Zorro: naprawdę pochodził z Irlandii i był znacznie ciekawszy niż filmowy

Prawdziwy Zorro byt Irlandczykiem, znał 14 języków, chciał zostać królem Meksyku, ale wpadł w ręce Inkwizycji.
Zorro: naprawdę pochodził z Irlandii i był znacznie ciekawszy niż filmowy

Awanturnik z Zielonej Wyspy na­zywał się William Lamport i do 1998 roku sły­szała o nim jedynie garstka specjalistów. Wtedy włoski historyk Fabio Troncarelli opublikował książkę „La spada e la croce” (Krzyż i miecz), w której dowodził, że Lamport był pierwowzo­rem Zorro. Książka pojawiła się w księgarniach mniej więcej wtedy, kiedy do kin wchodziła ko­lejna hollywoodzka ekranizacja przygód zama­skowanego jeźdźca z Anthonym Hopkinsem, Antoniem Banderasem i Catheriną Zetą-Jones w rolach głównych. Zbieżność nie była przy­padkowa, dzięki czemu o książce i ustaleniach Troncarellego zrobiło się głośno także poza światem akademickim. Niekiedy wyglądało to śmiesznie, gdy np. „Independent” donosił: „Ostatniej nocy irlandzki historyk potwierdził istnienie Williama Lamporta”…

WNUK PIRATA

Akurat żaden naukowiec nie wątpił w historyczność Irlandczyka – co innego z poszcze­gólnymi elementami jego niezwykłej biografii. William Lamport przyszedł na świat prawdo­podobnie w 1611 r. w katolickiej rodzinie w Wexford, portowym mieście na wschod­nim wybrzeżu Zielonej Wyspy. Przełom XVI i XVII w. był trudnym czasem dla Irlandczyków katolików, którzy walczyli z okupującymi ich wyspę Anglikami protestantami. Dziadek Wil­liama Patrick był piratem, który napadał na angielskie statki. Pewnego razu wpadł w ręce wrogów i został skazany na karę śmierci. Król Anglii Jakub I Stuart odrzucił prośbę o ułas­kawienie i w 1617 r., gdy William miał 6 lat, Patricka skrócono o głowę.

Młody Lamport kształcił się w Dublinie: najpierw w szkole jezuickiej, później w Trinity College. Około 1630 r. napisał pamflet, w któ­rym atakował ówczesnego króla Anglii Karo­la I i religię protestancką. Dla własnego bezpie­czeństwa nastolatek musiał uciekać z Irlandii na kontynent. Po drodze zgarnęli go piraci, grasujący w okolicach kanału La Manche. Lam­port został przyjęty do załogi. Pływał z nimi przez kilka lat. Gdy piracki statek zatrzymał się pewnego dnia w porcie w Bordeaux, mło­dy Irlandczyk dał nogę. Akurat w tym mieście mógł liczyć na schronienie, bo w miejscowym klasztorze franciszkanów przebywał jego brat John. We Francji nie zabawił jednak długo i wyjechał do Hiszpanii do La Coruńy.

W SŁUŻBIE JKM

W tym czasie katolicka Hiszpania była naturalnym schronieniem dla Irlandczyków i mieszkali tam liczni emigranci z Zielonej Wyspy. Zbiegowie w wielu miejscach na kon­tynencie zakładali szkoły kształcące prawni­ków i księży, którzy mieli wrócić do kraju i pomagać ciemiężonym rodakom.

Wpływowi krajanie i markiz de Mancera, gubernator Galicii (prowincji, w której leża­ła La Coruńa), zaopiekowali się Williamem Lamportem. Umieścili go w szkole dla mło­dych irlandzkich szlachciców w Santiago de Compostela. W tym czasie młodzieniec zmie­nił nazwisko na bardziej hiszpańskie. Odtąd zwał się Don Guillen de Lombardo y Guzman.

Pewnego dnia w galisyjskim porcie Lamport spotkał piratów, z którymi jeszcze niedawno pływał na statku. Według wersji oficjalnej wspaniałą przemową nawrócił na katolicyzm 200 dawnych kamratów Kto wie, czy Irlandczyk po prostu nie namówił piratów na odegranie przedstawienia. W każdym razie wieść o jego wyczynie zrobiła duże wrażenie w ultrakatolickiej, przesiąkniętej kontrrefor­macją Hiszpanii, i popchnęła karierę Irlandczy­ka. Najpierw zdobył stypendium na Kolegium Irlandzkim w Salamance, a dwa lata później hrabia de 01ivares – najpotężniejszy człowiek w Hiszpanii i pierwszy minister króla Fili­pa IV – ściągnął go do prestiżowego Colegio de San Lorenzo el Real w Eskurialu.

