Jak Polacy stworzyli Izrael

Z dokumentów – do których dotarł przed laty „Focus Historia” – wynika, że do powstania żydowskiego państwa przyczyniła się Polska. A w zasadzie rząd RP i to kilka miesięcy przed wybuchem II wojny światowej

Lipiec roku 1954 był wyjątkowo gorący w Governador Valadares. Doktor Apoloniusz Zarychta, właściciel nieźle prosperującej firmy handlującej w Belo Horizonte kamieniami szlachetnymi, od kilku tygodni pocił się w brazylijskim mieście, próbując zorganizować wydobycie cennych kruszców. 19 lipca dotarł do niego list, przesłany przez centralę firmy z Belo. Ze stempla i znaczków wynikało, że przesyłkę nadano w Tel Awiwie w Izraelu. – My, Żydzi Polscy w Izraelu, czujemy, że pomoc przez Rząd Polski udzielona naszej sprawie wolnościowej jest perłą w koronie Polski, dowodem, że to, czegośmy się w ławkach szkolnych uczyli o Kościuszce i Mickiewiczu, nie jest frazesem, tylko tradycją – pisał autor listu Benjamin Gepner, którego trudno posądzać o tani sentymentalizm. Gepner spędził całą II wojnę światową w szeregach osławionego Gangu Sterna, wojując z brytyjskimi siłami okupacyjnymi w Palestynie i wycinając w pień arabskie wioski. Polski poszukiwacz ametystów znad Rio Doce, przed wojną związany z neopogańskim i nacjonalistycznym pismem „Zadruga”, był jak najbardziej właściwym adresatem listu, pisanego przez byłego żydowskiego terrorystę.

Doktor Zarychta, kiedyś oficer Wojskowej Służby Geograficznej, poznał Abrahama Sterna, gdy jako przedwojenny szef departamentu emigracyjnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej koordynował supertajny plan pomocy Żydom walczącym o powstanie państwa Izrael. Sanacyjna Polska stała się przed wojną centrum werbunkowym i szkoleniowym dla prawicowych syjonistów Władimira Żabotyńskiego, wojujących z Brytyjczykami i Arabami w Palestynie.

Terroryzm jako dyscyplina naukowa

Wiosną 1939 roku beskidzkimi lasami w okolicach Andrychowa raz po raz wstrząsały eksplozje i strzelaniny. W tajnej operacji brało udział 25 młodych mężczyzn, którym zakazano utrzymywania jakichkolwiek kontaktów z okoliczną ludnością. Przez cztery miesiące przybysze pod okiem instruktorów Wojska Polskiego uczyli się technik walki partyzanckiej i sabotażu, szkolili się w organizowaniu ataków terrorystycznych i zamachów bombowych, poznawali też podstawy konspiracji. Jak wspominał po latach jeden z biorących udział w szkoleniu: „Polacy potraktowali kurs terroryzmu jako dyscyplinę naukową, poznaliśmy matematyczne formuły na demolowanie konstrukcji z cementu, żelaza, drewna, cegieł i ziemi”.

Czteromiesięczny kurs zakończył się suto zakrapianą imprezą z udziałem dowódcy armii „Karpaty” generała Kazimierza Fabrycego i pułkowników Józefa Smoleńskiego i Tadeusza Pełczyńskiego, którzy reprezentowali słynną Dwójkę, czyli Oddział II Sztabu Generalnego, jak nazywano przedwojenny wywiad wojskowy. Gdy panowie oficerowie już sobie trochę popili, generał Fabrycy zapytał komendanta szkolonej grupy, skąd pochodzą uczestnicy kursu. – Z całego świata, ten np. jest z Chin – odpowiedział dowódca, wskazując na młodego oficera, który urodził się w Harbinie w Mandżurii. – Jakoś mi nie wygląda na Chińczyka – stwierdził generał i obaj się roześmiali, bo uczestnicy kursu rzeczywiście nie mieli nic wspólnego z Chinami. Kurs w Andrychowie przeznaczony był dla oficerów Irgunu, podziemnej armii założonej przez lidera syjonistycznej prawicy Władimira Żabotyńskiego do walki o państwo żydowskie w Palestynie. Tropieni przez Brytyjczyków bojownicy w tajemnicy przedostali się do Polski z Palestyny w małych grupach, samolotami LOT, kursującymi między Hajfą a Warszawą, albo liniowcem Polonia, który łączył Palestynę z rumuńskim portem w Konstancy, a stamtąd pociągiem do Krakowa. Poza nielicznymi wyjątkami wszyscy mówili po polsku.

