Cena geniuszu. Nałogi, choroby, szaleństwo. Płacili artyści i ich rodziny

Za wielką sztukę trzeba płacić. Płacili nie tylko artyści, ale i kobiety, żyjące w ich cieniu. Poświęcały wszystko, by nakarmić nienasyconego demona geniuszu, który bezustannie łaknął ich dusz i ciał.
Cena geniuszu. Nałogi, choroby, szaleństwo. Płacili artyści i ich rodziny

Jeanne Hebuterne fatum dopadło w samym środku I wojny światowej, w 1916 roku, gdy rosyjska rzeźbiarka Chana Orloff przedstawiła jej włoskiego Żyda, przystojnego malarza Amadeo Modiglianiego. Zaiskrzyło od pierwszego wejrzenia. Jeanne nieduża, o krągłych kształtach, zmysłowa, z burzą rudawych włosów i alabastrową cerą, o pięknych migdałowych oczach. Miała ledwie 18 lat, on już przekroczył trzydziestkę. Ich romans rozpoczął się rok później w typowy dla kręgów ówczesnej cyganerii sposób – poprosił, by mu pozowała. Godząc się na to, przypieczętowała swój los.
 

AŻ DO ŚMIERCI I DALEJ

Dla Modiglianiego seks, malarstwo, alkohol i haszysz stanowiły jedność. Żeby malować – musiał pić. Musiał też wejść z modelką w intymny cielesny kontakt. Nie tylko z tymi, które pozowały nago. Modigliani nie namalował właściwie ani jednego aktu Jeanne.

Miała zaledwie 15 lat, gdy postanowiła, że będzie malarką, podobnie jak jej starszy brat André. Rodzina miała nadzieję, że to przelotna zachcianka. Hebuterne’owie należeli do paryskiej elity, matka Jeanne była gorliwą katoliczką. Wiadomość, że córka związała się z żydowskim malarzyną, pijakiem i awanturnikiem bez grosza, była dla niej ciosem. Jeanne zamieszkała z Modim w małym studio na poddaszu, klepali biedę. Godziła się też z pokorą na to, że ukochany szuka podniet poza domem – w Café de la Rotunda, gdzie pokątnie pojono gości absyntem, w swojej pracowni, gdzie malował inne kobiety i, oczywiście, wzmacniał siły twórcze, uprawiając z nimi seks.

Gdy dziewczyna zaszła w ciążę, jej matka nalegała, by oddać dziecko do adopcji – na próżno. Mała Jeanne przyszła na świat z ostatnimi wystrzałami I wojny światowej, w 1918 roku. Nie była pierwszym dzieckiem Modiglianiego, ale jedynym, które postanowił uznać. Niestety, zamiast do ratusza, by zarejestrować narodziny córki, trafił do kawiarni, gdzie spił się do nieprzytomności i zgubił dokumenty. Ściągnięcie duplikatów z Livorno, skąd pochodził, mogło trwać wieki. O tyle też odsuwało się obiecane Jeanne małżeństwo, co najwyraźniej było Modiemu na rękę.

Zamieszkali na poddaszu w trójkę, ale idylla trwała krótko. Jeanne czuła się źle i nie mogła zajmować się dzieckiem, domem i ukochanym. Małą oddano do ochronki pod Paryżem. Matka odwiedzała ją co tydzień, ojciec pojawił się raz.

Sprawy zaczęły się komplikować, gdy Jeanne znów zaszła w ciążę. Modigliani podpisał wówczas na żądanie jej rodziny zobowiązanie, że – gdy odzyska dokumenty – poślubi „Jane Hebuterne”. Nie wiadomo, czy rozmyślnie zrobił błąd w imieniu narzeczonej, mając nadzieję, że dokument będzie dzięki temu nieważny, czy też nie dbał o takie drobiazgi. A Jeanne… musiała borykać się ze swoją słabością, rywalkami okupującymi atelier, napadami pijaństwa Modiego i jego gruźlicą.