Don Guillen de Lombardo y Guzman uczył się języków (poznał ich ostatecznie czternaście), wziął udział w kilku kampaniach wojskowych (m.in. w 1634 r. walczył ze Szwe­dami pod Nordlingen), zyskał sławę znako­mitego szermierza i łamacza kobiecych serc. Pierwowzór Zorra przypominał więc Jamesa Bonda XVII w. tym bardziej, że de Rivares zaczął wysyłać go na tajne misje szpiegowskie. Irlandczyk wspominał o nich w zeznaniach złożonych przed Meksykańską Inkwizycją, ale szczegóły są owiane tajemnicą. Być może jakieś informacje na ten temat pozostają za­grzebane w hiszpańskich archiwach. Ciekawą pamiątką po podróżach Irlandczyka są jego portrety, które wiatach 1634-1635 namalowa­li Rubens (przechowywany w Timken Museum w San Diego w Kalifornii) i Anton van Dyck (Muzeum Szepmiiveszeti w Budapeszcie).

W1640 r. Lamport został wysłany w swo­ją najdłuższą misję-do Nowej Hiszpanii, czyli (jak byśmy dzisiaj powiedzieli) do Meksyku. Kiedy 21 kwietnia 1640 r. wypływał z portu w Cadiz, nie sądził, że na zawsze żegna się z Europą. W Hiszpanii pozostawił kochankę w ciąży. Skandal był spory, bo Ana de Cano y Leyva pochodziła ze szlacheckiej rodziny (w stanowym i ultrakatolickim społeczeństwie to wystarczało, by powstał szum). Możliwe, że wziął to pod uwagę de 01ivares, pierwszy minister króla. Uznał, że lepiej, aby jego pupil na jakiś czas zniknął wszystkim z oczu. Poza tym potrzebował kogoś, kto pilnowałby no­wego wicekróla Nowej Hiszpanii – markiza de Villeny, podejrzewanego o spiskowanie z Por­tugalczykami (rok później, m.in. pod wpływem informacji przekazanych przez Lamporta, zo­stał odwołany). Wraz z Williamem popłynęli – co miało okazać się istotne – Juan de Palafox (protegowany de 01ivaresa, nowy biskup Puebli) oraz brat Irlandczyka John (te­raz już Juan de Lombardo, franciszkanin).

 

JAK ZOSTAĆ KRÓLEM

Nowa Hiszpania obej­mowała nie tylko Meksyk, ale także obszar południa dzisiejszych Stanów Zjednoczonych oraz kilku środkowoamerykańskich republik. Była to istna beczka prochu, bo od lat narastały konflikty między potomkami hiszpańskich ko­lonistów (criollos) a urzędnikami przysłanymi z Europy. Przyczyn niezadowolenia nazbiera­ło się wiele: miejscowi nie mieli reprezentacji politycznej (Nowa Hiszpania formalnie była częścią Kastylii, a nie osobną jednostką), non stop rosły podatki, obowiązywał zakaz hand­lu z innymi koloniami. O wiele gorsza była sytuacja Indian zobowiązanych do przymuso­wej pracy na rzecz białych oraz czarnoskórych niewolników.

Don Guillen de Lombardo y Guzman vel William Lamport szybko zaprzyjaźnił się z Fernandem Carrillem, jednym z przywódców criollos. Został nauczycielem jego dzieci i za pośrednictwem nowego pracodawcy poznał przedstawicieli miejscowych elit. Irlandczyk znalazł sobie w tym gronie kochankę – została nią Antonia Sandoval, żona markiza Cadereyty, byłego wicekróla Nowej Hiszpanii.

Dowiedział się też o sytuacji miejsco­wych Indian. W domu Carrilla poznał Don Ignacia – jednego z przywódców wioski, po­łożonej w pobliżu kopalni srebra w Taxco. Był to indio ladino, czyli Indianin mówiący po hiszpańsku. Rodacy Don Ignacia procesowa­li się z kolonialnymi urzędnikami zmuszają­cymi ich do wyniszczającej pracy w kopalni srebra, a Lamport udzielał porad prawnych czerwonoskórym. Przynajmniej tak było na początku, później spędzali czas bardziej rozrywkowo: narkotyzując się pejotlem i grzyb­kami halucynogennymi.

