Kasztanka wiecznie żywa

Choć od jej śmierci upłynął już prawie wiek, to ulubiona klacz Marszałka Piłsudskiego wciąż budzi wiele emocji. Pisze się o niej w prasie, stawia pomniki, maluje obrazy…

Niektórzy uczestnicy pogrzebu Marszałka w Krakowie do dzisiaj wspominają Kasztankę, która krok za krokiem powolutku szła w kondukcie za trumną ze zwłokami Józefa Piłsudskiego. I tylko prawdziwi znawcy rozpoznali mistyfikację. Prowadzona przez dwóch oficerów klacz nie miała nic wspólnego z dosiadaną kiedyś przez Piłsudskiego. Po pierwsze ta mogła pochwalić się tylko trzema białymi nadpęciami, a Kasztanka miała białe wszystkie cztery. A po drugie – wiernej klaczy nie było na świecie już od… ośmiu lat. Stała wypchana w Belwederze do pogrzebu swojego właściciela w 1935 r.

Informację o śmierci Kasztanki redaktorzy „Kuriera Porannego” podali w czwartek 24 listopada 1927 r. Wiadomość o słynnej klaczy konkurowała ze sprawozdaniem z aresztowania przestępców grających w karty, kości i domino w warszawskiej kawiarni Borucha Turowera oraz z reklamą wody gorzkiej „Franciszka Józefa” – „łagodnie działającym środkiem czyszczącym, stosowanym z doskonałym skutkiem zwłaszcza u położnic”. „Stara Kasztanka Marszałka padła wczoraj. Przez trzynaście lat, od krwawych bojów Pierwszej Kadrowej pod Kielcami służyła Komendantowi – wtedy, gdy był On Szarym Brygadierem, a potem, gdy po zwycięskim pochodzie na Kijów i pokonaniu wroga u wrót stolicy przyjmował hołd Narodu. Jak siwy koń Czarnieckiego, jak bułanek księcia Józefa, jak biały koń Napoleona – Kasztanka była ulubionym koniem Komendanta. Gdy Legiony szły na bój przez ziemię kielecką – przypominał „Kurier” – państwo Popielowie [klacz podarował Piłsudskiemu Ludwik Popiel – przyp. red.], ziemianie tamtejsi, rycerskim zwyczajem darowali ją Komendantowi. Odtąd przez cały okres bojów służyła Wodzowi – ostatni raz widziano ją jeszcze w Warszawie w dzień Święta Narodowego 11 listopada w czasie defilady na placu Saskim”.

Kasztanka zdechła w wieku 17 (lub 18 lat) z powodu powikłań po feralnej podróży pociągiem. Zachował się odpis rozkazu dziennego nr 251 z 25 listopada 1927 r. 7. Pułku Ułanów: „Dnia 3 listopada klacz Kasztanka, własność Marszałka Piłsudskiego, została wysłana do Warszawy na defiladę z okazji obchodu 9-lecia Niepodległości Polski w dniu 11 listopada. Wysłanie nastąpiło na zarządzenie gabinetu wojskowego Ministra Spraw Wojskowych. W dniu 21. 11. 1927 r. została odesłana do Mińska Mazowieckiego transportem kolejowym, gdzie w drodze zachorowała. Na miejscowym dworcu pomimo udzielonych zabiegów lekarskich, przez lekarza weterynarii 7. Pułku Ułanów, porucznika W. Koppe, nie zdołała się już podnieść. Została przywieziona do koszar. Wobec pogarszania się stanu zdrowia została zawezwana pomoc lekarska z Warszawy i w nocy z dnia 21 na 22. 11. przybył ppłk lek. wet. Konrad Millak i ppłk lek. wet. Władysław Kulczycki. Lekarze ci nadal czynili energiczne zabiegi lekarskie – nie zdołali polepszyć stanu zdrowia i o godz. 10 tegoż dnia wydali następujące orzeczenie: Poważny uraz wewnętrzny, silne zaburzenia naczyń krwionośnych i serca”. Kasztanka padła następnego dnia o 5 rano. „Oficer, który miał ją w swojej pieczy – napisał we wspomnieniach dowodzący 7. Pułkiem Ułanów płk Zygmunt Piasecki – odesłał ją, ale jakże nieopatrznie postąpił. Załadował ją do wagonu jedną jedyną w wagonie i bez eskorty odesłał do Mińska Mazowieckiego. Można sobie wyobrazić, co biedna Kasztanka musiała przechodzić, jak się ślizgać w środku wagonu podczas wekslowania pociągu na międzytorzach. Musiała upaść i nadwyrężyć sobie kręgosłup – bo jak otworzyliśmy wagon – leżała, nie mogąc się podnieść. Żołnierze i oficerowie unieśli ją na rękach z wagonu na platformę i tak przewieźliśmy ją do koszar”.

