Czy moglibyśmy żyć bez opakowań?

Polak rocznie zużywa średnio 400 reklamówek, 60 kg papieru i 50 puszek. Mamy obsesję pakowania. A co by się stało, gdybyśmy nagle przestali mieć do czego pakować?

Każdy z nas produkuje z opakowań, które przynosimy do domu, 250 kg śmieci rocznie. Mamy pomysł, jak to zmienić. Chcemy do-konać rewolucji w podejściu do zakupów, ekologii, świadomości konsumenckiej – ogłosiły dwie młode Niemki, rozpoczynając na portalu crowd-fundingowym zbiórkę 45 tys. euro na supermarket, który sprzedawał-by wszystkie produkty bez opakowań. W ciągu dwóch tygodni ludzie wpłacili im 100 tys. euro i we wrześniu 2014 roku sklep Original Unverpackt (Oryginalnie Niezapakowane) rozpoczął działalność w Berlinie.

Sara Wolf i Milena Glimbowski oferują 400 produktów, ale żadnych kartonów, butelek, tacek, puszek, pudełek ani reklamówek. Po zakupy trzeba przyjść z własnymi pojemnikami – także po mleko, sok, jogurt czy masło. Zapominalskim oferują opakowania wielorazowe-go użytku lub papierowe torby. Jak zaznaczają przedsiębiorczynie, nie chodzi im o to, by stać się dużym graczem na rynku spożywczym. Ich celem jest pokazać wielkim, że istnieje meto-da sprzedaży przyjaźniejsza środowisku, oraz klientom, którzy wreszcie mogą kupować tyle, ile potrzebują, a nie tyle, ile producent umieścił w opakowaniu (ograniczy to również marnowanie żywności).

Z jednej strony entuzjazm internautów pozwala sądzić, że przedsięwzięcie się powiedzie. Z drugiej pojawiają się wątpliwości, czy klienci przyzwyczajeni od lat do nieograniczonego korzystania z jednorazowych opakowań przyjmą na stałe rozwiązanie bardziej uciążliwe i wymagające starannego przygotowania się do zakupów? Podobne sklepy Unpackaged oraz  hiSbe (how it Should be – Jak Powinno Być), które działały w Londynie, zostały zamknięte, natomiast In.Gredients z Austin w USA notuje zaledwie połowę zakładanych obrotów.

Krytycy mówią, że takie sklepy to fanaberia zamożnej klasy średniej, która zwraca uwagę na to, co kupuje, ale nie przywiązuje wagi do ceny. Wolf i Glimbowski chcą co prawda otworzyć swój sklep w modnej dzielnicy Berlina, pełnej butików i kafejek, ale zarzekają się, że ceny będą na każdą kieszeń. Mają to zapewnić lokalni dostawcy (tani transport) i to, że z ceny produktu zniknie koszt opakowania.

Plastikowy plankton

Parlament Europejski rekomenduje, by do 2017 roku zużycie plastikowych toreb w Unii Europejskiej spadło o 50 proc., a do 2019 roku nawet o 80 proc. Mają być całkowicie zakazane od 2020 roku. Jak to zrobić, nie wskazuje – każdemu krajowi pozostawia wolną rękę. A nie można powiedzieć, by Polska miała na to jakiś szczególnie mądry pomysł. Nasz rodak zużywa średnio 400 reklamówek rocznie, co plasuje nas w niechlubnej czołówce. Na jednego Niemca przypada 70 plastikowych torebek w roku, podczas gdy Duńczyk czy Fin zużywają w tym czasie zaledwie cztery foliówki!

Da się? Da się. Świetnie dawało się przecież całkiem do niedawna. Aż tu nagle okazało się, że nie potrafimy żyć bez jednorazowych torebek. Wyrzucając do kosza codziennie jedną czy dwie, nie myślimy o tym, że zalewamy świat plastikiem.