– Irgun tworzyła palestyńska klasa średnia, w większości polskiego pochodzenia – mówi dr Laurence Weinbaum, historyk z Instytutu Żabotyńskiego w Tel Awiwie, który w książce „Marriage of convenience, New Zionist Organization and Polish Government 1936–1939” przytacza opinię słynnego pisarza Artura Koestlera: „dowództwo Irgunu stanowili młodzi polscy intelektualiści wychowani w rycerskiej tradycji romatycznych zrywów niepodległościowych i rewolucyjnych”. To pokrewieństwo poglądów widać było także w Andrychowie.

– Polscy instruktorzy widzieli w nas nowy rodzaj Żydów, naprawdę cieszyli się, że biorą udział w tworzeniu armii żydowskiej – wspominał cytowany przez Weinbauma uczestnik szkolenia Yaakov Meridor

Kurs w Andrychowie to efekt umowy zawartej jeszcze w 1936 r. między Żabotyńskim a władzami polskimi. Zakładała ona pomoc polskiej armii w szkoleniu bojowników żydowskich, walczących o państwo Izrael w Palestynie. Etap wstępny stanowiły paramilitarne obozy dla młodzieży syjonistycznej, organizowane pod patronatem Ministerstwa Spraw Wojskowych latem 1936 i 1937 r. Pierwsza grupa ok. 40 żołnierzy Irgunu pojawiła się w Polsce latem 1938 r., prowadząc regularne szkolenia wojskowe w Zofiówce na Wołyniu i w Podębinie pod Łodzią. Kurs w Andrychowie miał być kulminacją współpracy. Szkolenie kadrowej grupy ekspertów, którzy potem podzielili się zdobytą wiedzą z setkami żydowskich żołnierzy w Palestynie, nadzorował sam Abraham Stern, urodzony w Suwałkach komendant Irgunu.

„Jego szczupła postać mówiła o skupionej energii, jak w sprężynie, a przelatujące błyski oczu, gdy mówił o walkach, miały w sobie coś z agresywności i zaciętości szerszenia” – tak zapamiętał go Apoloniusz Zarychta, który pilotował szkolenia bojowników syjonistycznych z ramienia polskiego MSZ.

Zabawy ze swastyką

– Mieliśmy przed sobą człowieka idei, jak nasz Piłsudski, jego słowa o konieczności walki i ofierze krwi dla zdobycia wolności były nam bliskie, bo mało kto z nas nie brał udziału w walkach niepodległościowych – tak pisał Apoloniusz Zarychta o pierwszym spotkaniu z Władimirem Żabotyńskim, do którego doszło w MSZ w Warszawie 9 września 1936 roku. Zarychta niewiele się mylił. Konspiracyjna bibuła piłsudczykowskiego podziemia z czasów rozbiorów była podstawą funkcjonowania Irgunu, który w Palestynie stanowił ramię zbrojne syjonistów Żabotyńskiego.

– Polacy nigdy nie rozumieli socjalizmu Ben Guriona. Żabotyński i Stern przemawiali językiem szabli i to się w Polsce bardzo podobało – mówił po wojnie Israel Scheib Eldad z założonej przez Żabotyńskiego organizacji młodzieżowej Betar, zaplecza Irgunu. Zwolennicy Żabotyńskiego nigdy nie kryli się z fascynacją Piłsudskim. W 1935 r. delegacja Betaru umieściła nawet ziemię z grobu swojego patrona Josepha Trumpeldora na kopcu Piłsudskiego.

