Nick Vujicic: Facet, który oducza narzekania

Nie koncentrujcie się w życiu na ograniczeniach, lecz na możliwościach – apeluje Nick Vujicic. Ten szczęśliwy i spełniony człowiek przebył długą drogę, by się uwolnić od mentalności ofiary.

Kiedy Duszka Vujicic zaszła w ciążę, miała 25 lat. Jako położna doskonale wiedziała, jak dbać o siebie i dziecko. Przestrzegała diety, nie piła alkoholu i nie paliła, uważała na lekarstwa, konsultowała się z najlepszymi lekarzami, dwukrotnie zrobiła USG – wszyscy zapewniali ją, że ciąża przebiega prawidłowo. Jednak gdy 4 grudnia 1982 roku na świat przyszedł jej syn Nicholas, przeżyła szok. Dziecko zabrano, zanim zdążyła na nie spojrzeć. Mąż zemdlał, pielęgniarki płakały. „To fokomelia” – usłyszała od lekarzy. Jako pielęgniarka wiedziała, że to wrodzona wada u dzieci, które rodzą się ze zniekształconymi lub niewykształconymi kończynami. Wpadła w rozpacz. Nie chciała zobaczyć dziecka ani wziąć go na ręce, kazała wynieść synka z sali.

Gdy rozeszła się wieść, że mały Nick urodził się bez rąk i nóg, nikt z rodziny ani przyjaciół nie przysłał kwiatów czy gratulacji, a członkowie wspólnoty kościelnej pogrążyli się wraz z młodymi rodzicami w żałobie, zastanawiając się, dlaczego Bóg do tego dopuścił.

Vujicicowie pochodzili z Serbii (wówczas Jugosławii). Ich rodzice należeli do Kościoła apostolskiego, który sprzeciwia się służbie wojskowej. Nie wstąpili także do partii komunistycznej, w kraju nie mieli więc czego szukać i uciekli do Australii. Tam, we wspólnocie religijnej w Melbourne, poznali się Duszka i Borys: studentka pielęgniarstwa i księgowy.

Borys wolał, aby dziecko umarło zamiast wegetować, zdane na opiekę innych. Duszka bała się, że nie podoła opiece nad tak upośledzonym dzieckiem. Rozważali różne scenariusze, łącznie z oddaniem syna do adopcji (zgłosili się dziadkowie), w końcu jednak uznali, że to ich odpowiedzialność i postarają się wychować syna najlepiej, jak potrafią.

MIAŁEM ZASKAKUJĄCO NORMALNE DZIECIŃSTWO

„W pierwszych latach życia uznawałem za oczywiste, że jestem kochanym, zachwycającym bobasem i w niczym nie różnię się od innych dzieci. Błoga nieświadomość była wtedy cudownym darem. Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem inny i czeka mnie w przyszłości wiele problemów” – wspomina Nick w autobiograficznej książce „Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń”. Nauczył się podnosić z pozycji leżącej, opierając się czołem o ścianę i podciągając do góry. Mimo że rodzice podsuwali mu łatwiejsze sposoby na opanowanie wielu czynności, uparcie robił wszystko po swojemu, nawet jeśli wymagało to więcej wysiłku. Był bardzo wesoły, choć jego dzieciństwo naznaczyły liczne guzy i siniaki (nie mógł się niczym zaasekurować), ale dzięki zdeterminowaniu do perfekcji wyćwiczył zwinność i koordynację. „Choć miałem do dyspozycji sam tułów, byłem typowym chłopcem – ruchliwym, nieokiełznanym łobuzem. Miałem zaskakująco normalne dzieciństwo, w którym nie zabrakło nawet chwil cichej satysfakcji starszego brata znęcającego się nad młodszym rodzeństwem” – wspomina Nick (jego brat i siostra urodzili się zdrowi). 

Wprost z tułowia Nicka wystawała niewielka lewa stopa z dwoma zrośniętymi palcami. Nick posługiwał się nią instynktownie do przewracania, kopania, przesuwania i pod-ciągania. Gdy operacyjnie rozłączono palce, zaczął wykorzystywać je do przewracania stron, pisania i chwytania. Dzisiaj obsługuje nimi też wózek inwalidzki, komputer i telefon komórkowy, gra na syntezatorze i cyfrowej perkusji.