Pływające w morzach i oceanach przezroczyste reklamówki przypominają meduzy, które stanowią smaczny kąsek dla wielu morskich stworzeń. W roku 2002 w Normandii złowiono walenia, w którego żołądku odkryto 800 kg torebek foliowych. Z czasem torebki rozpadają się na maleńkie fragmenty. Te zaś przez ostatnich 40 lat gromadziły się w środowisku w postaci granulek i włókienek o rozmiarach liczonych w nanometrach. Dziś zanieczyszczają środowisko poczynając od piaszczystych plaż aż po dno oceanów.

Naukowcy znajdowali fragmenty tworzyw sztucznych w rozmaitych osadach morskich. Doświadczalnie stwierdzili, że zaledwie kilka dni wystarczy, by pochłonęły je drobne organizmy morskie – filtrujące wodę i żerujące na osadach oraz obumarłych szczątkach roślin i zwierząt. Z nimi zaś plastik trafia do łańcucha pokarmowego, który obejmuje także człowieka.

I choć wrzucona do śmieci foliówka znika nam z oczu, minie aż 400 lat, nim tak samo nie-postrzeżenie zniknie ze środowiska. Niedawno zresztą sterta śmieci wysypała się spod dywanu, pod który próbowaliśmy je zamiatać. Ma 15 mln km kw. To więcej niż powierzchnia Europy, liczonej aż po Ural. Taki obszar zajmuje Wielka Pacyficzna Plama Śmieci utworzona przez plastikowe odpady o łącznej masie 100 mln ton.

 

Pierwszy natknął się na nią amerykański kapitan Charles Moore, który założył fundację zajmującą się badaniami morza. W 1997 r. płynął jachtem na Hawaje. Kilkaset mil od brzegu na powierzchni wody zaczęło otaczać go mnóstwo śmieci. Prądy morskie znosiły je tu z wybrzeży USA, Kanady i wschodniej Azji. Okazało się, że ta gigantyczna zupa zawiera sześć razy więcej plastiku niż planktonu. Przerażeni ogromem zanieczyszczeń naukowcy sześciu krajów w latach 2007–2013 zorganizowali aż 24 ekspedycje badawcze. Pobrali wtedy prób-ki wody z kilku regionów wszechoceanu, do których śmieci zbierają prądy morskie – na Atlantyku, Pacyfiku, Oceanie Indyjskim i na Morzu Śródziemnym. Oszacowali, że pływa tam 269 tys. ton plastikowych śmieci. To niecały 1 proc. światowej produkcji plastiku.

Pakujemy  od wieków

Spójrzmy na własny śmietnik: Polacy rocznie opróżniają ok. 110 tys. ton butelek plastikowych (jedna  tona to ok. 25 tys. sztuk!), z czego rocznie odzyskujemy tylko 140 ton. Reszta zalega na wysypiskach, mimo że butelki PET są w 100 proc. przetwarzane. Polak zużywa też rocznie ok. 50 puszek. Większość z nich jest aluminiowa – ich największą zaletę stanowi możliwość całkowitego  odzyskania surowca.

No to może papier. Co prawda nie zanieczyszcza środowiska jak plastik, ale sięgamy po niego zdecydowanie zbyt lekką ręką. Statystyczny Polak zużywa rocznie ok. 60 kg papieru, z czego tylko 22 kg zostają powtórnie wykorzystane. Większość tego zużycia to właśnie opakowania. W końcu pakowaliśmy wszystko od zamierzchłych czasów. Skórzane sakwy, drewniane skrzynie, naczynia z brązu czy gliny: gdyby nie nasza słabość do pakowania, archeolodzy mieliby znacznie utrudnione zadanie. A tak wiedzą: amfory panatnajskie, w których przechowywano oliwę, pochodzą z VI–IV w. p.n.e., puchary lejkowate oznaczają kulturę z północnej Europy występującą między 3700 a 1900 r. p.n.e., garnce z odciśniętym wzorem sznura po-chodzą znad Dunaju sprzed 5000 lat, a pierwszy opis pakowania jedzenia w papier sporządzono w 1035 roku – takie dziwo na targu w Kairze ujrzał perski podróżnik. Nasza kultura torebek foliowych będzie łatwa do oznaczenia w wykopaliskach przez cztery wieki.