Kiedyś prawa ręka założyciela syjonizmu Teodora Herzla, Władimir Żabotyński wziął w dwudziestoleciu międzywojennym rozbrat z ruchem syjonistycznym, bo nie wierzył, że uda się wynegocjować z Brytyjczykami zgodę na pokojową kolonizację Palestyny i powstanie państwa Izrael. Nawołując do walki zbrojnej o Izrael, Żabotyński założył organizację syjonistów rewizjonistów i wzorem Józefa Piłsudskiego przystąpił do budowy kadr wojskowych przyszłego państwa.

Powołał do życia młodzieżową organizację Betar, która stawiała na szkolenie wojskowe i ideologiczne młodych syjonistów.

– Betar to dzieci, igrające z żydowską swastyką – mówił o bojówkach Żabotyńskiego lider Światowej Organizacji Syjonistycznej Chaim Weizmann, a David Ben Gurion złośliwie nazywał lidera rewizjonistów Władimirem Hitlerem.

Rzeczywiście Żabotyński gotów był sprzymierzyć się z samym diabłem, o ile przybliżałoby go to do celu, jakim było wywalczenie dla Żydów własnego państwa. W 1934 roku rewizjoniści uzyskali poparcie Benito Mussoliniego, który zgodził się na przyjęcie do szkoły marynarki wojennej w Civitavecchia 136- -osobowego oddziału ochotników Betaru.

Mussolini, który znany był ze swojej niechęci do nazistowskiego antysemityzmu, cenił i szanował przywódcę rewizjonistów. – Aby syjonizm mógł odnieść sukces, potrzebujecie żydowskiego państwa z żydowskim językiem i żydowską flagą – mówił Duce.

Gdy dwa lata po uruchomieniu szkolenia Betaru w faszystowskich Włoszech Żabotyński pojawił się w Warszawie, nad Żydami w Europie wisiały już czarne chmury. Naziści wprowadzili rasistowskie ustawy norymberskie, wywołując prawdziwy exodus Żydów z Niemiec. W Polsce po śmierci Józefa Piłsudskiego ton życiu publicznemu zaczął nadawać Obóz Zjednoczenia Narodowego, który wykluczył przyjmowanie Żydów w swoje szeregi, promując jednocześnie wojnę handlową z przedsiębiorcami żydowskiego pochodzenia i stwarzając atmosferę sprzyjającą wprowadzeniu getta ławkowego na polskich uczelniach.

Tymczasem przedwojenna Polska z liczącą ponad 3,5 miliona społecznością Żydów (10 proc. obywateli II RP) była demograficznym centrum świata żydowskiego w Europie. Tylko w USA diaspora żydowska była liczniejsza, a tylko w Palestynie Żydzi stanowili większy niż w Polsce odsetek mieszkańców. Syjonistyczna lewica oskarżała Żabotyńskiego o to, że nawołując do emigracji, sprzyja antysemitom, którzy chcą się pozbyć Żydów z Europy.

Lider rewizjonistów po prostu wyczuł panujące wówczas nastroje. Tylko w latach 1937–1939 do organizacji żydowskich pomagających w finansowaniu emigracji do Palestyny wpłynęło 180 tys. wniosków z Polski. Wraz z rodzinami autorzy tych wniosków stanowili 700-tysięczną armię potencjalnych emigrantów, których Żabotyński chciał wywieźć z Polski. Główny problem polegał jednak na tym, że Brytyjczycy panicznie bali się żydowskiej kolonizacji Palestyny, ponieważ mogła wywołać rewoltę Arabów, dojrzewających do przyjęcia protektoratu III Rzeszy.