Gdy nadszedł czas szkoły, lekarze poradzili rodzicom, aby umieścili chłopca w grupie z niepełnosprawnymi dziećmi. Niektóre z nich nie miały kończyn, inne chorowały na mukowiscydozę albo miały zaburzenia umysłowe. Rodzice uznali jednak, że nie będą dawać Nickowi taryfy ulgowej. „Nick, musisz się bawić z normalnymi dziećmi, bo jesteś normalny. Po prostu nie masz rąk i nóg – tyle!” – oznajmiła mu mama, podejmując jedną z najważniejszych decyzji w życiu. Dzięki jej staraniom zmieniono prawo, a Nick był pierwszym niepełno-sprawnym dzieckiem w Australii, któremu pozwolono uczęszczać do normalnej szkoły. Jak nietrudno się domyślić, lekko nie miał. Budził niezdrową sensację, miał przydomek „kosmita” i był zadręczany pytaniami, jak sobie radzi w toalecie.

WIECZORAMI MODLIŁEM SIĘ O KOŃCZYNY

By pomóc synowi, rodzice byli gotowi na wszystko. Ledwo przywykł do szkoły, sprzedali dom i przeprowadzili się do Stanów Zjednoczonych, aby zyskać dostęp do najlepszych lekarzy i najnowocześniejszych terapii. Zatrzymali się u rodziny na Florydzie i posłali Nicka do nowej szkoły. W wyniku różnic programowych chłopak z najlepszego ucznia stał się najsłabszy. Musiał odnaleźć się w nowym środowisku, a rodziców zajętych organizowaniem życia wiecznie nie było. W dodatku cały ten wysiłek poszedł na marne, gdy chłopcu odmówiono ubezpieczenia zdrowotnego. Państwo Vujicic musieli spakować manatki i z trójką dzieci wrócili do Brisbane w Australii.

 

Nie powiodły się też eksperymenty ze sztucznym ramieniem – proteza była bardzo nieporęczna i ważyła dwa razy więcej niż reszta ciała Nicka. Dzięki zbiórce publicznej udało się kupić wózek inwalidzki obsługiwany stopą oraz wyjechać do Kanady, by wypróbować zaawansowany zestaw elektronicznych ramion. Jednak Nick lepiej radził sobie bez protez, przytrzymując różne przedmioty stopą i brodą. Mimo to pewnych czynności, takich jak jedzenie, nie potrafił opanować i czuł się skrępowany, że ciągle musi prosić o pomoc.

Negatywne myśli coraz bardziej go przytłaczały, na to nałożył się stres związany z kolejną przeprowadzką – tym razem do Queensland. Pozbawiony ochronnego kokonu licznego kuzynostwa Nick gasł w oczach. „Wieczorami często modliłem się o kończyny. Kładąc się spać, płakałem i marzyłem, że obudzę się rano i odkryję ręce i nogi, które przez noc cudownie wyrosną”. Oczywiście żaden cud się nie zdarzył, a Nick nie potrafił w żaden sposób się zaakceptować. Nic dziwnego, że trudno było mu uzyskać akceptację innych. Rówieśnicy odruchowo zakładali, że jest niepełnosprawny nie tylko fizycznie, ale i umysłowo, więc trzymali się na dystans. Dużo czasu spędzał więc z rodzicami, przez co był nad wiek dojrzały, a to skłaniało go z kolei do przygnębiających refleksji. Zadręczał się, że nigdy nie pokocha go żadna dziewczyna i nikt go nie zatrudni. „Przez długi czas nie wierzyłem, że mogę choćby w najmniejszym stopniu decydować o tym, jak potoczy się mój los. Dorastając, utwierdzałem się w przekonaniu, że moje ciało do niczego się nie nadaje”. Nie był w stanie tego wszystkiego udźwignąć. Miał 10 lat, gdy próbował popełnić samobójstwo – utopić się w wannie. Na szczęście w  ostatniej chwili wystraszył się, że obciąży rodziców odpowiedzialnością za swoją śmierć. 

MOI GURU

Nick Vujicic szukał inspiracji wśród ludzi cięż-ko doświadczonych przez los, którzy wiele osiągnęli mimo poważnych ograniczeń. Oto kilka nazwisk szczególnie dla niego ważnych.