Irlandczykowi sytuacja w Meksyku przy­pominała nieco Zieloną Wyspę pozostającą pod angielską okupacją. Nigdy nie zapomniał o ojczyźnie: jeszcze w 1639 r. proponował Hiszpanom zorganizowanie inwazji w celu jej wyzwolenia, ale pomysł nie spotkał się z entuzjazmem na królewskim dworze. Ir­landii nie mógł pomóc, Meksykowi – bardzo. William Lamport wpadł więc na pomysł, że wyzwoli kraj i zostanie jego władcą.

Gdyby mu się udało, pewnie na miejsco­wych pesos oglądalibyśmy jego podobiznę. Plan zakładał połączenie sił criollos, Indian i czarnoskórych niewolników oraz zsynchro­nizowanie ich działań z pomocą zagraniczną. Lamport był świadom, że powstanie miej­scowych bez wsparcia innych państw jest bez szans, dlatego zaczął szykować listy do papieża oraz kilku europejskich władców. W nowej monarchii planował znieść niewol­nictwo, przywrócić Indianom zabrane im zie­mie i nawiązać stosunki handlowe z Francją, Holandią, Anglią i Portugalią, czyli wrogami Hiszpanii. Lamport widział siebie w roli kró­la nowego państwa, które co do zasady miało być monarchią elekcyjną. Być może w tym ostatnim punkcie wzór dla niego stanowiła Rzeczpospolita Obojga Narodów.

NIKT NIE SPODZIEWAŁ SIĘ INKWIZYCJI

Don Guillen de Lombardo w swoje plany zaczął wtajemniczać niektórych prominent­nych criollos. Don Ignacio zapewnił go, że Indianie z okolic Taxco są gotowi do wystą­pienia przeciw kolonialnym władzom. Irland­czyk konsultował się nawet z astrologiem, aby rozpocząć bunt w dniu, w którym będą mu sprzyjać gwiazdy. Kiedy spisek zaczął zataczać coraz szersze kręgi, pojawił się zdrajca.

Przyszły król Meksyku chciał dla sprzysiężenia pozyskać sąsiada – kapitana Felipe Mendeza Ortiza. 5 października 1642 r. opo­wiedział mu w zarysie o swoich pomysłach i na dowód, jak blisko jest ich realizacji, po­kazał kilka dokumentów (według jednego z biografów Lamporta miał się wśród nich znajdować pięciostronicowy list od króla Portugalii). Ortiz niewiele się namyślając doniósł o wszystkim Meksykańskiej Inkwizycji i jesz­cze tego samego dnia Irlandczyk wylądował w więzieniu.

Nie musiało to oznaczać tragedii. Po pierwsze Meksykańska Inkwizycja nie prze­sadzała z wyrokami śmierci (na 235 lat działalności odnaleziono zaledwie 51, ale nie dysponujemy pełną dokumentacją). Po drugie Lamport miał wysoko postawionych znajomych. Na jego nieszczęście jednak w Europie de Ołivares tracił wpływy i już w 1643 r. przestał sprawować funkcję pierw­szego ministra. Ponadto meksykańscy inkwi­zytorzy zasugerowali władzom w Madrycie, że informacja o romansie Lamporta z żoną byłego wicekróla wywoła duży skandal, dla­tego postulują tajny proces. Tak naprawdę w czasie jawnego posiedzenia Irlandczyk, skądinąd wierzący katolik, mógłby wymknąć się z jurysdykcji inkwizytorów. Trudno było oskarżać go o poważne przestępstwa natury religijnej. Wprawdzie kapitan Felipe Mendez Ortiz zdradził, że jego sąsiad narkotyzował się pejotlem, co wiązano z wywoływaniem demonów (w Nowej Hiszpanii tylko Indianie mogli ćpać bezkarnie), lecz gdyby ten zarzut upadł, Meksykańska Inkwizycja musiałaby przekazać więźnia władzom świeckim. Dodatkowo Lam­port, bądź co bądź szpieg, zdobył informacje na temat popełnianych przez inkwizytorów licznych nieprawidłowości i na pewno chciałby się nimi podzielić.

 

W efekcie Irlandczyk przesiedział samotnie osiem lat, nie wie­dząc nawet, o co jest oskarżony. Tak często wyglądało postępowanie przed inkwizycją. Zresztą pewne elementy procesu inkwizycyjnego przetrwały po dziś dzień – gdy policja prowadzi śledztwo, potencjalny podejrzany do czasu postawienia mu zarzutów zazwyczaj nie wie, że znajduje się w centrum zainteresowania organów ścigania.