Plastikowe opakowania mają  jeszcze jedno ciemne oblicze: często szkodzą naszemu zdrowiu. Szwajcarska fundacja Food Packaging Forum alarmuje, że w opakowaniach żywności znajduje się blisko 170 szkodliwych związków chemicznych, które kumulując się w organizmie mogą negatywnie wpływać na zdrowie. W roku 2012 Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) oraz UNEP (Program Środowiskowy Organizacji Narodów Zjednoczonych) wydały raport „State of the Science of Endocrine Disrupting Chemicals 2012”, zajmujący się wpływem związków chemicznych w produktach codziennego użycia na nasze zdrowie. Wśród głównych podejrzanych odpowiedzialnych za raka czy zaburzenia hormonalne wymienia ftalany, bis-fenole A (BPA), polichlorowane bifenole (PCB) oraz parabeny. Z raportu wynika, że groźne są nie tylko poszczególne substancje chemiczne, ale także to, iż jesteśmy wystawieni na działanie tak wielu z nich jednocześnie oraz że mogą między nimi zachodzić interakcje, których efektów nie znamy. W 2011 roku Komisja Europejska za-kazała produkcji, importu i sprzedaży butelek dla dzieci z użyciem BPA. Jest on jednak wciąż obecny w licznych plastikowych opakowaniach.

Pakowanie w siebie

Problemem opakowań zajmują się też artyści. Jednym z głośniejszych projektów była praca dyplomowa młodego amerykańskiego designera z Pratt University Aarona Mickelsona. Stworzył on „znikające opakowania”. Kapsułki do prania zawinął w rozpuszczalne osłonki podobnie jak mydło w kostce. Kuchenne worki na śmieci zostały zawinięte same w siebie. Choć to ciekawe pomysły, na razie pozostaną w sferze idei – kłopotem byłoby na przykład chronienie takich pro-duktów przed zamoczeniem w trakcie transportu (na rynku – także polskim – są kapsułki do prania czy kostki do zmywarki zamknięte w rozpuszczalne osłonki – wciąż jednak muszą być chronione przez opakowanie zewnętrzne).

Cząsteczki bisfenolu

A zachowują się w organizmie jak żeński hormon – estrogen, co w przypadku chłopców wystawionych długi czas na jego działanie może mieć niebagatelne znaczenie dla płodności. BPA podejrzewa się też o sprzyjanie nowotworom oraz o zaburzanie metabolizmu tłuszczów. A to tylko jeden ze złoczyńców, którego udało się przyłapać na gorącym uczynku. O wielu innych być może wciąż nic nie wiemy.

Plastik z jajek i skorupek

Między innymi z tych powodów naukowcy pracują nad stworzeniem opakowań, które byłyby bezpieczniejsze i dla człowieka, i dla środowiska. Jednym z ich najnowszych pomysłów jest wytwarzanie biodegradowalnego materiału, podobnego do plastiku, z pierza oraz jaj, które zostały odrzucone podczas kontroli jakości. Tworzywa sztuczne wytwarzane z drobiowej biomasy otrzymuje się podobnie jak te z ropy naftowej.

Ich przetwarzanie jest tańsze, a właściwości – z wyjątkiem długowieczności i odporności na wodę – dorównują tradycyjnym bądź je przewyższają. Głównym surowcem jest tu keratyna – twarde i elastyczne białko, z którego zbudowane są pióra, włosy czy paznokcie.

 

Znane są też ulegające rozkładowi tworzywa uzyskiwane z kukurydzy czy soi, ale rosnące zapotrzebowanie na alternatywne paliwa sprawia, że są one trudniej dostępne.