●  Helen Keller w wyniku przebytej choroby straciła wzrok i słuch, a mimo to została cenioną pisarką, mówczynią i działaczką społeczną (mawiała, że prawdziwe szczęście osiąga się przez wierną służbę godnej sprawie).

●  Christy Brown urodził się z porażeniem mózgowym, nie mówił i ruszał jedynie lewą stopą, jednak został wziętym malarzem, poetą i pisarzem, a na podstawie jego pamiętnika „Down All Days” nakręcono oscarowy film „Moja lewa stopa”.

●  Joni Eareckson-Tada miała 17 lat, gdy podczas skoku do wody złamała kręgosłup. Została sparaliżowana od pasa w dół. Napisała wiele książek motywacyjnych, nagrała płyty z piosenkami, a założona przez nią organizacja Joni i Przyjaciele rozdała 60 tys. wózków inwalidzkich w 102 krajach.

●  Glennis Siverson po 20 latach w korporacji została uznaną fotografką, specjalizuje się w fotografii przyrodniczej i portretowej, ma na swoim koncie wiele nagród, choć jest niewidoma.

 

 

MUSZĘ BYĆ BARDZIEJ SAMODZIELNY

W szkole Nickowi pomagał asystent, w domu zajmowali się nim rodzice. Dla wszystkich było to naturalne. „Nie uważasz, że to dziwne, że nie możesz się sam obsłużyć? Mam na myśli ubieranie się, mycie czy korzystanie z prysznica i toalety. Czy to nie narusza twojej godności?” – koleżanka, która zadała to pytanie, pewnie nie chciała go zranić, ale trafiła w czuły punkt. Nick od lat przecież budził się zlany potem na myśl o tym, że po śmierci rodziców ciężar opieki nad nim spadnie na barki brata i siostry. Dotąd Nick nie czuł się zobligowany do tego, by wziąć odpowiedzialność za swoją przyszłość. Rozmowa z Laurą uświadomiła mu, że musi to zmienić. Przebaczył Bogu i lekarzom, poczuł ulgę i opracował z rodzicami cały system udogodnień, które umożliwiły mu samodzielne funkcjonowanie. To podbudowało jego poczucie własnej wartości.

Kolejnym krokiem było wystąpienie na spotkaniu chrześcijańskiego klubu młodzieżowego, na które zaciągnął Nicka szkolny dozorca. Otwarcie rozmawiano tam o problemach, jednak Nick dał się namówić na zwierzenia dopiero po dwóch miesiącach. „Uczę się wierzyć, że nie jestem pomyłką” – zażartował na koniec wystąpienia. Nikt się jednak nie śmiał, wszyscy byli pod wrażeniem. Wkrótce pojawiły się zaproszenia od innych organizacji. „Przemówienia były dla mnie początkowo sposobem nawiązania kontaktu z rówieśnikami, pokazania im, że jestem taki jak oni. Robiłem to głównie dla samego siebie, ciesząc się, że mam okazję opowiedzieć o swoim świecie i zawrzeć nowe znajomości. Przemawianie sprawiało mi wiele satysfakcji, lecz upłynęło trochę czasu, zanim uświadomiłem sobie, że to, co mam do powiedzenia, może wywrzeć ogromny wpływ na innych”.

Po spotkaniu ludzie podchodzili się przytulić, wiele osób płakało. Chcieli słuchać Nicka Vujicica, ponieważ był dla nich wiarygodny. Udało mu się przezwyciężyć ograniczenia i przekuć je w coś pozytywnego. „Czują instynktownie, że to, co mam do powiedzenia, może pomóc im w przezwyciężeniu własnych problemów” – mówi Nick. „Dostaję e-maile od nastolatków, którzy piszą o rozbitych domach, przemocy w rodzinie i przypadkach molestowania seksualnego. Dorośli przyznają się, że ich życie legło w gruzach z powodu narkotyków, alkoholu lub pornografii. Są też dni, gdy większość moich rozmówców stanowią osoby borykające się z rakiem lub innymi poważnymi chorobami”.