WIELKA UCIECZKA

Mieszkający w Hiszpanii bliscy i znajomi Guillena de Lombarda starali się mu w miarę możliwości pomóc. W 1650 roku przyszło od władz z Madrytu pismo, żądające przydzielenia mu współwięźnia. Meksykańska Inkwizycja wykonała zalecenie po swojemu. Wytypowała w tym celu niejakiego Diega Pinta, który miał jej donosić na Lamporta. I tak okazało się, że Irlandczyk uważa się za nieślubnego syna hisz­pańskiego króla Filipa III i przyrodniego brata aktualnie panującego Filipa IV. Podobno monarcha i de Olivares znali prawdę…

Niemniej wieczorem 26 grudnia 1650 roku Pinto pomógł Lam- portowi wyłamać kraty i razem uciekli z więzienia. Ze względu na święta Bożego Narodzenia nie było strażników, więc mieli wolną drogę. Irlandczyk planował zostać przez kilka dni w mieście Meksyk, aby nagłośnić swoją sytuację, a później wyjechać do San Lorenzo de los Negros koło Veracruz (ok. 370 km na wschód). Pomysł był dobry, ponieważ tę osadę założyli przed dwudziestu laty zbuntowani czarno­skórzy niewolnicy. Władze kolonialne, nie mogąc ich pokonać, dały im wolność. Wprawdzie mieszkańcy San Lorenzo de los Negros uznawali hiszpańskie zwierzchnictwo, ale udzielali schronienia różnym typom wyjętym spod prawa.

Pierwsze godziny wolności Lamport wykorzystał do ostat­niej sekundy. Najpierw zapukał do siedziby markiza Villaflora, nowego wicekróla Nowej Hisz­panii, któremu chciał dostar­czyć osiemnastostronicowy list z opisem swojej sytuacji. Straż­nik nie chciał wpuścić nocnego gościa do pałacu, ale Irlandczyk wmówił mu, że przyjeżdża z ważną wiadomością z Hawa­ny (Kuba też wchodziła w skład Nowej Hiszpanii). Potem popę­dził pod katedrę i przybił do jej drzwi listę zarzutów pod adre­sem Meksykańskiej Inkwizycji. Następnie rozwiesił plakaty podobnej treści na głównych ulicach miasta. Oskarżał inkwi­zytorów o korupcję, łapówkar­stwo, wymuszanie fałszywych zeznań i stwierdzał wprost, że są „wrogami Naszej Świętej Wiary”.

Rankiem 27 grudnia 1650 r. cały Mek­syk huczał od plotek na temat dzielnego Don Guillena de Lombarda i jego oskarżeń. Meksykańska Inkwizycja zareagowała błyska­wicznie. Nakazała duchownym w kościołach ogłosić, że każdy, u kogo znajdą pisma Irland­czyka, zostanie ukarany. Rozprowadziła też ponad 200 wydrukowanych ulotek z oskar­żeniami pod adresem zbiegłych więźniów. Akcja przyniosła skutek. W siedzibie Meksy­kańskiej Inkwizycji zjawił się niejaki Alonso de Benavides, który wskazał miejsce ukrycia Irlandczyka. 29 grudnia Lamport znów był w więzieniu. Drugi uciekinier Diego Pinto dobrowolnie oddał się w ręce inkwizytorów.

Irlandczyk w samotności czekał na proces. Ukojenia szukał w Bogu, od 1654 r. pisał psal­my (nie mając kartek, używał prześcieradła) – w sumie stworzył ich około tysiąca. Z czasem zaczął zdradzać objawy obłędu. To, że w ogóle żył, zawdzięczał biskupowi Palafoksowi – temu samemu, który razem z nim przybył do Amery­ki w 1 640 r. Jednak Palafox popadł w spór z je­zuitami, którzy „załatwili” mu przeniesienie do Hiszpanii. W takiej sytuacji inkwizytorzy mogli dopełnić okrutnego dzieła.

8 października 1659 r. ruszył proces Lamporta. 6 listopada został skaza­ny na śmierć. Lista jego przewin była długa. Obok próby wzniecenia rebe­lii oskarżono go o pakty z demona­mi, herezję, założenie nowej sekty…

W sumie postawiono mu 238 za­rzutów. Aby dodatkowo pognębić Irlandczyka, na czas ogłaszania wy­roku zakneblowano go i powieszono za prawe ramię na szubienicy.