Żydzi na Madagaskar

– Jest obowiązkiem rządu polskiego śledzić z uwagą i szczególną sympatią rozwój żydowskiej siedziby narodowej w Palestynie, realizującej odwieczne marzenie narodu żydowskiego – mówił na jesiennej sesji Ligi Narodów w roku 1936 dr Tytus Komarnicki, apelując w imieniu Polski do Wielkiej Brytanii, by nie zamykała mandatowej Palestyny dla żydowskiej emigracji. Ponieważ starania te skazane były z góry na niepowodzenie, rząd Polski domagał się od Ligi Narodów przyznania Polsce terytoriów zamorskich, które mogłyby posłużyć jako obszar kolonizacyjny. Starania te zostały dostrzeżone przez Światowy Kongres Żydów w Paryżu, który wydał oświadczenie w związku z polskim wystąpieniem w Lidze Narodów: „Wszelkie wysiłki zmierzające do otwarcia granic krajów emigracyjnych winne być przyjęte przychylnie i poparte. Nadanie zagadnieniu emigracji charakteru międzynarodowego i przedstawienie go organom Ligi może mieć wielkie znaczenie”.

Problem polegał na tym, że nie było dokąd emigrować. W 1936 roku uzyskano wstępną zgodę Francji na wykupienie pod osadnictwo polskie sporych obszarów Madagaskaru. Na wyspę wysłano ekspedycję badawczą pod kierunkiem majora Mieczysława Lepeckiego. Wyniki oględzin były pozytywne, ale wszystko ostatecznie rozbiło się o pieniądze. – Po co nam ten Madagaskar? – pytał minister skarbu Kwiatkowski Apoloniusza Zarychtę, gdy ten wnioskował o fundusze na zakup ziemi.

– Żebyśmy wszyscy mieli się gdzie podziać – odpowiedział urzędnik, który po latach, już w Belo Horizonte, napisał w jednym listów do Benjamina Gepnera takie oto słowa: „przypomniałem sobie o tej rozmowie we wrześniu 1939 roku w Rumunii, gdy spotkałem Kwiatkowskiego, odpoczywającego w przydrożnym rowie”.

Wśród syjonistycznej lewicy sporą popularnością cieszył się równie egzotyczny, co Madagaskar, pomysł kolonizowania Birobidżanu w syberyjskiej części ZSRR. Stalin obiecywał tam Żydom świetlaną przyszłość w internacjonalistycznym raju robotników i chłopów. Polski MSZ bezbłędnie rozpoznał jednak tę propagandową pułapkę i odmawiał wydawania wiz powrotnych dla chętnych do wyjazdu do ZSRR. Naiwniacy, którzy dali się nabrać Stalinowi, przepadli w łagrach jeszcze w czasie Wielkiej Czystki 1938 roku.

Głównym celem emigracji pozostawała zatem Palestyna, która do wybuchu powstania arabskiego w 1936 roku przyjęła ponad 100 tys. ludzi z Polski. Gdy Brytyjczycy zamknęli terytoria mandatowe, jedyną szansę na dostanie się z Polski do Hajfy czy Tel Awiwu dawał przemytniczy szlak, którego centrum stanowił rumuński port w Konstancy. Nielegalna emigracja, wspierana i współfinansowana przez rząd Polski, prowadzona była pod pozorem ruchu turystycznego. Popyt na „wakacje” w Palestynie był tak duży, że PKP utrzymywała regularne połączenia kolejowe głównych miast Polski z Konstancą. Należący do gdyńskiego armatora liniowiec „Polonia”, którego koszerna kuchnia dostosowana była do potrzeb pasażerów, zapewniał stałe połączenie między Konstancą a Hajfą. Po wejściu na pokład wielu emigrantów niszczyło polskie paszporty, by w razie wpadki uniknąć deportacji. W 1937 roku szlak morski został przez LOT uzupełniony o połączenie lotnicze z Hajfą. Do wybuchu wojny z Polski do Palestyny przeszmuglowano pod okiem Anglików ponad 13 tysięcy ludzi. Zanim hitlerowcy wkroczyli do Polski, szlakiem przez Konstancę bojownicy Irgunu zdążyli jeszcze przemycić z Polski do Palestyny tysiące sztuk broni, która bardzo przydała się w walce o Izrael.