 

Los okazał się niezwykle złośliwy. W 1919 roku – gdy Modigliani zaczął odnosić pierwsze sukcesy w Londynie – choroba się zaostrzyła. Malarz odmawiał spotkania z lekarzem, zaczął pluć krwią, żył jak w malignie. Tak jak wielu gruźlików z zaawansowaną chorobą miewał halucynacje. Twierdził, że jest śledzony, snuł się po mieście, by zatrzeć za sobą ślady. Pił i wdawał się w awantury. Rozbierał się publicznie. Co noc Jeanne zabierała go do domu z komisariatu.

Pewnego dnia wyszedł półprzytomny z ulubionej kawiarni i wlókł się po pustych ulicach, ciągnąc za sobą płaszcz. Na schodach kościoła stracił przytomność. Lekarz stwierdził zapalenie nerek, zostawił lekarstwa i poszedł. Jeanne była w ósmym miesiącu ciąży. Przyjaciele zapadli się pod ziemię. Na poddaszu u Modiglianich był tylko alkohol i sardynki w puszce. Półprzytomnego Modiego Jeanne ogrzewała własnym ciałem. Gdy zapadał w płytki, gorączkowy sen, szkicowała sceny samobójstwa. Siódmego dnia tej udręki sąsiad wezwał wreszcie ambulans. Po trzech dniach w szpitalu Modigliani zmarł. Jeanne wróciła do rodziców, do apartamentu na piątym piętrze przy Rue Amyot i wyskoczyła z okna. Jej ciało znalazł robotnik i wniósł na górę, ale rodzina go nie przyjęła.

Modiglianiego pochowano z pompą na cmentarzu Pere-Lachaise, Jeanne złożono w anonimowym grobie na przedmieściach Paryża. Rodzina usiłowała pogrzebać ją w tajemnicy przed światem, ale przyjaciele stawili się na cmentarzu. Dopiero osiem lat później Jeanne i jej nienarodzone dziecko złożono w grobie Modiglianiego.
 

POCAŁUNEK SZALEŃSTWA

Kobiety, które gotowe były ponieść każdą ofiarę, by żyć u boku genialnego twórcy, często same miały ambicje artystyczne. Tak jak Camille Claudel, która – niestety – spotkała na swej drodze Augusta Rodina.

Miała zaledwie 12 lat, gdy jej kiełkujący talent dostrzegł znany rzeźbiarz Alfred Boucher. Przekonał ojca Camille, by dziewczynka studiowała w paryskiej Académie Colarossi, jednej z niewielu akademii sztuk pięknych otwartych dla kobiet. I to on sprawił, że po siedmiu latach nauki trafiła do pracowni Rodina odnoszącego już sukcesy. Starszy o 24 lata rzeźbiarz docenił możliwości młodej adeptki. Szybko też zwabił ją do łóżka, a ona uległa bez reszty tej pierwszej namiętności w swoim życiu.

Rodin i Camille byli w pracy partnerami. Według niektórych krytyków dziewczyna dorównywała talentem mistrzowi, być może nawet go przerastała. Była ambitną, żarliwą artystką i równie namiętną kochanką, ale Rodin nie musiał się obawiać konkurencji z jej strony. Społeczeństwo końca XIX wieku nie było przygotowane na to, by widzieć kobietę w innej roli niż żona i matka. Tymczasem kochankowie nawet nie zamieszkali razem, bo Rodin zaangażowany był w wieloletni związek ze swoją byłą modelką Rose Bereut. I choć mówiono o niej, że to „praczka”, nie zamierzał nic zmieniać w swoim życiu. Czerpał ile się da z sił twórczych i witalnych Camille, uwieczniał jej twarz w licznych rzeźbach, nie widział jednak powodu, by dać jej coś w zamian. Związek z młodą kochanką utrzymywał w tajemnicy.