 

19 listopada 1659 r. Don Guil­len de Lombardo y Guzman vel William Lamport miał zostać spa­lony żywcem w mieście Meksyk.

Już wszystko było przygotowane – nieszczęśnika przywiązano do słupa, szyję przytwierdzono za pomocą żelaznej obręczy. Jednak niedoszły król nie stał się bohaterem makabrycznego przedstawienia przygotowa­nego przez inkwizycję. Powiesił się na ob­ręczy tak mocno, że zginął, unikając daleko boleśniejszej śmierci w płomieniach.

INNI KANDYDACI NA LISA

Lamport nie jest jedynym kandydatem na „ojca” zamasko­wanego jeźdźca. W tym kontekście wymienia się catą gromadę postaci historycznych i literackich. Wśród nich są Reginald ze średniowiecznej „Powieści o lisie”, a także Robin Hood oraz legendami bandyci z pogranicza meksykańsko-amerykańskiego jak Salomon Pico (zm.1860) czy Joaquin Murrieta (zm. 1853). Zwłasz­cza ten ostatni zyskał popularność jako „prawdziwy Zorro”. Bardziej zawdzięczało scenarzystom łilmu „Maska Zorro” z 1998 roku, którzy nadali to nazwisko tytułowemu bohaterowi, niż rzeczywistym związkom z bohaterem stworzonym przez McCulleya.

LAMPORT STAJE SIĘ „ZORRO”

Pamięć o Williamie Lamporcie prze­trwała głównie za sprawą Indian i francisz­kanów (zapewne nie bez znaczenia był fakt, że jego brat John należał do tego zakonu). W źródłach pisanych na temat legendy Lam­porta zachowało się niewiele, gdyż ze wzglę­du na Meksykańską Inkwizycję lepiej było go nie wspominać. W 1667 r. w Nikaragui franciszkanin Diego de la Cruz, Irlandczyk z pochodzenia, został ukarany m.in. za to, że pochwalił swojego rodaka. Poza tym od § czasu do czasu buntownicy przeciwko kolonialnym władzom – idąc w ślady Lamporta | – umieszczali na drzwiach meksykańskiej katedry plakaty lub tablice z oświadczeniami o charakterze politycznym.

Irlandzki awanturnik stał się też inspi­racją dla literatów. W 1872 r. meksykański generał Vincente Riva Palacio napisał powieść zatytułowaną „Wspomnienia oszusta: Don Guillen de Lamport, król Meksyku”. Wzoru­jąc się na „Trzech muszkieterach” Dumasa, żonglował w swoim dziele prawdą historycz­ną i fikcją, każąc Lamportowi wieść podwójne życie. W ciągu dnia był to dandys-poeta, który w nocy zmieniał się w nieustraszonego szer­mierza. Jego przyjacielem był Don Diego – tak „w cywilu” nazywał się Zorro. Z kolei jeden z rozdziałów został zatytułowany „Lis i wilk”, w oryginale… „Zorro y lobo”. Co ciekawe, Vincente Riva Palacio wykorzystał przezwi­sko Zorro już wcześniej – nosił je tytułowy bohater jego książki z 1868 r. Martin Garatu- za. Nawiasem mówiąc, prawdziwy Garatuza dostał się w ręce Meksykańskiej Inkwizycji w 1642 r., czyli w tym, co Lamport…

Włoski historyk Fabio Troncarelli, autor biografii Lamporta, zwraca uwagę, że Vincente Riva Palacio był ma­sonem. Z kolei środowisko wolno- mularskie chętnie zapoznawało się z dziełami współbraci. Wśród czy­telników powieści meksykańskiego wojskowego znalazł się związany z masonerią amerykański dzienni­karz Johnston McCulley. Według Troncarellego ten ostatni „plagia­towa! bez skrupułów” generała. W 1919 r. na łamach magazynu „All-Story Weekly” ukazała się pierwsza część opowiadania McCulleya „The Curse of Capistrano”, w którym powołał do życia postać Zorra. Rok później Douglas Fairbanks wykorzystał opowiadanie jako podstawę scenariusza – i wtedy ruszyła popkulturowa lawina.

O ile od kilkunastu lat o Lamporcie pisze się w kontekście pierwowzoru Zorra, o tyle miejsce w historii Meksyku ma zapewnione od dawna – jako jeden z pierwszych, który myślał o jego niepodległości. W 1910 r. został upamiętniony wśród najważniejszych postaci tego kraju na Pomniku Niepodległości (Monumento de la Independecia), najbardziej charakterystycznym obiekcie w meksykań­skiej stolicy.