chętnie podchwycili ją następni, dużo groźniejsi przeciwnicy Towarzystwa – masoni i ideolodzy oświecenia. Dla rzeczników wyznaniowej tolerancji, wolności myśli, rozdziału Kościoła od państwa jezuici byli uosobieniem tego, co najbardziej drażniło ich w katolicyzmie – dążenia do podporządkowania całego życia jednostki i społeczeństwa nakazom religii. Wszystko zatem co mogło ich osłabić, uważano za pożyteczne. Wystarczyło trochę podkoloryzować, przedstawić jezuitów jako groźną sektę kierowaną przez czarnego papieża, jak ze względu na kolor sutanny nazywano generała zakonu, by trafić do masowej wyobraźni.

Zakonni intelektualiści rewanżowali się oskarżeniami masonów o spiskowanie w celu zniszczenia chrześcijaństwa i przejęcia władzy nad światem. Żadna ze stron nie przebierała w słowach, a efektem tej walki było wzajemne utrwalanie stereotypu, że jedni i drudzy potajemnie knują, by omotać swymi mackami całą ludzkość. „Dopóki zakon istnieje, niemożliwe jest utrzymanie prawdziwego i trwałego pokoju w Kościele” – to nie cytat z jeszcze jednej antyjezuickiej broszury, lecz bulli papieża Klemensa XIV. Jej wydanie poprzedziła seria rozgrywanych według podobnego scenariusza intryg.

 

Zaczęli Portugalczycy. Po nieudanej próbie zamachu na króla Józefa I, od trzech aresztowanych jezuitów wymuszono torturami przyznanie się do udziału w spisku. Liberalny, związany z wolnomularstwem premier markiz de Pombal wykorzystał to jako okazję do osłabienia wpływów wszechwładnego Kościoła i pozbawienia go „zbrojnego ramienia”. Sprawę mocno nagłośniono, przypomniano wszystkie negatywne stereotypy związane z jezuitami i w 1759 roku kazano im opuścić kraj. Pięć lat później wypędzono ich z Francji. W 1767 r. podobny los spotkał 6 tysięcy ich współbraci w Hiszpanii, gdzie uznano zakon za zagrożenie dla monarchii i zakazano mu działalności. Wypędzeni wyjeżdżali do Państwa Kościelnego. Stanowili zatem nadal zbrojne ramię papieża, które w każdej chwili mogło zostać użyte. Rządy europejskich mocarstw naciskały teraz na zwierzchnika Kościoła, by rozwiązał problem ostatecznie i zlikwidował zakon. Klemens XIII kategorycznie odmawiał, ale po jego śmierci europejscy dyplomaci zadbali o wybór odpowiedniego następcy. 21 lipca 1773 r. uległy Klemens XIV złożył podpis pod bullą „Dominus as Redemptor noster”, na mocy której zakon został rozwiązany.

Wykonania papieskiej decyzji odmówiło dwóch władców, których trudno posądzać o sympatię do jezuitów i nadmierną religijność – król protestanckich Prus Fryderyk II i cesarzowa prawosławnej Rosji Katarzyna II. W granicach ich imperiów, obejmujących także zagarnięte ziemie Rzeczypospolitej, zakon trwał nadal, wybierał „generałów na wygnaniu”. Jednym z nich został Polak Tadeusz Brzozowski.

 

W SUTANNIE I DŻINSACH

Po 41 latach, w 1814 roku, Pius VII zmienił decyzję poprzednika i reaktywował Towarzystwo Jezusowe. Odrodzony zakon, przez wrogów nadal przedstawiany jako zgromadzenie obskurantów i ortodoksów, nie zmienił oblicza. Pozostał otwarty na świat i zachodzące w nim zmiany. Gdy w reakcji na postęp nauki i techniki papież potępił tzw. modernizm, a Sobór Watykański I ogłosił dogmat o jego nieomylności teologicznej, jezuici wprowadzili do programów nauczania w swoich kolegiach i uniwersytetach fizykę, biologię, chemię.