 

Ona znosiła upokorzenia. Rose, która zastała ją pewnego dnia w pracowni, rzuciła się na nią z pazurami, wykrzykując: „Dziwka! Ladacznica!”. I co z tego, że Camille pochodziła z dobrej rodziny, była piękna i zdolna?

W 1883 roku, na początku ich znajomości, pisała: „Czuję się, jakbym była w agonii. Dlaczego nie czekałeś na mnie w pracowni? Gdzie byłeś? Zlituj się nad nieszczęsną dziewczyną. Nie mogę tak dłużej, nie mogę wytrzymać nawet jednego dnia, nie widząc ciebie. Doprowadzasz mnie do szaleństwa, nie jestem w stanie pracować. Kocham cię nieskończenie”.

Wystarczyły trzy lata, by ta wielka bezinteresowna miłość zamieniła się w rozpacz i desperację. Rozdarta pomiędzy zżerającą ją zazdrością a pragnieniem niezależności, Camille zmusiła Rodina do złożenia pisemnej obietnicy, że będzie uczył tylko ją, że zerwie kontakty ze swoimi modelkami, że będzie wspierać jej talent, że wyruszą w półroczną podróż, a po powrocie wezmą ślub. Podpisał się wprawdzie pod jej marzeniami, ale nigdy ich nie spełnił.

W 1892 r. zaszła w ciążę i prawdopodobnie została zmuszona do jej usunięcia. Ciągle jeszcze błagała w listach: „Nie zawiedź mnie nigdy więcej”. Nie wiadomo, czy dochodziły do niej takie relacje i świadectwa postronnych osób, jak ta pochodząca od Octave’a Mirbeau, pisarza i dziennikarza, który pisał o Rodinie: „Wygląda jak ten przerażający satyr, którego sam uwiecznił w rzeźbie” i w liście do Edmonda Goncourta ze zgrozą wspominał, jak podczas wizyty u Moneta rzeźbiarz obmacywał wzrokiem jego cztery urodziwe córki, tak że zawstydzone jedna po drugiej odchodziły od stołu.

W 1894 roku Camille zerwała kontakty z Rodinem, co nie znaczy, że zniknął z jej życia. Spędziła obok niego ponad 10 lat, ale piętno tej znajomości nosiła przez następne 40, aż do śmierci. Po rozstaniu zamknęła się w pracowni, piła, tłukła się między ścianami, polowała nocami na koty uzbrojona w szczotkę. Oskarżała byłego kochanka, że kradnie jej pomysły, że próbuje ją zabić. W napadzie szału zniszczyła wiele swoich prac. W końcu została ubezwłasnowolniona przez rodzinę i w 1913 roku zamknięta w szpitalu dla umysłowo chorych. Nie dopuszczano do niej nikogo. Jedyną osobą, z którą mogła korespondować, był młodszy brat Paul, uznany pisarz i poeta. Własna matka darzyła ją nienawiścią, uważając córkę za „robaka, co nadgryzł rodzinę mieszczańską, bogacącą się, długowieczną, cieszącą się wybornym zdrowiem i nad podziw płodną”. Wiele lat później lekarze nalegali, by zabrać starzejącą się kobietę ze szpitala do domu, ale rodzina zawsze stanowczo odmawiała. Camille Claudel zmarła w osamotnieniu i pochowano ją na komunalnym cmentarzu nieopodal Avignonu. W jednym z ostatnich listów napisała: „Nie zrobiłam tego wszystkiego, co zrobiłam, tylko po to, żeby zakończyć życie jako numer 1 jakiegoś szpitala, zasłużyłam na coś innego…”
 

EGZYSTENCJALIZM BEZ HAMULCÓW

O ile Jeanne była cichą i oddaną dziewczyną, Camille walczyła o swoją tożsamość i przegrała z kretesem, o tyle Jean Paul Sartre i Simone de Beauvoir byli równorzędnymi partnerami. Po zakończeniu II wojny światowej ich nazwiska nie opuszczały gazetowych szpalt. Zgodnie ze swoimi radykalnymi poglądami prowadzili swobodne libertyńskie życie. On był prorokiem mrocznego egzystencjalizmu, ona – wojującego feminizmu. W swoich dziełach Simone odmalowywała ich idylliczne życie jako pary żyjącej bez zobowiązań, ale oddanej i lojalnej wobec siebie. Wizerunek ten został nieco zmącony po śmierci pisarki, gdy w 1986 r. w jej szafce odnaleziono listy, które jakoby zaginęły.