Gdy Yaakov Meridor wkroczył wiosną 1939 roku do magazynu przy ul. Ceglanej 8 w Warszawie, nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Stały tam setki skrzynek z bronią i amunicją, chciałem całować każdą z nich – wspominał po latach bojownik Irgunu i uczestnik kursu w Andrychowie. Wszystko to przeznaczone było na szmugiel do Palestyny, który odbywał się pod pozorem pomocy dla osadników. Karabiny wysyłano jako koce, broń maszynową jako buty, a amunicję jako cement. Zakupy finansował w części rumuńsko-francuski milioner rewizjonista o nazwisku Simon Marcovici. Do zakupu broni dorzucił się polski rząd.

Mauser od rządu RP

W archiwach zachowało się pismo szefa rewizjonistów, skierowane do Zarychty. „Pożyczkę udzieloną naszym przyjaciołom traktuję jako dług honorowy, który postaramy się jak najszybciej zwrócić” – pisał Żabotyński.

Współpraca z rządem polskim przysporzyła mu kolejnych wrogów wśród rodaków, dla których kolaboracja z „reakcyjnymi” władzami sanacyjnej Polski służyła jedynie usprawiedliwianiu antysemickiej polityki. Niełatwa była też sytuacja władz polskich, które zabiegały przecież o skierowany przeciw Niemcom sojusz z Londynem i za wszelką cenę starały się ukryć fakt pomocy Żydom, walczącym z brytyjskim panowaniem w Palestynie.

By ukryć pochodzenie szmuglowanej z Polski broni, starannie zatarto numery seryjne i oznaczenia producenta uzbrojenia, które stanowiło standardowe wyposażenie polskiej armii. W magazynie na Ceglanej zgromadzono 20 tys. karabinów Mauser i setki karabinów maszynowych, w tym 200 ckm Hotchkiss. Pierwsze partie arsenału dla Irgunu wysłano przez Rumunię i Bułgarię jesienią 1938 i wiosną 1939 roku.

Abraham Stern, który nadzorował szkolenie żołnierzy Irgunu w Polsce, wrócił do Palestyny latem 1939 roku, gdy Brytyjczycy całkowicie zamknęli terytoria mandatowe dla emigracji z Europy i wprowadzili zakaz kupowania przez Żydów ziemi w Palestynie. Stern miał świadomość, że dla tysięcy ludzi, zagrożonych przez terror III Rzeszy w Europie, decyzja ta była równoznaczna z wyrokiem śmierci. Brytyjska blokada Palestyny pchnęła Niemców w kierunku zbrodniczego planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej w Europie.

Gdy wybuchła II wojna światowa, Władimir Żabotyński nakazał oddziałom Irgunu w Palestynie taktyczne zawieszenie walk z Brytyjczykami. Stern wyłamał się z tego rozkazu i założył własną organizację Lehi, którą brytyjska prasa szybko ochrzciła mianem Gangu Sterna. Dowodząc przeszkolonymi w Polsce specami od terroryzmu, Stern siał postrach wśród brytyjskich garnizonów w Palestynie. Brytyjczycy jednak bezlitośnie przestrzegali zakazu przyjmowania uchodźców. Statki z uciekinierami były zawracane przez brytyjską flotę. Zdesperowani bojownicy Irgunu zatapiali statki u wybrzeży Palestyny, licząc, że rozbitkom uda się przedostać na ląd, jednak Brytyjczycy wyłapywali ich i wysyłali do obozu internowania na Mauritiusie.

By ratować rodaków z rąk nazistów, Stern nie wahał się zaproponować Niemcom antybrytyjskiego sojuszu na Bliskim Wschodzie. Oferta Sterna pozostała bez odpowiedzi, bo od garstki bojowników Lehi Niemcy woleli sojusz z Wielkim Muftim Jerozolimy, który aspirował do roli duchowego przywódcy muzułmanów. Amin al-Husseini, który był śmiertelnym wrogiem żydowskiej kolonizacji Palestyny, oferował III Rzeszy usługi tysięcy islamskich janczarów od Bałkanów po republiki ZSRR, a na Bliskim Wschodzie był gotów rozpętać przewroty pronazistowskich wojskowych arabskich od Iraku po Egipt.