 

SŁAWA

Popularność Kasztanki nie ustała jednak po jej śmierci. W późnym Peerelu, wśród wojskowo- -partyjnych prominentów nie było jasnej odpowiedzi na pytanie, czy powinno się Kasztankę uznawać za konia niebezpiecznego społecznie. W październiku 1983 r. powstało „Omówienie reperkusji Nagrody Nobla dla Wałęsy w środowiskach intelektualno-artystycznych”. Głos zabrał tam Wacław Sadkowski ps. Olcha, tajny współpracownik SB z 11-letnim stażem. Z jego analizy płk Krzysztof Majchrowski z Departamentu III MSW dowiedział się, że „jest nam ona [Nagroda Nobla] na rękę, ponieważ osłabia jego [Wałęsy] pozycję, czyniąc zeń świętą krowę do pokazywania tłumom, coś w rodzaju Kasztanki Brygadiera Piłsudskiego, na którą wsiądą cynicznie stratedzy podziemia”.

Bardziej konserwatywno-komunistyczne instrukcje z 1984 r. obowiązywały w Głównym Urzędzie Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. W przygotowywanym dla „Czytelnika” maszynopisie Irena, córka pierwszego Komendanta Armii Krajowej gen. Stefana Roweckiego „Grota”, opisała defiladę wojskową, przyjmowaną przez Józefa Piłsudskiego „na tle pomnika ks. Józefa”. Do akcji natychmiast wkroczył czerwony długopis i cenzor skreślał słowo po słowie: „Podziwiałam Kasztankę, jak z wdziękiem kręciła kształtną główką i w takt muzyki przebierała nogami w białych pończoszkach. Ojciec spostrzegł, że bardziej niż wojskiem interesuję się klaczą. Opowiedział mi dzieje tego konia. Klacz była ulubienicą Komendanta, na niej wjechał do Kielc w 1914 r. Potem przez 2 lata wiernie mu służyła w czasie marszów i walk. Teraz jest na »emeryturze« w ułańskich koszarach w Mińsku i tylko na dzisiaj sprowadzono ją specjalnie do Warszawy, aby raz jeszcze Dziadek mógł ją dosiąść”.

Później pozostawiono kilka zdań i ponownie zaingerowano w tekst po słowach „ślicznego konika”. „Słyszałam potem – wycięto z maszynopisu – że Kasztankę wypchano i stała do wojny 1939 r. w hallu Muzeum Wojska na honorowym miejscu”. Stamtąd – na skutek braku opieki konserwatorskiej i zjedzenia przez mole – trafiła prosto do magazynu. Kasztanka wzbudzała także zainteresowanie artystów. Malarzem, który miał przed wojną monopol na przedstawianie klaczy z Dziadkiem w siodle, był oczywiście Wojciech Kossak. Zamówienia sypały się obficie, artysta korzystał więc z pomocy kolegów, którym podrzucał robotę, sygnowaną następnie swoim nazwiskiem. Jeden z nich nadużył jednak alkoholu i nie mógł dokończyć zamówienia, na które otrzymał zaliczkę. Widząc stan artysty, jego żona ruszyła po pomoc do kolegi męża – Czesława Rzepińskiego. Przyjechał natychmiast, obejrzał obraz, na którym znajdowała się klacz bez nóg, i wziął się do pracy. Niestety nogi nie za bardzo mu się udały i jak sam powiedział Wiesławowi Ochmanowi, przypominały raczej nogi krowy. Postanowił ukryć je w chaszczach, sięgających Kasztance aż po brzuch. Klient był zachwycony. Okazało się, że służył pod rozkazami Piłsudskiego i jako mieszkańcowi Kresów nigdy mu się nie podobało stawianie konia na trawniku. A nie miał odwagi sugerować artyście namalowanie burzanów, dochodzących niekiedy niemalże aż do strzemion jeźdźca. Współcześnie, o czym świadczą chociażby aukcje internetowe, wielu interesuje się tematem Marszałka i Kasztanki. Pewien malarz, epigon Kossaka, który specjalizuje się w niewielkich olejnych portretach Piłsudskiego na koniu oprawionych w złoconą ramę, wystawia je za 155 zł. W opisie aukcji artysta ostrzega, żeby być czujnym i wpłacać pieniądze na konto podane przez niego, gdyż „pewien oszust podszywa się pod moje nazwisko i zaraz po zakończeniu aukcji podaje Państwu numer swojego konta”.