 

Już w 1929 roku, decydując się na związek, dali sobie nawzajem wolną rękę. Jednak żaden z ich biografów nie przypuszczał nawet, na jak wielką skalę uprawiali swoje „przygody” erotyczne. „Jak na mężczyznę, który powiedział, że woli croissanty od seksu, Sartre miał ogromną liczbę romansów” – ironizował Ronald Hayman, recenzent „The New York Times Book Review” po opublikowaniu prywatnej korespondencji pary egzystencjalistów. Aktywność Beauvoir również robiła wrażenie: „Była prawie tak rozwiązła jak on, uprawiała miłość lesbijską ze studentkami i innymi młodymi kobietami, które miały także romans z Sartre’em”. W listach detalicznie przedstawiali swoje doświadczenia i doznania seksualne. Jedną ze swoich studentek Sartre opisywał jako „pełną zapachów i dziwnie owłosioną, z małą kępką czarnych włosów u nasady krzyża”. Dzielili się relacjami ze swoich podbojów, tworzyli ze swoimi kochankami trójkąty, czworokąty w różnorodnych kombinacjach. Bywało, że odbierali sobie partnerów, bawili się nimi, wykorzystywali. Bianca Bienenfeld, polska Żydówka, która odegrała w tej erotycznej choreografii niepoślednią rolę, w książce-wyznaniu „Haniebny romans” napisała: „Poszukujący spełnienia geniusz poświęci rodziców, współmałżonka, dzieci i przyjaciół. Taka jest natura tej bestii”.
 

MASZYNA DO CIERPIENIA

Dora Maar pojawiła się w życiu Picassa nawet nie jako „ta trzecia”, ale „ta czwarta”. Był wówczas jeszcze żonaty z Rosjanką Olgą Koklową i miał romans z Marią Teresą Walter. Dora była buńczuczna i przebojowa, skłonna do ekstrawagancji. Mimo to godziła się na brutalne traktowanie, fizyczne i psychiczne udręki. Nazywał ją pogardliwie „kobietą płaczącą” i „maszyną do cierpienia”. Gdy w końcu Maria Teresa zażądała, by wybrał pomiędzy nią a Dorą, Picasso stwierdził, że „nie interesuje go podejmowanie decyzji”. Jemu podobał się ten układ. „Powiedziałem im – wspominał – że muszą o to walczyć między sobą. Więc zaczęły się bić. To jedno z moich najulubieńszych wspomnień”.

Swojej następnej kochance Françoise Gilot, która urodziła mu dwójkę dzieci, powiedział któregoś dnia bez ogródek: „Nie rozumiem, po co się z tobą spotykam, przyjemniej byłoby iść do burdelu”. Maltretowane, poniżane, dręczone nigdy nie zerwały z nim ostatecznie. Po jego śmierci dwie spośród nich popełniły samobójstwo. Ostatnia w jego życiu kobieta Jacqueline Roque zwykła mówić: „Nie podziwia się zachodu słońca, gdy obok siedzi Picasso”.

Przed dwoma laty na aukcjach dzieł sztuki padły kolejne rekordy. Portret Dory Maar – dzieło Picassa – został sprzedany w Nowym Jorku za 95 milionów dolarów, portret Jeanne Hebuterne pędzla Modiglianiego uzyskał na licytacji w Londynie cenę 30 milionów. Czy to mniej, czy więcej niż zapłaciły one, by nasycić Bestię?