Nieudane próby kolaboracji Sterna z Hitlerem nie uszły uwadze Anglików. Wielka Brytania nie mogła tolerować żydowskiej dywersji na Bliskim Wschodzie w sytuacji, gdy Afrika Korps Rommla podbijały Afrykę Północną. W lutym 1942 roku brytyjski policjant Geoffrey Morton zastrzelił bezbronnego Sterna, aresztowanego w konspiracyjnym lokalu w Tel Awiwie. Jego ludzie nie poszli jednak w rozsypkę. Do Palestyny 22 lipca 1942 roku przybyły kolejne posiłki z Polski w postaci tysięcy żołnierzy żydowskich, ewakuowanych z Rosji razem z armią Andersa.

II Korpus palestyński

W szeregach formowanej w ZSRR polskiej armii nie zabrakło zwolenników Żabotyńskiego. Dzięki ogłoszonej przez Stalina amnestii dla Polaków do armii Andersa trafił m.in. przedwojenny szef Betaru Mieczysław Biegun, znany potem pod hebrajskim nazwiskiem Menachem Begin. Anders miał problem z przyjmowaniem do II Korpusu polskich Żydów, gdyż Rosjanie uznali za sowieckich obywateli wszystkich mieszkańców ziem polskich, wcielonych do ZSRR po 17 września 1939 roku. Wyjątek robili jedynie dla obywateli narodowości polskiej.

Czekiści wyłapywali Żydów, Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, Tatarów, Ormian i przedstawicieli innych nacji z Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej i zawracali ich w czasie ewakuacji armii Andersa do Iranu. Z drugiej strony życie tych, którym udało się zaciągnąć do wojska, nie było usłane różami. Zdarzały się antysemickie wyzwiska, dochodziło także do bijatyk. 14 listopada 1941 r. interweniował w tej sprawie sam generał Sikorski.

„Zakazuję stanowczo okazywania żołnierzom wyznania mojżeszowego niechęci w formie krzywdzących przezwisk lub uchybiania godności ludzkiej. Za przestępstwa w tym względzie będę surowo karał. Naczelny Wódz Sikorski”

Jednym ze sposobów na rozładowanie napięcia był forsowany przez rewizjonistów Żabotyńskiego pomysł powołania legionu żydowskiego w ramach wojsk polskich, dowodzonego przez żydowskich oficerów. Plan poparła część oficerów z gen. Tokarzewskim na czele, jednak Brytyjczycy, którzy planowali ewakuację armii Andersa na Bliski Wschód, naciskali na Sikorskiego, by porzucić ten projekt. Rząd Jego Królewskiej Mości, toczący w Palestynie podjazdową wojnę z pogrobowcami Abrahama Sterna, nie mógł znieść myśli, że kilka tysięcy żołnierzy trafiłoby do Jerozolimy w zwartych oddziałach, dowodzonych przez syjonistycznych oficerów.

Niezależnie od incydentów, pojawienie się polskiej armii w Palestynie zostało dobrze przyjęte przez żydowskie podziemie. Wśród stacjonujących tam Polaków nie brakowało ludzi, którzy przed wojną brali udział w szkoleniu żołnierzy Sterna w Polsce. Był wśród nich Wiktor Drymmer, przed wojną szef departamentu konsularnego MSZ, który wraz z Apoloniuszem Zarychtą organizował kursy dla bojowników Irgunu. W Palestynie Drymmer poprzez Menachema Begina błyskawicznie nawiązał kontakt z Irgunem i ludźmi Sterna, którzy poradzili polskim żołnierzom w brytyjskich mundurach znakowanie pojazdów tak, by terroryści, atakując siły kolonialne, nie zrobili przypadkiem krzywdy „swoim”.