Niektórzy wybierają bardziej drastyczne metody, żeby zdobyć obraz z Piłsudskim i Kasztanką. Filokartysta (kolekcjoner pocztówek) i autor publikacji Jerzy Zieliński opowiedział „Focusowi Historia” o kradzieży obrazu „Kasztanka Marszałka” Kossaka z warszawskiego mieszkania jego nieżyjącego brata. Kiedy fotografię obrazu pokazał najwybitniejszemu znawcy twórczości Kossaków Kazimierzowi Olszańskiemu, ten powiedział, że pierwszy raz go widzi i praca nigdzie nie została zinwentaryzowana. Fotografia przydała się jednak w czasie śledztwa, choć ostatecznie sprawę umorzono, zgodnie z tradycyjną formułą „z powodu niewykrycia sprawców”. Kilka lat później Jerzy Zieliński pisał artykuł o pocztówkach Siedleckiego Klubu Kolekcjonerów. Jedna z nich przedstawiała kopię obrazu ukradzionego z mieszkania brata. Na rewersie miała informację, że „Kasztanka Marszałka” od 2003 r. jest własnością Towarzystwa Przyjaciół Mińska Mazowieckiego. Okazało się, że mińskie Towarzystwo kupiło obraz w jednym z domów aukcyjnych, ale dane sprzedającego były fałszywe. Dom aukcyjny ostatecznie zwrócił pieniądze Towarzystwu. I obraz znowu wisi na swoim dawnym miejscu.

 

OGIER CZY KLACZ?

Dużym zainteresowaniem cieszą się nie tylko obrazy przedstawiające Piłsudskiego na Kasztance, ale i ich pomniki. Z „Marszałka na koniu” w Katowicach najpierw Piłsudskiemu ukradziono szablę, a potem klaczy… przyrodzenie. Pomnik tym różni się bowiem od innych, że Marszałek dosiada ogiera, co wyeksponował chorwacki twórca rzeźby Anton Augustinčić. Na fakt, że Kasztanka była innej płci, zwrócono mu uwagę podobno już przed wojną (pomnik jest z 1933 r.), ale go nie poprawił. W latach 90. pracowali nad pomnikiem konserwatorzy i wreszcie wystawiono go na pl. Bolesława Chrobrego. Ale dopiero miejscowi chuligani, a zarazem znawcy historii i anatomii – jak określił ich Michał Ogórek – „przywrócili pomnikowi płeć, kilkakrotnie obtłukując młotkiem zbędne wystające fragmenty”.

Inaczej sprawa wygląda z pomnikiem z Gorzowa. „Gazeta Lubuska” ujawniła, że dzieło trzeba podtrzymywać płytami; w przeciwnym razie „by się chybotało”. Stronę internetową dziennika zasypano komentarzami, np. „Ten pomnik wygląda pokracznie, zupełnie jak powiększenie plastikowego żołnierzyka z dziecięcej kolekcji”; „Wątpię, aby zwierzę podniosło jednocześnie nogi po przekątnej, niech jeden z drugim poprawi to jakoś albo oddaje pieniądze”; „Szkoda, że nie wmawiają mieszkańcom, że noga skróciła się przez mrozy. Już lepiej Kasztanka wyglądałaby w bucie na obcasie”.

A może żyją jacyś potomkowie Kasztanki, którzy mogliby posłużyć rzeźbiarzom za wzór? W koszarach 7. Pułku Ułanów Kasztanka urodziła klaczkę i ogiera. O ogierze Niemenie wiadomo, że był podobny do matki, ale leniwy. Z kolei klacz Mera po 1930 r. była koniem służbowym Marszałka. Jak napisał Lesław Kukawski („Koń Polski” 10/07): „Niemen zapewne został wykastrowany, ponieważ w Wojsku Polskim nie wolno było trzymać ogierów, a na ogiera hodowlanego, sądząc po opiniach, na pewno się nie nadawał. (…) Wątpliwe żeby Mera miała potomstwo, bo istaniał zakaz krycia klaczy wojskowych”. Są to jednak domysły, więc niewykluczone, że pewnego dnia objawi się potomek Kasztanki, który ponownie przypomni historię słynnej klaczy.