Odrzucali ideę oblężonej twierdzy i wnikali do hermetycznych wspólnot naukowców, by „wzbogacać bezbożne struktury o wartości chrześcijańskie”. Nie bali się też wchodzić do środowisk robotniczych, silnie penetrowanych przez komunistów. Wciąż zgodnie z nakazem szanowania tradycji i obyczajów ewangelizowanej społeczności, zamiast sutanny, nakładali dżinsy i kraciaste koszule. Niektórzy posuwali się bardzo daleko: Amerykanin James Garney, pracujący w Hondurasie jako ojciec Lupe, przyłączył się do lewicowych partyzantów, by z bronią w ręku walczyć o sprawiedliwość społeczną. Jose Maria Diez-Alegria, socjolog z jezuickiego uniwersytetu Gregorianum, oświadczył: „To Marks doprowadził mnie do ponownego odkrycia Jezusa i znaczenia jego przesłania”. Nikaraguański jezuita Fernando Cardenal, wbrew zakazowi obejmowania przez duchownych stanowisk politycznych, wszedł jako minister do komunistycznego rządu.

Towarzystwo Jezusowe znów stało się celem ataków z prawa i z lewa. Dla ateistów było konkurentem w walce o rząd dusz wyzyskiwanego ludu, dla konserwatystów wylęgarnią radykałów. – Powodujecie zamęt wśród chrześcijan i budzicie zaniepokojenie Kościoła, a także osobiście papieża – te mocne słowa wypowiedział Jan Paweł II. Korzystając ze swych uprawnień, odwołał w 1979 r. nazbyt pobłażliwego generała, przypomniał o składanym przez wszystkich zakonników ślubie posłuszeństwa i wytyczył dopuszczalne granice swobody. Najbardziej nieprzejednani, tacy jak Cardenal czy Garney, odeszli z zakonu, ale Towarzystwo Jezusowe odzyskało spójność i znów stało się zdyscyplinowaną, najbardziej elitarną armią Kościoła w jego zmaganiach z coraz bardziej laickim światem.

 

Wujek, Skarga, Kostka i inni

Na czele Towarzystwa Jezusowego stoi przełożony generalny, nazywany potocznie generałem, wybierany dożywotnio przez zebranych na Kongregacji Generalnej delegatów z całego świata. Zakon działa obecnie w 114 krajach, prowadzi ponad 400 szkół średnich i wyższych, wydaje ok. 150 czasopism. Jest najliczniejszym męskim zakonem – 18,8 tys. członków. W roku 2008 do nowicjatu przyjęto ok. 800 osób. Najliczniejsze zgromadzenia działają w Indiach – ok. 4 tys. i USA – 3 tys. Struktura zakonna jest silnie zhierarchizowana. Na jej szczycie znajdują się profesi, którzy składają cztery śluby i egzaminy podsumowujące kolejne etapy kariery naukowej. Tylko oni mają prawo ubiegania się o godność generała i najwyższe stanowiska. Pracę misyjną i duszpasterską prowadzą sufragani, funkcje pomocnicze pełnią bracia, którzy nie muszą mieć pełnych święceń kapłańskich. Profesi i sufragani są wyświęconymi księżmi.

Do Towarzystwa Jezusowego mogą wstępować wyłącznie mężczyźni, nie istnieje i nigdy nie istniał żeński odłam zakonu. Towarzystwo Jezusowe dało Kościołowi ok. 50 świętych i ponad 150 błogosławionych. Są wśród nich trzej Polacy – Stanisław Kostka, Andrzej Bobola i Melchior Grodziecki. Do Polski jezuitów sprowadził w 1564 r. biskup Stanisław Hozjusz. Do najbardziej zasłużonych polskich jezuitów należą: autor pierwszego tłumaczenia Biblii Jakub Wujek, wybitny kaznodzieja Piotr Skarga, historyk Adam Naruszewicz, komediopisarz Franciszek Bohomolec, sekretarz Komisji Edukacji Narodowej Grzegorz Piramowicz, autor słynnego herbarza Kasper Niesiecki, poeta Franciszek Kniaźnin.

Niemal przez 30 lat (1915–1942) na czele Towarzystwa Jezusowego stał Polak ojciec Włodzimierz Ledóchowski. Dzięki jezuitom Europejczycy poznali tajemnicę wyrobu chińskiej porcelany, wanilię, rabarbar i chininę – pierwszy lek na malarię.