Begin kontra Ben Gurion

W czerwcu 1948 roku dowodzący Irgunem Menachem Begin próbował wcielić w życie niezrealizowany plan desantu morskiego na Izrael. Do Tel Awiwu przypłynął z Europy wyładowany bronią statek z tysiącem rewizjonistycznych żołnierzy. Na cześć nieżyjącego od 1940 roku Władimira Żabotyńskiego okręt nazwano jego konspiracyjnym pseudonimem „Altalena”. Premier David Ben Gurion zażądał oddania broni Haganie, ale na to rewizjoniści nie mogli się zgodzić. W końcu to oni przez całą wojnę toczyli nierówną wojnę z Brytyjczykami.

Wyszkoleni przed wojną w Polsce kadrowcy Sterna, zasileni dezerterami z armii Andersa, siali terror wśród Arabów i Brytyjczyków. W 1944 r. dwaj zamachowcy Gangu Sterna zabili w Kairze brytyjskiego ministra lorda Moyne’a, który odmówił pomocy w ewakuacji tysięcy węgierskich Żydów, zagazowanych później w hitlerowskich obozach koncentracyjnych pod koniec wojny. Właśnie wtedy do walki z Brytyjczykami powrócił kierowany już przez Begina Irgun, łącząc się z Gangiem Sterna. Matematyczne formuły, wkuwane w Beskidach, przydały się do wysadzenia 22 lipca 1946 r. hotelu King David w Jerozolimie, gdzie mieściło się dowództwo sił brytyjskich w Palestynie. W marcu następnego roku szkoleni przez polską Dwójkę spece od zamachów wypróbowali sposoby demolowania konstrukcji metalowych, wysadzając w powietrze brytyjską rafinerię w Hajfie. W kwietniu 1948 r. w odwecie za ataki na żydowskich osadników żołnierze żydowscy spacyfikowali arabską wioskę Deir Jassin, zabijając 254 mieszkańców. Ostatnim ich wyczynem było zabicie w 1948 r. hrabiego Folke Bernadotte’a, który z ramienia ONZ przybył do Palestyny mediować między walczącymi Żydami i Arabami. Nie pomógł mu fakt, że w czasie wojny uratował on ponad 11 tys. Żydów.

Begin chciał wykorzystać przywiezioną na „Altalenie” broń i ludzi do zdobycia Jerozolimy, która decyzją ONZ znalazła się poza granicami Izraela. Ben Gurion, ten sam, który nazywał Żabotyńskiego Władimirem Hitlerem, obawiał się utworzenia przez rewizjonistów armii niezależnej od rządu nowo powstałego Izraela. Gdy Begin odmówił oddania broni, Ben Gurion kazał swoim oddziałom otworzyć ogień do zakotwiczonego statku. Trafiona kilkoma pociskami „Altalena” zaczęła płonąć, zgromadzona w ładowniach amunicja groziła eksplozją. Żołnierze Irgunu skakali do wody, jednak izraelska armia nie przerwała ostrzału. Na plaży w Tel Awiwie zginęło kilkunastu ludzi Begina, 200 kolejnych aresztowano na rozkaz Ben Guriona. Incydent na całe lata zepchnął prawicowych rewizjonistów na margines życia politycznego w Izraelu. Ben Gurion długo odmawiał zgody na sprowadzenie do Izraela ciała Władimira Żabotyńskiego. – Potrzebujemy żywych, a nie martwych Żydów, nie widzę sensu w mnożeniu grobów w Izraelu – napisał w 1959 roku premier, uzasadniając odmowę. Ostatecznie lider Nowej Organizacji Syjonistycznej spoczął na Górze Herzla w 1964 roku. Menachem Begin musiał czekać aż do 1977 roku, by zostać premierem kraju. Jednak dziś rządząca Izraelem prawicowa partia Likud jest w prostej linii spadkobierczynią syjonistów Władimira Żabotyńskiego, polityka, któremu nie zabrakło determinacji i wyobraźni, by zaciągnąć w Polsce dług honorowy. Dług, który zaważył na losach państwa żydowskiego w Palestynie.

Jakub Mielnik
Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Polityce”, „Ozonie” i „Wprost”. Obecnie pracuje w dzienniku „Polska“.

Dziękujemy Panu Witoldowi Michałowskiemu za udostępnienie dokumentów, które umożliwiły powstanie artykułu.