Naukowcy z Instytutu Harvarda Wyss w Bostonie pracują z kolei nad wytwarzaniem bioplastiku z chitozanu – pochodnej chityny uzyskiwanej z kałamarnic, krewetek, niektórych gatunków grzybów. Opakowanie wyprodukowane z tego materiału rozkłada się bez śladu w ciągu dwóch tygodni. Niestety, na razie jest to technologia zbyt droga w porównaniu z tanią produkcją plastiku.

Nad innowacyjnymi opakowaniami myśli się także w Polsce. Naukowcy ze szczecińskiego Centrum Bioimmobilizacji i Innowacyjnych Materiałów Opakowaniowych (CBI-MO) przy Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym pracują m.in. nad technologią FreshCoat. „Polega ona na nanoszeniu aktywnych jadalnych powłok bezpośrednio na powierzchnię produktów spożywczych” – wyjaśnia dr Patrycja Sumińska z CBIMO. Powłoka taka zabezpiecza krojone owoce i warzywa przed brązowieniem, zmianami smaku i zapachu oraz rozwojem bakterii i pleśni. Badacze testują różne biopolimery pochodzenia naturalnego dopuszczone do kontaktu z żywnością, głównie skrobie modyfikowane, alginiany oraz metylocelulozę. Swoje pomysły testują na kiełkach, truskawkach, melonach i sałacie.

„Do pakowania żywności z opracowanymi w projekcie powłokami mogą być stosowane materiały z polimerów biodegradowalnych, w tym materiały o niższej gramaturze, co z kolei pozwala na oszczędności i ma realny wpływ na środowisko naturalne” – dodaje dr Sumińska. Pracami polskiego zespołu kierowanego przez prof. Artura Bartkowiaka interesują się inne jednostki badawcze oraz 15 firm z Polski i Niemiec. A to tylko jeden z licznych projektów poświęconych innowacyjnym opakowaniom realizowany przez CBIMO.

Zakazane w Kalifornii

Czy dzięki tym wysiłkom uda nam się zmniejszyć hałdy śmieci tworzone przez miliony opakowań?

Nasz wyścig z reklamówką trwa. A ona  trzeba przyznać jest uparta, wytrwała i mocna. Czasem walka z nią oznacza – bardzo dosłownie – walkę o ludzkie życie.

W Indiach i Bangladeszu plastikowe torebki porzucane na ulicy spływały do rzek i zatykały kanalizację miejską. To w 1988 i 1998 roku spowodowało dramatyczne w skutkach powodzie w czasie opadów monsunów, bo woda, nie znajdując odpływu, zalewała miasta. W 2002 r. Bangladesz całkowicie zabronił produkcji i sprzedaży polietylenu, z którego wytwarza się reklamówki. Za posiadanie plastikowej torby można zapłacić tu do 30 złotych mandatu. W północnych Indiach za używanie reklamówki można trafić na kilka lat do więzienia i dostać – w przeliczeniu – blisko  6 tys. zł mandatu. Metody są drastyczne, ale może inaczej się nie da.

1 lipca 2015 roku reklamówki zostaną zakazane w sklepach spożywczych i aptekach Kalifornii. Obostrzenia funkcjonują już od jakiegoś czasu w największych miastach tego stanu, m.in. w Los Angeles i San Francisco. Efekt zaskoczył wszystkich. „Zakaz plastikowych toreb spowodował wzrost liczby kradzieży” – mówi cytowany przez CNBC Mark Arabo, szef Neighborhood Market Association, zrzeszenia małych sklepów lokalnych. Okazało się, że klienci przy-chodzą ze swoimi ekologicznymi torbami i bez skrupułów wkładają do nich produkty z półek, wmawiając obsłudze, że przynieśli je ze sobą. Wiele sklepów musi sprawdzać zapis z kamer, inne inwestują w dodatkową ochronę. Mimo to Kalifornijczycy idą dalej i chcą zakazać plastikowych butelek. Kolejne dekady zajmie nauczenie ludzi uczciwości w ekologicznym świecie.