Postanowił zamienić te sporadyczne spotkania w regularną działalność i po skończeniu księgowości i planowania finansowego na Griffith University zdecydował, że zostanie zawodowym mówcą motywacyjnym i ewangelizatorem. „Zabiegałem o możliwość wystąpienia w wielu szkołach i zwracałem się do różnych organizacji, ale odmawiano mi ze względu na młody wiek lub brak doświadczenia – a czasami po prostu dlatego, że uznawano mnie za zbyt osobliwy przypadek. Czułem się sfrustrowany, ale rozumiałem, że muszę się jeszcze sporo nauczyć, by zostać wziętym mówcą” – wspomina. Powtarzał sobie wtedy słowa Thomasa Edisona: „Każda nieudana próba, z której wyciąga się wnioski, to kolejny krok naprzód”.

Nick odrobił lekcję i tak doszlifował wystąpienia, że został prawdziwym showmanem, na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Przemawiał już w niezliczonych szkołach, kościołach, więzieniach, szpitalach, salach konferencyjnych i na stadionach w 54 krajach. Założył firmę oraz organizację charytatywną Life Without Limits, przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych.

JESTEM CZŁOWIEKIEM SPEŁNIONYM

Jeszcze głębszy sens życiu Nicka nadało spotkanie z małym Danielem, który także urodził się bez kończyn, z kikutem lewej stopy. Po raz pierwszy w życiu spotkał kogoś, kto wygląda tak jak on. Zawsze o tym marzył. Wiedział, jak ludzie na niego reagują – dzieci myślą, że jest potworem, nastolatki, że okaleczył go wariat z siekierą, a dorośli podejrzewają, że jest lalką lub manekinem. Po spotkaniu chłopca odczuł ulgę, że nie jest na świecie sam i ktoś jeszcze rozumie, przez co on przechodzi każdego dnia. Postanowił podzielić się z jego rodziną swoim bezcennym doświadczeniem. Do dziś się przyjaźnią, a dzięki radom Nicka i jego rodziców Daniel rozwija się sprawnie i wierzy, że czeka go normalna przyszłość.

 

„Ludzie często wyobrażają sobie, że osoba z wysokim stopniem niepełnosprawności jest bierna, przygnębiona i wycofana. Lubię przełamywać ten stereotyp, pokazując, że prowadzę ekscytujące życie i jestem człowiekiem spełnionym” – tych słów Nick dowiódł, nakręcając krótki film, który na YouTube obejrzało już kilka milionów ludzi. Widać na nim, jak jeździ na deskorolce, pływa w basenie, gra na instrumencie, serfuje, gra w golfa, chodzi po schodach, robi jajecznicę. Zwykłe czynności w jego wykonaniu wyglądają jak niesamowite wyczyny. „Internauci chętnie go oglądają, bo widać, że pomimo niepełnosprawności żyję tak, jakbym nie miał ograniczeń” – pisze Vujicic i zdradza, że w szafie trzyma parę butów, bo wierzy, że pewnego dnia będzie w nich chodził. Na razie spełnia inne marzenia: zagrał w filmie „The Butterfly Circus”, napisał kolejne książki i założył rodzinę – w 2012 roku ożenił się z piękną i w pełni sprawną Kanae Miyaharą, która urodziła mu syna.

Co jakiś czas Nick uwielbia odkładać na bok swoją do-rosłość i wygłupia się jak w dzieciństwie, kiedy kuzyni hartowali jego poczucie humoru, wrzeszcząc na całe gardło „Ludzie patrzcie! Kosmita!!!”, albo podrzucali go na witrynę sklepu z bielizną, żeby udawał manekina. Podczas podróży po świecie prosi swojego asystenta, żeby go postawił na taśmie, na której jeżdżą bagaże, albo chowa się do schowka w samolocie, a gdy ktoś chce tam wsadzić torbę, mówi: „Przepraszam, ale nie słyszałem, żeby pan pukał”.

Dr Cara Barker, psycholog zajmująca się coachingiem liderów, napisała na swoim blogu w witrynie „Huffington Post”: „Nick Vujicic uświadamia, że można obudzić serca i zainspirować innych, będąc w sytuacji, którą niemal każdy człowiek uznałby za paraliżującą. To prawdziwy bohater, który dostrzega okazję tam, gdzie wszyscy inni widzą ograniczenia”.